sty 272023
 

Zacznę od samochwałki. Oto napisał do nas wczoraj Gabriel Ronay, autor książki „Anglik tatarskiego chana”, którą wydaliśmy. Wstawię tu ten list, albowiem mam już tyle lat, że chciałbym się czymś pochwalić. Nie sam, i nie przez wymuszenie, ale poprzez innego autora, który docenił zarówno pracę grafika, jak i tłumacza. Oto ten list:

Dear Gabriel Maciejewski,

This is just a brief note to thank you and everyone else at Klinika Jezyka for the fine Polish edition of my book, ‘The Tartar Khan’s Englishman’.
It is a very professional job.
Visually it looks attractive making the handling of the book a pleasure. The format and the presentation of the history sources is
also up to  good academic standards. In all it was a pleasure to handle it.
I might add that, in my view, it is quite superior to the American, Japanese and Hungarian translations  and productions.
I managed to work out the  Polish edition’s blurb – with the help of a little  Old Church Slavonic of my student days  and the solving of the main drift of Polish phonetic.
And I really liked the choice of  the Englishman’s “letter ruse” to commend it to the reader.

Thank you again for the fine Polish edition.

Kind regards,

Gabriel Ronay

List ten szczególnie ucieszył moje dzieci, nie tylko syna, ale także córkę, która zauważa właśnie, że poza jej nastoletnim życiem szkolnym, są jeszcze jakieś inne sprawy i one są nawet atrakcyjne. W dzisiejsze rozważania, chciałbym włączyć także swoją osobę i swoją pracę. Bo właściwie czemu nie. Odwaliłem kawał roboty, a większość jej owoców jest duża i słodka. I nie jest moją winą doprawdy, że ludzie wolą jeść jakieś papierzaki pochłaniane w dodatku paszczą wprost z ziemi.

Wczoraj na twitterze ktoś pochwalił w słowach, które zapamiętałem niedokładnie, niejakiego Rafała Wojasińskiego. Nie miałem pojęcia o istnieniu pana Wojasińskiego, ale ten chwalący użył wobec niego słów mniej więcej takich – jest to artysta osobny, a jego proza jest naprawdę wyjątkowa i taka smaczna. Od razu wpisałem sobie nazwisko pana Wojasińskiego w gugla i to co zobaczyłem nieco mnie zdziwiło. Ów marginesowy artysta, który ima się tematów i metod wzbudzających głębokie emocje wśród czytelników, był aż dwanaście razy nagradzany różnymi nagrodami literackimi. W tym takimi, o których my tutaj nigdy nie słyszeliśmy. Najlepsze jest to, że on napisał tylko dziesięć książek, a nagród dostał dwanaście.

W dodatku jest to autor dramatów, które – aż nie mogłem uwierzyć – były w większości zrealizowane. Co prawda większość w Teatrze Polskiego Radia, nie na scenie, ale jednak. Jak na artystę marginesowego i głębokiego, którego intencję i manierę nie każdy pojmie i nie każdy zaakceptuje, to jest niezły wynik. Od razu obudziło się we mnie uczucie zawiści. Zajrzałem z ciekawości do biogramu Zbigniewa Herberta, który też miał opinię artysty osobnego. I tam doliczyłem się 24 nagród, w tym międzynarodowych. Czyli można rzec, że Wojasiński to takie pół Herberta. Dalej jednak nie rozumiałem dlaczego używa się w określeniu do obydwóch słów lokujących ich na jakimś marginesie, kiedy od razu widać, że na tle masy autorów próbujących jakoś zaistnieć, zarówno Herbert jak i Wojasiński to są jakieś planety krążące w bezpośredniej bliskości słońca. Skąd ta maniera? Zanim zabiorę się za wyjaśnienie opowiem jeszcze anegdotkę. Dawno, dawno temu, kiedy sobie wyobrażałem, że jak będę pisał dużo ciekawych i kontrowersyjnych treści, to ktoś mnie zauważy i może dostanę jakąś nagrodę, poznałem panią Izabelę Falzmann. Pogadałem z nią chwilę i umówiliśmy się tak, że ona porozmawia ze swoim znajomym, Markiem Nowakowskim, czy on by na jednej z moich książek nie napisał jakiejś dwuakapitowej recenzji. Byłem pełen nadziei i wierzyłem, że to się uda. Poprosiłem też inną swoją znajomą, panią Marię, żeby również zarekomendowała mnie Nowakowskiemu, albowiem on tu bywał w Grodzisku na jakichś spotkaniach. Doczekałem się nawet jego pozytywnej opinii wyrażone ustnie, a było to w czasach, kiedy miałem napisane dwie książki. Niestety nie doczekałem się żadnej, nawet jednolinijkowej, pochwały na piśmie. To w ogóle nie wchodziło w grę. Mając w pamięci te doświadczenia i wszystko co od tamtej pory zrobiłem, spoglądałem z życzliwym uśmiechem na listę nagród Wojasińskiego, artysty głębokiego i osobnego przy tym. Była tam oczywiście nagroda im. Marka Nowakowskiego.

