paź 232018
 

Nie będzie mnie dziś cały dzień, podobnie jak wczoraj, nie mam więc czasu, by napisać tekst. Zostawiam fragment znakomitej i demaskatorskiej biografii Ignacego Mościckiego, o której chyba celebransi roku niepodległości zapomnieli, a może nie zapomnieli tylko się jej przestraszyli, nie wiem. My ją wydamy wraz z II tomem Baśni socjalistycznej. Ukaże się już w przyszłym tygodniu

 

Ślub odbył się bardzo skromnie 22 lutego 1892 roku w Płocku. Z mojej strony przyjechała jedynie matka, reszta rodzeństwa bowiem nie była zawiadamiana.

Nazajutrz odwieźliśmy matkę do Klic. Mieszkał tam mój brat cioteczny Michał Bojanowski, a ponieważ był jeszcze kawalerem, więc matka moja prowadziła swemu siostrzeńcowi gospodarstwo domowe.

Po kilku dniach wróciliśmy do Warszawy i wynajęliśmy małe mieszkanko na ul. Widok; zostało ono umeblowane bardzo skromnie.

Wkrótce po tym czekała mnie podróż za granicę, gdzie obiecywałem sobie uzyskać potrzebne praktyczne wiadomości w sprawie materiałów wybuchowych. Do małżonki przyjechała starsza siostra Faustyna, która podczas mojej nieobecności miała jej towarzyszyć.

Podróż za granicę ułatwił mi tym razem mój kolega Stanisław Żelechowski, którego rodzice posiadali majątek nad samą granicą niemiecką koło Grajewa.

Łączyły mnie z nim bliższe stosunki koleżeńskie jeszcze w korporacji, bo mieszkaliśmy nawet przez pewien czas razem w Rydze. Ojciec jego znający dobrze naczelnika komory celnej w Grajewie, nie miał trudności w uzyskaniu pozwolenia na przejazd mój przez granicę, mimo, że nie posiadałem paszportu zagranicznego. Przedstawił mnie, jako swego gościa, ziemianina z lubelskiego, który trochę zaniemógł i pragnąłby udać się do specjalisty w Królewcu.

Graniczna stacja niemiecka znajdowała się blisko Grajewa, tak, że można było udać się do niej piechotą, co też uczyniłem. I kiedy po kupieniu biletu, miałem wejść do wagonu, zostałem niespodzianie zatrzymany przez agenta policyjnego, który poprosił o udanie się z nim do inspektora policji. Po wylegitymowaniu się moim paszportem wewnętrznym i wyjaśnieniu, że przeszedłem przez rosyjską komorę celną za pozwoleniem jej naczelnika i podaniu celu mojej podróży do Królewca, uspokoiłem inspektora, który przeprosiwszy mnie, nie widział dalszych przeszkód w moim wyjeździe. Ponieważ pociąg mój odjechał, a do następnego pozostawało jeszcze kilka godzin czasu, mogłem powrócić jeszcze do państwa Żelechowskich.

Do Królewca naturalnie nie dojechałem. Przesiadłem się przed tym na jednej ze stacji pośrednich do pociągu berlińskiego, z Berlina zaś dostałem się już bez trudności do Londynu.

Tam skierowałem swe kroki do Stanisława Mendelsona, ówczesnego redaktora i wydawcy socjalistycznego „Przedświt”. U niego zastałem Witolda Jodko-Narkiewicza i Aleksandra Dębskiego.

Mendelson, syn bogatego bankiera warszawskiego, emigrował w czasie wczesnej swojej młodości i ukończył studia prawnicze w Paryżu. Bardzo zdolny mówca i pisarz, materialnie niezależny, nawiązał kontakty i zaprzyjaźnił się z przywódcami socjalistów francuskich i niemieckich, a później i angielskich. Duża przyjaźń łączyła go z Millerandem, późniejszym prezydentem republiki francuskiej.

