Na początek kilka słów wyjaśnienia. Musimy zmienić nieco strategię, albowiem gołym okiem widoczny jest odpływ czytelników z naszego bloga. Nie będę tu wskazywał przyczyn, ale każdy może się tego sam domyślić. Ja sam nie jestem tu bez winy. Wobec przypadków jawnego obłędu jakie mnożą się w otaczającym nas świecie politycznym, czytelnicy nie chcą najwyraźniej zajmować się tematami, które tu poruszamy. Traktują je – jak sądzę – jako dodatkowe jeszcze obciążenie. I jakiś ciężar, który wrzucamy im na plecy. Ja to rozumiem, ale także domagam się zrozumienia. Kierowanie wydawnictwem przypomina manewrowanie wielką jakąś jednostką pływającą na małym akwenie. Raz podjęta decyzja musi być zrealizowana i nie można się wycofać, bo straty będą poważne. Jakoś tak się złożyło, że treści naszego bloga bardziej są złączone z polityką rozumianą ogólnie, a mniej z polityką wydawniczą, od której zależy nasza egzystencja. Tymczasem koniunktura, która nas wyniosła do góry, koniunktura polityczna zaczyna słabnąć, a przyczyną tego są sukcesy KO i promocja Donalda Tuska przez wszystkie media, z prawicowymi włącznie. Przypomnę, że w chwili kiedy PiS zaczynał iść do sukcesu cały Internet, w dodatku za darmo, pracował na rzecz partii. Dziś w mediach społecznościowych ludzie nie radzący sobie z tekstem większym niż tweet wskazują na różnych partyjnych zbawicieli, którzy mają nas uratować przez Tuskiem. Wszyscy ci wskazani są niestety jakimiś niewydolnymi komediantami. To się zakończy katastrofą. Trzeba więc ciąć liny, zanim upadek politycznej koniunktury pociągnie nas na dno. Tak się nie musi stać, albowiem jako byt ważymy mało i jest szansa, że utrzymamy się na powierzchni, nawet wtedy kiedy wszyscy pisowscy aktywiści napakują kieszenie ołowiem i wejdą na pokład podśpiewując wesoło. Trzeba jednak uważać. Całe szczęście mamy magazyn pełen książek i możemy posługiwać się ich treścią kreując nową zupełnie jakość. Może to coś da, kto wie…
Dziś zacznę publikować fragmenty wydanych przez nas książek. Trochę dlatego, żeby przypomnieć o tym, że są. Trochę dlatego, by wskazać jak ważne tematy poruszają, a trochę też dlatego, że mam masę pracy z kolejnymi książkami i muszę się trochę oderwać od bloga. Nie powiem – jestem też rozczarowany nieco wcale nie nadmiernym zainteresowaniem naszymi nowymi publikacjami. Spodziewałem się, że będzie lepiej. No, ale składam to na karb zbyt wielkiego obciążenia czytelników, widzów, wyborców w ogóle, nędzą ogólną życia publicznego i narastającym szaleństwem. Bo i cóż tu rzec, kiedy okazuje się, że sędzia NSA, który wywodzi się ze środowiska kibiców ultrasów, okazuje się być szpiegiem i ucieka do wrogiego kraju? Jakie z takiej sytuacji płyną wnioski? No niewesołe, a da się je ująć w taką formułę: administracja państwa wykuwana jest w środowiskach marginesowych, niemal przestępczych, które są kreacją służb – już od dawna. Nie wiadomo tylko czyich. Jaka jest skala tego zjawiska? Nie wiemy. Coś jednak możemy powiedzieć o urzędnikach wyłonionych z tego systemu. To, na przykład, że nie będzie się już w nim liczyć kim jest urzędnik, co posiada, kogo zna i kto za nim stoi. Liczyć się będzie wyłącznie to do czego jest zdolny. Niektórzy się łudzą, że pan sędzia, co uciekł na Białoruś, to jakiś niedorobieniec, gapcio czy ktoś podobny. Nie przypuszczam. Myślę, że jest to osobnik, który byłby w stanie, bez większego problemu, zaatakować człowieka kijem do bejsbola. Bo o to w tej rekrutacji chodzi. Dlatego też wybrałem dla Was, na dzień dzisiejszy, fragment książki Adama Szelągowskiego „O ujście Wisły. Wielka wojna pruska”, o tym, jak w czasach, o których wiemy naprawdę mało, rekrutowano urzędników państwa. I jakie cechy się wówczas dla władzy liczyły. Oto opowieść o Jakubie Zadziku.
Jeżeli prawdą jest, że w Rzeczypospolitej brakowało sprawnego rządu, a jeszcze bardziej podwładnych i zależnych od niego prowincjonalnych organów; jeżeli prawdą jest, że urzędy i dostojeństwa Rzeczypospolitej były prawie niezależne od króla, a od ich inicjatywy, rozumu i poświęcenia zawisł był nieraz spokój, porządek i bezpieczeństwo granic, to zrozumiemy, jaką wagę w takiej chwili, kiedy nieprzyjaciel z północy przedsiębrał najazd na Rzeczpospolitą, posiadało pytanie, kogo ma ta prowincja na swoim czele, kto weźmie na siebie ciężar obrony, ciężą tylu spraw połączonych z wojną i obroną granic.
Pod tym względem tytuł pierwszeństwa przypadał był księciu biskupowi warmińskiemu, ale osobą jego był małoletni syn Zygmunta III, królewicz Jan Albert. Z dygnitarzy świeckich – najdzielniejszy Jan Wejher, wojewoda malborski, później chełmiński, legł był w grobie właśnie przed samą wyprawą. Mówiliśmy, jak pozostali dostojnicy ratowali się ucieczką w obliczu nieprzyjaciela – zarówno administrator Warmii, Michał Działyński, biskup hyppoński, jak i biskup kujawski, Andrzej Lipski, jak i kasztelan elbląski, Fabian Czema, oraz wojewoda malborski, Samuel Konarski. Na szczęście Zygmunt III mógł liczyć na jedną osobistość z pośród dygnitarzy pruskich, która niestety w czasie najazdu Gustawa była nieobecną w Prusiech, a tą byt biskup chełmiński, Jakub Zadzik.
