Od dziś do niedzieli siedzę na targach pod Zamkiem Królewskim. Notki więc nie będzie, ale za to macie fragment wydanej właśnie książki Hipolita Milewskiego. Ja zaś powiem jeszcze tylko co z naszych pozycji się kończy. Wyprzedajemy absolutnie ostatnie egzemplarze II tomu Woyniłłowicza, ostatnie kwartalniki numer specjalny-żydowski, ostatnie „Dzieci peerelu”. Okazało się też, że mam jeszcze paczkę polskiego nawigatora, nie mogę wziąć całej, bo to ostatnia paczka, ale trochę wezmę. To jest ten nawigator z fragmentami zaginionych wspomnień księdza Tokarzewskiego. Kto pierwszy ten lepszy.
A teraz oddaję głos Hipolitowi. Pierwsze polskie tłumaczenie w historii. Praca nosi tytuł „Śmiertelne niebezpieczeństwa rewolucji rosyjskiej”. Autor został okradziony przez wydawcę na tym dziele, o czym pisał we wspomnieniach.
Dotarłszy do końca tego długiego wyszczególnienia, czytelnik zapytuje się prawdopodobnie: „Cóż zatem – wobec wszystkich tych roszczeń autonomicznych, których zaszczepienie na ustroju o osłabionym centrum może łatwo pozwolić im się przerodzić w niepodległość – pozostanie z obecnej Rosji?”. Pytanie już zostało zadanie i rozwiązane bez żadnego żalu przez słynnego Lenina i jego bolszewików (lub maksymalistów): Rosja Iwana Groźnego, to znaczy dziewiętnaście guberni otaczających Moskwę plus gubernie północne – z jednym jedynym wyjściem na Morze Białe. Pan Lenin uważa prawdopodobnie, i nie bez racji, że znalazłby tam teren o rozmiarach co prawda ograniczonych, ale dużo życzliwszy dla jego eksperymentów niż pas nacji obcoplemiennych, którym Rosja otoczona jest z zachodu, które wszystkie – ze względu na swoją przeszłość – są zarażone „zachodnią zgnilizną” i które, jak mówiliśmy a propos kwestii rolnej, nawet wewnątrz warstw chłopskich pozostają wierne „przesądom” własności prywatnej. Jeśli owa centralna Wielkoruś, licząca jakieś pięćdziesiąt milionów mieszkańców, wraz z Syberią zdoła ukonstytuować się w trwałe państwo zgodnie z jakąkolwiek formułą (ale z pewnością inną niż formuły, które dziś cieszą się łaskami), wciąż będzie przewyższać potęgą wszystkich swoich sąsiadów czy wasali – do tego stopnia, że mogłoby ją kusić, by albo na nowo podjąć się dzieła „zbierania ziem” dawnych carów, albo też – zajmując pozycję wobec „autonomii” – odkurzyć pikantny dyskurs generała S… Jest to sprawa przyszłych pokoleń.
Tym niemniej nie tylko przy próbie ponownego zdominowania ludów i krajów wyzwolonych spod hegemonii uzyskanej przemocą i utrzymywanej przemysłem, ale nawet przy stawianiu oporu wobec wewnętrznych nacisków (powstałych wskutek infiltracji) owo centralne jądro moskiewskie napotka pewne przeszkody z powodu bardzo poważnej ułomności. Ogromne zapóźnienie Rosji w stosunku do reszty Europy wynika w dużym stopniu z faktu, że owa z grubsza ociosana, bardziej lub mniej uczona i myśląca, warstwa społeczna – która we wszystkich zwykłych narodach tworzy jakby nawóz, któremu „szara” masa, jak mówią Rosjanie, służy jedynie za podłoże – jest tu nadmiernie cienka. Szczególnie cienka jest we właściwej Wielkorusi. Żeby się o tym przekonać, nie wystarczy zliczyć wszystkich analfabetów, bowiem nawet potrafiąc czytać i pisać, można nie czytać i nie pisać i pozostawać barbarzyńcą. By się o tym przekonać, trzeba pomieszkać w tym kraju lub po nim podróżować, doświadczyć problemów, jakie napotyka się, próbując zwerbować – w rolnictwie, w przemyśle albo w handlu – przedstawicieli dostatecznie okrzesanych i zręcznych; trzeba przebyć sto albo sto pięćdziesiąt kilometrów po drogach wewnątrz środkowej Wielkorusi, nie spotykając mężczyzny, kobiety czy pojazdu o wyglądzie „burżuazyjnym”.
