lip 092020
 

Temperament Polaków sprawia, że nie dają się oni wyprzedzić, zwłaszcza jeśli chodzi o modne, zbiorowe manie…

Emauel Małyński „Nowa Polska”

Miło być dziś o Ludwiku Świętym, którego biografię mamy w magazynie od dwóch dni, ale będzie o czymś innym. Nie wszyscy wiedzą, że zajmujemy się nie tylko wydawaniem książek sprzedawanych na rynku, ale także realizacją zleceń podmiotów takich jak samorządy. Od ponad roku kolega Jarosław i Pan Sylwester pracowali nad fantastyczną zupełnie publikacją naukową zatytułowaną „Osadnictwo kasztelanii łowickiej (1136 – 1847). Pracę tę napisał Jan Warężak, historyk regionalista ze Skierniewic, a starostwo tego miasta, zleciło nam przygotowanie jej do druku. Ilość mapek i wykresów jakie znajdują się w tej książce, słaba jakość skanu, jaki mieliśmy do dyspozycji, sprawiły, że praca nad tym dziełem przeciągała się niemożliwie. Tak, jak wszystko zresztą, bo człowiekowi zawsze się wydaje, że będzie łatwo, a potem okazuje się, że jest trudno. No, ale się udało i książka została wydana. Cały nakład przekazałem zleceniodawcy, więc nie mogę jej nawet pokazać. Książki nie ma też w sprzedaży, bo służy ona promocji miasta i powiatu. Powiem tylko tyle, że obaj zatrudnieni przy niej panowie, zrobili wszystko, by dzieło to wyglądało pięknie i okazale. Bo jest tego warte. Z chwilą kiedy oddałem nakład, przestałem się losem tej książki interesować, bo mam inne sprawy na głowie. Okazało się jednak, że jej wydanie wywołało żywą dyskusję na lokalnym forum. Ja bym może nawet nie publikował fragmentów tej dyskusji, ale są one tak kuriozalne, a przy tym, tak dobrze wpisują się w pewne obecne na rynku tendencje i demaskują bardzo wyraźne deficyty, że po prostu nie mogę. Są owe fragmenty także przykładem, jak łatwo manipulować ludźmi, którzy są święcie przekonani o tym, że co, jak co, ale ich intencje to po prostu kryształ górski nie zanieczyszczony żadnym paprochem. Oczywiście nie ujawnię nazwisk osób, które są autorami tych komentarzy, ale ich treść wystarczy.

 Stoi na przeszkodzie – biblioteka cyfrowa powinna mieć licencję od właściciela praw autorskich.

Szkoda, że umniejsza Pani znaczenie wersji cyfrowych ze względu na własne upodobania. Co do „głębszego sensu” to ja mam zupełnie inną perspektywę niż Pani. Naukowiec, czy badacz, potrzebuje zajrzeć nieraz wręcz do setek różnych książek, z których ważny może być dla niego jedynie fragment. Nie jest praktyczne ani gromadzenie takich książek, ani tym bardziej kupowanie ich. Od tego są biblioteki, a jeszcze lepiej: biblioteki cyfrowe. Dla kogoś zainteresowanego znalezieniem konkretnej informacji w książce, argument, że fajniej jest mieć papierowy egzemplarz w ręku, w ogóle nie jest przekonujący.

