23 września 1803 roku armia brytyjska, wsparta licznymi siłami miejscowych stoczyła bitwę pod Assaye, w czasie Drugiej wojny Marathów. W czasie tej bitwy walczące po stronie brytyjskiej oddziały miejscowe dokonały brawurowego ataku na baterie artyleryjskie swoich pobratymców Marathów, wycinając w pień załogi dział. Zupełnie jak Bartosz Głowacki i kosynierzy pod Racławicami. Tyle, że ci indyjscy „kosynierzy” służyli Kompanii i Koronie. Ilość ludzi w walczących armiach była wprost nie do wyobrażenia w warunkach europejskich. Przewaga Marathów była miażdżąca, dysponowali oni około 40 tysiącami ludźmi i stoma działami. Anglicy i ich hinduscy sprzymierzeńcy stanowili ledwie ułamek tej siły, po ich stronie strzelało ledwie siedemnaście armat, a cała armia liczyła niecałe 10 tysięcy ludzi. Dowodził nią lord Wellesley, książę Wellington, późniejszy pogromca Napoleona, który uważał, że żadna bitwa, nawet Waterloo nie przyniosła mu takiej chwały, jak Assaye.
Brytyjskie wojny z imperium Marathów obejmującym północne i środkowe Indie przebiegały dokładnie tak samo, jak wojny z Majsurem. Dwie pierwsze poszły źle, ale dwie ostatnie znakomicie i cała konfederacja Marathów została podporządkowana Kompanii najpierw, a potem Koronie. Zastanawiam się, czy gdzieś prowadzi się studia nad tymi zagadnieniami? Bo chyba powinny one istnieć, za dużo tu powtórzeń i za dużo prawidłowości.
Myślę wręcz, że dwie pierwsze wojny w tej sekwencji zdarzeń, a także w wojnach majsurskich, traktowane były przez Kompanię, jako rozpoznanie walką, a do tego wliczone były w koszty. Dwie kolejne zaś to była rzeczywista próba sił, pierwsza z tych dwóch ostatnich osłabiała przeciwnika, a druga go dobijała.
Jakoś nie potrafimy skojarzyć tego Wellingtona z wybitnymi osiągnięciami, bo pod Waterloo sytuację uratowali Prusacy, a on zasłużył się o tyle o ile. Był to jednak człowiek promowany i wypromowany bardzo skutecznie. Tak bardzo jak Kościuszko w Polsce. Opis zaś bitwy, jaki znajdziemy w wiki pełen jest szczegółów, wskazówek topograficznych, opisów stanu uzbrojenia, potencjalnej przydatności poszczególnych jednostek oraz ich rzeczywistej skuteczności. I tylko w jednym miejscu napisane jest, że armią Marathów dowodził Anton Pohlmann, Niemiec z Hanoweru, były oficer Kompanii, który w nieznanych okolicznościach przeszedł na stronę Marathów. W ich armii zrobił wielką karierę i został dowódcą sił maszerujących naprzeciw Wellingtona. Jego udział w starciu nie został opisany, jego decyzje i zaniechania także nie. Opis ogranicza się do stwierdzenia, że żyjąca z ziemi, czyli samowystarczalna, kawaleria Marathów, główna siła ich armii, okazała się całkowicie nieskuteczna. Wobec czego? Wobec 17 dział i dziewięciu i pół tysiąca piechurów?
Ja pewnie się domyślacie Anton Pohlmann, po ostatecznej rozprawie z Marathami wrócił w szeregi oficerów Kompanii i nada służył w Indiach, w czerwonym mundurze. Sukces zaś Brytyjczyków opisany został jako triumf europejskiej organizacji nad źle dowodzonymi siłami dzikusów. Jaką postać z historii Polski XVIII wieku może nam przypominać Anton? Chyba księcia Wirtemberskiego zdradzającego wojsko litewskie i doprowadzającego do katastrofalnej w skutkach bitwy pod Mirem.
Kiedy zapoznamy się bliżej z biografią Antona Pohlmanna okaże się, że był on podwładnym innego europejskiego oficera, pochodzącego z Sabaudii nazwiskiem Benoit de Boigne. To prawie, jak Benoit Blanc, detektyw z serii filmów promujących zdrowy, gejowski tryb życia oraz sprowadzanie uchodźców. Historia tego pana jest jeszcze lepsza niż historia generała Dumourieza, który doradzał Polakom, jak w roku 1768 prowadzić wojnę partyzancką przeciwko Moskwie i narzuconemu przez nią królowi.
