maj 252020
 

Dziś będzie trochę o fascynacji ziemią i niestandardowych sposobach postępowania wobec areału. Wszystko dlatego, że znajomy podsunął mi dawno nie widzianą książkę Marii Rodziewiczównej – „Gniazdo białozora”. Nie od tego jednak zacznę.

W rozmaity sposób wyraża się fascynacja wsią i ziemią, ale w Polsce na ona zawsze wymiar literacki i mistyczny. To jest z jednej strony dobrze, a z drugiej źle. Powoduje bowiem pewien rodzaj skrzywienia optyki. Gospodarka rolna bowiem przyjmuje dla jednych formę dialogu z Panem Bogiem, a dla innych zaś jest elementem sprawiedliwości, także bożej, rzecz jasna, bez którego człowiek bytujący na ziemi odczuwa jedynie krzywdę. Nie widziałem ani razu, nawet w kretyńskim programie „Bredzimy rolnikom”, żeby ktoś powiązał w sposób widoczny i znaczący rolnictwo z giełdą i spekulacją. Nie słyszałem też, by ktoś powiązał je z wojną. No to, świadomi tego, że autor nie ma zielonego pojęcia o tym, jak wygląda praca na wsi, spróbujmy. Przyjdzie nam to tym łatwiej, że mamy w zanadrzu pewien opis. Potwierdza on i zaprzecza jednocześnie wszystkim mistycznym uniesieniom, jakie znajdujemy w polskiej literaturze, tyczącym się pracy na roli. Potwierdza w taki sposób, że wskazuje wyraźnie iż tajemniczy związek człowieka z ziemią istnieje, a zaprzecza kwestionując dostępne w literaturze XIX wieku, opisy takich relacji.

Oto Hipolit Milewski relacjonuje w jaki sposób wszedł w posiadanie swojego majątku Łazduny i jak uczył się gospodarowania. Jak wszyscy pamiętają, był to pan wykształcony na francuskich uniwersytetach, spędzający lato na Riwierze, albo w Maroku, stroniący co prawda od hazardu, ale od teatru i towarzystwa kobiet już wcale nie. I człowiek ten nagle stał się posiadaczem ogromnego areału na Litwie, areału obsługiwanego przez ludzi, którzy mówili innym niż on językiem, nie mieli zamiaru komunikować się z nim po dobroci, mieli całą masę swoich spraw do załatwienia, a ich załatwianie, co tu dużo gadać, wiązało się z uszczuplaniem majątku nowego pana. Hipolit Milewski, kiedy pierwszy raz zjawił się Łazdunach, nie odróżniał ziemniaka od buraka. Po raz pierwszy widział obornik i po raz pierwszy podszedł do krowy na bliską odległość. Nie zrezygnował jednak z pracy w gospodarstwie, ale podniósł ten majątek do stanu kwitnącego. Zrozumiał bowiem bardzo szybko, że powyżej pewnych wielkości, areał nie potrzebuje ludzkiego, pierwotnego mistycyzmu, a la Maciej Boryna, nie potrzebuje też szczegółowego znawcy problemów związanych z produkcją mleka, ale potrzebuje przede wszystkim zarządcy rozumiejącego rynek. Tę samą mądrość znajdziemy we wspomnieniach Mieczysława Jałowieckiego. Hipolit Milewski nauczył się oczywiście odróżniać kartofle od buraków i wiedział czym owies różni się od jęczmienia, był jednak jak najdalszy od zachowań opisanych w powieści „Noce i dnie” charakterystycznych dla Bogumiła Niechcica. I za to go właśnie lubimy i szanujemy. Rozumiemy też, że tacy ludzie są właśnie najgroźniejsi i to ich zwykle określa się wyrazem „obszarnicy” przypisując im same najgorsze cechy. Obszarnicy znani są nam przeważnie z literatury socjalistycznej, która skrzętnie pomija fakt, że jednym z największych obszarników na Litwie był ojciec Piłsudskiego. Nie miał on jednak w sobie nic z tego, czym mógł się wylegitymować Hipolit Milewski czy Mieczysław Jałowiecki, dlatego właśnie jego rodzina dnia pewnego wylądowała w czynszowym mieszkaniu w Wilnie. Istnieli w Polszcze ludzie broniący obszarników i próbujący, bezskutecznie wyjaśnić, że nie są oni tym, za co się ich uważa. Do ludzi tych należała Maria Rodziewicz, która powinna być dziś ikoną feministek i ruchu LGBT, ale nie jest. Nie jest i to obnaża, a także unieważnia wymienione frakcje, jako dętą polityczną podgotowkę, pod kolejne zmiany stosunków własności w Europie, tym razem nie tylko środkowej. Maria Rodziewicz gospodarująca na niewielkim, jeśli brać pod uwagę to, co miał do dyspozycji stary Piłsudski, areale wraz ze swoimi dziewczynami, demaskowała idiotyczną politykę władz II RP wobec ziemi. O to chodziło. Nie o politykę wobec obszarników, nie politykę wobec chłopów, ale o stosunek do ziemi. Ten zaś jest prosty do opisania. Właściwe zarządzanie ziemią, które jest socjologicznie ciekawe, powoduje wzrost nadwyżek żywności. Te z kolei umożliwiają spekulację cenową na giełdzie i powodują, że ludzie właściwie gospodarujący, mogą gromadzić zapasy, dyktować ceny, jedynym słowem konkurować z innymi ludźmi, którzy mają inne relacje z ziemią. Oparte na innym modelu socjologicznym, w którym główną rolę odgrywa kredyt i technologia. Konkurencja na rynku żywności oznacza wojnę. Ta zaś jest jednym ze sposobów nawiązywania relacji z ziemią. Jeśli ktoś nie wierzy, niech prześledzi nowożytną historię Szwecji. To jest kraj, który walczył o ziemię i o przeżycie. Kiedy swoją wojnę przegrał, wpadł w poważny kryzys, objawiający się falami głodu. Kryzys ten zaś zakończyła dopiero masowa imigracja Szwedów do USA i całkiem nowy model polityki wewnętrznej.