Jak widzimy autor, który uważa się za naukowca i badacza, jest przekonany, że po zdigitalizowaniu książek, będzie mógł odnaleźć w ich treści konkretne informacje. Pisze też wprost, że gromadzenie książek, a chodzi mu przede wszystkim o książki naukowe, zwane też niekiedy poważnymi, jest niepraktyczne. Nie stawia co prawda postulatu, by zamknąć wszystkie biblioteki, a zostawić tylko te cyfrowe, z których on będzie mógł korzystać wyszukując tam ścisłe i konkretne informacje. Pytanie istotne brzmi – dlaczego on go nie stawia? Przecież skoro książki naukowe nie są potrzebne i nie ma sensu ich wydawać w twardej, lakierowanej oprawie, to cały chłam zalegający biblioteki miejskie i gminne jest jeszcze mnie potrzebny. To chyba logiczne? Po co to marnować drewno na drukowanie Bondy czy Mroza? Otóż nie, nasz bohater, który na dobrze rozwiniętą intuicję dobrze wie, że takiego postulatu postawić nie można. Kiedy się to bowiem zrobi człowiek znajdzie się na celowniku operatorów kampanii globalnej propagandy, którzy nie życzą sobie zamknięcia bibliotek, właśnie dlatego, by przez nie tłoczyć do biednych, ludzkich głów treści tanie i sformatowane. Sojusznikiem tych oszustów są wszyscy zwolennicy digitalizacji zbiorów literatury naukowej, posługujący się argumentami, jak powyżej – bo łatwiej dotrzeć, bo będzie taniej, bo prawdziwemu naukowcowi nie jest potrzebne….Ja już wielokrotnie przekonałem się, że prawdziwemu naukowcowi humaniście nie jest potrzebne nic poza pensją, którą pobiera on za opowiadanie kłamstw w żywe oczy. I ten pan niczym się od innych naukowców-humanistów nie różni. Jest może tylko trochę mniej cwany. Gdzie tkwi tak zwany myk? Otóż człeczyna ten, podobnie jak inni, jemu podobni, a wierzcie mi, że jest ich masa, uważa, że z chwilą kiedy zostawi się go sam na sam z informacjami, które go ekscytują, to osiągnie najpierw orgazm, a potem nirwanę. Na końcu zaś mu zapłacą. Oczywiście, że mu zapłacą, w sam raz tyle, żeby starczyło na zupę, drugie i pół litra. Bo na burdel w Płońsku już zabraknie. Nie ma to jednak znaczenia. Chodzi bowiem o to, co pokrywa deficyt najważniejszy – o wyróżnienie takiego z motłochu. Motłoch bowiem ekscytuje się kolorową okładką, motłoch ma prymitywne chętki, by książkę pogłaskać, zważyć ją w ręku i postawić na półce, a potem patrzeć jak ładnie wygląda. Prawdziwy badacz jest wolny od takich przesądów. Podobnie jak prawdziwy komunista, który za nim stoi niczym cień i druga osobowość. Chodzi bowiem o to, żeby nie było niczego. I w żaden sposób nie można takiemu człowiekowi wytłumaczyć, że z chwilą kiedy zbiory archiwów i bibliotek zostaną zdigitalizowane, a publiczność zajmie się czytaniem emocjonalnych bredni dostępnych w Empiku i bibliotekach publicznych, on sam, stanie się niepotrzebny. Do kogo bowiem będzie kierował swoje naukowe elukubracje? One będą już przecież nieważne, bo nie będzie publiczności. Do innych podobnych mu gamoni? A co ich to będzie obchodzić? Oni wszak będą walczyć o swoją zupę, swoje drugie i swoje pół litra. A jak rozszerzą swoją ofertę o kapowanie jeden na drugiego, to może im nawet wystarczy na ten burdel w Płońsku? Któż to wie….Bo chodzi o to, żeby nie było niczego.