Byt to człowiek, o którym późniejszy król Władysław IV, polecając go Stolicy Apostolskiej na jedno z najwyższych dostojeństw kościelnych Rzeczypospolitej – biskupstwo krakowskie, wyraża się jako o ozdobie i podporze (fulcrum) panowania jego i jego ojca, człowiek, któremu po zgonie współcześni (Starowolski) wystawili świadectwo ostatniego wielkiego biskupa krakowskiego, typ tak powszedni dygnitarza duchownego w Rzeczypospolitej, który podług wyrażenia nuncjusza więcej ma do czynienia z polityką, aniżeli z mszałem i brewiarzem, lecz zarazem jednostka, którą historyk może włączyć w liczbę tych nadzwyczajnych postaci XVII st., będących mistrzami sztuki dyplomatycznej na arenie wielkoświatowej na równi z Oxenstierną, Richelieu’m; dla nas samych zjawisko niezrozumiałe ze względu na swój wpływ znaczenia i poważania nie tylko w kraju, ale i poza granicami jego, co potwierdzają świadectwa najznakomitszych ludzi ówczesnych w Europie, jak cesarza Ferdynanda II, Gustawa Adolfa, Oxenstierny – godnością swą w Rzeczypospolitej tak samo wielki, jak i majątkiem swoim, a raczej nie swoim, tylko biskupim – w każdym razie magnackim, którego miarą mogą służyć choćby te pałace, które odnawiał, jak lubawski, kielecki, albo i sam budował, jak warszawski, nie mówiąc o innych rezydencjach biskupich, które posiadał, jak w Szczurowie, Lipowie, Radłowie. Z tym człowiekiem musimy się teraz zapoznać.
Dziwna rzecz, przyzwyczailiśmy się patrzeć na społeczeństwo polskie XVII w. jako na bagno, przykryte pleśnią skostniałości i strupieszałości szlacheckiej. Na pozór znikąd dopływu jakiegoś prądu młodszego, świeższego – wszystko trwa jakby zakamieniałe, i tę ostygłość, i to skostnienie uważa się za dogmat polityczny, dogmat szlachecki. Nad społeczeństwem polskim pierwszej polowy XVII w. unosi się atmosfera kastowości. «Czystość krwi» – alboż nie wiemy, jak pilnie jej strzeżono w domu i na polu publicznym, co za obraza mieściła się w zarzucie nieszlachectwa, i jak trudno, prawie niepodobieństwem było przedzierżgnąć się plebejuszowi w szlachcica i na odwrót szlachcica pogrążyć w odmęcie szarej masy pospólstwa.
Nie uwierzylibyśmy prawie oczom swoim, gdybyśmy znaleźli poza tymi herbami, które przybierano sobie, Korabia, Janiny, plebejuszowskie pochodzenie, gdybyśmy się później nie przekonali, że niejedna z tych genealogii, które podał Niesiecki, była przyczepioną do istotnych zasług, ale nie rodowych tylko osobistych człowieka, który się wybił. Przypisywalibyśmy, jak współcześni, zarzut taki nieszlachectwa wymysłowi wrogów, paszkwilstwu, które też istotnie nieraz z umysłu wyciągało takie sprawy. Ale najmniej będziemy skłonni w to wątpić, jeśli spotkamy się ze świadectwem poufnym osób, które takie jednostki plebejuszowskiego pochodzenia najczęściej pomimo i wbrew szlachty, popierały, a zwłaszcza, jeśli tą osobą jest sam król Zygmunt III.
O królu Zygmuncie, jako panującym, można mówić, co się chce, ale jako monarcha, pełen poczucia swej władzy zwierzchniczej nad poddanymi, nie miał żadnych uprzedzeń i przesądów kastowych. Nie posiadał nawet tego, co miał jego brat stryjeczny, Gustaw Adolf – słabości do szlachty, jako do sfery, która z obowiązku w pierwszym rzędzie powinna pomagać mu i dzielić się z nim pracą w służbie wojennej i zarządzie państwa. Zygmunt III nadto stawiał wysoko osobę swą w tej Rzeczypospolitej, w której chciano mieć króla za lalkę malowaną, i może nawet czynił to ze szkodą swoją, nie próbując tak spopularyzować się i zbliżyć do warstwy szlacheckiej, jak to uczynił jego następca i syn Władysław IV.
Nie dziwmy się przeto, jeśli w otoczeniu króla spotkamy sekretarza królewskiego, Pawła Piaseckiego, późniejszego biskupa przemyskiego i znanego historyka, i to w liczbie «najmilszych i najzaufańszych sług», który nie jest nobilis natu. Podobnież łatwiej przychodzi pojąć wybicie się za rządów takiego króla na pierwsze stanowisko w państwie i na jedną z głównych godności duchownych w następstwie po królewiczu i kardynale (Janie Albercie), człowieka, o którym na początku jego kariery w liście własnoręcznym do papieża Zygmunt III wyraża się, jako o mieszczaninie z pochodzenia.
Jakąż więc wartość posiada dla nas cały rodowód Zadzika, podany przez Starowolskiego a przytoczony za nim u Niesieckiego, w którym obydwaj podają, że biskup nasz wywodzi się z bardzo starożytnego rodu Korabitów, że już w XII w. jeden z jego przodków zasiadał na stolicy krakowskiej, że Zadzikowie pochodzą z Rawskiego, skąd przesiedlili się później w Sieradzkie, że uczynił to Piotr z Wielkiego Poradowa (w rawskiem), który pojął za żonę niejaką Drużbińską (z województwa sieradzkiego), że syn tegoż Piotra a dziad naszego bohatera – Wojciech Zadzik biegle władał językiem arabskim i był używany do poselstw na Wschód przez króla Zygmunta Augusta, tudzież odznaczył się żołnierką, i że z jego dzieci (byt ożeniony z Puczkówną) jeden Stefan, wojski sieradzki, umarł bezpotomnie, a drugi Jan wydał na świat 6 córek i tyleż synów, w liczbie których był i przyszły kanclerz.