Mendelson ożeniony był z hrabianką Zaleską z Podola, również dość zamożną. Dom ich prowadzony był na wysokiej stopie życiowej. Oprócz tego ponosili oni duże koszty, związane z prowadzeniem socjalistycznych wydawnictw polskich. Mendelson, z nieodłącznym monoklem w oku, królował swoim błyskotliwym dowcipem w towarzystwie. Ulubionym tematem jego żartów było naśladowanie gestem i mową różnych cech żydowskich. Słuchając go można było sądzić, że jest zdeklarowanym antysemitą, chociaż pochodzenie jego nie było tajemnicą. Mendelson robił na mnie wrażenie człowieka niezwykle ambitnego.

Witold Jodko-Narkiewicz, również materialnie niezależny, także zdolny, nie miał jednak wygórowanych ambicji osobistych. Ani w słowie ani w piśmie nie przejawiał śladu błyskotliwości. Do każdej pracy zabierał się z wielką energią i sprawnością.

Jak się później okazało, miał Jodko-Narkiewicz bardzo niemiłą i szkodliwą cechę, która nie występowała jednak nigdy w czasie gdy pracował społecznie. Natomiast miewał okresy w swojej bezczynności politycznej kiedy występowała u niego namiętność do picia.

Aleksander Dębski należał jeszcze do pierwszego Proletariatu, rozgromionego w roku 1886. Pochodził z rodziny ziemiańskiej, później zupełnie zubożałej. Odznaczał się bardzo wartościowym charakterem i posiadał szczere, ideowe uczucia. Jeszcze w Zurychu, miał bardzo przykry i groźny dla siebie wypadek; został bowiem poważnie poszarpany przez próbne, małe bomby, napełnione materiałem wybuchowym. Był wtedy tylko widzem przy próbach, wykonywanych przez rewolucjonistów rosyjskich. Dębski podczas całego swojego pobytu w Londynie, stał na czele drukarni i sam dużo pracował jako zecer.

Poinformowałem towarzyszy o celu swej podróży.

Mendelson odradzał mi użycia bomb do zamachów. Mówił, że jest to broń anarchistów, stosowana często na zachodzie Europy i z tej racji zdyskredytowana. Radził mi więc, zorganizować raczej konny oddział bojowy i zrobić napad, na jadącego satrapę rosyjskiego z bronią palną w ręku. Uważał, że zamach w tej formie i dobrze wykonany, miałby wielką popularność na Zachodzie.

Nie odróżniał tego, że przecież nie jest rzeczą obojętną do jakich celów bomb się używa; inaczej bowiem trzeba walczyć z okrutnymi metodami stosowanymi przez zaborcę, a inaczej protestować przeciw własnemu ustrojowi socjalnemu. W pierwszym przypadku należało doprowadzić do silnego wstrząsu, który by przerwał dalszy rozwój istniejących stosunków, prowadzący do coraz większego ucisku Polaków. Mógłby tu mieć zatem znaczenie jedynie radykalny protest, którego siła i ostrość dostosowane byłyby do brutalnych metod, stosowanych przez zaborcę. W drugim przypadku natomiast, ewolucyjny sposób działania był właśnie najodpowiedniejszy.

Fakt, że wrażliwsze jednostki dochodzą już do stanu psychicznego, który je doprowadza do stosowania najostrzejszych form odwetowych, z poświęceniem własnego życia, był najlepszym dowodem, że terror rosyjski przeszedł już granice wszelkiej wytrzymałości. Wywołanie jedynie efektu popularności na Zachodzie, nie stało w żadnym stosunku do nastrojów związanych z gotowością poniesienia najdalej posuniętej ofiarności.

Z Londynu udałem się do Paryża i Szwajcarii, zdobyłem bowiem w Londynie kilka adresów, które mi miały zapewnić dostęp do poszukiwanej literatury.

Po powrocie do Warszawy, udałem się pieszo z dworca kolejowego na ul. Widok, a z umówionego uprzednio sygnału, jaki zauważyłem z okna naszego mieszkania, stwierdziłem, że w czasie mojej zagranicznej podróży nic podejrzanego nie zaszło.

Dla łatwiejszego dostępu do chemikalii, potrzebnych do wyrobu materiałów wybuchowych, wyjechałem z małżonką do Rygi. Trzeba było wynająć tam mieszkanko, dostosowane do zamierzonych przeze mnie prac.