Jako że wszyscy obcoplemieńcy, którzy te luki wypełniali, częściowo pozostają zajęci i przebywają u siebie, po części zaś zostali odsunięci przez zazdrość rasową, trzeba będzie albo powrócić do rudymentarnego życia sprzed 1860 roku, do czasów poddaństwa i czasów sprzed kolei żelaznej, albo zaakceptować, że te luki muszą zostać wypełnione. Przez kogo?
Być może przez Żydów, liczących, w całym Imperium, prawie sześć milionów dusz, ale ulokowanych głównie na obcoplemiennym Zachodzie. Od wybuchu wojny trzymali się całkowicie spokojnie, nie żądając niczego, nie rzucając się w oczy, wierząc, że ich pora nadejdzie. I oto nadeszła: wydają się być prawdziwymi beneficjentami rewolucji. Wszyscy dostrzegli, jak znaczące miejsce zajmują teraz Żydzi – biorąc pod uwagę, że stanowią oni nie więcej niż jedną trzecią populacji – w kierownictwie rewolucyjnym. Wyposażeni w pełną równość praw cywilnych i politycznych, dopuszczeni do wszystkich funkcji publicznych, z których byli dotąd zupełnie wykluczeni, zwolnieni z kwot, przez które byli ograniczani w wolnych zawodach i w instytucjach oświaty… czyż nie są oni przeznaczeni – bez żadnej autonomii terytorialnej, z którą nie mieliby co zrobić – do zostania Waregami Wielkorusi sprowadzonej tylko do własnych ziem?
Jedna rzecz jest pewna: to mianowicie, że doprowadzenie do skutku owego dzieła rozkładu Imperium rosyjskiego – niezbędne dla zaradzenia obojętności czy wręcz wrogości okazywanej przez większość mieszkańców wobec dobrobytu i integralności państwa – wymagać będzie od tych, którzy się go podejmą, niezwykłej dozy wiedzy, doświadczenia, taktu, liberalizmu i stanowczości. Tak wielkie jest bowiem zróżnicowanie wszystkich przypadków do rozpatrzenia. Skąd oczekiwać takiego nagromadzenia zalet? Ze strony obecnego Rządu Tymczasowego, zasilonego obficie nawet przez dawnych terrorystów (co wróży napływ energii, ale nie – kompetencji)? Czy od przyszłej Konstytuanty, wybranej przez 80 milionów wyborców i wyborczyń, a złożonej z 800 rywali lub rywalek „Sowietów”? Tymczasem możemy stwierdzić, że owa reforma – zależnie od tego, czy zostanie opracowana w sposób praktyczny, czy też nie – poskutkuje albo zaradzeniem obecnemu marnotrawstwu, albo przeciwnie: jeszcze je zagmatwa. Przekazuję pałeczkę optymistom.
Chaos, w którym obecnie pogrążona jest Rosja, zawirowania i niepewne wyniki wojny oraz forma i natężenie działań stosowanych przez reakcję (wyczekiwaną w tajemnicy przez wielu spośród tych, którzy głośno ją przeklinają), wreszcie: nieuchronna chwiejność decyzji wszystkich rosyjskich rządów – tylko dlatego, że są rosyjskie – nie pozwalają obecnie przewidywać z całą pewnością, jakie będą dla nowej Rosji konsekwencje zastąpienia dawnego systemu centralizacji i unifikacji przesadnym rozdzieleniem (przybierającym różne formy) różnorodnych elementów, które aż dotąd wspólnie uczestniczyły w tworzeniu tego „kolosa na glinianych nogach”.
Jednak z punktu widzenia rozwoju wewnętrznego Rosji z jednej strony, jak i z punktu widzenia jej skuteczności jako czynnika polityki i równowagi światowej z drugiej strony można już teraz przewidywać z dużym stopniem prawdopodobieństwa dwa skutki tej zmiany.
Z punktu widzenia rozwoju wewnętrznego owo rozdzielenie narodów od dawna wydawało się najświetniejszym umysłom głównym warunkiem umożliwiającym owocne wykorzystanie ogromnych zasobów naturalnych rozsianych po całym Imperium rosyjskim.
