lut 132023
 

Jak pamiętamy z książki Edmunda Niziurskiego, wtajemniczeń było siedem. To ostatnie polegało na tym, że człowiek dowiadywał się iż nie ma żadnych wtajemniczeń, a żeby osiągnąć jakiś wynik, trzeba po prostu przypierniczać. Tak było w każdej książce Niziurskiego, w której nie ganiano szpiegów, albo nie likwidowano, przy udziale młodzieży szkolnej, gangów złodziei, kryjących się w podziemiach. Spostrzeżenie to skłania nas natychmiast do refleksji takiej oto – po jaką cholerę były te wszystkie wtajemniczenia? Niziurski tego nie wyjaśniał, ale możemy się domyślać, że człowiek ma naturalną skłonność do wtajemniczania się, albowiem liczy, że poświęcając swój czas i wykonując jakieś skomplikowane i pełne symbolicznych znaczeń rytuały, osiągnie coś, co pozwoli mu być lepszym od innych. A na pewno stanie się członkiem jakiejś hierarchii, w której będzie mógł awansować i ten awans da mu narzędzia, dzięki którym znowu coś osiągnie. No, ale my – dzięki Niziurskiemu – wiemy co jest na końcu i patrzymy na to trochę krzywo. Nie ufamy ludziom, o których wiadomo, że należeli do loży Kopernik. Widzimy bowiem po niektórych, że całe to wtajemniczenie to jedynie próba przekonania adepta, że powtarzając uporczywie zaklęcia w odpowiedniej kolejności zdobędzie wpływ na innych. Będzie mógł nimi manipulować po prostu, o to bowiem chodzi. O uzyskanie mocy, którą przypisywał sobie Witwicki. Tymczasem nic takiego się nie dzieje, albowiem wpływ na ludzi osiąga się poprzez budżety. Taki na przykład Twardoch, choć nie należał do loży Kopernik, miał zostać sławnym dramaturgiem, a jego beznadziejne teksty przerobiono na operę i wystawiono w Filharmonii Śląskiej. To się nie mogło odbyć bez pieniędzy i politycznych wpływów, a te przyszły z zagranicy, a nie z wtajemniczeń. Po cóż więc one są? Żeby stworzyć płaszczyznę komunikacji fikcyjnej. To znaczy takie złudzenie, które pozwoli ludziom całkiem omamionym przez wtajemniczenia ufać, że mają jakąś moc, a przez to wykonywać numery całkiem wariackie, nie mające szans na powodzenie, skazane na klęskę, ale za to zgodne z duchem wtajemniczenia i posiadające gwarancje. Te gwarancje są, pardon, gówno warte, ale wtajemniczony o tym nie wie. I nie dowiaduje się nigdy, albowiem zwykle ginie w akcji, albo zostaje skompromitowany. Dlaczego jednak wtajemniczenia są takie atrakcyjne dla osób, które wykazują się pewną dojrzałością? Bo złudzenie ma moc przemożną. No i jest pracowicie pucowane, by lśniło jasnym blaskiem. Przez kogo? Przez tych, którzy zajmują w strukturze miejsce nie podlegające żadnym fluktuacjom i nie związane z żadnym idiotycznym rytuałem. Jeśli już, to z konkretnym bardzo hołdem. I nie trzeba tu doprawdy wskazywać komu takie hołdy się składa, bo wszyscy to wiedzą, jedynym problemem jest ukrycie tego faktu przed wstępującymi w strukturę adeptami. Nie pamiętam, kto w książce Niziurskiego był tajnym współpracownikiem SB, ale on tam na pewno był, inaczej ta książka by nie powstała. Wiemy jednak od czego, dla wielu ludzi, zaczyna się prawdziwa przygoda dorosłego życia i prawdziwe wtajemniczenie. Ona się zaczyna od historii filozofii. Nie wiem czy pamiętacie, ale w latach dziewięćdziesiątych podjęto próbę wylansowania i sprzedania w Polsce rzekomego bestsellera pod tytułem Świat Zofii. Napisał go człowiek nazwiskiem Jostein Gaarder. Wykładowca uniwersytetu ludowego, gdzieś w Norwegii. Książka była promowana na wszystkich rynkach Europy i ponoć sprzedało się aż 30 milionów egzemplarzy. Co tam jest w środku? Same wtajemniczenia. Filozofowie i ich poglądy oraz życie, wypreparowane z Diogenesa Laertiosa, z dokręconymi przygodami dziewczynki imieniem Zofia, która poznaje każdego z nich i wyraża przy tym zdziwienie. Tak to wygląda w skrócie. Książka ta była mocno promowana przez gazownię i, jak widzę, dziś także jest obecna na rynku. Jak to w ogóle jest możliwe? Już kiedyś poruszaliśmy tu kwestie związane z tak zwanym fenomenem literatury skandynawskiej. Która, według idiotów uważających się za dziennikarzy, promuje się sama poprzez swoją znakomitą jakość. Jasne jest, że ktoś to ciśnie, szczególnie na takie bieda rynki, jak polski. Tu bowiem można znaleźć najwięcej osób, które jak kania dżdżu pragną jakiegoś wtajemniczenia i odmiany swojego losu poprzez poznanie. I do tego służył i służy nadal ten cały Świat Zofii. I choć wszyscy widzą dokładnie jak to jest infantylne powszechna jest wiara, że poznanie dziejów i poglądów filozofów w wersji zredagowanej i spreparowanej przy pomocy pośredników wyznaczonych przez nie wiadomo kogo, może być w jakiś sposób cenne. Szczytem zidiocenia w tej dyscyplinie popisał się świętej pamięci ksiądz Józef Tischner, który napisał Historię filozofii po góralsku. W zasadzie po reakcji na tę książkę możemy rozpoznawać kto jest kim. I za to wypada chyba księdzu Tischnerowi podziękować. Jeśli ktoś uważa, że ta książka jest dobra i coś wnosi, a także ułatwia zrozumienie czegokolwiek, musimy się od takiego człowieka oddalić czym prędzej. O ile to możliwe. A nie zawsze tak jest i ja, na przykład, takiego komfortu nie miałem. Musiałem więc swego czasu wysłuchać pouczeń na temat książki Tischnera, której najwyraźniej nie zrozumiałem, skoro śmiem ją krytykować.

