Kupiłem sobie na targach gruby tom wspomnień Hugona Steinhausa, któremu jak wszyscy nie umiejący do trzech zliczyć oddawałem przez wiele lat bałwochwalcze hołdy w domowym zaciszu. Wiele osób tak czyni. Matematycy, szkoła lwowska, te pyszne anegdoty, Stefan Banach, Stanisław Ulam i wszystko, co jest z tym związane. Nie zawiodłem się na tych wspomnieniach, ale jest to inny rodzaj satysfakcji niż się spodziewałem.
Do wczoraj zdawało mi się, że wbity jak hufnal w mózg i serce idiotyzm, taki wiecie, nie do zreformowania, zaleczenia i ratunku, to jest specyfika humanistów. Jakichś historyków sztuki, historyków, albo wręcz socjologów. Myliłem się. No, ale zacznę może opowiadać po kolei. Przygotujcie się, bo momentami Steinhaus jest jeszcze lepszy niż Estreicher.
Oto do profesora Steinhausa zgłosił się w Krynicy adwokat, niejaki Szumański prowadzący sprawę niewymienionego z nazwiska przestępcy, który podczas zajść w Przytyku, zajść zwanych potocznie antysemickimi, zastrzelił z okna przypadkowego jakiegoś chłopa, który przyjechał do Przytyka w swoich sprawach. Szumański liczył na to, że Steinhaus da mu naukową ekspertyzę wykluczającą możliwość oddania takiego jako niezgodnego z prawami mechaniki. Linia wlotu kuli została ustalona w czasie sekcji, chłop padł martwy, świadkowie widzieli zabójcę, ale obrona postanowiła udać się po poradę do najwyższych instancji. Steinhaus napisał w liście, który miał być odczytany przed sądem, że właściwymi ekspertami dla tego typu zagadnień są profesorowie Antoni Przedborski z Warszawy i Maksymilian Hubner ze Lwowa. Nie wiem jak skończyła się sprawa tajemniczego zabójcy, którego Steinhaus oznacza we wspomnieniach literą X, ale linia obrony robi wrażenie, przynajmniej na mnie. Mamy zajście bojówkarskie w małym miasteczku, podczas jarmarku, tak zwani „endeccy pałkarze” biją się z tak zwanymi „nieuzbrojonymi żydami”. Podczas tych walk ginie jeden niewinny człowiek zastrzelony z okna. Sprawa powinna być rozstrzygnięta na poziomie sądu okręgowego, ale okazuje się, że obrona może angażować biegłych z samej górnej półki. W dodatku Steinhaus pisze, że jego list został uznany za akt wyjątkowej odwagi. Czemu? Bo ci „endeccy pałkarze” tak szaleli po uniwersytecie, że nie dało się wytrzymać. Chcieli wprowadzić getto ławkowe i gdzieniegdzie wprowadzili, bili żydowskich studentów i studentki i domagali się większego udziału czystej krwi Polaków w dostępie do badań i laboratoriów i czego tam jeszcze…
Co prócz pałkarzy denerwowało profesora Steinhausa? Rządy sanacyjne. O, to są niesamowite wręcz opisy, bo Hugo Steinhaus to wielki autor. Pisze na przykład, że wyjazd Mościckiego i jego świty z Jasła, we dwa odkryte samochody, obsadzone dżentelmenami w melonikach wyglądał jak ucieczka dobrze zorganizowanej szajki. I to, mnie przynajmniej, śmieszy. Bo nie ma w tym krzty ironii jeśli się zważy na przeszłość naszego reprezentacyjnego prezydenta. Rządy sanacyjne kojarzą się Steinhausowi z Berezą, gdzie zamyka się niewinnych ludzi za byle co. Zamyka się i zamyka…na początek „endeckich pałkarzy”, potem „ukraińskich podpalaczy” na koniec „żydowskich komunistów”. To jest oczywiście okropne, a Kostek-Biernacki to sadysta-satanista, wiemy o tym. Nie wiemy jednak, jak to się stało, że wszędy, jak kraj długi i szeroki pałkarzy endeckich poskromiono, tylko we Lwowie, sławnym ze swoje matematycznej szkoły szaleli oni bez przeszkód. I nikt ich do Berezy nie wysyłał. Jak to się działo, że ten rząd tak dziarsko poczynający sobie z