Z tej genealogii jedynie prawdziwymi mogą być tylko imiona rodziców i rodzeństwa Jakuba Zadzika. Ojciec jego byt ożeniony z Jadwigą Borszówną (rodem z Pruskiego). Rodzice byli ubodzy (patrimonio tenui), ale gdzie mieszkali i czym się trudnili nie da się tego powiedzieć. Nawet miejsce urodzenia przyszłego wielkiego dyplomaty i męża stanu podawane jest sprzecznie. Rzechta (Rzgów?) w województwie Sieradzkim, jak chce Starowolski, czy Drużbin tamże, miejsce spoczynku wiecznego jego rodziców, gdzie wybudował kościół.
Z tego mroku i niewiadomości atmosfery i stosunków rodzinnych Zadzika mogłaby nas w części wyprowadzić historia jego braci i sióstr, których, jakeśmy widzieli, było aż dwanaścioro. Imiona i losy tych ostatnich nie mogły być tak łatwo zmyślone, jak ów mityczny Piotr z Poradowa, albo Wojciech, tłumacz arabski, bo przecież biskup stykał się z nimi, zgłosili się po nim o jakąś schedę, ale i tutaj niewiele szczegółów nowych przybywa. Z sześciu sióstr trzy umarły; jedna Katarzyna była zakonnicą u Franciszkanek w Krakowie, dwie drugie powychodziły za mąż za szlachciców: Anna za Wojciecha Sarnowskiego, chorążego łęczyckiego, Ewa za Jana Łowickiego, kasztelana inowrocławskiego (był posłem a nawet marszałkiem koła rycerskiego na Sejmie w r. 1624). Obydwóch partie średnie ziemiańskie, łatwe do wytłumaczenia ze względu na karierę i stanowisko duchowne brata. Męskie jego rodzeństwo nie odznaczyło się również niczym. Jeden z braci, Hieronim, w szkołach młodo umarł. Inni służyli wojskowo: ten poległ na wyprawie moskiewskiej (Maciej), ów zginął przy oblężeniu Kamieńca (Remigiusz), trzeci (Stanisław), a zapewne także i czwarty Jan, chorąży sieradzki, który pojął za żonę nawet córkę senatorską, Teofilę Kretkowską, wojewodziankę brzeskokujawską, byli też żołnierzami. Ale komu mógł w tych czasach imponować zawód żołnierski, bezwarunkowo jeden z najuboższych, a dodajmy, niestety, i najbardziej poniewieranych w Polsce, tak dalece to pojęcie żołnierza łączyło się z pojęciem swawoli, rozboju, łupiestwa (lisowczycy), tyle w tym zawodzie mieściło się szumowin i wyrzutków społeczeństwa najróżnorodniejszego pochodzenia, już nie mówię, miejscowego szlacheckiego czy plebejuszowskiego, ale i kresowego, kozackiego.
W takich warunkach rodzinnych potrzeba było jakiegoś nadzwyczajnego trafu, szczęśliwego zrządzenia losów, ażeby się wybić, ażeby utorować sobie drogę w świecie. Nie mogli to być przecież rodzice, którzy daliby odpowiednie po temu zasoby i przygotowanie Zadzikowi.
Urodził się Jakub około r. 1582, choć data ta nie jest stwierdzona. Pierwsze nauki pobierał w kraju – początkowo w Kolegium jezuickiem w Kaliszu, a później w Akademii krakowskiej, gdzie uczył się wszystkiego, a więc historii i geografii, prawa świeckiego i kanonicznego przez lat pięć. Następnie wyjechał na dalsze studia za granicę. Na czyj koszt, nie wiadomo: Warzyckiego, jak mówi Starowolski, czy Boboli, jak mówi inna wersja – trudno orzec. W Perugii słuchał przez 3 lata prawa rzymskiego, tutaj na lawie szkolnej zadzierzgnął się węzeł przyjaźni pomiędzy nim a Stanisławem Łubieńskim, późniejszym biskupem łuckim i płockim, oraz podkanclerzem Zygmunta. Tutaj otrzymał stopień doktorski. W Rzymie włożył na siebie suknię kapłańską.
Od pierwszych kroków życia młodocianego Jakuba Zadzika musimy przypuszczać czyjąś opiekę, czyjąś życzliwą rękę, rozciągającą się nad nim. Kto byt tym jego protektorem? Mamy świadectwa o popieraniu go przez Stanisława Warzyckiego, podskarbiego kor., oraz jakiegoś dalekiego jego powinowatego. Inna wersja mówi o słynnym podkomorzym kor., Andrzeju Boboli, pod którego okiem miał być wychowany, i przez którego miał być lubiany i polecany królowi jeszcze w czasie swej małoletniości. To pewne, że lubił i popierał go Maciej Pstrokoński, kanclerz kor. Tymi samymi względami Zadzik cieszył się i u jego następcy, Wawrzyńca Gembickiego. Miał kolegów szkolnych nawet przyjaciół pośród ludzi tak znakomitych, jak obydwaj bracia Łubieńscy, jeden Stanisław, znakomity historyk, późniejszy biskup płocki; drugi Maciej, późniejszy prymas Rzpltej, oraz Jan Wężyk, który doszedł do tego samego zaszczytu. Co więcej, żył nawet podobno w zażyłych stosunkach z Jerzym Zbaraskim, co mu chyba w karierze dworskiej pomagać nie mogło. Tylu przyjaciół, tylu opiekunów, tak możnych i tak różnorodnych, trzebaż było istotnie mieć jakieś niezwykle dary umysłu i serca, ażeby ich do siebie pociągnąć.