Teraz komentarz drugi

Sprawia mi Pani przykrość przypisując złośliwość. To prawda, że mam inne zdanie, ale absolutnie nie mam złych intencji, a to co myślę, napisałem wprost, bez żadnych podtekstów. Przykro mi, że tak Pani to odbiera. Co do docenienia pani Moniki K., to jestem pod wrażeniem jej zapału i pracowitości oraz jednocześnie ubolewam, że ten zapał opierał się na nieprawdziwej przesłance co do niedostępności książki Jana Warężaka i cały ten wysiłek spełnił cel o niewielkiej użyteczności społecznej. Naprawdę, ten kto będzie (/był /jest) zainteresowany twórczością Jana Warężaka, ten do tej twórczości dotrze, bo nakład był wystarczający, aby książka znalazła się w wielu bibliotekach. Są wypożyczenia międzybiblioteczne i jest system Academica, a dzięki temu książka jest w zasięgu każdego w całej Polsce. To co teraz piszę, to nie jest złośliwość. To jest szczerość. Temu mogą służyć te moje komentarze, aby osoba co ma tyle serca i energii, wybrała w przyszłości działania skuteczniejsze. Gdy wejdzie Pani na stronę biblioteki cyfrowej Polona i wpisze hasło „Łowicz” to ukaże się Pani kilkaset wyników. To wszystko samo z siebie się tam nie znalazło. Biblioteka Narodowa digitalizuje na wielką skalę i uwzględnia wnioski czytelników. Są ludzie co te wnioski piszą i potem widać efekt w Polonie. To nic trudnego, a efekt jest taki, że np. „Łowicz” Władysława Tarczyńskiego i „Przechadzka po Łowiczu” Romualda Oczykowskiego, są dostępne w Internecie. Efekt wspaniały, a ludzie, którzy się do niego przyczyniają nie zbierają za to pochwał i gratulacji. Gdyby pani Monika K. użyła swojego zapału i energii, aby uzyskać zgodę od dysponentów praw majątkowych do twórczości Jana Warężaka na opublikowanie jej w Polonie, to byłoby dopiero coś! Poważną przeszkodą do rozpowszechniania wielu wartościowych dzieł są ograniczenia stawiane przez prawa autorskie (nawet jeśli autor nie miał intencji by na książce zarabiać, a jego spadkobiercy są obojętni albo nawet nie wiedzą, że ich przodek coś pisał). Pokonanie takiej przeszkodzy, to jest wartościowe osiągnięcie. Natomiast przepisanie książki Jana Warężaka niczego nowego nie wnosi, a zwiększenie nakładu nie może się równać z udostępnieniem w Internecie. Co więcej, koszt ekonomiczny jest nieporównywalny: wydano publiczne pieniądze, zużyto papier i druk. To, jak wydawane są środki publiczne, bywa często kontrowersyjne, bo skoro na coś środki wydano, to i na coś nie wydano. Gdybym np. był skierniewickim regionalistą, który chce wydać swoją monografię i odmówiono by mi dotacji, a przyznano pieniądze na dodrukowanie książki dostępnej szeroko w obiegu bibliotecznym, to nie byłbym szczęśliwy i nie oceniałbym decydentów pozytywnie. Ja to rozumiem, że pani Monice K. może być przykro uświadamiając sobie nieprawdziwość ww. przesłanki o nakładzie i to, że efekt może nie był wart takiego wysiłku. No, ale zawsze to nowe doświadczenie i warto było, choćby po to aby usłyszeć głos konstruktywnej krytyki (zapewniam, że też życzliwej) i wyciągnąć z tego wnioski. Rozumiem też, że jest wielu ludzi co woli mieć książkę w ręku niż czytać na urządzeniu. Jednak są i tacy czytelnicy co szukają konkretnych informacji (a książka Jana Warężaka to książka naukowa) i na wersji elektronicznej mogą łatwiej przeszukiwać tekst. Na książce papierowej nie da się zrobić CTRL+F. Nie mam wpływu na to jak obie Panie odbiorą te słowa. Może kiedyś zechcą wrócić pamięcią do tych komentarzy i przeczytać je z dobrą wolą. Na koniec chcę wyrazić, że przykro mi również, że nie oczekuje Pani odpowiedzi. Nie rozumiem więc celowości Pani komunikatu. Skoro nie akceptuje Pani tego, że mam inne zdanie i nie ma Pani ochoty na konstruktywną dyskusję, a moje komentarze nie są u Pani mile widziane, to nie zamierzam tu więcej pisać. Dziękuję uprzejmie za dotychczasową wymianę zdań.

Dzięki Pani Monice, której nazwiska nie ujawnię, książka Jana Warężaka mogła ukazać się drukiem. Mogę Was zapewnić, że nie podjąłem decyzji o jej wydaniu z entuzjazmem, przeciwnie starałem się Panią Monikę zniechęcić. No, ale w końcu stanęło na tym, że ona mnie przekonała i zrobiliśmy wszystko, by ta książka wyglądała jak najlepiej. I na to mamy argumenty takie jak wyżej. Najlepsze jest to, że autor komentarza przekonany jest, że w zdigitalizowanych zbiorach można buszować za pomocą klawiszy CTRL + F. To go w zasadzie dyskwalifikuje jako polemistę i człowieka, który choć trochę rozumie o co chodzi. Właśnie po to digitalizuje się zbiory, by utrudnić ich eksploatację. Nawet jeżeli nie czyni się tego celowo, tylko z głupoty, efekt jest taki właśnie. Nie chce wchodzić w wyższe jakieś rejestry i pytać retorycznie – a co jak wyłączą internet? Bo panu temu wydaje się zapewne, że to jest niemożliwe. Ja tylko może przypomnę, że byli tacy, którzy gromadzili kasety video i szczycili się całymi kolekcjami filmów.