Z materiałami chemicznymi nie miałem żadnych trudności; mogłem więc szybko przystąpić do wyrobu nitrogliceryny, w czym pomagała mi małżonka.

Po wytworzeniu dostatecznej ilości i zabezpieczeniu od możliwości przypadkowego wybuchu, złożyłem cały fabrykat do ręcznego koszyka małżonki, w którym miała go przenieść do mieszkania mojego kolegi. Zaraz jednak po wyjściu z domu zauważyła, że jest śledzona przez jakiegoś osobnika. Wstąpiła do sklepu i wyszła dopiero po dłuższym czasie, mając możność już bez przeszkody zanieść cenną zawartość koszyka do miejsca przeznaczenia.

Kolega mój, który jechał do Warszawy, miał przy tej sposobności zabrać z sobą i nasz produkt. Mógł zrobić to z całym spokojem, albowiem nie był dotychczas obciążony żadną nielegalną działalnością. Naturalnie, że poinformowano go o zawartości przesyłki. Ja zaś z żoną, chcąc zachować najdalej idącą ostrożność, wyjechaliśmy do Warszawy okrężną drogą.

Przybywszy na miejsce, przekonałem się wkrótce, że jestem śledzony, jakkolwiek początkowo bardzo dyskretnie. Dyskrecja dawała nam nadzieję, że nasi niepożądani opiekunowie poczekają jeszcze jakiś czas, by móc złowić jednocześnie większą ilość ryb w zastawione sieci. Postanowiliśmy zatem, w dalszych naszych pracach przygotowawczych, zachować jeszcze większą ostrożność.

Wobec pożądanego pośpiechu zmuszeni byliśmy również zmienić plan działania. O ile przy wykonaniu pierwotnego naszego planu istniały pewne choćby nawet bardzo minimalne szanse ujścia z życiem, to druga koncepcja nie dawała żadnej w tym względzie nadziei. Postanowiliśmy wtargnąć w mundurach oficerskich w dniu galowym do wnętrza soboru, gdzie gromadziły się najwyższe sfery naszych siepaczy i salwą bomb ich powitać ginąc razem z nimi. I ciekawe jest, że ta nieznaczna zmiana, w pierwszym wypadku bowiem istniało przecież małe prawdopodobieństwo ujścia cało, wywołała ogromną zmianę naszych nastrojów.

Po wydaniu w ten sposób na samych siebie wyroku, nie interesowaliśmy się już niczym innym poza pracą przygotowawczą do zamachu, a wszelkie rozmowy koncentrowały się na tym przedmiocie. Przedstawiliśmy sobie obrazowo i nie bez humoru, epizody w krytycznym momencie. Ktoś z zewnątrz mógłby sądzić, że jesteśmy sadystami. Stanu naszego psychicznego nie można już było uważać za normalny. Cały ten niesamowity nastrój, był widocznie wywołany chęcią zagłuszenia działania instynktu samozachowawczego.

Żona moja opowiadała mi później za granicą, a znała tylko fragmenty naszych rozmów, że obniżały one w jej oczach ocenę naszych postaci. I nic w tym dziwnego, bo także i ja, kiedy doszedłem już do zupełnej równowagi i poczułem się znowu normalnym człowiekiem, nie uważałem ostatnich czasów mojego pobytu w Warszawie za normalne, a wywołane jedynie przymusem, który się w nas zrodził pod wpływem ciężkiego losu naszego narodu.

Gdy już praca moja była odpowiednio zaawansowana, wyjeżdżałem kilka razy z Zielińskim łodzią na Bielany, dla dokonywania w tamtejszym lasku prób, z przygotowanymi próbnymi bombami. Każdorazowo, po zasypaniu pośpiesznie leja utworzonego przez wybuch, wskakiwaliśmy szybko do łodzi i odbijali na środek Wisły. Jeden z próbnych wybuchów nastąpił raz w chwili, gdy w pobliskim obozie letnim orkiestra wojskowa grała państwowy hymn rosyjski. Silna detonacja wywołała na pewno mocny dysonans w pieśni carosławia.