I teraz tak – jeśli mamy do dyspozycji duże areały dobrej bardzo i dobrze zarządzanej ziemi, samo zdewastowanie jej kopytami końskimi i pożarem może okazać się mało skuteczne. Wszystko odrośnie w następnym roku. Będzie tego mniej, będzie gorsze i słabsze, ale odrośnie. Poprowadzenie zaś kolejnej kampanii dewastacyjnej oznacza ogromne koszty. Trzeba więc z niej zrezygnować, albo zadłużyć się w banku. Można zadłużyć się raz i przegrać kampanię, można zadłużyć się drugi i ją wygrać. No, ale na koniec okaże się, że tam znowu odrosło, nie wszyscy zostali spaleni, zakopani żywcem i powieszeni na drzewach. Znowu na wiosnę wyleźli na pola i znów sieją. Katastrofa. Wszystko znowu urośnie, a jeszcze okaże się, że przy tych narzuconych przez wojnę ograniczeniach i tak będzie tego więcej niż u konkurencji. Przychodzi więc kredytobiorca do banku i wykłada swoje karty na stół. Bankier zaś, zawijając pejsa na wskazującym palcu prawej ręki patrzy na niego dziwnie i już wiadomo, że nie da mu ani feniga. Tamten robi oczy spaniela proszącego o chrupkę z kurczakiem, ale to nic nie pomaga.

– Nie nadajesz się – mówi bankier – to znaczy nadajesz – poprawia się za chwilę – ale do uspania.

– Mówi się do uśpienia – nieśmiało poprawia go petent, ale sekundę orientuje się, że popełnił błąd

Bankier patrzy na niego spode łba.

– Chyba wiem lepiej jak się mówi – wbija swoje czarne, pałające oczy w petenta – nadajesz się do uspania.

Po wypowiedzeniu tej kwestii dzwoni małym srebrnym dzwoneczkiem i zza kotary wyłania się jakiś nieludzko zarośnięty szmaciarz w drucianych okularach i czapce z oderwanym daszkiem.