Po powrocie do kraju Zadzik od razu rozpoczyna służbę dyplomatyczną w kancelarii królewskiej przy boku biskupa przemyskiego, Macieja Pstrokońskiego. Był już kanonikiem gnieźnieńskim i opatem tynieckim, kiedy zwierzchnik jego, a także i protektor składał pieczęć wielką kor., posuwając się w hierarchii duchownej na wyższy szczebel z biskupstwa przemyskiego na kujawskie. Król wysłał był wtedy Zadzika po tę nominacyę do Rzymu, ale w gruncie rzeczy celem jego misji musiała być jakaś inna sprawa dyplomatyczna, którą powierzył mu król, a której tłem była zapewne gotująca się wyprawa moskiewska.
Także i czasu tego drugiego pobytu swego w stolicy ówczesnego świata Zadzik użył na kształcenie się w polityce, wymowie, historii i prawie kanonicznym. Nie wiemy, jak długo trwał powtórny pobyt jego w Rzymie, ale już w 3 lata później znów go zastajemy przy boku następcy Pstrokońskiego, kanclerzego Wawrzyńca Gembickiego, który poleca mu jakąś misję tajną do króla, bawiącego wówczas w obozie pod Smoleńskiem. Zadzik wypełnią ją ku zadowoleniu króla, czego dowodem list tegoż, polecający go papieżowi na kanonię krakowską po śmierci Zygmunta Rościszewskiego. Stamtąd Zadzik jedzie w imieniu króla na sejmik wielkopolski do środy, aby nakłonić szlachtę do podatków na tę wojnę.
W tymże czasie Gembicki używał go i do innych misji. Tak w dwa lata później znajdujemy go znów przy boku tegoż dygnitarza, zajmującego podówczas stolicę biskupią kujawską, wysłanego na komisję bydgoską dla zapłaty żołnierza. Rola, jaką tam Zadzik wypełniał, streszcza się w tych własnoręcznie przez niego napisanych wyrazach: «kiedy już wróciłem teraz z obcych krajów i zaczynam przystępować do służby Rzeczypospolitej, sądzę być rzeczą piękną i użyteczną zajmować umysł radami i czynami tych, którzy służąc długo i wiele Rzeczypospolitej, są i uchodzą zgodnie za ludzi mądrych». Pod tymi ludźmi Zadzik ma na myśli przede wszystkim swego opiekuna Gembickiego, na pochwały którego nie szczędzi miejsca. Nie wpada przy tym Zadzik w ton panegiryczny, zastrzegając, że zasługa mierzy się nie siwizną, nie zmarszczkami, nie szeregiem lat, lecz czynami chwalebnymi.
Kanonik, później kustosz warszawski, dziekan poznański, kanonik krakowski, proboszcz kościoła św. Michała na zamku krakowskim, opat tyniecki – tak «zlekka rósł Zadzik do najwyższych preletur». Na dworze był lubiany przez króla, przez wszystkich poważany, «dla dowcipu z natury wielkiego, rozsądku wytwornego, zdrowej rady», jak powiadali współcześni.
Niemało przyczyniał się do tego sam wygląd zewnętrzny Zadzika: wzrostu wysokiego, szczupły choć silnie zbudowany, o wesołych oczach i krzaczastych brwiach, tak przedstawiają go nam współcześni. W stroju i w gościnie pomiarkowany, choć wystawny, mógł dobrze znaleźć się w życiu towarzyskim ówczesnym, obdarzony był przy tym piękną wymową, co zawsze w krajach wolnych reprezentacyjnych ma duże znaczenie.
Za kanclerstwa Stanisława Żółkiewskiego przypadł mu obowiązek zarządzania kancelarią królewską (regensa kancelarii) wraz z tytułem wielkiego sekretarza. Godność ta na dworze królewskim była bardzo wybitna. Sekretarz znosił się w imieniu króla ze wszystkimi najwyższymi urzędnikami. Stał wyżej ponad wszystkie inne urzędy dworskie, nawet przed referendarzem kor. Brał udział w tajnych naradach senatu, (oczywista nie zasiadając pośród senatorów, ale stojąc za królem), z których nawet mniejsi kasztelanowie byli wykluczeni.
Po tragicznym zgonie w. hetmana i kanclerza kor., Stanisława Żółkiewskiego, pod Cecorą i po uchwaleniu przez Sejm wyprawy tureckiej, na Zadzika spadł ciężar zawiadywania sprawami nie tylko administracyjnymi, ale i wojskowymi. Zadzik płacił żołd i zaciągał żołnierzy: «turbatim (tłumnie) za mną, jako za jakim pułkownikiem chodzą», pisał żartobliwie do ks. Wołłowicza, biskupa wileńskiego. Jakie przy tym były trudności, widać stąd, że dla 15 tys. husarii nie można było znaleźć dostatecznej liczby rotmistrzów. Na 50 tys. żołnierza – warunek, pod którym Karol Chodkiewicz zgodził się objąć naczelne dowództwo – nie starczyło 8 poborów, uchwalonych na Sejmie. Z drugiej znów strony trzeba było myśleć i o wyprawie inflanckiej, z naczelnikiem której, hetmanem pol. lit., Krzysztofem Radziwiłłem, Zadzik nieustannie się znosił. W tym czasie zabiega w. sekretarz o opactwo czerwieńskie, ale z małym skutkiem, snać sprzeciwił się temu konwent, który chciał mieć swym przełożonym mnicha, a już zapewne nie takiego wpół świeckiego dyplomatę, jakim byt Zadzik. Ale godność jego w. sekretarza otwierała mu drogę do najwyższych dostojeństw, przede wszystkim do krzesła biskupiego. Jakoż niedługo na nie czekał. W r. 1624 umarł biskup chełmiński, Jan Kuczborski. a król zaproponował na jego miejsce sekretarza swego w., Jakuba Zadzika. Dostojeństwa pruskie z zasady winny byty przypadać na rzecz obywateli tejże prowincji, a Zadzik był Wielkopolaninem. I dziwna rzecz, chociaż szlachta na sejmiku radzyńskim zastrzegała sobie godność tę dla swojaka, gdy jednak w następnym roku Zadzik zjawił się na generale grudziądzkim, bez przeszkody został dopuszczony do złożenia przysięgi.
