Nie ma w Polsce człowieka, który nie wiedziałby kim jest lub kim był kapitan Żbik. To są rzeczy póki co nie do pojęcia, musi wymrzeć pokolenie czterdziestolatków, żeby zaginęła pamięć o tym bohaterze. Mało kto jednak wie kim jest Władysław Krupka. Otóż jest ów pan autorem pierwszych scenariuszy do komiksów opiewających dzieje kapitana Żbika, żyje pan Krupka do dziś i pracuje nad kolejnymi scenariuszami do serii o komisarzu Żbiku, ma 89 lat i znakomicie się trzyma. Tak przynajmniej wygląda na zdjęciach. No dobrze, trochę zmyślam, nie pisze scenariuszy bo seria padła, ponieważ mało jest chętnych do rysowania, a wydanie pierwszego zeszytu zawalił najsłynniejszy polski rysownik komiksów tak zwany Śledziu.
Ja nie byłem wielkim admiratorem kapitana Żbika, ale miałem chyba wszystkie zeszyty z jego przygodami, były one wznawiane wielokrotnie i ładnie – pamiętamy to, prawda – wyglądały w witrynach kiosków Ruchu. Szczególnie ten zatytułowany „Wodorosty i pasożyty”.
Pomysł na kapitana Żbika, czyli na obłaskawianie ludności tubylczej za pomocą komiksów przyszedł do głowy komendantowi głównemu MO w latach sześćdziesiątych. I to jest szalenie istotne, bo władza zawsze jest pierwsza jeśli chodzi o różne nowinki, to się teraz trochę zmieniło, bo na razie pierwsi w komiksach jesteśmy my – Tomek i ja, ale o tym poniżej. Władza ludowa, najspokojniej wydaje przez dwadzieścia lat prawieamerykańskie komiksy, które są ważnym elementem PR wewnętrznego i kształtują wyobraźnię milionów, a w tym czasie różni intelektualiści piszą i wypowiadają się o komiksach z pogardą. Zamiast brać się za analizy. To jest niepojęte. Oczywiście, oni także szli na pasku władzy i gadali to co im kazano, ale że też żaden się nie urwał z tej smyczy….Komiks jest zły, bo jest płytki i mąci w głowach młodzieży. Oczywiście, że mąci, ale nie dlatego, że jest płytki tylko dlatego, że władza tak chce.
Jeśli odejmiemy od komiksu tę władzę, on natychmiast przestanie być płytki, bo okaże się, że artysta, szczególnie jeśli jest dobry, może z tym komiksem zrobić co chce. Tak jak Tomek, który jest w rzeczywistości najlepszym polskim rysownikiem komiksów, a nie żaden Śledziu, co nawet terminu nie umie dotrzymać, a jego komiksy traktują o przygodach chłopaków z osiedla, czyli nie wyszły nigdy poza tę fazę, w której misję komiksu opisała władza ludowa pod koniec lat sześćdziesiątych. Oczywiście ci wszyscy fuszerzy co produkują tę komiksową grypserę, mają najwięcej do powiedzenia o sztuce, o kontekstach, o młodzieży do której komiks ma trafić i innych, podobnych fikcjach. Najważniejsze jest jednak to, że nie umieją wyjść poza ramy, które dawno temu zakreślił dla nich komendant główny MO. Kiedy inny komendant zrezygnował z wydawania komiksów ze Żbikiem, bo stwierdził, że młodzież nie musi lubić milicji, wystarczy, żeby się jej bała. Komiks w Polsce przeszedł metamorfozę, zamiast milicjantów zaczęli w nim pokazywać UFOcy.
Gdzieś w latach osiemdziesiątych pojawił nowy bohater, niejaki Funky Koval, ja po jednej próbie przeczytania o co chodzi temu facetowi zrezygnowałem. Twórcą tej postaci jest Bogusław Polch, jeden z rysowników zatrudnionych przy Żbiku, kolega Rosińskiego. Siedzieli ponoć w jednej ławce w liceum plastycznym. Pan Polch żyje i tworzy do dziś. Jest autorem serii, która pojawiła się wcześniej niż Funky Koval, i w której odnajdujemy twarze bohaterów tego komiksu. Nazywało się toto „Bogowie z kosmosu” i było komiksowym streszczeniem poglądów Daenikena. Ja już tego nie kupowałem, ale byli ludzie ekscytujący się tym ponad miarę. I trudno doprawdy nie spostrzec, że skoro władza wymyśliła Żbika, pewnie także wymyśliła sobie kosmitów, żeby jakoś ten PR wewnętrzny podpompować. Władza musi wpychać w naród swoje treści, żeby potem ludzie posługując się nimi znajdowali wspólne płaszczyzny porozumienia. To się nazywa niewolnictwo. Najpierw mamy narzucone tematy rozmowy, a potem twórczo je rozwijamy i dyskutujemy o kulturze, pop kulturze i jej wariantach, a wszystko pod życzliwym okiem oficerów z MO czy jakichś wszawych cybernetyków.