– To jest Lowa – mówi bankier – on ma dobre pomysły, wszystkiego cię nauczy.

I w ten właśnie sposób drogi czytelniku narodził się socjalizm. Jego misje i istotę da się streści w krótkiej formule. Otóż socjalizm to jest sprowadzenie relacji pomiędzy człowiekiem a ziemią do absurdu. Ten zaś, o czym zawsze warto pamiętać, nie ma granic. Konkluzja najważniejsza musi być wypowiedziana już na początku – socjalizm jest podgotowką pod wojnę i jej nieodłącznym elementem. Sama wojna nie wystarczy. Musi być socjalizm i wojna, wtedy dopiero można mieć gwarancję, że nic nie odrośnie. Ludzie zaś nie wyjdą na pola, bo będą krańcowo zdeprawowani oraz tak głęboko przekonani o własnej wyjątkowości, że żadna siła ich do roboty nie zapędzi.

Socjalizm zaczyna swoją misję od reformy rolnej, której towarzyszy pojęcie sprawiedliwości. Co to znaczy w istocie? To znaczy podniesienie kosztów produkcji żywności poprzez rozdrobnienie areału. To znaczy też zdewastowanie tradycji menedżerskich związanych z ziemią, tak bowiem trzeba nazwać to, co socjaliści i ci, którzy im uwierzyli, określają mianem feudalizmu. Musimy bowiem zdać sobie sprawę, że czynności towarzyszące gospodarowaniu ziemią, muszą odbywać się w pewnym stałym, bynajmniej nie wolnym tempie. Jego zaburzenie, nawet drobne, wywołuje serie mniejszych i większych katastrof. Można temu zapobiec, ale uporczywe prowokowanie katastrof wywoła w końcu tę największą. Socjaliści domagają się rozdrobnienia areału powołując się na prawo boże, sprawiedliwość społeczną i co tam jeszcze wymyślą. Wszystko po to, by zmniejszyć konkurencyjność gospodarstw i przygotować grunt pod wojnę. W naszych okolicznościach musiałby to być aż dwie wojny, żeby wszystko zostało porządnie, nieodwołalnie i całkowicie zniszczone. Dopiero po tych wojnach można było, w warunkach politycznego terroru i propagandy tak załganej, że nie śniło się to do tej pory nikomu, reaktywować gospodarkę rolną. Popełniano przy tym wszystkie możliwe błędy, które były udziałem Adama po wypędzeniu go z raju. To znaczy nie było takiego idiotyzmu jeśli idzie o relację z ziemią, przed którym zwycięski socjalizm by się cofnął. A wszystko to odbywało się w aurze fachowości, zawodowego przygotowania, znawstwa i pracowitości. Brakowało tylko dwóch rodzajów postaw – Hipolita Milewskiego i Marii Rodziewicz. Brakowało kogoś, kto postawiłby to wszystko z głowy na nogi i unieważnił całą tę propagandę. I nadal brakuje. Okazało się bowiem, że noblistka Tokarczuk, dostała dotację na swój areał w wysokości ponad 100 tysięcy złotych. Ho, ho, tak, tak…Maria Rodziewicz nigdy nie dostała żadnej dotacji na swoje gospodarstwo. Łazduny zaś Hipolita Milewskiego, zostały zdewastowane przez armię, jak najbardziej polską, która szykowała się właśnie do zaprowadzenia nowych porządków wśród wstrętnych litewskich obszarników.

Absurd jak powiedziałem nie ma granic, albowiem każda kolejna, którą przekracza, jest z miejsca przez socjalizm uznawana za normę.