Wytwarzanie i rozwój bogactwa mają wspólne źródło: pracę. A jak można pracować, kiedy ma się nieustannie związane ręce i nogi, kiedy każda inicjatywa prywatna, wszelka próba stowarzyszenia się, porozumienia, wymiany sił czy nawet reklamy jest systematycznie niszczona w zarodku w domniemanym interesie albo samowładztwa, albo rosyjskiego nacjonalizmu, albo religii prawosławnej, a zwłaszcza – w realnym interesie czynownika? Przykład typowy, wybrany spośród setek podobnych:
Miasto-forteca Kars, w rosyjskiej Armenii, było od czasu podboju w 1878 roku zarządzane przez wojsko i nie miało władz lokalnych; to policja imperialna w pełni odpowiadała za porządek tego liczącego 25 000 mieszkańców miasta. W 1910 roku wice-król Kaukazu osobiście prezentował izbom projekt uchwały, która obdarowywała Kars obieralną organizacją miejską. Każdy wie, że Ormianie, wciąż wdzięczni Rosji, że wybawiła ich od regularnych pogromów, są najspokojniejszymi i najlojalniejszymi poddanymi, więc uchwała ta została bez dyskusji przyjęta przez Dumę. Ale w Radzie Państwa znalazło się od razu kilku szanownych, nie w ciemię bitych biurokratów, którzy przypomnieli sobie, że magistrat – przy wszystkich pracach miejskich, rynkach, przedsiębiorstwach itp. – stanowi łakomy kąsek. Poprawka uchwały: połowa mandatów do rady miejskiej i wszystkie płatne posady, w tym funkcja prezydenta, zostaną przeznaczone dla rdzennych Rosjan. Komisarz rządowy stwierdza, że w Karsie nie ma Rosjan. Przeprowadzono ekspertyzę kontrolną: poza garnizonem w mieście znalazło się 240 Rosjan, ale połowa z nich to będący przejazdem urzędnicy, druga – mołokanie (sekta podobna do braci morawskich), z pochodzenia Wielkorusini, którzy jednak odszczepili się od prawosławia, są więc obywatelami drugiej klasy.
Rezultat: Kars wciąż nie ma magistratu, policja czuwa nad jego drogami, oświetleniem, wodą, ściekami… i nie ma potrzeby dodawać nic więcej.
Wnioskujemy z tego przykładu, że system autonomii – bardziej lub mniej rozległych, zależnie od warunków każdego z krajów, uzupełniony w samej Wielkorusi o system regionalny wyśniony przez Szarapowa – mógłby być dla Rosji, oczywiście od chwili (być może bardzo odległej), gdy przestanie ona taplać się w obecnej anarchii, impulsem do znaczącego rozwoju ekonomicznego, mogącego przekroczyć wszelkie przewidywania, które dotąd czyniono na podstawie niedofinansowania z czasów dawnego reżimu.
Z drugiej strony można twierdzić, że jeśli rozpad – choćby ograniczony do wydzielenia zwykłych autonomii – tego złożonego Imperium się zrealizuje, Rosja przestanie być aktywnym czynnikiem światowej polityki; w każdym razie nie będzie już mogło być mowy o dawnym imperializmie rosyjskim i wykorzystywanych przezeń metodach. Rewolucja z 1917 roku i gwałtowny zryw separatystyczny, a przynajmniej partykularny, który się z niej zrodził już w pierwszych dniach, wyciąga na światło dzienne to, co nigdy nie stanowiło tajemnicy, ale na co Zachód dobrowolnie i z uporem przymykał oczy. Mianowicie chodzi o to, że na 180 milionów osób, które – na podstawie paszportów i map politycznych – w celu podsycania powziętych z góry iluzji określano „Rosjanami”, przypadało co najmniej 100 milionów, jeśli nie więcej, które w ogóle nie troszczyły się o wielkość, dobrobyt i chwałę Rosji. Wielu, na przykład liczni wielkoruscy rewolucjoniści, stwierdziwszy, że każdy wzrost potęgi rosyjskiej zbiegał się niechybnie z pogorszeniem ich własnego losu, otwarcie stało się od wojny z Japonią i od 1914 roku „defetystami”. Gdy tylko upadł jedyny ustrój, który mógł z nich zrobić jeśli nie walczących patriotów, to przynajmniej zdyscyplinowane mięso armatnie, nie może być już mowy o ekspansywnej czy chociażby aktywnej polityce zagranicznej.