profesorami wyznania narodowo demokratycznego, co nie lubili Piłsudskiego, nie umie przetrzepać skóry kilku nachalnym i agresywnym wyrostkom? Profesor Steinhaus nie potrafi tego wytłumaczyć, choć potrafi wytłumaczyć inne kwestie, z mojego punktu widzenia nie nadające się nawet do dyskusji. Otóż Hugo Steinhaus zastanawia się na przykład, jak obliczyć pole koguciego grzebienia, kiedy kogut przeżywa hormonalne wzmożenie. Myśli też jak skonstruować aparat do lokalizacji przedmiotów wbitych w ciało i nie widocznych z zewnątrz. I to mu się udaje, jest zresztą ów wynalazek pięknie opisany. Patenty w tej strasznej, sanacyjnej Polsce, udaje się uzyskać bez przeszkód, choć profesor wyznaje nam, że wolałby od polskiego patent rosyjski albo japoński, ale wiadomo, że tamci kradną, a nasi jednak nie. Jednego tylko nie rozumie ten wybitny i nieogarniony dla maluczkich umysł – jak to się dzieje, że rząd zwalcza „endeckich pałkarzy” a jednocześnie ich nie zwalcza. Nie rozumie też profesor, ale to akurat mu się podoba, jak to możliwe, że do Ameryki po konie rasy Morgan przeznaczone dla kawalerii jedzie jego dziewiętnastoletni krewny – Moryś Bloch – a nie żaden mówiący po angielsku polski oficer. Otóż dzieje się tak dlatego – jak to mądremu profesorowi tłumaczy dobrotliwy minister złego, faszystowskiego rządu – że gdyby puścili tamtego, to znaczy doświadczonego kawalerzystę, zrobiłaby się chryja. Jak to? A tak to…minister mówi mniej więcej tak: pojechałby, pokazał co potrafi, a potem chlaliby z nim przez trzy dni. Na koniec w rzewnej scenerii podarowaliby mu wśród łez i fanfar odznakę pułkową. On zaś – tak mówi minister profesorowi – przyczepiłby ją do ogona śledzia, a śledzia tego powiesiłby w ubikacji podpisując go jeszcze jakoś szyderczo. I zrobiłby się skandal dyplomatyczny. Konie zaś kosztowałyby miast 40 tysięcy złotych aż 400 tysięcy. Tak to według mądrego profesora tłumaczył tę sprawę pan minister, a profesor śmiał się szczerz i klepał dłońmi po kolanach. Dlatego właśnie do Ameryki musiał pojechać Moryś, ledwie 19 wiosen sobie liczący, o koniach pojęcia nie mający, ale wielce już w interesach doświadczony, o czym nas sam Hugo Steinhaus informuje. I jak tu nie wierzyć tak sławnemu uczonemu, co jeszcze introwizjer do oglądania igły wbitej w kolano wymyślić potrafi?
O wiele bardziej niż sowiecka okupacja we Lwowie wstrząsające są opisy wizyt profesora w Szwajcarii na różnych sabatach czarownic, to jest chciałem powiedzieć wybitnych uczonych działających na polu nauk ścisłych. Organizuje się je często i zjeżdżają na nie wszyscy, Polacy, Francuzi, Niemcy z Heisenbergiem na czele, wstrętnym faszystą, i tam dyskutują o tych ciałach obcych, zasadzie nieoznaczoności i polu kogucich grzebieni. Ktoś za to wszystko płaci, ktoś to organizuje, ale profesor Steinhaus, który umie zmierzyć się z najpoważniejszymi teoretycznymi zagadnieniami, nie jest w stanie ustalić kto to taki. Płacą, dobrze, bierzmy pieniądze, ale nie zadawajmy zbyt wielu pytań, to może uda się nam wyjechać na stypendium do New Jersey i przeczekać tam tę straszną wojnę, która nadchodzi…A skąd on wie, że nadchodzi? No jak to? Wszyscy przecież wiedzą….
Do Genewy, Zurychu i Lozanny zjeżdżają także ci z lwowskich uczonych, którzy przebywają akurat na stypendiach w Anglii. I pytają oni Steinhausa czy można wracać do Lwowa. – O nie – on na to – z jednej strony „endeccy pałkarze” z drugiej Bereza, mowy nie ma lepiej siedzieć za granicą. No i oni siedzą, zmieniając tylko co jakiś czas miejsce.
