Wyłączają dziś światło na cały dzień, tak więc nie mam czasu nic napisać. Zostawiam więc tu fragment tekstu mojego kolegi ze studiów Piotrka Jamskiego. Tekst ten został w całości opublikowany w naszym kwartalniku.
Akcja Polskiego Ratownictwa Dzwonowego w Rosji w latach 1915-1923
„Ratujmy dzwony nasze. Zabierają nam dzwony nasze z kościołów. Dzwony te od czasów królów naszych są własnościa narodu. Tylko naród ma do nich prawo. Carowie moskiewscy nam tych dzwonów nie dawali. Nasze są dzwony w tych cerkwiach, które przerobili z kościołów i cerkwi unickich. Niech sobie moskale zabierają dzwony ze swych cerkwi i niech się wynoszą ze swoimi popami. Chcieli wziąć dzwony z kościołów w Warszawie, ale Warszawa nie dała. Alboż Wilno gorsze i mniej katolickie, żeby miało na rabunek swoich świętości pozwolić“. Tej treści maszynopisowa ulotka z roku 1915 zachowała się do dziś w aktach władz rosyjskich i stanowi dowód na ogromne wrzenie w szerokich kręgach społeczeństwa polskiego jakie nastąpiło z chwilą ogłoszenia ewakuacji dzwonów z obiektów sakralnych wszystkich wyznań na całym obszarze przyfrontowym Imperium Rosyjskiego. Podobne zarządzenia wprowadziły rządy dwóch pozostałych państw zaborczych, co doprowadziło niemal do ustania na kilka lat tradycyjnego dzwonienia na ziemiach zamieszkiwanych przez Polaków, Estończyków, Łotyszy, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców.
Na przełomie lat 1914/15 załamał się niemiecki plan wojny błyskawicznej na zachodnim froncie, zaś na wschodzie doszło do ustabilizowania się sytuacji wojskowej na wyjątkowo długiej, ciągnącej się ujścia Niemna po Karpaty linii frontu wschodniego. Wtedy też generałowie obydwu stron zdali sobie sprawę, iż walki zbrojne będą trwały dłużej niż przewidywali. Pośpiesznie więc przygotowywano tereny pod planowane działania wojenne: przegrupowywano oddziały, mobilizowano rekrutów, szykowano zapasy broni i surowców strategicznych, ewakuowano ludność cywilną, przenoszonno ważne fabryki, wywożono dobra kultury, itd. Wówczas też po obu stronach konfliktu planowano akcję zabezpieczenia dzwonów kościelnych, mogących w warunkach wojennych po przetopieniu stanowić surowiec do produkcji broni i amunicji. Dotychczasowa historia wojskowości nie znała tak wielkiego zapotrzebowania na wysokogatunkowe metale i oczywiście nie odnotowała przeprowadzenia skomplikowanej logistycznie akcji spisywania, koncentrowania i przemieszczania dziesiątków, a może nawet setek tysięcy dzwonów. W przypadku Rosji raczej chodziło o uniemożliwienie przejęcia przez wrogie armie pokaźnej ilości strategicznego materiału jakim był brąz, spiż i inne metale. Całą akcję planowano, więc jako ewakuację takich obiektów na obszary nie objęte działaniami wojennymi, które po ustaniu walk miały miały powrócić do swych prawowitych właścicieli. O szerokich przygotowaniach do ewakuacji w kręgach wojskowych było głośno już na początku roku 1915, kiedy to sporządzono jej szczegółowe plany. Rezydujący w Petersburgu katolicki biskup Jan Cieplak wystosował 21 czerwca 1915 roku do Rządu Carskiego pytajną zapiskę okazując troskę nad tym skarbem narodowym… „Czy te dzwony będa przelane na pociski? Otrzymał wówczas urzędowe zapewnienie od Komisji Obrony, iż rzeczy kościelne nie będą rekwirowane, ale tylko połamane kawały miedzi użyje Rząd“, a akcja jest podyktowana obawą zajęcia tychże ziem przez wroga, który „wyrabiając z miedzi tych dzwonów, pociski nie mógł zabijać naszych synów, braci i innych krewnych”.