Prawdę mówiąc, zło się nie dzieje – z punktu widzenia pokoju na świecie. Dzisiaj, gdy niezastąpiony sojusznik, wspaniałomyślny car, rosyjski walec parowy, ani wszystkie te niegdysiejsze prześwięte komunały nie są już otoczone nimbem niepodważalności, można – jak myślę – przyznać, że od dwóch wieków, zwłaszcza od rządów Mikołaja I, to Rosja (oczywiście Rosja carska, ale zawsze Rosja) była wielkim mąciwodą w Europie. To ona w 1762 i 1807 roku wyratowała dogorywające Prusy; ona, żeby mieć swój kawałek Polski, który był jej niepotrzebny, dała Prusom inny – który był im niezbędny do życia; ona (po Bogu, jak telegrafował Wilhelm I) stworzyła Cesarstwo Niemieckie; ona, matacząc w biały dzień u Rusinów, węgierskich Słowaków, Czechów i Serbów austriackich popchnęła Austrię w ramiona Niemiec; ona, przez swoje roszczenia wobec Konstantynopola zagmatwała sytuację na Wschodzie; to ona wszędzie wtykała nosa: do Mandżurii, Korei, Mongolii, Azji centralnej, Afganistanu, Persji, Azji Mniejszej, we wszystkie kąty Bałkanów, przez chwilę nawet do Abisynii. Jeśli tylko nowa Rosja będzie chciała zerwać ze starymi tradycjami i zostanie do tego zmuszona, światowy pokój nic na tym nie straci.
Ale czy nie straci na tym ów pokój i sama Rosja w przyszłości niezbyt odległej, jeśli nieuchronny pacyfizm, na który zostanie skazana ta federacyjna republika, będzie zmierzał w stronę zupełnej pasywności i niezdolności oparcia się „Drang nach Osten”, które nawet, jeśli zostanie zahamowane podczas tej wojny, nie zostanie zupełnie wykorzenione? To będzie zależeć od następującego faktu: czy dzisiejsze piękne obietnice autonomii będą rzeczywistością jutra, zwłaszcza – pojutrza? Jeśli tak, nie ma wątpliwości, że wśród wszystkich obcoplemieńców nie ma (poza Finami i Niemcami bałtyckimi) nacji, które by się nie obawiały „Drang nach Osten” jeszcze bardziej niż Wielkorusów. Jeśli narody te nie zostaną zawiedzione w swoich aspiracjach, jeśli nowa Rosja zapewni im znośne warunki, będą jej bronić tak, jak broni się wspólnego mieszkania, w którym czuje się wygodnie, i wówczas jedynie od rządu centralnego zależeć będzie lepsze wykorzystanie tych milionów wojowników niż czyni się to od trzech lat. Jeśli zaś narody te zostaną zawiedzione w swoich dążeniach, mogą sobie powiedzieć, że nie ma znaczenia, czy ucisk pochodzi ze Wschodu, czy z Zachodu – to zawsze jest po prostu ucisk.
Skąd takie gorzkie powątpiewania? pomyśli czytelnik. Niestety! Autor wierzy naukom historii, które są gorzkie. Uczy ona, między innymi, jak często – po najstraszliwszych rewolucjach – dobry lud spostrzega, że „im bardziej rzeczy się zmieniają, tym bardziej pozostają takie same”. Uczy także, że kiedy chcemy się dowiedzieć, co zrobią Niemcy lub co zrobi Rosja albo jakiś inny pobliski kraj, znacznie mniej użytecznie jest dociekać, co dyktuje interes kraju lub narodu, czyli rządzonych, niż poznać interes rządzących; owa Kasandra uczy nas także, jak to od czasu wielkich karierowiczów żyjących w starożytnych Atenach i Rzymie, poprzez wszystkie dawne i współczesne demagogiczne de viris illustribus[8] ta sama elokwencja służy zarówno rozbudzaniu anarchii, jak i jej ukrócaniu; i w jaki sposób ci, którzy sprawnie pną się na szczyty polityczne, zmieniają zasady: najpierw żeby się wspiąć, potem – żeby się umościć, wreszcie: żeby się utrzymać. Uwzględniając te nauki i obserwację, że w 1917 roku Rosja potrzebuje, tak jak i w 1810 roku, „zabezpieczyć tyły”, nie obiecujmy, że ten czy inny ufający w tej chwili w federację autonomii nie usłyszy pewnego dnia z innych ust przemowy dzielnego wojownika, którego cytowałem wyżej1. Trzymajmy się więc maksymy naszych anglosaskich przyjaciół, skoro równie dobrze to oni zdają się być predysponowani – przez co najmniej jedno pokolenie – do zajmowania na salach wykładowych ludzkości stanowisk profesorskich: Wait and see[9].