Benoit de Boigne był miłośnikiem przygód i uwierzył w propagandę kolportowaną po Europie, a dotyczącą wojny rosyjsko-tureckiej. To znaczy Orłow, rzekomo na zlecenie carycy, werbował gdzie się da oficerów i żołnierzy na generalną rozprawę z Turkami. Benoit de Boigne zgłosił się do tej armii i jakoś tak się porobiło, że gadał z samym Orłowem. Ten zaś powiedział mu, że gówno z tego, pardon, będzie i o sukcesach można zapomnieć. To jest dość zaskakujące, bo oznacza, że już przed rozpoczęciem wojny z Turcją wszyscy wiedzieli, że ma ona służyć temu jedynie, by dokonać podziału Polski. Nie można było jednak tak po prostu poniechać Turcji, należało zrobić demonstrację. Najlepiej za pomocą werbowanych w Europie frajerów, takich jak Benoit, który dostał się do tureckiej niewoli i cała irlandzka brygada, w której służył. Nie było do przyjemne doświadczenie, ale też i nie trwało długo. Późniejszy dowódca Antona Pohlmanna został wykupiony przez angielskiego ambasadora i poznał innych Brytyjczyków żyjących w Stambule. To oni zapewne sprowokowali wojnę z Rosji z Turcją, by sprawdzić na ile ich greccy partnerzy gotowi są do zarządzania sobą w ramach autonomii lub też pełnej niepodległości. Okazało się, że w ogóle się do tego nie nadają i sprawy zostały odłożone ad calendas graecas, czyli Turcja odniosła świetne zwycięstwo. W tym samym czasie Dumouriez szkolił w Polsce konfederatów barskich. Benoit zaś dostał propozycję służby w Indiach, gdzie wielce zasłużył się dla Kompanii i Korony. Potem zaś wrócił w rodzinne strony i zajął się filantropią.
Z dwóch będących poza sferą wyobraźni europejskiej krajów ówczesnego świata, równie egzotycznych i równie nieprawdopodobnych w swojej archaiczności, czyli Polski i Indii, te ostatnie zdecydowanie lepiej rokowały. Ich los został jednak przypieczętowany, tyle że nie podziałem, co spotkało Polskę, ale podporządkowaniem Kompanii, w całości.
Co zrozumiano w Indiach, a czego nie zrozumiano w Polsce? Pisał o tym Ignacy Prądzyński omawiając kampanię Kościuszki w czasie insurekcji. Szkoła, jaką przeszedł Kościuszko była bardzo zła. Chodzi o szkołę wojny amerykańskiej. Nie można było w Polsce organizować oddziałów partyzanckich lub quasi partyzanckich, w okolicznościach, kiedy w całym kraju swobodnie operują duże związki taktyczne rosyjskie i pruskie. Trzeba było dążyć do koncentracji sił, a następnie, broniąc stolicy i wyzwalając z rąk pruskich Kraków rozwalić choć jednego przeciwnika. Kościuszko był więc wprost gwarantem katastrofy. I wiedzieli o tym na pewno Prusacy. Ciekawe kto im powiedział? Jakiś Anton Pohlmann zapewne. O to czy takim Antonem był Dąbrowski toczyły się jeszcze długo spory wśród oficerów polskich pozostałych w kraju.
Dowództwo imperium Marathów, a także sułtan Majsuru doskonale rozumieli, że tylko koncentracja wielkich, ale także mobilnych armii, może im zapewnić zwycięstwo. Dlatego wojny w Indiach trwały dłużej niż w Polsce. I kompania musiała przedsiębrać środki nadzwyczajne, czyli korzystając z koniunktury i stałej obecności w Indiach tysięcy europejskich oficerów szukających pracy i przygód, zainstalować w sztabie i na dworze wroga swoich ludzi. Na to wszystko potrzeba było czasu. Czyli przynajmniej jedną wojnę trzeba było wpisać w koszty i rozliczyć po stronie strat. W Polsce takie niebezpieczeństwa nikomu nie groziły. Zdrajcy byli mianowani na stanowiska głównodowodzących przez zreformowany sejm, a o koncentracji armii, żywieniu jej z ziemi i udoskonalaniu artylerii nikt nawet nie myślał.
Na dziś to tyle. Jeszcze garść ogłoszeń.
Bardzo proszę tych, którym to nie zdewastuje budżetu o pomoc dla Saszy i Ani.
https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification
Trwa inwentaryzacja, a ja postanowiłem obniżyć ceny tych książek, które wcale nie sprzedawały się przez ostatnie pół roku.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/w-dialogu-i-zwarciu/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/episkopat-plocki-w-latach-1075-2022/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szew-za-igla/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/magia-wojny-wojna-magii-w-swiecie-dawnych-slowian/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bieszczadzkie-lwy-1914-1915-tom-ii/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bron-strzelecka-powstania-styczniowego/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/misja-benedykta-makraia-1412-1413/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/lasy-gor-i-pogorza-izerskiego-waldemar-bena/
tak po ludzku, jednostkowo..
no tak to jest, ale jak wyczuć łotra kiedy jest zamaskowany eleganckim strojem i kulturalnym zachowaniem, trudno od razu założyć że jest łotrem, dopiero po czasie widać jak się sprawy miały np że okradł
a z poziomu państwa jaka może być obrona przed wojskiem łotrów … trudno o sukces
Od tego są regulaminy
Stara zasada – gdyby nie potrafił się maskować i uprawiać swojej gry, nie byłby oszustem.
W wersji mikro ile razy znajomi nabrali mnie na pożyczkę 20 złotych złotych, skrzętnie oddaną przed terminem, by potem pożyczyć setki i tysiące na wieczne nieoddanie?
Jeżeli w naturze ludzkiej są takie bezklasowe gierki, to nie ma co się dziwić, że gdy na stole leżą worki ze złotem, ba, całe państwa i kontynenty z wszelkimi zasobami, gra staje się najwyższej próby !
Inna sprawa, że kto po cichu nie liczy na udział w dzieleniu łupów? 😉