No i po tym przeglądaniu, postanowiłem zapoznać się z jego prozą, choć z jednym fragmentem. To nie jest trudne, albowiem książka Złodziej ryb, znajduje się w Polonie, jest zdigitalizowana. Zacząłem czytać. Nie było niespodzianek. Jest to historia ludzi starych, wyrzutków, mieszkających na wsi i zapadających się w siebie. Główny bohater ma na imię Waldek i robi pułapki na szczury. Nie zdziwiłem się, kiedy opisując trzech bohaterów, już na czwartej stronie autor pomylił ich imiona. Uznałem to wręcz za normalne, skoro człowiek dostał tyle nagród i jest artystą z marginesu przy tym, nie może się przejmować takimi głupstwami, jak imiona wymyślonych przez siebie bohaterów. Książeczka jest cienka, a autor od tej czwartej strony zaczyna przyspieszać, żeby dojść do tej pointy przemądrej, którą tam sobie wymyślił wcześniej, i widać przy tym głęboką troskę o to, by nie rozsypała mu się po drodze cała narracja. Niestety nie idzie mu dobrze. Szczur, na którego poluje jest początkowo zupełnie wyjątkowy, wielki jak kot i bardzo złośliwy. Kiedy jednak wpada do klatki okazuje się być mały i wynędzniały. – Czego nie rozumiesz durniu – powie mi zaraz ktoś – metafor i poezji? Czy życia normalnie nie rozumiesz…? Ależ ja doskonale rozumiem życie, potrafię bowiem napisać zdanie – Zdzisław obudził się przed świtem, w ustach poczuł smak goryczy. Ta książka składa się w zasadzie wyłącznie z takich zdań. Na okładce zaś widać kieszeń męskiego płaszcza, a w niej ćwiartkę wódki. I t jest właśnie format, który świadczy o głębi geniuszu. A jak człowiek popatrzy na Wojasińskiego i jego nieoczywistą postawę, lekki uśmiech wrażliwca, który sam nie radzi sobie z życiem, to wszystko od razu zrozumie.

Ja wczoraj zrozumiałem jeszcze jedno. Największym ryzykiem dla autora jest próba nawiązania kontaktu z czytelnikiem. To jest w ogóle szaleństwo. Należy bowiem zajmować się wyłącznie ogrywaniem formatów, a jeśli ktoś próbuje taką postawę wyszydzić, iść w zaparte i bronić swojej osobności jak się da. Nawet metodami administracyjnymi jeśli będzie trzeba.

Taka postawa ma długą tradycję, co zaraz udowodnię. I teraz wszyscy się pewnie zastanawiacie jak ja tego Wojasińskiego powiążę z historią antyczną, o której tu bez przerwy piszę od kilku tygodni. Zrobię to z wdziękiem prestidigitatora. Oto fragment dzieła Diogenesa Laertiosa dotyczący Empedoklesa.

Arystoteles mówił, że Empedokles był obrońcą wolności i że obce mu było pragnienie władzy; podobno odrzucił nawet ofiarowaną mu godność królewską, gdyż wolał się cieszyć skromnym życiem. To samo przekazał Timaios przytaczając zarazem przyczynę dla której Empedokles był przekonań demokratycznych: zaproszony pewnego razu przez któregoś z archontów na przyjęcie, gdy ono przeciągało się, a nie podawano wina, choć inni goście nie protestowali, Empedokles zniecierpliwiony zażądał go. Gospodarz domu oświadczył, że czeka na urzędnika Rady. Gdy ten zaś przyszedł, został przewodniczącym uczty, oczywiście na zarządzenie gospodarza, który dawał do poznania, że zmierza do objęcia samowładztwa; kazał też gościom pić, grożąc, że w przeciwnym wypadku wyleje im wino na głowę. Empedokles nic nie powiedział, ale nazajutrz poszedł do sądu i uzyskał wyrok śmierci dla obu. To jest dla gospodarza i dla jej przewodniczącego. I to był początek jego działalności politycznej.