Tymczasem agenci coraz skrupulatniej, a nawet już jawnie pilnowali mojego mieszkania. Trzeba było więc przyśpieszyć zamach. Wówczas jednak zupełnie nieoczekiwanie nastąpił fakt, który pokrzyżował nasze plany. Oto ojciec Kunickich, wiedziony widocznie przeczuciem, spowodował rozkaz wojskowy przeniesienia jego synów do Petersburga.

Wkrótce potem, a było to 5 czerwca 1892 roku, wpadł do nas wieczorem Zieliński, nagląc do bezzwłocznej ucieczki za granicę, tejże bowiem nocy jeszcze, mogła nastąpić rewizja w naszym mieszkaniu. Zdecydowałem ostatnią tę noc jeszcze zaryzykować, inaczej bowiem nie miałbym możności wyniesienia z domu całego materiału technicznego, przygotowanego do zamachu.

Na podstawie częstych obserwacji ruchu ulicznego spoza firanek okiennych, mogłem stwierdzić, że wczesnym rankiem między godz. 3 i 4 znikali agenci ze swoich stanowisk. Wykorzystywali oni widocznie ten krótki czas dla odpoczynku, nie przypuszczając zapewne, aby ofiary ich mogły im wtedy spłatać jakiego figla. Z tej sposobności postanowiłem więc skorzystać i opuścić raniutko mieszanie.

Przede wszystkim udałem się do matki, aby się z nią pożegnać; mieszkała u starszej siostry mojej, Aleksandry. Gdy się zwierzyłem matce o zamiarze moim wyjechania z małżonką za granicę, rzuciła mi się na szyję, mówiąc, że cieszy się z tego niezwykle, bardzo się bowiem niepokoiła o nasz los, a nie śmiała mówić mi o tym. Przy sposobności pożegnania, dała mi dość pokaźną sumkę, co znacznie polepszyło naszą sytuację finansową. Powiedziała mi, że właśnie, wiedziona przeczuciem, odkładała dla nas te pieniądze. A były one bardzo pożądane, wydawałem bowiem już ostatnią należną mi ratę, pobraną naprzód od mojego szwagra. A miałem Zielińskiemu także pozostawić pewną ilość pieniędzy, bo od czasu porzucenia swego stanowiska urzędniczego w Rydze, nie miał już innych środków do życia.

Po powrocie od matki, zabraliśmy się do pakowania rzeczy. Postanowiliśmy zabrać z sobą tylko bieliznę. Druga walizka, była wypełniona przygotowanym przeze mnie materiałem wybuchowym.

O godzinie 10 wieczorem małżonka udała się na spoczynek.

W związku ze spodziewaną rewizją żandarmerii, porobiłem przygotowania, abyśmy nie dostali się żywi w ręce władz rosyjskich. Przy łóżku żony postawiłem słoik z cjankiem potasu, sam zaś przygotowałem odpowiednie narzędzia dla obrony, którą pragnąłem zaalarmować Warszawę i dać w ten sposób możność ukrycia się w porę tym, którzy mogli być również zagrożeni. W chwili powstania zgiełku walki u wejścia do mieszkania miała żona sięgnąć po słoik z trucizną. Tuż przed spoczynkiem zaswędziało ją lewe oko, a że uważałem to za znak pomyślny, zasnęła spokojnie. Ja musiałem czuwać, nie tylko z racji spodziewanej wizyty żandarmów, lecz również aby nie zaspać.

  26 komentarzy do “Ignacy Mościcki Autobiografia. Fragment”

  1. „Tuż przed spoczynkiem zaswędziało ją lewe oko, a że uważałem to za znak pomyślny, zasnęła spokojnie.”
    TO bardzo przypomina przygody Targalskiego i Dybowskiego opisywane przez nich jako założenie RKW