Kilka dni później rozpoczęto masową akcję zdejmowania, koncentracji i wywożenia w kierunku Moskwy, Petersburga, Kurska i innych przemysłowych ośrodków transportami kolejowymi metali szlachetnych. Pozostając przy przykładzie wileńskim można wskazać, że w owych dniach komendujący w tym rejonie generał-major Czerniawskij wydał rozkaz numer 5660 o udostępnieniu wszystkich dzwonów armii rosyjskiej. Powołując się na rozkazy głównego dowódcy Siewierno-Zapadnogo Fronta nakazał Gubernialnemu Architektowi i Inżynierowi Miejskiemu w Wilnie dokonać zdjęcia oraz zabezpieczenia tymczasowego. Protonotariusz apostolski i administrator diecezji wileńskiej biskup Kazimierz Michalkiewicz próbował wymóc cofnięcie rozkazów wysyłając telegram do głównego dowódcy armii rosyjskiej Jego Imperatorskogo Wysoczestwa Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza na ręce Gubernatora Kowieńskiego Piotra Wierowkina z prośbą o pozostawienie dzwonów w kościołach katolickich tak jak to miało miejsce w Warszawie. Po kilku dniach nadeszła negatywna odpowiedź i 21 sierpnia przystąpiono do urzędowego, systematycznego zdejmowania dzwonów. Pracami w Wilnie kierowali gubernialny architekt Aleksander Aleksandrowicz Szpakowskij i inżynier Eugeniusz Aleksandrowicz Rafałowskij. Ich skuteczność zależała od operatywności pomagającym im wojskowych oddziałów oraz siły oporu parafian i duchowieństwa. Sporządzono wówczas w dwu egzemplarzach oficjalny akt w którym określono wartość depozytu. W miesiąc później konwojowano grupę dzwonów wywożoną pociągiem do Moskwy. Z uwagi na wysoką materialną ich wartość naczelnik stacji kolejowej zezwolił by transportowi towarzyszyło po dwu parafian. W wielu przypadkach na przeszkodzie w wykonaniu rozkazu stanęły błyskawicznie posuwający się na wschód front i niezborność działań strony rosyjskiej, dla przykładu około 40% instrumentów z terenu Wilna nie zostało w ogóle zarekwirowanych, lecz pozostały w ukryciu.
Dziesiątkom tysięcy dzwonów wyjęto serca, tysiącom dzwonnic odebrano liturgiczny sens istnienia, milionom odebrano niezwykle ważną część ich codziennego i niezmiennego od pokoleń życia.
Jak pisał o ówczesnych wydarzeniach monografista wileńskiego ludwisarstwa Michał Brensztein: „powlokły się tedy wygnańcy, dzwony na poniewierkę i zatracenie w głąb Rosji (…) zmieszały się dzwony litewskie z dzwonami koronnemi, razem w braterskiej zgodzie oczekując swego wyzwolenia”.
Dynamicznie rozwijająca się sytuacja wojenna wzmocniona rewolucyjnym zamętem z elementami prawdziwego chaosu w szeregach administracji rosyjskiej spowodowała, iż już w końcu roku 1915 inżynierskie służby armii nie panowały nad przebiegiem akcji. Składy były w kilku scentralizowanych wielkich punktach m.in.: w Moskwie, Kursku, Borkach, Niżnym Nowogrodzie oraz w niezliczonych stacjach kolejowych na bezkresnych połaciach Nadwołża, Kaukazu, Uralu. Zagubione zostały przez władze spisy ewakuacyjne i rewersy otrzymywane od parafii, w czasie transportu dzwony traciły karteczki i drewniane tabliczki ze swoją proweniencją. W licznych wówczas odezwach i artykułach zwracano uwagę na niebezpieczeństwo, iż w ciężkich warunkach wojennych wierni nigdy nie odzyskają swojej własności. Często przy odczytywaniu sytuacji, ujawniał się brak wiary w dobrą wolę i cele służb rekwirujących, dochodziły czynniki patriotyczne. Zacytujmy jedną z takich ulotek z roku 1916: „Tam leżą już trawą zarośnie te setki dzwonów jakby w tej stolicy Rosyi skarżące się na krzywdy Polakom uczynione. Ich ręka świętokradcza ściągneła na obczyzną i rzuciła w nieporządek. Dzwony te po części leżą pod otwartem niebem, a po części w składach drewnianych. Nie mało też dzwonów rozrzucono przy klasztorach prawosławnych, najczęściej w polu rozrzucone. Przepełnione też dzwonami składy intendentury. Niestety wszedzie widać tych tułaczy nieporządek i niebezpieczeństwa ich utraty“.