 

Robi wrażenie, co? Może opiszmy to raz jeszcze ludzkim językiem. Oto Empedokles, któremu proponują godność królewską. Nie wiemy gdzie, ale podejrzewać możemy, ze w mieście Agrygent na Sycylii, gdzie żyje sobie spokojnie prowadząc egzystencję mędrca i szczerego demokraty. I razu pewnego jeden z miejscowych szefów mafii zaprasza go na popijawę. Empedokles idzie tam, ze świadomością, iż czegoś będą od niego chcieli. Prawdopodobnie politycznego poparcia. I tu jest pierwszy kamień milowy – ludzie szykujący przewrót polityczny potrzebują poparcia zdeklarowanego demokraty? Czy oni w ogóle wiedzą, gdzie żyją? Jeśli rzecz ocenimy z naszego punktu widzenia, przyjdzie nam stwierdzić, że nie wiedzieli jednak jaka rzeczywistość ich otacza. Jeśli jednak wczujemy się w ich sytuację i w sytuację Empedoklesa, zrozumiemy więcej. Oni po prostu wiedzieli kim jest Empedokles i próbowali go do siebie przekonać. Wiedzieli, że jest szczerym demokratą, a ci wszyscy, co się tam kręcą po agorze i zasiadają w radzie, są tylko zwykłymi demokratami – nieszczerymi. Okazało się jednak, że to Empedokles złapał ich w pułapkę. Najpierw gwałtownie zażądał wina, a to był dla nich znak, że szykuje się niezła popijawa i w jej trakcie coś zostanie uzgodnione. No i oni zaczęli pić, a także – jak to pijacy – wywnętrzać się po wódce i snuć różne plany. Empedokles zaś tylko słuchał, był bowiem przedstawicielem organizacji, która także szczerze kochała demokrację i musiał jej przedstawicielom składać różne raporty. Następnego dnia zgodnie z zasadami szczerej demokracji poszedł na nich nakapować do sądu. To oczywiście nie był żaden sąd, ale szczerze demokratyczna policja polityczna, która wykonywała doraźne wyroki śmierci na podstawie donosów obywateli szczerze kochających demokrację. I teraz zagadka – ile kamieni milowych, prócz tego jednego, potraficie wskazać w tej historii?

 

Teraz jeszcze jeden fragment dotyczący szczerego umiłowania demokracji przez Empedoklesa:

Empedokles wyposażył wiele niezamożnych obywatelek. Sam nosił purpurowe szaty i złoty pas, jak podaje Favorinus w Pamiętnikach, a także sandały ze spiżu i wieniec delficki i miał długie włosy. Towarzyszył mu zawsze orszak chłopców. Był zawsze i niezmiennie poważny. Takim ukazywał się publicznie i postawa ta uważana była za oznakę jego królewskości. Później jadąc powozem do Messany na jakąś uroczystość wypadł z wozu i złamał sobie biodro: z tego powodu zachorował i umarł, licząc lat siedemdziesiąt siedem. Nagrobek jego jest w Megarze (Sycylijskiej).

Zachowywał się jak król, ale był szczerym demokratą i nosił wieniec delficki, a także pomagał wielu niezamożnym obywatelkom. Ciekawe z jakiego powodu? Może były z nim w ciąży? Może ten orszak chłopców to były wszystko jego dzieci, które wychowywał w duchu szczerej demokracji? Sam nie wiem, takie myśli mi krążą po głowie. Pisano też, że Empedokles sfingował własną śmierć. Zorganizował ucztę na zboczu Etny, a jak się wszyscy popili i zasnęli, to zostawił na brzegu krateru swój spiżowy trzewik i gdzieś zniknął. Potem opowiadano i pisano, że rzucił się do wulkanu, albo, że Bogowie zabrali go na Olimp. Diogenes Laertios pisze, że najpewniej jednak wyjechał na Peloponez. Ja zaś dodałbym od siebie, że jeśli na Peloponez to na pewno do Delf. Nie od biedy bowiem nosił ten wieniec.

We wszystkich tych, sprzecznych z dzisiejszego punktu widzenia opisach, Laertios nie widzi niczego dziwnego. Nie krytykuje i nie wyszydza Empedoklesa, choć inni autorzy sobie na to pozwalają. My zaś widzimy, że pewne sprawy są niezmienne od tysięcy lat. Jak ktoś jest artystą osobnym i głębokim, to po prostu nim jest i szlus. Nic na to poradzić nie możemy. To samo jest z geostrategią, jak ktoś jest geostrategiem to nie ma na niego siły, albowiem wszyscy wokoło będą go uwiarygadniać. Dla dobra pluralizmu i demokracji właśnie, żeby był dwugłos, a nawet trójgłos w przestrzeni publicznej. I tak telewizja Trwam, zaprosiła wczoraj wszystkich widzów na spotkanie ze znanym geostrategiem Leszkiem Sykulskim. Nie wiadomo doprawdy co powiedzieć…Delfickiego wieńca Sykulski z pewnością nie dostanie, ale nie byłbym pewien czy mu nie wręczą ryngrafu z Matką Najświętszą.