1. Czytelnik nie powinien sądzić, że wyrażam tu nieuzasadnione lęki. Między 5 a 9 sierpnia odbył się kongres generalny Partii Kadetów. Profesor baron Nolde zaprezentował tam – wśród gorących oklasków audytorium – swój raport na temat narodowości. Oto jego system: powinno się odrzucić wszelką autonomię terytorialną, ponieważ zagrażałaby ona spójności państwa i dostarczałaby małym nacjom możliwości uciskania na ich własnych ziemiach innych nacji, które byłyby tam mniejszością (chodzi o rusyfikatorów i Żydów, wszędzie porozsiewanych). Musi ona zostać zastąpiona przez wielkie „ligi narodowe”, którym zasada reprezentacji propozycjonalnej zapewniłaby reprezentację. Zasada ta jest najrozsądniejsza, ponieważ są w Rosji narody bez [własnego] terytorium. „Weźmy, na przykład, społeczność żydowską, która znajduje w tym rozwiązaniu pełne zaspokojenie swoich dawnych aspiracji” (i, na przykład Niemców i germanizatorów, o których zapomniał pan baron)…
Inaczej mówiąc, każda osobna nacja nie miałaby żadnej indywidualności u siebie, otrzymywałaby z Piotrogradu gotowe ustawy, zarządzenia i urzędników, ale miałaby u dominującej nacji prawo… ciągłego pozostawania w mniejszości. To jest „święte prawo posłuszeństwa”. Zgodnie z tą logiką Francja, w której Bretończycy, Owerniacy, Prowansalczycy itp. mają swoich reprezentantów w parlamencie i mogą organizować „związki felibrów” [francuskie stowarzyszenie zajmujące się ochroną tożsamości regionów posługujących się językiem oksytańskim – przypis tłum.], gdy mają taką ochotę, byłaby, nieświadomie, republiką federacyjną.
Nie zapominajmy zresztą, że parta kadecka jest (1) w całości na usługach Żydów, których organ zatytułowany „Riecz” służy jej za oficjalną gazetę, i że o ile główne role grają w niej Milukow, Rodiczew lub Szingarew, o tyle reżyserowie i scenarzyści nazywają się: Vinaver, Hesse, Kiesewetter, Gruzenberg, Mandelsztam itp.; oraz (2) że zasadniczo jest to „partia rządowa”. Zdaje się, że nigdy carska biurokracja nie wymyśliła – by przeciwstawić ją rozmaitym „aspiracjom” – bardziej genialnej obłudy.
Które stoisko?
12
Dzięki.
Taka ciekawostka z innej beczki:
„Aukcje nieruchomości z obciążoną hipoteką w Grecji zostały wznowione w środę, zarówno w lokalnych sądach, jak i za pośrednictwem nowej platformy aukcji elektronicznych, pośród starć protestujących z policją w Atenach i Salonikach. Banki oczekują przyspieszenia tempa aukcji w pierwszym kwartale 2018 r. Do około 600-700 miesięcznie, osiągając w sumie 18 000 nieruchomości do końca roku. W ramach ratowania, banki greckie muszą rozliczyć jeden z każdych trzech złych kredytów do roku 2020, co oznacza, że kredyty zagrożone powinny zostać obniżone o około 30 miliardów euro.”
Cytat za Xinhua. Etap przejmowania własności.
Hipolit Korwin – Milewski „Wizjoner”
Dlatego zapomniany.
Bardzo aktywnie zapomniany.
Piękny zwrot: „bardzo aktywnie zapominać”.
Sługa 🙂
Pan Hindenburg czy Pan Lenin. Cholera czy dżuma.
Rzeczywiscie HKM to WIZJONER…
… a wybrany fragment po prostu nadzwyczajny !!!
gdyby inne wąsy były na tej twarzy, to bym wybrała trzecią opcję i powiedziała Pan Stalin.
HKM pisze, że jeśli owa Rosja chciałaby zerwać z 200 letnimi mąceniami w Europie przez kolejnych carów, to kto wie …, he, he … nowi przywódcy Rosji, nie tylko nie zerwali z mąceniem, ale je udoskonalili, nazwali to „walką o pokój” i poszli z tym na cały świat.