  2. Polacy to narod ludzi chorych psychicznie i mowie to obiektywnie, bez emocji. Wjezdzajac do Polski od strony Niemiec od samej granicy, jak nozem ucial nagle uderza w nozdrza smrod z domowych palenisk tutejszych mieszkancow. Nie jest to spowodowane bieda, bo sadzac po markach samochodow i ich ilosci na polskich drogach, biedy tutaj nie ma. Sadze, ze przyczyna jest zle pojmowany tzw. spryt zyciowy oraz wzglad (negatywny) na sasiadow i negatywna konkurencja, co mozna przetlumaczyc jako czysta zlosliwosc. Zaobserwowalem rowniez, ze pomimo powszechnego utyskiwania na zakaz handlu w niedziele, wiele restauracji w niedziele do godziny 14 lub przez caly dzien swiateczny jest zamknieta, a na moim osiedlu poczta nie dzala nawet w sobote. Sadze zatem, ze domaganie sie, aby sklepy byly czynne na okraglo rowniez wynika ze zlosliwosci, ktora byc moze ma jakies podloze historyczne. Tak, czy owak, interwencje prof. Swiecickiego w waskich i szerszych kregach rodakow uwazam za niezwykle pilna i konieczna!

  3. Kazdy pobyt w Polsce odchorowuje najpierw w domu, a potem udaje sie na rekonwalescencje do Baden w Szwajcarii, nastepnie do Baden-Baden i na koncu do Wiesbaden w Niemczech.

  4. „…zdolny pisarz, mówca, materialnie niezależny ..” – jakże to cudownie brzmi, bardzo szkoda że to rzadki przypadek w przyrodzie

  5. Powiedzialbym, ze to nawet niemozliwe, fikcja po prostu. Czlowiek, ktory spi na gorze pieniedzy materialnie niezalezny? Z nieba mu spada? Zyje modlitwa?

  6. to co z tym smrodem z palenisk po przekroczeniu granicy polskiej, podrzucane są do ognia butelki plastykowe , czy co bo nie wiem  o co biega?

  7. Ja bym powiedzial: MATERIALNIE ZADBANY.

  8. Zapewne od kogoś (od Mendelssona ?)  miał wysoką pensję na utrzymanie poziomu życia, ale bardzo mi się podoba takie  rozwiązanie sprawy. Natomiast skąd miał pieniądze ten co to finansował, no to pewnie jest opisane w książce Junoszy.

  9. Mieszkam w malej miejscowosci na zachod od Polski, gdzie dym czuje sie tylko podczas wedzenia lub grilowania. Wjezdzajac jesienia i zima do Polski autostrada od strony Zgorzelca mam atak paniki, nad ktorym nie panuje, poniewaz odruch bezwarunkowy u czlowieka jest taki, ze jak czuje dym, swad spalenizny to chce uciekac. Jest jeszcze drugie przejscie drogowe, w samym centrum Zgorzelca. Po polskiej stronie, na pieknej, slonecznej skarpie nad Nysa Luzycka, ktora nadaje sie na jakas restauracje, w samym centrum wybudowano stacje benzynowa – celowo, zeby smierdzialo. Przepraszam, ale ja tak to rozumiem.

  10. Mały rewanż. Wjeżdżałem do Niemiec w kierunku na Drezno i wszędzie czułem dziwny zapach. Dopiero pod Dreznem zobaczyłem elektrownię i wokół niej śnieg barwy jasnego karmelu.
    Ten zapach, który mi towarzyszył to skutek spalania węgla brunatnego.

  11. Elektrownia Boxberg / Oberlausitz. Teraz emituje glownie pare wodna. Gdybym byl zlosliwy to bym powiedzial, ze w latach minionych truli nas glownie Luzyczanie i Czesi, a nie etniczni Niemcy. Ale wrocmy do opisanej wyzej jednostki chorobowej, czyli nienawisci do Rosjan, bo Gospodarz zwroci uwage…

  12. „Ślub odbył się…. Reszta rodzeństwa nie była zawiadamiana” – to w zasadzie już mówi i o człowieku wszystko…

  13. W ramach odskoczni od glownego tematu zrobmy maly tescik na konserwatyzm i prawicowosc. Kto z Was potrafi powiedziec, jaka wazna miejscowosc znajduje sie niedaleko Cassino we Wloszech, dodam, ze historycznie jest to jedno z najwazniejszych dla nas miejsc w Europie? Dla naszej cywilizacji miejscowosc ta jest tak wazna, jak Salzburg albo Eisenach dla muzyki klasycznej. Bo pewnie cos slyszeliscie o Monte Cassino i kojarzycie to miejsce, moze niektorzy z Was tam byli – tam, gdzie rozegral sie ten przykry epizod z czasow II wojny swiatowej, ktorego rezultatem bylo zniszczenie klasztoru i masowe gwalty tuz po bitwie dokonane na miejscowej ludnosci. Odpowiedz na wyzej postawione pytanie pokaze czy jestescie konserwatystami, ew. katolikami oraz ujawni schemat tego, w jaki sposob jest kszaltowana masowa swiadomosc.