Na koniec prośba od mojego kolegi.

Polski Związek Niewidomych Okręg Lubelski Koło w Rykach zwraca się z prośbą o wsparcie finansowe na rzecz Koła.

 

Polski Związek Niewidomych w Rykach zrzesza osoby niepełnosprawne z dysfunkcją narządu wzroku, które z racji swojego inwalidztwa często żyją w izolacji. Organizujemy szkolenia, wycieczki, spotkania, które integrują osoby niewidome i słabowidzące w celu ich społecznej integracji, wyrównywania szans w dostępie do informacji, edukacji, zatrudnienia i szeroko pojętej aktywności społecznej a także w celu ochrony ich praw obywatelskich.

Efektem spotkań są min. oddziaływania psychologiczne, przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu, akceptacja niepełnosprawności, które mają ogromne znaczenie w przypadku osób niewidomych.

Dzięki przyjaznej dłoni ludzi dobrej woli możliwa jest realizacja naszych celów i zamierzeń. W imieniu naszego stowarzyszenia oraz jego członków wyrażamy głęboką wdzięczność za ofiarowaną pomoc i życzliwość.

 

Jeśli nie masz innej możliwości – można nam pomóc w działaniu przeznaczając 1,5 % podatku na PZN w naszym powiecie.

 

Krajowy Rejestr Sądowy – nr KRS: 0000007330

z dopiskiem na cel: Koło w Rykach

 

 

  11 komentarzy do “Ile to się trzeba nakłamać, żeby powiedzieć dwa słowa prawdy o życiu…”

  1. Dzień dobry. Ano właśnie. Dlatego nas tak wy… Taki przeciętny polski szlachetka z jakiegoś XVII wieku, nawet jeśli udało mu się pochodzić trochę do jezuickiej szkoły nie miał pojęcia o tych subtelnościach. Na przykład o istotnym znaczeniu słowa „demokracja”. Wiódł swój żywot człowieka poczciwego, gospodarzył jak umiał, służył Ojczyźnie kiedy wzywała, chodził do Kościoła, gdzie tylko utwierdzano go w tym poglądzie, że Pan Bóg stworzył człowieka dobrym. Ksiądz proboszcz zaś nie dość wyraźnie zaznaczył, że – nie każdego. Tukidydes wpadał w ręce nielicznym i nie zdołali oni przekonać Braci Szlacheckiej do sformułowanych nieco później przez pewnego majora praw, mówiących, że jeśli może zdarzyć się coś złego – to się zdarzy. No i zdarzyło się. Dla nas zaś winna płynąć z tego nauka, świat bowiem – jak Pan słusznie zauważył – zmienił się niewiele. A historia, jak mówi znane powiedzenie – lubi się powtarzać…

  2. Najlepsze w tym antyku jest spersonalizowanie sprawstwa. Nikt nie pieprzy o procesach historycznych. Jeśli są jakieś procesy to w sądzie, tajnym lub jawnym

  3. – cóż oni tam byli wtedy sk….synami początkującymi. Potem wzięli ich na warsztat różni czarownicy i udoskonalili metody tak, że potem hodowla bolszewików czy hitlerowców szła jak z płatka. Pełen sukces – wystarczy dziś włączyć telewizor. Jakby człowiek Empedoklesa słuchał, czy innego Pitagorasa…

  4. Mnie fascynuje coś innego. Jaką karierę robiła w tym świecie plotka. Agora nadawała się do tego znakomicie. O ile wiem, w Persji czy Egipcie żadnej takiej fanaberii nie było.

  5. I co się dziwić Pitagorasowi, że jego uczniowie naukę zaczynali od nauki trzymania języka za zębami. Przydałby się taki trening naszym politykom. Pan Scholtz najwyraźniej taki trening przeszedł, przy pani Makreli.

  6. No, ale może się okazać – jak w przypadku Pitagorasa i jego kumpli – że niewiele mu to pomoże

  7. Myślałem, że „gugla” pisze się przez ó – „gógla”. A co z mianownikiem: gugl czy gugiel?

  8. Niech pan pisze, jak panu serce dyktuje, a ja będę pisał po swojemu

  9. Gratulacje i plus za tekst.

    Pozdrawiam

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.