Pan Polch współpracował także z najsłynniejszymi autorami SF, wśród których na plan pierwszy wybija się nazwisko Macieja Parowskiego. Pamiętam moment kiedy we wszystkich kioskach pojawiła się powieść Parowskiego „Twarzą ku ziemi” był to 81 albo 82 rok, a ja umierałem z nudów na jakichś koloniach. Kupiłem sobie tę książkę, ale przeczytać jej nie potrafiłem. Potem, długo potem, stary Werner zrobił w telewizji taki program, gdzie pisarze SF opowiadali jak walczyli z systemem wyszydzając go i demaskując w swoich książkach jego brudne zagrania. I jako główny przykład tej walki pokazywali książkę Parowskiego „Twarzą ku ziemi”. W latach osiemdziesiątych powstała także „Fantastyka” buntownicze pismo dla młodzieży spragnionej świeżych treści. Tam się pokazał ten cały Funky Koval właśnie. No, a wcześniej był rzecz jasna magazyn „Relax” w którym pojawiła się, w wersji komiksowej, najsłynniejsza sprawa z UFEM czyli spotkanie w Emilcinie. Wiemy wszyscy o co chodzi – jechał chłop furmanką przez las, a tu nagle dwaj kosmici wskoczyli mu na wóz i potem go zabrali do swojego statku i on tam coś jadł i było fajnie, a później oni odlecieli, ale widział ich jeszcze mały chłopczyk.
Zanim przejdę do dalszego omawiania kwestii kosmitów, zatrzymam się na chwilę przy literaturze SF, nie można mieć żadnych wątpliwości, że jej źródła biją w pobliżu komendy głównej MO.
No, ale kosmici, wracajmy do kosmitów. Zdarzenie w Emilcinie miało miejsce w maju 1978 roku, a jego promotorem i głównym rozgrywającym był niejaki Blania-Bolnar, którego wczoraj wspomniał na tym blogu kolega Tekki, z krótkiego opisu wynikało, że pan ów miał jeszcze na studiach kontakty z MO, a prócz tego dysponował socjopatyczną osobowością. Był więc człowiekiem nie wahającym się przed udziałem w hucpie i oszustwie. Z zawodu był pan Blania socjologiem i to rzuca nam również pewne światło na jego motywacje. Ja przyznam się, nie miałem nic przeciwko socjologom, do chwili kiedy w salonie24 niejaki Przywara nie opublikował swojej książki pod tytułem „Czerwona strona księżyca”. Od tego momentu jestem jeśli idzie o socjologów bardzo ostrożny, wręcz przeczulony.
Nie mam również serca do takich co to demaskują różne oszustwa, pamiętam dokładnie bowiem ten dziwny program, co to go prowadził Andrzej Werner, gdzie pisarze SF opowiadali o swojej walce z systemem. No i teraz pewien człowiek zdemaskował ten Emilcin i wyjaśnił wszystko tak, że to jeden ufolog zemścił się na drugim, czyli na tym Blani, bo wcześniej zahipnotyzował tego chłopa co niby widział kosmitów, żeby tamtego wciągnąć w pułapkę i go skompromitować. Tamten jednak – czyli Blania, kolega komentatora o nicku Tekki – nie dał się i zamiast kompromitacji zrobił karierę do końca życia wyjaśniając sprawę Emilcina, pisząc o tym książki i artykuły. To jest opisane w cytowanej tu wczoraj książce demaskatorskiej o UFACh i milicjantach. Ja się nie odniosę do tych rewelacji jeśli pozwolicie. Głównie przez to, że jestem bardzo przywiązany do ostatniej mojej interpretacji „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Nie będę jej tu ponownie przytaczał, była w jednym z tekstów sprzed kilku dni.