A teraz wyjaśnię czym Olga Tokarczuk różni się od Hipolita Milewskiego. Oto pani Olga wpadła kiedyś na pomysł, że zaprowadzi na swoim areale w górach uprawę świerkową. Leśnicy próbowali jej wyjaśnić, że to jest poważne wyzwanie, które dużo kosztuje i wymaga wielkiego osobistego zaangażowania w prace pielęgnacyjne. Pani Tokarczuk, jeszcze wtedy nie noblistka, nie uwierzyła. Posadziła te świerki, które natychmiast zostały zagłuszone przez trzcinnik i inne chwasty. Tak to się dzieje właśnie i dlatego uczniowie techników leśnych jeżdżą na praktyki w góry i do Czech, żeby te uprawy ręcznie, sierpem, z tych chwastów oczyszczać. Ponieważ pani Tokarczuk nie jest Hipolitem Milewskim, a jedynie oszalałą doktrynerką, postanowiła oczyścić uprawę ekologicznie. Wpuściła na nią kozy. Te zaś oczyściły ją dokładnie, do gołej ziemi, pożerając wszystko co tam rosło, łącznie ze świerkami. Ta pogodna i sielska historyjka powinna wzbudzić w nas lekką wesołość. Ja jednak, za każdym razem, kiedy ją sobie przypominam, uświadamiam sobie, że granice absurdu zostały znów przesunięte. I nie ma sposobu, żeby to zatrzymać.

Na koniec posłuchajcie sobie mojego starego opowiadania o Marii Rodziewicz

https://prawygornyrog.pl/tv/2020/05/czego-nas-uczy-maria-rodziewiczowna-basn-jak-niedzwiedz-polskie-historie-tom-i/

A o reformie rolnej, jej absurdach i skutkach, a także o właściwym gospodarowaniu na dużych areałach możecie sobie poczytać tutaj

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/hipolit-korwin-milewski-wspomnienia-tom-ii/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/smiertelne-niebezpieczenstwa-rewolucji-rosyjskiej/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/emmanuel-malynski-nowa-polska-reforma-agrarna-przeciwko-wlasnosci-prywatnej/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-ii/

  19 komentarzy do “Hipolit Milewski vs Olga Tokarczuk czyli reforma rolna jako technika wojenna i kulturowy absurd”

  1. Tokarczuk to kozą dała pożyć a Trzaskowski to kozy upoił trzaskowianką i zdechły ☺

  2. * kozom

    Książki Marii Rodziewiczównej to w spadku po Mamie dostałem, w pawlaczu trzymam ☺

  3. Ładnie, rzeczowo ..,

    a co do Noblistki to ona chyba miała doradcę z oberwanym daszkiem przy czapce a on chyba doradził implementację rozwiązań z tego starego pejsatego dowcipu ….. który się kończy zdziwieniem doradcy:” to wszystkie kury zdechły ??? a miałem jeszcze tyle pomysłów” ..

  4. kozy jako podstawowy element pejsatych dowcipów i grantów UE

  5. Jest taka biografia księdza Lutosławskiego, endeka którego chwalił Edward Woyniłłowicz (w 2 tomie wspomnień pisze o tym, że ten ksiądz bronił kresów na kongresie w Warszawie, choć był endekiem) książka wyd. w bardzo małym nakładzie „Ksiądz Lutosławski. Biografia kapłana, wychowawcy i polityka”, gdzie są zacytowane jego interpelacje sejmowe, bo był księdzem i jednocześnie posłem na początku II RP, jak się parceluje dobre majątki najpierw, a te zaniedbane na koniec zostawia. Czyżby urzędnicy wtedy wynajdywali najlepsze szlacheckie kąski?

  6. Te słowa z tekstu o Rodziewiczównie: „Niedługo ktoś dojdzie do wniosku, że lepiej książek nie czytać i dzieciom w głowie nie mącić”.

    Oby nie były prorocze…

    Swoją drogą  czytanie przez Brauna podkreśla inteligentą ironię coryllusa.