Zawrócę teraz uwagę na jedno zdanie:

Gdybym np. był skierniewickim regionalistą, który chce wydać swoją monografię i odmówiono by mi dotacji, a przyznano pieniądze na dodrukowanie książki dostępnej szeroko w obiegu bibliotecznym, to nie byłbym szczęśliwy i nie oceniałbym decydentów pozytywnie.

I pozwolę sobie na pewną parafrazę

Gdybym był skierniewickim regionalistą i by mi odmówiono, byłbym jak cymbał brzmiący…

To cytat z Biblii, o czym nadmieniam, by wszyscy ci, którzy za długo gapią się w zdigitalizowane zbiory i nie korzystają z papierowych książek, też mogli się wspólnie z nami pośmiać.

Nasz polemista uporczywie wraca do kwestii poszukiwania „konkretnych informacji”, co w jego mniemaniu jest argumentem tak silnym, że paraliżować powinno wszystkie edytorskie inicjatywy, a przynajmniej mocno je spowalniać. Nie sposób zrozumieć dlaczego? Czy książki wydawane w papierze, ładne i dobrze się prezentujące w czymś mu przeszkadzają?

Ja oczywiście szydzę celowo, bo ludzi takich jak ten, spotykam bardzo często. I zawsze poznaję ich po tych samych cechach. Do najbardziej wyrazistych należą jajko ze śniadania zaschnięte w kąciku ust i kawałek rukoli wplątany w brodę. Rozmowę zaś ze mną zawsze zaczynają od tej samej frazy – proszę pana, pan jest niepoważny….

I trudno mi doprawdy uwierzyć, że wszyscy oni działają powodowani jedynie przyrodzoną głupotą i deficytami. Myślę, że wielu z nich to po prostu dywersanci. Nie umiem ich bowiem inaczej nazwać. To są dywersanci, których celem jest dewastacja kultury materialnej w imię jakichś, pardon, z du….y wyjętych rzekomo wyższych celów. I proszę zwrócić uwagę, że nie odniosłem się do fragmentu dotyczącego środków publicznych wydawanych na kontrowersyjne cele. Książka Warężaka, nad której korektą Pan Sylwester siedział pół roku, a potem drugie pół Jarek to składał, rysował mapy i wykresy, to jest kontrowersyjny cel?! Ciekawe co, prócz pensji tego pana, nie jest kontrowersyjnym celem? Powtórzę – to jest dywersja. Dywersantów zaś się zwalcza i wsadza do więzień, a potem stawia przed sądem wojskowym. W żadnym razie się z nimi nie polemizuje. Tak więc, to co tu dziś uczyniłem, to gigantyczna wręcz uprzejmość i ukłon w stronę tego człowieka.

Na tym kończę, bo mnie zaraz nagła krew zaleje.

  29 komentarzy do “Jajecznica zaschnięta w brodzie”

  1. opinie są napisane przez digitalizujących, aby im chleba nie zabrakło…

  2. Cyfryzacja czyli cyferki. Jutro napiszę jak na cyferkach (0-9) czyli paluszkach policzyć wynik niedzielnych wyborów. Może @Coryllusa krew nie zaleje ☺

  3. No tak, rośnie nowa kasta urzędolących….digitalizatorzy

  4. gdybym była skierniewickim regionalistą też bym wydała książkę…

    Gratuluję wydania książki, która będzie miała wybitnych odbiorców (wręczana na uroczystościach, no i swoimi merytorycznymi  i estetycznymi walorami uświetniająca te uroczystości).

    kiedy byłam harcerką , to zawsze obóz miał spotkanie z lokalnym regionalistą , do dziś pamiętam wykład o osadzie k/jeziora Truso pod Elblągiem, o Prusach i co tam wiedziano o ich zwyczajach,  dzięki regionalistom zawsze było ciekawiej. Tak że umiłowanie lokalnego otoczenia to wartość sama w sobie.

    a co do pracy z ekranem, to pracujący zdalnie urzędnicy , studenci, dydaktycy, opanowali sztukę pisania kilku stronicowych wypracowań, pism urzędowych, ja tego nie potrafię. Uważam, że  z wersji papierowej udaje się wyciągnąć dużo więcej treści niż z wersji na ekranie. Ekran narzuca jakąś schematyczność (może przez zmęczenie oczu? ) nie wiem, ale tak jest.