Czy to znaczy, że wtajemniczenia nie istnieją, albo że wszystkie są oszustwem? Otóż nie, niektóre rzeczywiście dają ludziom władzę do ręki, ale nie wiążą się bynajmniej z dziwnymi rytuałami czy też wyuczeniem się na pamięć co tam jeden z drugim filozof uważał za praprzyczynę, ani też z odróżnianiem Anaksymandra od Anaksymenesa, w ich obydwóch od Anaksagorasa. Żeby dowiedzieć się czegoś o tych wtajemniczeniach najlepiej, bez pośrednika, zajrzeć raz jeszcze do Diogenesa Laertiosa. Kiedy czytamy o siedmiu mędrcach, którzy umieszczeni są w Żywotach, na początku, przez jońskimi fizykami i presokratykami, jedno nas uderzy, mianowicie powtarza się tam często obecne w różnych tekstach o starożytności imię. Jest to imię Krezus. Ja w ogóle jestem zdania, że należy zbudować modele matematyczne opisujące w kategoriach liczbowych Żywoty Diogensea Laertiosa. To dopiero byłoby wtajemniczenie. Ile razy pojawiło się tam imię Krezus i przy czyich życiorysach? Można też spróbować z innymi imionami. No, ale na to akurat ani Jostein Gaarder, ani ksiądz Tischner nie zwrócili uwagi.

W żywotach siedmiu mędrców znajdujemy opisy sytuacji, które mają charakter mitologiczny, ale ja sądzę, że są to wtajemniczenia, których charakteru istotnego nie rozumiemy. Taki, na przykład, Epimenides, wysłany przez ojca w młodym bardzo wieku na pastwisko z trzodą, zasnął w jakiejś jaskini i obudził się po pięćdziesięciu siedmiu latach. Jego główna misja polegała na wypędzeniu zarazy z Aten, gdzie przybył z rodzinnej Krety. Potem zaś na doprowadzeniu do sojuszu pomiędzy Knossos, a Atenami. Epimenides żył ponoć 150 lat, a niektórzy pisali, że trzysta. Diogenes Laertios cytuje list jaki Epimenides napisał do Solona. Ostrzega go on w tym liście przed Pizystratem i zaprasza na Kretę, gdzie będzie się mógł cieszyć wolnością. To potwierdza nasze wcześniejsze przypuszczenia, że gwarantem reform Solona był Egipt, oddziałujący na kraje Morza Egejskiego poprzez Kretę i jej rynki. Na Krecie rządzili Lacedemończycy, co wskazuje, że prawdziwy demokrata, może się czuć bezpieczny tylko pod osłoną władzy królewskiej.

Feredykes z kolei był tak głęboko wtajemniczony, że potrafił przewidywać co się stanie za chwilę. Kiedy widział statek sunący po zatoce i powiedział, że za chwilę on zatonie, tak się rzeczywiście działo. Feredykes pisał listy do Talesa i jeden z tych listów się zachował. Oznajmia on w nim Talesowi, że posiadł pewną wiedzę o bogach, ale resztę trzeba przemyśleć. Zmarł zżarty wszawicą, co wydaje się dość dziwne, jeśli wziąć pod uwagę ilość zakładów fryzjerskich czynnych w greckich miastach Jonii, Attyki i innych obszarów. Prawdopodobnie umarł na tyfus, roznoszony przez wszy. On właśnie w Żywotach, kończy epokę mędrców. Na pół baśniową, tkwiącą w mitologii, związaną ze stałą obecnością Krezusa, w życiu każdego z tych mędrców. Potem są już filozofowie.