I myślę sobie, jakie to dziwne, najpierw pozbawili nas ziemi, potem wszystkich jakości intelektualnych jakie tu wzrosły w krótkim czasie, a teraz nawet fachowców od zakładania rur kanalizacyjnych. I wyobraźcie sobie, że ja to rozumiem i ujmuję w tak prostą formułę, a przecież nie potrafię obliczyć pola trapezu, a co dopiero mówić o grzebieniu kogucim w czasie hormonalnej burzy.
W tej Szwajcarii profesor Steinhaus, stale przebywa w otoczeniu pewnej amerykańskiej rodziny. No i w ogóle mnóstwo tam Amerykanów kręci się przez cały czas i oni domagają się, by im Szwajcarzy sprzedawali dobre zegarki, ale są, jak to Amerykanie, dziecinnie naiwni i dostają zegarki ładne, duże, ale o wiele za drogie. Tanich zaś, ale dobrych nie kupują, bo boją się, że ktoś ich chce oszukać. Takie to są biedne gapki ci Amerykanie.
Bardziej naiwni są tylko sowieci, z którymi profesor zetknął się w okupowanym Lwowie. Oni są oczywiście niebezpieczni, wywożą tego, tamtego, Iksa, Igreka, Zeta, tylko Steinhausa nie wywożą, nie wiadomo dlaczego. Więcej, oni mu wydają książkę matematyczną z obrazkami. Jego zaś zięć Jan Kott zostaje przyjęty do związku literatów, tego prowadzonego przez Wasilewską, mimo iż na wstępnym przesłuchaniu deklaruje się jako katolik bezpartyjny. – O dziwo przyjęli go – pisze Steinhaus, który dwie strony wcześniej opisał w jaki sposób aresztowano tych za mało lewicowych pisarzy, czyli Broniewskiego, Watta i resztę. A było to tak, siedzieli sobie w lokalu i przyszedł do nich oficer NKWD z jakąś ku..wą. Ta założyła nogę na nogę, pokazała kawałek pasa od pończoch i uśmiechnęła się do Władka Broniewskiego. Właśnie do niego, a nie do żadnego z tych smutnych pędzli siedzących obok. Pan Władysław także się uśmiechnął, a wtedy oficer, który tę panią przyprowadził strzelił ją w pysk, to jest chciałem rzec, uderzył ją w twarz. Na to pan Władeczek, podniósł się i tak przyłożył oficerowi, że ten poleciał pod ścianę wraz z krzesłem. Traf chciał, że za ścianą czekali już wcześniej przygotowani bojcy w sinych kaszkietach, wpadli do lokalu i wybrali wszystkich. No i na jakiś czas słuch o polskich pisarzach zaginął. Zwołano zebranie reszty literatów i tam jakaś łachudra, bodajże Przyboś, domagała się potępienia tych aresztowanych w liście do Stalina, ale jak pisze Steinhaus, Wasilewska „wykazała cywilną odwagę” i odmówiła zredagowania takiego listu. I to jest właśnie najpiękniejsze – Wasilewska wykazała cywilną odwagę. No a potem jego zięcia przyjęto do związku Wasilewskiej, co profesor Hugon przywitał z największą ulgą. Powiem Wam, że nie mam siły czytać tego dalej. Napisałem do wydawnictwa, żeby mi sprzedali w hurcie tak z 50 egzemplarzy, do naszej tu, prywatnej dewocji, ale nie wiem czy się zdecyduje na zakup….
Aha, ten Moryś, co jechał po konie, poznał się w roku 1975 z samą Izabelą Cywińską, która pojechała wtedy z mężem do USA w jakichś sprawach. Był ich, jak to czasem mawiają, cicerone…Łatwo to sprawdzić wpisując jego nazwisko do gugla – Maurycy Bloch….
Jeszcze jedno, spośród najbardziej znienawidzonych przez Steinhausa postaci epoki na pierwszy plan wysuwa się były premier Leon Kozłowski, tępak i buc. Najbardziej zaś lubianą przez mądrego profesora postacią jest minister Poniatowski, ten wiecie od reformy rolnej i pokazania obszarnikom gdzie raki zimują…
Nie mam słów, a jeszcze 3/4 książki przede mną.