W trzech zaborach Polacy zatrudnieni przy ewakuacji dzwonów i miłośnicy kultury organizowali legalne akcje, które miały na celu opisanie ewakuowanych dzwonów, tak by powołując się na prawne rozporządzenia łatwo można było później wystąpić o ich zwrot lub o zadośćuczynienie. Ze względu na liczbę instrumentów, niedostatek organizacyjny oraz na rozległość powierzchni, na jakiej zostały one rozmieszczone – najtrudniej było zorganizować taką akcję w Rosji. Spisanie dzwonów oraz zapewnienie ochrony ich składom (zagrażały im przecież tumulty agrarne i rewolucyjne) zainicjowało, działające od roku 1908, petersburskie koło warszawskiego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości. Wraz z wybuchem I wojny światowej jego aktywność nabrała wielkiego impetu, a w roku 1915 dołączył doń prężny Wydział Opieki nad Zabytkami założony przez polskich jeńców wojennych i mieszkających na stałe w Moskwie Polaków przy Komitecie Polskim w Moskwie. Od tego momentu działalność tych dwóch niezależnych od siebie, współpracujących także z kilkudziesięcioma podobnymi organizacjami, instytucji nastawiona była nie tylko na rejestrację i poszukiwania przez ponad stulecie wywiezionych przez Rosję przedmiotów, ale również ogromnej ilości polskich zabytków i dóbr kultury ewakuowanych w głąb Rosji z terenów obecnych działań wojennych. Były to zarówno zbiory instytucjonalne, własność kościelna, jak i prywatna. Wykorzystując zamieszanie wynikłe z niezwykle spomplikowanej sytuacji polityczno-gospodarczej oraz miejscowe znajomości trzeba było się wdzierać do trudno dostępnych dotychczas magazynów bibliotecznych czy muzealnych, do pracowni konserwatorskich, a nawet zbiorów prywatnych i szukać śladów świadczących o polskim pochodzeniu zabytków. Należało pilnować transportów kolejowych, składnic rozsianych często po najdalszych zakątkach kraju, przygotowywać magazyny, w których można by składować i zabezpieczyć uzyskane od władz skrzynie z dziełami sztuki i kultury, które po zakończeniu wojny miały wrócić do prawowitych właścicieli. Działacze Wydziałów Opieki nad Zabytkami doskonale zdawali sobie sprawę, że odnalezienie dzieł jest tylko pierwszym krokiem, że należy je również opisać, udokumentować i uzyskać potwierdzenie władz, co do miejsca ich przechowywania. Ta dokumentacja miała być ważną podstawą do późniejszych roszczeń rewindykacyjnych, miała być pomocna przy identyfikacji miejsca pochodzenia i właściciela, a w razie zniszczenia czy zagubienia dzieł – śladem ich istnienia i podstawą do roszczeń o zadośćuczynienie.
Inicjatywa Polaków piękna. Zapytałam rodziny, co napisać w komentarzu, więc odpowiedziano mi że może dwie rzeczy:
– pierwsza z czasów I Wojny Światowej, że kilku krewnych (byli urzędnikami) ekskursowano (wywieziono) do Jekaterynosławia chroniąc carską substancję urzędniczą, wrócili po I wojnie na własnych nogach;
– druga z czasów II wojny Światowej, jeden z moich wujków jako kilkunastoletni chłopak wywieziony z kresów z rodziną, pracował w jakiejś hucie na placu ze złomem i cytując jego słowa „takiej ogromnej ilości posągów Buddy jaka została przesunięta ze złomowiska do pieca hutniczego to świat nie widział”.
Na to wygląda, że wojna ma swoje (niszczące wszystko) priorytety.
Ale żeby zakończyć konstruktywnie, to ta inicjatywa Polaków – bardzo piękna. Dla mnie jest to wyraz ogromnego szacunku dla własności. Powtarzam SZACUNKU.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.