  5. Przepiękny cytat dnia.

    A ja dodam drugi z SN z książki „Nie od razu Kraków zbudowano”

    „Ich zdaniem działalność mała, bez znaczenia, wykoślawiona jest potrzebna, ale działalność prowadzona na serio jest szkodliwa! Szczególnie w Krakowie, gdzie w licznych rzeszach inteligencji rozbudzać może świadomość narodową. Taka działalność może być nawet groźna!”

    Pomijając już nawet głupotę tego pana z dzisiejszego tekstu, (bo „przecież wszystko jest w internecie!”, a wiesz ty wujaszku do kogo ten internet należy, kto ma pstryczek-elektryczek do niego?), to powołując się w swojej pracy na jakąś książkę wypadałoby ją przeczytać, a nie za pomocą bota ściągać sobie cytacik.

    Życzę Panu Gabrielowi, żeby jego działalność była jeszcze bardziej szkodliwa niż dotychczas, i aby prowadził ją jak najdłużej, w  możliwie najbardziej szkodliwy sposób!

  6. A’propos „wszystkiego w internecie”: to jest klimat sprzed ponad dekady – Amazon zdalnie skasował ludziom z czytników „1984” (kupione, zapłacone, legalne). Poziom ironii rozsadza skalę.

    https://www.nytimes.com/2009/07/18/technology/companies/18amazon.html

  7. Bingo. Skoro się wzięli za Murzynka Bambo, to co się ostoi?

  8. Merkel wczoraj w Brukseli kazała wszystko dygitalizować, więc będziem „dygytalyzować”. Koniec tematu.

    Jeszcze mamy chronić „ten klymat”.

  9. Ten gość od cyfrowych  przypomina mi kiedyś uczestnika debaty nr mediów na uczelni wyższej. Powiedział on że jest lekarstwo na brak polskich ambitnych dokumentów i programów. Jest Planete, Discovery, History, N. Geografia. On ma i czerpie.  Trzeba tylko tłumaczyć na polski i po problemie. W czasie globalizacji Polacy  i tak im nie dorównaja.

    Jak to usłyszałem to… wiadomo.

  10. Po co lotnisko w Warszawie, jak mamy już w Berlinie?

  11. Szwedzi czytają najwięcej i chyba to prawda. Gdy 20 lat temu przyjechaliśmy do Sz. i odkryliśmy aukcje staroci , zdziwiły nas stosy książek sprzedawanych ,,na pudła” za grosze. Przez pół roku wybieraliśmy pięknie wydane albumy , ale w końcu daliśmy spokój. W domach naszych znajomych, ludzi wykształconych książek niema . Biblioteki publiczne znikają jedna po drugiej , zbiory zdygitalizowano. Przy najbliższej okazji zapytam czy posiadanie książek to obciach , bo najważniejsza jest treść , a tę mają w sercach ?

  12. Twórca i były dyrektor Narodowego Archiwum Cyfrowego Nikodem Bończa Tomaszewski:
    -Książka papierowa stanie się reliktem, bo aktywne grono czytelników będzie częściej sięgało po e-booki. Informacje w postaci tradycyjnej będą zepchnięte do niszy, praktycznie nieobecne w świadomości społecznej.
    -Wydaje mi się, że rozwój archiwistyki cyfrowej będzie szedł w kierunku, w którym maszyny będą samodzielnie przetwarzały informacje. Z bardzo prostego powodu – liczba informacji jest tak wielka, że bez automatyzacji nie będziemy w żaden sposób w stanie nimi zarządzać. Myślę, że to jest wyzwanie dla przyszłej archiwistyki cyfrowej czy w ogóle dla cyfrowego przetwarzania informacji – stworzyć mechanizmy, w których informacja sama siebie przetwarza