Był-że to urok jego osoby, czy też zręczne ujęcie sobie umysłów szlachty?
Jakub Zadzik był urodzonym dyplomatą, byt po prostu stworzonym na to, aby wodzić za nos tych wszystkich wodzów stronnictw i fanatyków partyjnych. Każdy mu wierzył, każdy mu ufał. I wielkopański pyszałek, jakim byt Jerzy Zbaraski, i zapalczywy wódz kalwinów litewskich, Krzysztof Radziwiłł, który, jak sam mówił «bezpiecznie się sadził na jego przyjaźń» i «swoją nawzajem powolność zawżdy chciał dotrzymać», i cały ów szereg postaci, kupiących się około osoby króla, czy to dla służby Rzpltej, czy też dla łask i faworów pańskich, jak Opalińscy, Wolscy, Przyjemscy i inni.
Czy to był brak zasad, brak charakteru; nie sądzimy. To był raczej takt dyplomatyczny, pewien dar niemówienia nigdy więcej, ponadto co trzeba, i nie robienia więcej, ponadto co można. Mała a ciekawa próbka talentu dyplomatycznego Zadzika. Król w zastępstwie własnym, posyła go na pogrzeb swego przeciwnika, Jerzego Zbaraskiego, kasztelana krakowskiego. Ze Zbaraskim Zadzik żył w bliskich stosunkach, a przecież chwaląc pamięć nieboszczyka, nie przekraczał granic tonu i charakteru urzędowego, w jakim był przysłany.
Zadzik walczył z różnowierstwem nie gorzej od samego króla i jego zwolenników. Nikt inny nie zadał mu później takich ciosów, jak Zadzik, w charakterze biskupa krakowskiego przez wypędzenie Arianów z Rakowa i zniesienie ich szkól, tudzież zborów tamtejszych, a przecież nienawiści ku sobie tymi środkami w społeczeństwie szlacheckim nie spowodował. Rzecz dziwniejsza, nie doszły do nas prawie żadne głosy, zarzucające mu nieszlachectwo, chociaż Piasecki nasłuchał się ich dosyć i na dworze, i wśród ziemian, i od obrońców polityki Zygmunta III i od jego krytyków.
I oto ku schyłkowi jaśniejszych dni Rzeczypospolitej w pierwszej połowie XVII w. mamy niezwykły widok tego plebejusza, mieszczanina, a może nawet chłopa z pochodzenia (homo novus), kierującego już nie tylko w charakterze pieczętarza kor. nawą Rzpltej w najcięższych chwilach wojennych za panowania Zygmunta III, ale co więcej przeprowadzającego po śmierci tego ostatniego wybór na króla jego syna Władysława, bez cienia zarzutu ze strony współobywateli i wśród największej zgody braci szlachty.
W tym naprężeniu stosunków między stanami – senatem a izbą poselską, ba więcej, bo między królem i narodem, jakie panowało przez całą prawie drugą połowę panowania Zygmunta, nie narazić się żadnej stronie, a przecież wiernie służyć Rzeczypospolitej; wśród zacietrzewienia wyznaniowego utrzymać się na poziomie równowagi obywatelskiej, a przecież niczego nie uronić z powagi dostojnika kościoła i z przekonań dobrego katolika; pośród waśni i animozji królewiąt, na tle współzawodnictwa dzielnicowego szlachty mieć przyjaciół we wszystkich częściach kraju i najwybitniejszych ludzi w Polsce, a przecież nie sprzedawać się na służbę nikomu, ani z pośród magnaterii, ani z pośród braci szlachty – do tego trzeba było posiadać zalety nie małe, a tak rzadkie w Rzpltej, gdzie było zawsze dużo intryg a mało polityki, dużo frazesów a mało zasad, dużo krzyku i animozji, a mało chłodnej rozwagi, dużo serc poczciwych i słabych, a mało umysłów trzeźwych i zimnych, – umysłów dyplomatów, oraz mężów stanu.
I jeszcze jedną rzadką w społeczeństwie polskim posiadał Zadzik zaletę. Był znakomitym administratorem i gospodarzem. Żywopis jego powiada: «a że był w ekonomicznych rzeczach przeciętnie chciwie zabiegły, dlatego znaczną reparacją wszędzie dobra biskupie zakwitnęły. Świadectwem tego są pałace, kościoły, kaplice, które powznosił, świadectwem jest majątek blisko półmilionowy, który zostawił.
Było to łatwo człowiekowi, który posiadał kolejno dwa z najbogatszych biskupstw, a oprócz tego, inne beneficja. Ale gdy się zważy, że inni biskupi kupowali za ten majątek fortuny swoim krewnym, Zadzik zaś «z afektu ku krewnym swoim prawie się był wyzuł, dlatego ani ich bogacił, ani nie wynosił», to przyznamy, że pod tym względem stanowił ciekawy wyjątek. Natomiast dotował szpitale, podnosił podupadłe bursy, wysyłał po naukę za granicę dzieci, i to nie tylko szlacheckie, ale również plebejuszowskie (Starowolski), karmił w czasie głodu swoich poddanych.
Ten dożywotni posiadacz królewskiej prawie fortuny stał w XVII w. na poziomie wymogów dobra publicznego, o jakich współcześni nie marzyli, a których nawet pojąć nie mogli.
«Gdy się go kto spytał, za coby tak wielkie sumy od siebie zebrane przechowywał, a nie raczej jeszcze za żywota swego niebo sobie nimi skarbił, odpowiadał: «wiem dobrze, jako w opłakanej tej ojczyźnie, gdy nagła czy wojna, czy potrzeba zwali się na nią, ciężko o sukurs pieniężny, to jest, niż przez sejm podatki uchwalą, też same zbiorą, tymczasem ginąć jej trzeba. Dlatego ja (prawi) gotowe chcę mieć dla niej w domu moim posiłki». Czy legenda, czy słowa autentyczne, mniejsza o to, żadną miarą nie frazes, bo jak się przekonamy Zadzik istotnie w potrzebie własną szkatułą ojczyznę ratował, nie wymawiając się tym, że jest «ubogi pleban», tak, jak magnat z urodzenia, Jerzy Zbaraski, tym że jest «ubogi ziemianin».