  7. Oczywiście, że tak. A ksiądz Lutosławski został oskarżony o podżeganie do zamachu na Narutowicza

  8. Dopłaty UE to rozkładają rolnictwo bardziej niż zmiany klimatu ☺

    Zadanie maturalne:

    Hipolit z 1000 ha miał netto ok. 6000 rubli czyli na dzisiejsze pieniądze ok 800 tys zł

    To ile musi hektarów mieć Olga jak dostaje z UE 100 tys dotacji  ☺

  9. Pan Hipolit Milewski miał oczywiście rację, jak na owe czas. Gdyby jednak miał okazję się wypowiedzieć na ten temat dzisiaj, to byłby w kłopocie, bo obszarników ówczesnych – jak wiadomo – zlikwidowano, pojęcie elity dawno przekroczyło niegdyś ustalone klasowe granice (z lepszym lub gorszym skutkiem) i dzisiejszymi obszarnikami (a są przecież tacy w Polsce obecnie, niektórzy skromniejsi obszarowo, lecz pod szkłem lub co najmniej agrowłókniną) są ludzie wywodzący się nie z ówczesnej elity (której – tu zgoda – nie dano szans), lecz z powstałej od podstaw grupy energicznych, pracowitych i przedsiębiorczych chłopów, niekoniecznie kształconych na antycznych klasykach, lecz dobrze rozumiejących „o co chodzi”. Bo to nie taka znowu wielka sztuka posiąść wiedzę rolniczą, gdy dostęp do niej jest duuużo łatwiejszy niż wówczas.

  10. Na pewno zna Pan tę nowelę autorstwa Rodziewiczówny ,,Niedobitowski z granicznego bastionu”

    Dawno temu otworzyła mi ona oczy, w tematach poruszanych tu w dzisiejszym wpisie.

  11. Rok temu wybraliśmy się do Wielkiej Brytanii po raz kolejny , ale ja już zindoktrynowany trochę przez Coryllusa. Co i rusz podniecony demaskowałem miejscowych dokonując niesłychanie ciekawych odkryć , w końcu żona kazała mi się zamknąć więc demaskowałem po cichu. Odnośnie tematu donoszę że zdumiało mnie że Angole rolnictwo mają potężne, nadwyżki niewątpliwe. Odcięte od zaskakująco niewielu  głównych dróg , gdzie wśród wiejskich zapachów po wąziutkich asfaltowych dróżkach tłuką się rozmaite r. maszyny , a rolnicy często przypominają naszych.

    Wspomniano tutaj o gospodarce leśnej , polska g. l. jest jakąś paranoją ,ubrani pięknie leśnicy, rozważni i romantyczni , każą nam się cieszyć że nie musimy dopłacać do rezerwatów i dokarmiać zwierząt. O zyskach nie ma mowy. W Szwecji nie widziałem ani jednego leśnika , każdy kawałek lasu, przeważnie prywatnego,  jest opisany z podaniem ilości drewna którą należy pozyskać (obowiązujący wiek drzew do wyrębu , jeżeli chcesz mieć stary las to wpadasz w przepisy o rezerwatach co skutecznie zniechęca). W być może największych lasach Europy wre robota. Dochody z eksportu drewna i jego przetworów są być może najważniejsze w rozwiniętej przecież gospodarce szwedzkiej.

  12. Drogi Coryllusie, ależ plan rozwalenia wielkich gospodarstw i zmian własnościowych już istnieje i nazywa się „europejski zielony ład”. Jego założeniem w kwestii rolnictwa jest takie, że 50% gospodarstwa rolnego ma produkować biodynamiczne, ekologiczne i inne tego typu produkty. To wymaga pracy ręcznej, jak przed laty, w zamian za mizerne plony no i jedną krówkę, parkę świnek, parę kurek itp. Wszystko to znamy! Wielkość gospodarstw musi gwałtownie zmaleć. Wzrośnie zapotrzebowanie na pracę najemną a to oczywiście wpłynie na koszty itp, itd. Na czele tego nowego Unii stoi, było nie było, nasz komisarz d/s rolnictwa niejaki Wojciechowski.

  13. Nie abym był antysemitą, ale czy przy okazji reformy rolnej, nie pozbyto się wszelkiej konkurencji posiadającej kapitał i głowę do interesów? Oczywiste, takie skutki w pierwszej kolejności, w dalszej części historii miały miejsce dalekosiężne konsekwencje, w postaci opisywanej przez artykuł. Inspiracja kaskadowa.

  14. Śmiesznie te kobiety trzymają kosy, u mnie panuje inna moda.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.