Na tym kończę. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można już kupić drugą, nigdy nie publikowaną część Wspomnień Edwarda Woyniłłowicza. Prócz tego zaś również książkę o broni białej, autorstwa naszego targowego sąsiada – Janusza Jarosławskiego. Książka, prócz typowo kolekcjonerskich informacji, fotografii bardzo wysokiej jakości zawiera też fragmenty tekstów źródłowych, dotyczących – uwaga – wyglądu brytyjskiego żołnierza w XIX wieku, oraz sporych rozmiarów esej opowiadający o walkach Polaków z Brytyjczykami w czasie wojen napoleońskich. Tytuł tej publikacji brzmi – „Szable lekkiej kawalerii” – a tak się złożyło, że szable lekkiej kawalerii w zbiorach Janusza Jarosławskiego, to w sporej części szable brytyjskie.
Aha, jeszcze trailer komiksu i zapowiedź planszowa
https://issuu.com/tomaszbereznicki/docs/zamah_net
Na koniec informacja o przedsprzedaży biletów na targi bytomskie
Rusza przedsprzedaż biletów.
Bilety wstępu na targi w cenie 7 zł oraz odrębne, całodniowe bilety
wstępu na wykłady i prelekcje w cenie 15 zł dostępne w kasie BCK przed
imprezą. Ilość biletów na prelekcje jest ograniczona. Rezerwacje
telefoniczne pod numerem telefonu: 32 389 31 09 w. 101 (Telefon
odbierany jest w miarę dostępności kasjera. W przypadku problemów z
połączeniem zachęcamy do rezerwowania biletów poprzez stronę internetową
lub w sekretariacie pod numerem 32 389 31 09 w. 100) lub email:
info@becek.pl
Kasa czynna od poniedziałku do piątku od 9:00 do 19:00 oraz zawsze na
godzinę przed imprezą. Można płacić kartą.
Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.
skończy się tak że zostaniesz endekiem 🙂
Steinhaus to dowód na to, że bedąc wybitnym matematykiem nie znał się na niczym innym, lub nie chciał się znać.
Steinhaus komisji Milera i Anodiny by nie odmówił współpracy 😉
Jakim endekiem? Nie było czegoś takiego jak endecja, właśnie o tym napisałem. Nie czytałeś co onyx napisał o polityce międzywojnia? Krótka i treściwa formuła – piłsudczycy na szpicy i endecy dla hecy
Jak można wogóle podejrzwać, że potomek biblijnego arcykapłana Aarona był niekumaty 😉
miał być cudzysłów, ale się spieszyłem
Ja się rozbeczałam po przeczytaniu książki M.Urbanka „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna” , że takiego uniwersytetu za moich czasów nie było i teraz też nie ma – a tu się okazuje że to wszystko ściema. – zwykła ściema osób wyznaczonych do tego że wskazane społeczeństwo ma te osoby nosić na rękach. Delfini, królewicze psia ich mać – skazani na wielkość i na poinformowanie „z pierwszej ręki”. .
Co innego poglądy polityczne a co innego wiedza matematyczna czy fizyczna . I niestety mimo to , że ktoś ma wiedze bez której nie zbuduje się broni atomowej lub wodorowej nie oznacza , że ten ktoś nie jest równocześnie komnistą. Po prostu naka ścisła, choć wydaje się że powinna w logiczny sposób eiminować lewactwo, niestety tego nie czyni. Myślę , że przyczyną tego są te otrzymywane przez naukowców za poparcie polityczne granty i różne przywileje. Kasa żądzi.
Parafrazując @tropiciela –
I jeszcze takie zestawienie:
Twierdzenie Banacha-Steinhausa
Twierdzenie Hahna-Banacha
Paradoks Banacha-Tarskiego
Pytanie (dla mnie retoryczne) kto był we Lwowi krynicą wiedzy 😉
Krynicą wiedzy we Lwowi był BANACH, a reszta to podwieszeni pod JEGO intelekt.
Ta wisz , ta nie może było inaczy.
(pahdą) Ta nie mogło być inaczej (jak wynika z autorstwa TWIERDZEŃ)
No dobra, ale na matematyce to oni się jednak znali…
A potem my się tutaj zamartwiamy, że Gospodarza brzuch boli. Każdego „niemaurycego” by rozbolał.
Śniadanie zjadł?
Nie w temacie,ale ważne: czekam na 2 części Woyniłłowicza i nic.Czyżby moje zamówienie krążyło w kosmosie?
Nie, po prostu czekamy na cały nakład, który niestety nie przyjedzie przed Bożym Ciałem, przykro mi…ludzie są tylko ludźmi.
A ktoś mówi, że nie? A Hitler był niezłym pejzażystą, wiesz…i o co się chłopa czepiać…?