Historia jest sztuką wyrozumienia i wyrozumiałości dla wszystkiego, i dla wszystkich, ale tam, gdzie sprowadza wszystko i wszystkich do jednej miary: złe czy dobre, występek czy cnotę, zbrodnię czy zasługę, przestaje być zdrowym sądem, a staje się jakąś chorobliwą anomalią duszy ludzkiej. Miasto wznosić się na wyżyny spokoju i bezstronności naukowej, łamie się i wali sama w otchłań nicości moralnej. Przeciwko przykazaniu: «nie zabijaj tego, co było»: stoi przykazanie «nie zabijaj tego, co będzie, i co być powinno».
Takiego to człowieka osadził król Zygmunt na ważnym a trudnym posterunku w Prusiech, na biskupstwie chełmińskim, jak się domyślamy nie przypadkowo, nie gwoli wysłudze, ale świadomie, z myślą polityczną posiadania rozważnego o wytrawnym sądzie i wypróbowanej zręczności, a przede wszystkim oddanego całą duszą służbie dla kraju urzędnika na północnych krańcach swego państwa, gdzie miały się rozegrać rozstrzygające w jego dziejach i w dziejach narodu wypadki.
Kiedy Gustaw Adolf przedsiębrał wyprawę do Prus, Zadzik byt nieobecny w swej prowincyj. Wyjechał do Niemiec zachodnich dla poratowania zdrowia i bawił w Augsburgu (Augusta Vindelicorum).
Teraz na wieść o wypadkach w Prusiech rzuca kurację i spieszy na powrót do kraju, nie przez Marchię, lecz na Wrocław, którędy droga była krótsza i bezpieczniejsza, obsyłając w drodze elektora brandenburskiego listem, w celu porozumienia się z nim o zaszłych wypadkach.
Zajęcie portu Piławy, z natury obronnego i zdawało się zabezpieczonego przez samego elektora, budziło nieufność względem niego po stronie polskiej.
Nieufność tę wyrażano ze wszech stron, ale czy była pora do pociągania za to do odpowiedzialności lennika? Raczej przeciwnie, trzeba było ukrywać podejrzenia, a lepiej używać je, jako bodźca, dla ujęcia sobie elektora brandenburskiego i wyraźnego skłonienia go na swoją stronę. Tego środka chwycono się w zabiegach o wierność lennika, a przede wszystkim taki kierunek nadał sprawie Jakub Zadzik.
W liście do elektora mówi o podejrzeniach, jakie ze wszech stron są skierowane na niego w kraju, ale z góry nie daje im wiary i przypisuje sam fakt zajęcia Piławy raczej niedbalstwu i tchórzostwu urzędników, którzy będą po uspokojeniu kraju niezawodnie ukarani, aniżeli winie elektora. Podejmuje się go bronić w radzie królewskiej, kiedy ta sprawa będzie poruszona, i żałuje, że minęła go sposobność osobistego widzenia się z nim w przejeździe z zagranicy.
Za powrotem swoim do kraju Zadzik ustawicznie porozumiewał się z elektorem listownie i przez posła Adersbacha, który przybył do obozu królewskiego. Chodziło mu o to, aby nakłonić elektora do przybycia do obozu królewskiego. Najlepiej byłoby naturalnie, gdyby się udało namówić go przy tym do wspólnej walki z wrogiem, ale niechby i pośredniczył w traktatach. Wiedząc, jak trudno było uzyskać pierwsze, Zadzik ciągnął ku stronie polskiej elektora traktatami, które najbardziej uśmiechały się tchórzliwemu lennikowi.
Przez cały ten czas znajdujemy Zadzika przy boku króla zarówno na wyprawie, w obozie królewskim, jak i w radzie, na sejmie toruńskim, walczącego za sprawę reform wojskowych i skarbowych pośród szlachty, jak i toczącego układy z wrogami.
Rzeczpospolita znalazła się w szczęśliwym położeniu posiadania dwóch mężów, godnych swych dostojeństw i zaufania, które w nich pokładała – dyplomaty, Jakuba Zadzika, biskupa chełmińskiego, i wodza Stanisława Koniecpolskiego, hetmana pol. kor. Na ich to barkach spoczął teraz cały ciężar wojny pruskiej – wojny, która się toczyła pod hasłem utrzymania ujścia Wisty i wybrzeży Bałtyku, tak jak poprzednia przed półtora wiekiem pod hasłem odzyskania ich i utorowania sobie drogi do morza.
Na koniec jeszcze reklama:
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/porwanie-krolewicza-jana-kazimierza-gabriel-maciejewski/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gniew-bitwa-wazow-gabriel-maciejewski/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/o-ujscie-wisly-wielka-wojna-pruska-adam-szelagowski/
Po co tyle tekstu, skoro nauka jest w ostatnim zdaniu? Zachod wyciagnal wnioski z Grunwaldu – to jest podsumowanie epoki. Skoro Kujawy (Lokietek) pokonaly braci zakonnych z Malborka, to pytanie bylo: kto bedzie kolejnym „krzyzakiem” w naszej historii? Otoz tym krzyzakiem byla Francja, ktora chciala wypchnac Holendrow z Gdanska i opanowac odcinek wybrzeza od Wejherowa do Pilawy, zwany enigmatycznie „ujsciem Wisly”.
Nie wiem, jaki byl poziom nauczania geografii w kaliskim kolegium jezuickim, ale chcialbym dodac, ze w czasach, kiedy zakladano Malbork, to Wisla Elblaska (Nogat) byla wieksza od Wisly Gdanskiej (Leniwka, zwana blednie Wisla). Nogat uchodzi jako estuarium przegrodzone, a Leniwka tworzy delte, uregulowana przez PRL a rozregulowana przez Olendrow. Akurat Pilawa jest blizej ujscia Pregoly.