  14. no i ten cjanek przy łóżku  młodej kochanej żony, jasne kochanej osoby się nie naraża, kochaną osobę się broni przed niebezpieczeństwem. Horrendum jakieś.

    Co im było tym socjalistom czy raczej wywrotowcom,  byli jacyś oczadziali?

  15. Macie gugle, internety, co nie tylko. Gospodarz tez moze podac rozwiazanie. Profesorowie uniwersytetow, milosnicy historii – zachecam do udzialu w tescie! Odpowiedz podam jutro o 12.00, o ile ktos wczesniej nie zgadnie 🙂

  16. … byli jacyś oczadziali?…

    Byli po wielu latach niewoli i ucisku.

  17. Może to jakiś półficyjny ślub z towarzyszą?

  18. Czesc 😉 Moze wezmiesz udzial w tescie?…

  19. Podaje mozliwe noclegi w okolicach Kalisza (poza Kaliszem i Tlokinia):

    – hotel „Goscinna”, Staw – 18 km,

    – motel „Czarnuszka”, Opatowek – 8 km,

    – zajazd „Zapiecek”, Rzymsko – 39 km,

    – agroturystyka „Ekol-Live”, Kolonia Skarszewek – 7 km,

    – Poddebice (kwatery, termy) – 65 km,

    – hotel „Lazur”, Nowe Skalmierzyce – 16 km,

    – hotel „Dwor Stary Chotow”, Stary Chotow – 14 km,

    – hotele w Ostrowie Wlkp. – 32 km,

    – pensjonat „Lido”, Antonin – 45 km,

    – hotel „Muzealny”, Goluchow, 23 km,

    – pensjonat kawiarni „Muzealnej, Goluchow.

  20. – hotel „Radosny dwor”, Stobno Siodme – 14 km,

    – hotel „Kristoff”, Blizanow – Łaszkow – 23 km,

    – motel „Klara”, Sobotka – 29 km,

    hotel „Podjadek”, Gorzno – 31 km

  21. – Korekta: kwatery, termy to Uniejow (a nie Poddebice) – 60 km,

    – hotele i kwatery w Turku – 40 km.

  22. Nie będzie mnie dziś cały dzień

    Gdy kota nie ma, myszy harcują.

  23. >Ktoś z zewnątrz mógłby sądzić, że jesteśmy sadystami…

    Czarna ręka (międzynarodowa)

  24. Elity spalające śmieci w piecach CO – to mit, a to – przez wzgląd na niską kaloryczność skorup z jajek i kartoniku po czymś, i przez wzgląd na ewentualną sadzę.  Jeśli „ktoś” (na ziemiach odzyskanych) ma przydomową spalarnię (beczkę), i tam pali śmieciami po zmroku – najpewniej jest repatriantem, synem – i dopiero się uczy jak być Polakiem z kraju Warty i znad Wisły …nasza mała rola by go nauczyć. Ale. Może to być ostoja wsiowego sprytu; albo takie postawa/y mogą wynikać – z biedy, ale na pewno nie z zemsty lub zidiocenia …choroby psychicznej. Smród siarki z ubiegłego sezonu grzewczego – to fałszywy węgiel, pr. zerwany stary asfalt z Ukrainy. Coraz mniej tego „ścierwa” …ludzie się już najedli tego 150 zł taniej/t. Restauracje i zajazdy w niedziele niehandlowe są otwarte do ostatniego klienta, są oblegane – jedni i drudzy – chwalą sobie tę zmianę …powstają przy nich okazalsze parkingi i place zabaw dla dzieci. Na rekonwalescencję polecam całoroczne parki wodne baseny termalne na Podhalu – Polska (opad szczeny). Po pobycie w Baden, Baden Baden i Wiesbaden, można posłuchać Duran Duran.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.