    -Obroniłem doktorat w 2005 roku, a cały czas korzystałem z materiałów w sposób tradycyjny – najnowocześniejszym dostępnym nośnikiem był mikrofilm, z którego interesujące mnie cytaty przepisy-wałem do notebooka. Razem z kolegami historykami mieliśmy poczucie, że to jest już zupełnie archaiczne i wymaga zmian. Jako historyk mogę powiedzieć, że rozwijając NAC, tworzę sobie warsztat pracy

  13. Oczywiście, i cały naród będzie jednolicie partyjny. A potem komputery będą komponować muzykę, bo czemu nie, skoro mogą przetwarzać informacje i orkiestry symfoniczne staną się zbędne. Aż dziw, że jeszcze do tego nie doszło, przecież już dawno temu wynaleziono gramofon, który jest poręczniejszy w użyciu niż orkiestra. On się leczy, czy zaniechał…?

  14. Gratuluję spokoju.

    To taka fraza, „czeba było”

    tzw wujki dobra rada, aby tylko pokazać wyższość nad plebsem. Czy to agenci, czy taki ich konstrukt psychiczny? Raczej to drugie, ale można się pomylić. Co do cyfryzacji to można tak czytać Piekarę czy Grę o  tron, aby biblioteczki nie zaśmiecać, ale nie np Stalagmita czy Baśń.

    Pzdr

  15. A obrazy będą malowały małpy, bo będą miały wyższy poziom inteligencji. Już dzisiaj zresztą dorównują w awangardowych dziełach „artystom” , w przyszłości ich zastąpią.

  16. A jak już wszystko zdigitalizują (a papierowe źródła informacji przemielą i przerobią na papier toaletowy) to nie trzeba będzie popadać w koszty przy poprawianiu historii. Jak to było w przypadku Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej :

    „Encyklopedia ta, jak i inne radzieckie publikacje, była cenzurowana i służyła propagandzie komunistycznego systemu totalitarnego. Przykładowo, po rozstrzelaniu w 1953 Ławrientija Berii, subskrybenci Wielkiej Encyklopedii otrzymywali przesyłki z kartami do podmiany i zaleceniem, aby za pomocą nożyc lub żyletki usunąć z tomu piątego strony 22, 23, 24 i 25 oraz portret między stronami 23 i 24 (ta część zawierała wielkie hasło i portret Berii), a na to miejsce wkleić przysłane karty ze znacznie poszerzonymi kilkoma hasłami, m.in. Morze Beringa”

    Tu się tylko i wyłącznie zmieni hasło Cyfrowej Encyklopedii – koszt praktycznie zerowy.

  17. I buntu nie będzie. Spotykam często ludzi, którzy jako argument podają „bo tak pisze w wikipedii”. I to kończy dyskusję.

  18. Właśnie przeczytałam w lokalnej gazecie, że biblioteka organizuje wyjazd na święto pierogów. Serio.

  19. może tam przy tych pierogach będzie  sprzedaż książek kucharskich, sprzedaż obrazów martwa natura z pierogami i degustacja pierogów (z jagodami) nie zdygitalizowanych, może być to ciekawe zwłaszcza ta degustacja z tym nadzieniem

  20. Będą szkolić młodych rolników jak się produkuje pierogi. A biblioteka dostała dofinansowanie z UE.

  21. pewnie są maszyny pierogowe są do sprzedania, to trzeba zrobić dofinansowanie, żeby ktoś się skusił, jak z fotovoltaiką sąsiad  mówi że to jest dobre na południową Europę, u nas nie i podawał jakieś tam wyliczenia (swoje) wykazujące niewielki uzus z tej inwestycji. No ale …

  22. na pierwszy rzut oka pomyślałam, że ten montaż to Pańska robota, no i przypomniała mi się anegdota z Guernicą

  23. Pierwsze wrażenie się liczy

  24. no tak, ale z anegdotą to a rebour : Niemcy wchodzą do pracowni Pablo Picasso i widzą duże płótno „Guernica”, jeden z nich mówi do Picasso „To pana dzieło?” a Picasso odpowiada „nie, to raczej wasza robota”.

    Oczywiście anegdota znana, ale gdyby ktoś po raz pierwszy… to jednak odpowiedź była trafna.

  25. A co jak nam zbombarduja elektrownie? Koniec kultury?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.