Wróćmy teraz do serii rysowanej przez Bogusława Polcha, serii „Bogowie z nieba” jej współscenarzystą był Arnold Mostowicz, znany pisarz, lekarz, człowiek – jeśli by tak z wierzchu spojrzeć – podobny Stanisława Lema. Kiedy jednak tamten poszedł w swojej literaturze w różne naukowe interpretacje i przepowiednie bazujące na technologiach, Mostowicz zajął się kosmitami z przeszłości, czyli tak zwaną paleoastronautyką. Był to pan mocno doświadczony przez życie, który przeszedł getto łódzkie. Po wojnie redaktorował w wielu pismach, między innymi w „Szpilkach”. Ja zaś pamiętam go z telewizji, jak reklamował swoją książkę „My z kosmosu”. Nie wiedziałem wtedy kim on jest, ale go zapamiętałem i później odnalazłem różne fragmenty jego życiorysu. No i dziwiłem się mocno, że człowiek tak poważny, tak srodze przez los dotknięty, zajmował się takimi bzdurami jak paleoastronautyka. I nie mogłem, proszę Was, tego pojąć. No, ale dziś już mogę
Pan Mostowicz nie żyje od dawna, a jego książki stały się kolejną obok komiksów ze Żbikiem płaszczyzną porozumienia jaka wytworzyła się w późnym PRL i służyła ludziom do nawiązywania kontaktów wzajemnych. I tu jesteśmy przy tak zwanym gwoździu programu, bo chodzi o to, by wypychać z głów niektóre narracje, wyobrażenia i ikonografie, a wpychać tam inne. Myślę, że jesteśmy bliscy wyjaśnienia dlaczego ludzie tacy jak Ziemkiewicz, pionier literatury SF w Polsce z taką niechęcią odnoszą się do innych, takich co potrafią coś narysować, albo inaczej zinterpretować. On się po prostu boi, że płaszczyzna, na której go postawiono zostanie unieważniona, a on sam poleci w dół, wprost do piekła. No więc my powinniśmy przede wszystkim zająć się produkcją i reinterpretacją treści, powinniśmy tworzyć, a nie konsumować i szukać porozumienia na innych niż podsuwane przez władzę płaszczyznach, żeby nie powiedzieć platformach. Ostatnią próbą wkręcenia ludzi w fałszywą narrację była sprawa Smoleńska, co do której wypowiadaliśmy się z Toyahem kilkakrotnie. Mówiliśmy, że nie można zabierać w tej sprawie głosu, bo wszystkie znaki z tym związane są przejęte. Nikt nas nie słuchał. Wszystkim się zdawało, że gapiąc się na film, na ziemię wokół lotniska, na brzozę odkryją prawdę o katastrofie. I nawet nie zauważyli ci biedni ludzie, kiedy tajemniczym sposobem Funky Koval przeniósł ich spod tego Smoleńska wprost pod Emilcin, gdzie Robert Bernatowicz prezes fundacji 'Nautilus”, o którym gadają na mieście, że jest wnukiem Bieruta, postawił pomnik kosmitom. Bardzo gustowny i inspirujący jest ten monument. Postawiony na rogu lśniący sześcian, a na cokole napis „prawda jeszcze was zadziwi”. I ja tak myślę, że prawda jeszcze nas wszystkich zadziwi. No, a nasi tropiciele sensacji łażą po tym emilcińskim lesie i szukają gdzie tu może leżeć telefon komórkowy prezydenta Kaczyńskiego. Miłej zabawy kochani. Przypomnę tylko, że szczegółowa analiza treści powieści zatytułowanej „Rękopis znaleziony w Saragossie” nie doprowadzi was od odpowiedzi na pytanie, kim był tajemniczy pustelnik i czego chciał od Alfonsa van Worden.
Wróćmy na koniec do MO. Każdy pamięta jakie były charakterystyczne znaki tej formacji, krążyły na ten temat nawet dowcipy. Dlaczego milicjanci noszą takie małe choinki w klapach mundurów? Bo na glinie większa nie urośnie. Myśleliśmy, że to są choinki, a tymczasem to wcale nie tak. Żadne tam choinki, to palmy, małe srebrne palmy, z gatunku tych co to jedna wyrosła na rondzie De Gaulle’a. Palma zaś to ważny symbol, który nie mieści się w komunistycznej ikonografii, nie ma go w kodach, którymi posługiwali się lewicowi intelektualiści i robociarze. Nie można też uznać, że palma z milicyjnych mundurów to palma męczenników chrześcijańskich. No, ale jest to palma. Dlaczego akurat palma? Może to jest dobry trop – palma była symbolem wojującej Judei. Że co, że to tylko hipoteza? A paleoastronautyka, albo maskirowka, to nie hipotezy? Pamiętam na studiach zajęcia z ikonografii, pamiętam te długie godziny, które profesor Piotr Skubiszewski poświęcał na interpretacje jakichś drobnych szczegółów z malarstwa monumentalnego czasów wczesnochrześcijańskich. Że też kurcze nie ma nikogo, żadnego badacza pop kultury, co by się zajął wyjaśnieniem dlaczego na mundurze polskiego milicjanta wyrosła akurat palma, a nie świerk. Może wy macie jakieś pomysły? Tylko bez kosmitów proszę.