O tak…
… nowi przywodcy Rosji niezle te macenia udoskonalili !!!
Opowiadala mi jedna Ukrainka – jakies 3 tygodnie temu – jak to „wojna” w Donbasie ostatnio przebiegala… Putin kazal prowadzic ostrzal w Donbasie, a Poroszenko w tym samym czasie ZAKAZAL obrony przed ostrzalem !!!… a potem w telewizorze Sakiewicz sie pluje jaka straszna ta „wojna”… i biale konwoje organizuje pozostala banda politycznych marionetek.
To jedna wielka sciema i ustawka… ta cala, deta „wojna”… a cwani Ukraincy korzystaja „na wojnie” ile sie da… w Polsce zwlaszcza… a w podziece beda… widly w plecy !!!
W roku 1917 Stalin nie był jeszcze opcją. Nawet Trocki jeszcze nie błyszczał, więc Korwin-Milewski nie miał szans rozpoznać „maksymalistów” od najciemniejszej strony.
Obrazek z Hindenburgiem pochodzi z pochodzi z gazety Liller Kriegsszeitung (Lille było w latach 1914-1918 w rękach Niemców) z bożonarodzeniowego wydania 1915, jako ilustracja do pieśni o Hindenburgu. Cytuję w oryginale pierwszą zwrotkę:
Die Ohren auf im deutschen Land!
Wir singen einem Helden.
Ihm ist so leicht kein andrer gleich,
Der tausend schlug auf einen Streich,
Mein Lied soll ihn euch melden:
Der Marschall Hindenburg —
Wie drang er herrlich durch,
Hurra! Hurra! Viktoria!
Polecam automatyczne tłumaczenie przez Google wszystkim, którzy chcą zawierzyć swe życie sztucznej inteligencji w samochodach Elona Muska, Google, Ubera, Apple i innych podobnych maksymalistów.
Bardzo mi się podoba to wstępne tłumaczenie tego wyrazu (bolszewicy) jako maksymalistów. Już wczoraj kilka razy to określenie „sprzedałam”.
Określenie „maksymaliści” rozbawiało , wszystkich moich rozmówców, chyba dlatego że z ulgą teraz można się pośmiać, ale czytamy i wiemy że nie było śmiesznie. Gdyby ocenić każdy rok działania maksymalistów (ZSRR), to chyba każdy rok w ich działaniu był inny. Priorytety też mieli maksymalistyczne , elastyczne, modyfikowane. Rozpoczynali od walki z caratem, z cerkwią, potem ze średnią klasą urzędniczą, potem z rozkułaczaniem, …potem NEP. itd. aż do pierestrojki i nadal trwa vide wpis Paryżanki. Przetykane to wszystko jest manewrami czyli takim prężeniem muskułów. Właśnie , teraz na topie Donbas.
Maksymaliści i ich ciemna strona – ładne, nie boli.
rozumne określenie
mienszewików było więcej
tak zwani bolszewicy byli mniejszością żądającą maksimum władzy
Gdyby ktoś się zastanawiał, dziś nie mamy nowego tekstu Coryllusa, ponieważ u niego na wsi spadł śnieg i zasypał cały prąd.
bolszewicy czyli maksymaliści właściwie mniejszościowi + elektryfikacja = komunizm.
I to dlatego nie ma pana na targach we Wrocławiu?
Ten Donbas…
… a zwlaszcza ta deta „wojna” to jeszcze troche bedzie na topie. Politykierstwo z agentura w telewizorze ciagle bedzie grzac nowe „zagrorzenia” wojenne albo inne kryzysy coby IM koryto nie wyschlo… ciagle jest Putin albo inny Kim z Korei… a ostatnio „kryzys” w Arabii Saudyjskiej.
Moja ukrainska rozmowczyni… gorzko sie smieje z tej „detej” wojny w Donbasie prowadzonej przez Putina i „krola czekolady” Petroszenke !!!
Trudno w tych syfiastych okolicznosciach wystrugac „nowe” zagrozenia… bo metody zaklamywania i manipulacji coraz bardziej znane i widoczne… wiec i Donbas ciagle na topie i przez zlodziejstwo odgrzewany… PUSTAKI i BANKRUCI preza muskuly… a noz-widelec „opinia publiczna” uwierzy w te bujdy na resorach saczone z telewizora.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.