Jezeli ktos wskaze na mapie konturowej bez zaznaczonych ciekow wodnych ujscie Pregoly i ujscie Niemna, to dostaje ode mnie piatke z geografii.
Rozumiem, ze jestesmy tak skupieni na mitycznej Wisle, ze ujscie tych dwoch rzek na polnocny wschod juz nas nie interesuje?
Otoz rzeki maja nieustalony poczatek i nieustalone ujscie. Wisla jako rzeka powstaje z polaczenia kilku gorskich potokow i uchodzi do morza przez kilka ramion.
Dlatego Gierek postawil piramidy w Ustroniu (sanatoria) tam, gdzie Wisla ma juz ustalony przebieg. Wisla Gdanska byla bodajze za Gierka juz uregulowana.
I wtedy Zachod postanowil zaatakowac nas po raz drugi, a III WS moze sie zaczac od biwy o ujscie Pregoly i Niemna.
https://youtu.be/xI2kjz563us?si=utYBtXGPl1-yvMMI
W szkolnych podręcznikach o takich Polakach co Akademię Rakowską skutecznie likwidowali to oczywiści ani widu ani słychu. Bardzo cenna publikacja 😉
Przywodcy tocza wojny zawsze w oparciu o rady geografow, a historycy tworza propagande..
Formalnie konflikt o ujcia rzek baltyckich zaczal Kaczynski, byc moze podpuszczony przez Amerykanow, przekopujac Mierzeje Wislana.
Nazwa Mierzeja Wislana jest bledna, bo Wisla nie ma tu nic do rzeczy. Nazwa ta (propagandowa) powstala dopiero w 1950 roku, a wczesniej byla to Mierzeja Swieza, ktora powstala z osadow morskich a nie rzecznych.
Czyli wszystkie te wywody historykow to jest propaganda dla ciemnego ludu.
Polacy lubia mieszkac na bagnach, rozlewiskach i nad jeziorami i tam powinni siedziec, natomiast nie maja prawa do korzystania z wybrzeza morskiego. Krakow nalezal do Hanzy, a nie odwrotnie.
No, ale Gustaw Adolf zaczął od zajęcia Pilawy…o co panu chodzi?
Tak, podobnie jak o Andrzeju Boboli słowa tam nie ma
Najwybitniejsi polscy jezuici, Piotr Skarga, Andrzej Bobola czy Jakub Zadzik wywodzili się z niskiego stanu. Przypominam sobie jakiś tekst, który się zachował, a dotyczył Andrzeja Boboli. Ten miał pod swoją opieką kilku podopiecznych, którym pisał opinie. Po pewnym czasie okazało się, że zrobił to idealnie. Opinie na ich temat weryfikowało życie. Jezuici mieli żelazną zasadę, nikt kto nie spełniał kryteriów, nie mógł awansować ponad swe możliwości. Zakon wychowywał dobrych katolików. Ci nie tyle w słowie, co w czynie mieli nimi być.
U mnie uczen, ktory uzylby nazwy „Mierzeja Wislana” wylecialby z hukiem za drzwi, bo to pojecie nalezy do HIT-u albo PNOSU, a nie do geografii.
Bobola nie był niskiego stanu
To proste – Gustaw Adolf rownie dobrze, albo LEPIEJ mogl zajac Krolewiec. Z Gdanskiem sama Szwecja by sobie nie poradzila. Pojecie propagandowe „wojna o ujscie Wisly” to miod na serce propagandy Hohenzollernow, bo dla nich to byla walka o wszystko.
Polska w 1455 przegrala z krzyzakami wojne o wojewodztwo krolewieckie, chociaz Jerzy Ossolinski byl jeszcze formalnie namiestnikiem krolewskim na region. W 1657 Krolewiec formalnie staje sie niezalezny i „wraca do Europy”, a w 1674 mamy symboliczne porwanie i stracenie Kalksteina.
Źle się wyraziłam. Żaden z nich nie wywodził się z wpływowych, majętnych rodów.
Ktos duzo wczesniej uznal, ze Niemcy i Szwedzi nad Baltykiem sa ok, a Polska nie.
Ps. Swoja droga Hiszpania nie ma dobrych warunkow naturalnych, jezeli chodzi o dostep do morza. Kadyks jest oddalony od ujscia Gwadalkiwiru, ktory sie zamulil i stal sie bezuzyteczny. Najlepiej, jezeli centrum wladzy kraju lub regionu lezy blisko morza – Londyn, Gdansk, Krolewiec, Wenecja, Genua, Stambul, Sztokholm itp.
I teraz pytanie – na ile Gdansk byl polski i czy faktycznie Polska miala od czasow nowozytnych dostep do morza, chociazby taki, jaki mieli Czesi, Wegrzy czy Austriacy?
Chińczycy mogą blokować dostęp USA do polskiego portu. Spór o Gdyńkong trwa 13 września 2023, 07:00 Alert Gazeta Polska donosi, że Chińczycy zarządzający częścią nabrzeża portu morskiego w Gdyni odmówili dostępu okrętowi amerykańskiemu opóźniając przeładunek sprzętu akurat podczas wizyty kongresmenów w tym porcie.
Chińczycy w polskim porcie zablokowali rozładunek amerykańskiego sprzętu. Rosną obawy (businessinsider.com.pl)
Jakis czas temu byla informacja, ze Amerykanie maja dosc Chinczykow i zamierzaja budowac baze wojskowa w Tarencie we Wloszech. Jakas polska firma nawet miala to budowac. Dlatego podczas II WS inwazja miala miejsce we Wloszech, a nie w Grecji, bo po wojnie Amerykanie mogli sobie wziac z Wlochow, co chca, a z Grecji – nie. Inwazja na Wlochy byla cholernie trudna logistycznie i militarnie, ale Churchill nazwal Wlochy miekkim podbrzuszem Europy (jakis historyk uzyl okreslenia, ze byl to jednak twardy bandzioch, a nie miekkie podbrzusze), byla to informacja dla ciemnego ludu.