Ok.najważniejsze,że kupione,zapłacone więc dla mnie musi starczyć :))
Banach był jednym z nielicznych bądź jedynym gojem w tej ekstraklasie.
a coryllus nieźle zapowiadającym się leśnikiem
gdy rządzi żądza – taka sprawa :))))))))))))))
The Scottish Café, została wydana jako LANL Report w roku 1967, a w 1981 r. jako książka przez wydawnictwo Birkhäuser 😉
Jest w pdf_ie
http://users.auth.gr/siskakis/The%20Scottish%20book.pdf
po angielsku 😉
Piszesz, ze ten wbity w mózg idiotyzm, to jest cecha humanistów:)…. a u innych nie spodziewałeś się….
Nie, to się wszystkim trafia …
Steinhaus był niezłym matematykiem ….Mieliśmy innych , bardzo wybitnych ….
Po wojnie jakoś na zamówienie władzy coś tam badał… np. krowy i ich wydajność na pastwisku w takim instytucie rolnictwa nad Odrą…
Taki był 'trynd’ …:(((
Metoda Monte Carlo … statystyka …
Fascynowała mnie w dzieciństwie ta książeczka o metodzie Monte Carlo… Co ja sobie wyobrazałam !! :)))
.;)
„…wbity jak hufnal w mózg i serce…”
Musiał to jednak jakoś odczuwać bo „Myśli też jak skonstruować aparat do lokalizacji przedmiotów wbitych w ciało i nie widocznych z zewnątrz”
Był tam jeszcze niejaki Bocheński, który wybrał Boga i wstąpił do zakonu św Dominika. Wybitny umysł!
Jest sporo takim mądrych idiotów. Szczególnie gdy zajmują się statystyką w dziedzinach biologicznych. Ludzie nie zdają sobie sprawy jaka „komuna” siedzi np. w genetyce. Strach się bać.
A Heydrich łkał podczas gry na skrzypcach…
..bo liczyli tylko na siebie.
Ehh…
OT – do biegłych w internetowych machinacjach
Wybieram w księgarni książkę np Woyniłłowicz II, naciskam „Share This” wybieram fejsbók dajmy na to, pokazuje się tekst o książce Woyniłłowicz II ale obrazek od „Patrioci i ludzie innego rodzaju”
„Woyniłłowicz I – to samo
„Zamah” – to samo
„Józef Beck” – to samo
„Polska w dyplomacji…” – to samo
„Barcelona..” – to samo
Za to tekst o „Szabli…” sprzężony jest z okładką „Polska w dyplomacji czechosłowackiej..”
Dopiero „Patrioci…” mają obrazek właściwy
uff
czy to mój komputer?, czy coryllus.pl? czy fejsbók ma takie właściwości?
Pozdrawiam Gospodarza i PT Komentatorów
Sprawdziłem i nacisnąłem na tytuł po prawej stronie coryllus.pl
http://coryllus.pl/?wpsc-product=edward-woynillowicz-wspomnienia-czesc-ii
Cześć !
Wychodzi na to że te tytany intelektu to takie Rainmeny, genialni idioci. Są zdolni do rozkminienia Enigmy ołówkiem na kawałku serwetki pomiędzy jedną a drugą kawą w jakimś modnym lokalu, ale jak przyjdzie co do czego poza ich chorobliwą fascynacją, to się zapadają w sobie i tylko piszczą, żeby im podać wykałaczki.
Józef Marcinkiewicz, nadzieja polskiej matematyki zamordowany został w Katyniu.
Spojrzenie porównawcze: rodzice jego, wg polskiej wiki zmatli w Sowietach, a według angielskiej zmarli z głodu w łagrze.
Coryllus dopiero zaczął czytać… a najlepsze przed nim.
Ów Jan Kott, który przedstawił się jako katolik, to ten sam Kott, co tu:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kott
W dalszej treści Coryllus dowie się, że Steinhausówna wyjechała do Paryżewa na studia politechniczne, bo w Polsce szerzył się straszliwy antysemitysmus, nie to co w tolerancyjnej Francji. Tam zaręczyła się z katolikiem Janem Kottem, o czym zawiadomiła listownie papę. Wkrótce potem wyszła za niego za mąż. Było to lato 1939. Papa odpisał, by Kottowie nie wracali do Polski, bo będzie wojna. Kottowie jednak wrócili – właśnie na sama wojnę. Osiedli w Warszawie, gdzie katolika Kotta wzięto do wojska. Po klęsce Kott okazał się strasznie chory i zamiast w w oflagu wylądował w szpitalu. Ze szpitala umknął furmanką jakiegoś tajemniczego „chłopa”. Potem przeszedł granicę niemiecko-sowiecką i przybył do Lwowa pokłonić się teściowi. Opowiadał mu mrożące krew w żyłach historie o tragicznym losie żydów (i Żydów), którzy uciekali przed Niemcami do sowieckiego raju, a których polscy antysemici denuncjowali przed Niemcami jako żydów i Żydów. Następnie Kott wrócił na stronę niemiecka i osiadł w Warszawie.