Na czym więc polega wtajemniczenie? To wskazywane w naszych czasach, z którego szydzimy, polega na powtarzaniu w przepisanym porządku, sekwencji zdań, które w opinii oceniającego kwalifikują adepta do dalszej obróbki. Nie można nic zmieniać w tych sekwencjach, ani dodawać niczego od siebie, bo wtedy następuje demaskacja i odrzucenie. Nie zdajemy egzaminu po prostu. Jak pamiętamy, egzamin z historii filozofii można było zdać stosunkowo łatwo. Wszyscy bowiem, który coś tam pamiętali, byli przepuszczani. Uwaga koncentrowała się na tych jedynie, którzy z maniakalnym zaangażowaniem powtarzali wszystko co tam trzeba było zapamiętać o tych filozofach. Oni przeszli do następnego etapu. Tyle, że nas to już nic, a nic nie obchodziło.

 

Na koniec jeszcze prośba od mojego kolegi

Polski Związek Niewidomych Okręg Lubelski Koło w Rykach zwraca się z prośbą o wsparcie finansowe na rzecz Koła.

 

Polski Związek Niewidomych w Rykach zrzesza osoby niepełnosprawne z dysfunkcją narządu wzroku, które z racji swojego inwalidztwa często żyją w izolacji. Organizujemy szkolenia, wycieczki, spotkania, które integrują osoby niewidome i słabowidzące w celu ich społecznej integracji, wyrównywania szans w dostępie do informacji, edukacji, zatrudnienia i szeroko pojętej aktywności społecznej a także w celu ochrony ich praw obywatelskich.

Efektem spotkań są min. oddziaływania psychologiczne, przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu, akceptacja niepełnosprawności, które mają ogromne znaczenie w przypadku osób niewidomych.

Dzięki przyjaznej dłoni ludzi dobrej woli możliwa jest realizacja naszych celów i zamierzeń. W imieniu naszego stowarzyszenia oraz jego członków wyrażamy głęboką wdzięczność za ofiarowaną pomoc i życzliwość.

 

Jeśli nie masz innej możliwości – można nam pomóc w działaniu przeznaczając 1,5 % podatku na PZN w naszym powiecie.

 

Krajowy Rejestr Sądowy – nr KRS: 0000007330

z dopiskiem na cel: Koło w Rykach

 

 

  9 komentarzy do “Historia filozofii jako pierwsze wtajemniczenie”

  1. Dzień dobry. Otóż właśnie. Chyba zatem wiemy już sporo o istotnych mechanizmach i kluczowych uczestnikach procesów, które toczyły się w Grecji klasycznej i przedklasycznej, ukrywanych skrzętnie i przemalowywanych do dziś dnia przez ludzi złej woli. Mi zaś przyszło do głowy pewne skojarzenie. Otóż mam wrażenie, że cała znana nam historia ludzkości, przynajmniej tej niedalekiej, to walka i koegzystencja dwóch form organizacyjnych; klanu i bandy. Czym jest klan – wyjaśniać nie trzeba. On był zawsze u nas i gdzieniegdzie nadal istnieje. A banda? Ona jest naturalnym uzupełnieniem pozwalającym wykorzystywać różnych głupków, których pełno wokół. Różnią się te struktury tym, że do klanu się nie rekrutuje. I klan rządzi. Banda zaś musi być zasilana nowymi wciąż członkami, bo starzy się zużywają. Po to są te wszystkie wtajemniczenia i rytuały. Żeby ukryć fakt, że struktura jest  w istocie wroga swoim członkom, których wykorzystuje i niszczy. Klan Lacedemoński zorganizował mafię dla wystarczająco głupich Ateńczyków – by ich wykorzystać. Oni oczywiście mieli o tym nie wiedzieć. I ten schemat się powtarza do dziś, obojętnie czy to loża jakaś czy gang złodziei samochodów. Gdzieś na wyższych poziomach siedzą członkowie klanu, niżej zaś tłuszcza – czyli ogłupieni aspirujący półinteligenci. Ten świat doprawdy od tysięcy lat nie chce się zmienić ani na jotę…

  2. Najlepsi są ci, co uwierzyli w swoją misję i chcą nieść kaganek oświaty pod strzechy

  3. – cóż przeważnie pod taka strzechą się urodzili, przynajmniej – mentalnie. A strzecha, jak wiadomo – jest ze słomy, ta przeto do dziś stąd i owąd – wystaje…

  4. A jak się pod nią wniesie kaganek to nieszczęście gotowe

  5. – ano właśnie. Ale nic to, wymyśli się na to kolejny rytuał i – w pieriod…

  6. Na modłę „Konopielki” ?

  7. Miał pan historię filozofii z Jerzym Niecikowskim ?

  8. Hasło-klucz to „nowoczesność”, to też pierwszy stopień wtajemniczenia 🙂

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.