Takie pajace, jak Churchill, o niczym nie decyduja.
Decyduja banki i geografowie.
Co Chińczycy robią w Gdyni? A tak na marginesie, więcej samorządności…
Czyj bedzie Krolewiec za 10 lat i czy powinnismy sie tym w ogole interesowac?
psze pani – Amerykance wpieprza sie do Krolewca rekami Polakow, a beda administrowac Niemcy, a w Gdyni rzadza mafie.
Jest to wielce prawdopodobne. Niemcy z Rosjanami zawarli jakieś porozumienie przy tym całym jednoczeniu się. W pewnym momencie słychać było o oddaniu Królewca Niemcom. Potem ucichło. Jeśli nie odpowiemy sobie jakie były prawdziwe przyczyny wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, to dalej będziemy jak te kreciki pod ziemią.
Operacja specjalna i wojna o omawiany odcinek wybrzeza zaczela sie od porwania krolewicza Jana Kazimerza, a zakonczyla porwaniem Kalksteina. Hohenzollernowie udowodnili, ze chociaz nie maja jeszcze duzej armii, to sa skrajnie lojalni (jak to Niemcy) wobec mocodawcow i zdolni do wszystkiego i za to mogli sobie porzadzic wybrzezem do 1914 roku, kiedy zaczela sie inna operacja specjalna.
Zagadka rozwiazana, mozna sie rozejsc…
Nie wiem czy pan próbował, ale może by zainteresować biblioteki tzw. łatwiejszymi, krótszymi publikacjami, tzw. popularnymi. Wysłanie e-maila kosztuje tylko trochę czasu. Szczególnie biblioteki w mniejszych miejscowościach mają powodzenie wśród czytelników. Wprawdzie największe zainteresowanie, jak przypuszczam, mają „harlekiny” ale inne nowoś ci też są chętnie czytane.
… nie mógł awansować ponad swoje możliwości…, szkoda że teraz po tych wszystkich wieloletnich prądach rozwojowych społeczeństw oraz wojnach, kryterium doboru zostaje zależnie czy na poziomie sejmu, czy na poziomie samorządu jednak nieco zróżnicowane, ale jednak zależy od posiadanego kapitału rodzinnego, czy uszwagrowienia, do bycia kolegą z klasy, z podwórka, przyświeca wspólnota interesów szeroko rozumianych partyjnych, rodzinnych, lokalnych jednym słowem szeroko rozumianych …
w efekcie zdarza się mieć do czynienia z awansowaniem powyżej możliwości intelektualnych, stąd przyznać trzeba , że miło jest przeczytać o zastosowanej przez Św. A. Bobolę systematyce, choć ma ona tylko walor historyczny
Wymienia się w tym tekście wszystkie przymioty i umiejętności biskupa Jakuba Zadzika i między innymi podaje się, że był dobrym katolikiem. Punkt wyjścia powinien być inny. Biskup był dobrym katolikiem i dlatego mógł czynić to co czynił, nie odwrotnie. Te wszystkie umiejętności i przymioty, to są właśnie cechy dobrego katolika.
Porwanie Kalksteina swiadczy o tym, ze nic tak nie laczy wspolnikow, jak udzial w zbrodni.
Katastrofa smolenska byla akurat najmniej na reke Putinowi, chociaz Rosjanie za Kaczynskimi nie przepadali, Tusk zas w 2010 r. natychmiast uspokoil Putina, ze wrogiem dla niego jest PiS, a nie Rosja. Wiadomo, kto najwiecej skorzystal.
Drugi Kalkstein wzial lopatke i rozkopal te mierzeje, inaczej mowiac – narobil im do politycznej piaskownicy i uniewaznil Pilawe. Tez byl lojalny do granic wobec sojusznika, kupowal grzecznie szczepionki itd. I teraz pomyslmy, co by bylo, gdyby Rosja byla zmuszona przeniesc armie z obwodu kainingradzkiego na front ukrainski? Amerykanie poklepia Rosje po plecach i powiedza: ok, towarzyszu Putin, my tu wiecie, rozumiecie, przypilnujemy porzadku, bo umow trzeba dotrzymywac (Jalta itp.), a wy sobie tam walczcie?
Jak wygra Bidet, to sie przekonamy, co bedzie dalej.
Dlatego świat wygląda tak jak wygląda. Ukraina miała gwarancję granic od trzech potęg: Rosji, USA i Wielkiej Brytanii. Za to pozbyła się atomu. Gdy to się stało, zapytałam znajomą Ukrainkę dlaczego to zrobili? Usłyszałam, że jest ok. Jak będzie potrzeba, atom się znajdzie… Co do Polski… Na jednej zbrodni wyrasta kolejna. Trzeba w końcu otrzeźwieć. Mieliśmy szansę daną od Boga, co z nią zrobiliśmy?
Ktoś nas dramatycznie pytał : „Co zrobiliście ze swoją wolnością? Pamięta pan?
Jak się nie wie komu się służy, to jakoś tak wychodzi, że diabeł się znajdzie na właściwym miejscu i się podstawi.
nazwisko Zadzik , obszar działalności dyplomacja, skojarzył o mi się z nazwiskiem Zyzak też taki dyplomatyczny obszar – jakiekolwiek porównania są nieuprawnione i to jak widac z różnych względów i historycznych i kontynentalnych – tylko mi się skojarzyło
Tymczasem koniunktura, która nas wyniosła do góry, koniunktura polityczna zaczyna słabnąć, a przyczyną tego są sukcesy KO i promocja Donalda Tuska
Trzeba być apolitycznym wydawcą, a nie propagandystą przyspawanym do żłoba
Już wszyscy wiedzą:
https://youtu.be/xx9YlsWxiW8?si=FSfPRBTlvb2T8Kob
Wyrwał pan fragment z kontekstu. Coryllus nie ma racji w diagnozie sytuacji. Jego wydawnictwo i publikacje nie były i nie są uzależnione od koniunktury politycznej tylko od koniunktury na prawdę.
O nieba!
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.