Później, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, Steinhaus wrócił na swoje rodzinne włości (Jasło, Krosno itp.), gdzie przetrwał wojnę i żaden z polskich antysemitów go nie zadenuncjował. Otrzymywał tam listy z Warszawy od córki, która wraz z mężem zajmowała się nie wiadomo czym i która raczyła papę opowieściami o tym, jak to Narodowe Siły Zbrojne kolaborują z Niemcami, mordują żydów i Żydów i wyprawiają inne brewerie.
Po wojnie Steinhaus objął posadę na późniejszym Uniwersytecie im. Bieruta we Wrocławiu – ot tak z marszu. Było mu dobrze, to były dobre czasy: intratne wyjazdy na „Zachód”, dobrobyt, świetne zaopatrzenie sklepów. Gdyby nie bandytyzm i antysemityzm – byłoby jak w raju.
Ale tymczasem w Sowietach władzę przejął Chruszczow, który na stolcu warszawskim osadził swojego człowieka – Gomółkę. Ludzie Berii, a do tych, jak można podejrzewać, należał Jan Kott, stracili wpływy. Steinhaus odczuł to boleśnie. Całe stronice wspomnień zalewa żalami na marne zaopatrzenie (ciekawe, gdzie robiła sprawunki profesorowa Steinhausowa w czasach, gdy Beria był na szczycie władzy?), na niekompetencję nowych fachowców, którzy zastąpili dawnych dobrych żydowskich specjalistów, na wszystko. Wprawdzie intratne wyjazdy na Zachód nie urwały się, ale…
Epimeteusz doda jeszcze jeden epizod z życia Jana Kotta – zięcia Steinhausa. Wszyscy forumowicze pamiętają osławiony „list 34”, w którym ważni literaci żalili się premieru Cyrankiewiczu, że maja mało papieru i że cenzura ich gnębi ciut za bardzo. (Było to w marcu 1964 roku. W październiku tegoż roku Breżniew usunął Chruszczowa, patrona Gomółki, ze stanowiska). Tymczasem list 34 nagle został opublikowany przez The Times. Gomółka się wściekł… List, adresowany do rządu wylądował na Zachodzie… Nie trzeba byc przesadnie domyślnym, by odgadnąć związek tego „przecieku” z późniejszym upadkiem Chruszczowa. A jak to się stało, że list trafił do The Times? Wiki nic o tym nie wie, ale podaje, że wśród sygnatariuszy był Jan Kott – człowiek, który za Chruszczowa był maleńkim pionkiem.
Gdyby się Pan zdecydował na zakup tych 50-ciu egzemplarze: „Wspomnień Hugona Steinhausa”, to proszę jeden egzemplarz zarezerwować dla mnie; zamówienie zostanie wysłane i opłacone jak zawsze.
„przecież nie potrafię obliczyć pola trapezu, a co dopiero mówić o grzebieniu kogucim ”
Pole trapezu prawie jak prostokąta: wysokość razy średnia matematyczna podstaw /przeciwległych boków nierównych oddalonych o tę prostopadłą wysokość/.
A ten grzebień, to już przy pomocy rachunku całkowego banalna rzecz /albo różniczkowaniem/. O wiele łatwiejsze, milion razy łatwiejsze, niźli napisać „Baśń jak niedźwiedź”/.
Gdyby Pan Panie Gabrielu wiedział, co to się wyprawia na obecnych uczelniach w Polsce, to by Panu brwi wznosiły się coraz to wyżej i wyżej w najwyższym zdumieniu, po czym oderwałyby się od czoła i zawisły w powietrzu.
co sprawdziłeś?
Sprawdziłem – wprost – na coryllus.pl i wyświetliło się szybko i prawidłowo.
Mój komputer jest b.słaby i unikam takich akcji jak share this czy fejsbók, oraz sdwacztery, strasznie wszy się potem rozmnażają.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.