Wczoraj zaczęliśmy sprzedaż naszego nowego albumu, pod tytułem „Narodziny świata w 20 obrazach”. To jest element mojej polityki, tak to mogę śmiało nazwać, bo po tym co tu napisałem i tak wszystko jest jasne. Prowadzimy politykę wydawniczą i ona jest wymierzona wprost w kosmitów, paleoastornautykę, wprost w Funky Kovala i kapitana Żbika oraz różne „przygody chłopaków z osiedla”. Mamy inne treści i całkiem inną, niezaakceptowaną przez władzę z palmą formę. Nikt z nas nie kandyduje póki co na żaden urząd w państwie, bo uważamy, że nie można zmieniać rzeczywistości od, przepraszam za kolokwializm, dupy-strony. A to właśnie – ta cała polityka, nastawiona na odbiór fałszywych sygnałów od obcych co powiedzieli hello – jest do dupy. Trzeba zacząć od komunikacji i od własnego języka, symboli i znaków. Takiego jakim była średniowieczna ikonografia, której nie rozumieli przybysze z ZSRR,z kosmosu, z wnętrza ziemi i skąd tam jeszcze chcecie.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i przypominam, że 14 maja rozpoczynają się w Warszawie targi książki na stadionie narodowym. Będziemy tam z Toyahem. Mam nadzieję, że będzie też Hubert Czajkowski, który narysował w końcu drugą część albumu „Romowe”, nosi ona tytuł „Wilcza gontyna”. Tomek Bereźnicki będzie za miesiąc na festiwalu komiksów organizowanym przez IPN – 13 czerwca przy Marszałkowskiej, tam gdzie zawsze jest organizowany „Przystanek historia”. Jak ktoś chce od niego autograf, zapraszam.
A taka MO mogła mieć inicjały LO. Ale wtedy by nie pasowała do TV 😉
Kabarety wtedy mówiły: UFO przyleciało…i wołało „ufojcie nam ufojcie…”.
Takie palmy reklamują przedsiębiorstwa pogrżebowe – z godnością wykonamy najczarniejszą robotę.
Ziemkiewicz, Wildstein, Owsiak to są dzieci nad resortowe, ich kłamstwa są emanacją łaskawej mądrości dlatego ich to upaja są zakochani w sobie jak śpiewający komunista.
„Najpierw mamy narzucone tematy rozmowy a potem o nich rozmawiamy…”. Przepraszam za kolokwializm – takiego !!! Dzięki Gospodarzowi mozemy mieć prawdziwe tematy, własne odkrycia i własne do nich narracje.
WŁOSY NA ŻORŻA BRĄZOWEGO głowie – i ręce precz od rewolucji – kto rano wstaje dokopie śpiącemu.
przecież jemu Grzegorz, a nie Jerzy
I niech Piskirski zostawi Niecne Wiłki – bratersto między narodami – a Przyjaciele Piwa sikają na czerwoną flagę – gdzieś trzeba i nie będzie w tym żadnej zmiany.
Bądź pozytywny – ODWRÓĆ WEKTOR – tra la la la!
Owszem, my mamy prawdziwe tematy ale ja np. pracuję z paroma gośćmi, którzy dostają tematy prosto z TVN 24 i wałkują je w pracy w czasie przerwy a jak się im tematy wyczerpią to natychmiast zaczynają o pedofili w Kościele i tak w kółko. Reasumując, Coryllus ma rację, przeciętny Polak ma narzucone tematy i wydaje mu się, że jak je podchwytuje z telewizji to jest dzielny i mądry a w rzeczywistości jest głupi ale o tym on się nie dowie chyba nigdy – tylko my o tym wiemy, pytanie więc co z tą wiedzą zrobić ?
No wiesz, ale wtedy człowiek był mały i te książki Danikena i ten Emilcin itd. to były przeżycia. Wytrzymać te sugestie i domysły, odwoływanie się do fantazji młodego wieku, do tamtych narracji to trzeba było mieć łeb jak sklep, żeby się temu oprzeć. Wszyscy chłopcy w klasie wiedzieli że musi być ziarno prawdy w tamtych „fantastycznych” lekturach. Dziewczyny nawet prymuski tez dopuszczały taką możliwość. Okazuje się że nie, że cały ten bałagan miał na celu jedynie robienie zamętu w głowach. No po prostu zwykły manipulacyjny myk – żbik. Jak się zastanowić , to na zapleczu zawsze dyżuruje jakowyś społeczny cybernetyk.
Moje pokolenie, a przynajmniej ja i moja siostra to o Żbiku to prawie nic nie wiemy. Ja to tyle, że coś takiego było w kioskach. A siostry jak spytałem to nawet tego tytułu nie słyszała nigdy.
Może pisał „inteligent” 🙂
Nie, nie to chciałem napisać.
W nawiązaniu do notki – ale i tego wpisu ww. – tu też jest jednak zmiana komunikacji !
Ja słyszałem, (40+), ale to chyba nieco wczesniej było?
Mnie to tylko Tytus fascynował, i Kajko i Kokosz.
Analiza Tytusa i Kajka i Kokosza w wydaniu któregoś z kandydatów – to byłby cymes dla naszego (wspólnego) pokolenia!
Nic nie wiem o Żbiku. A s-f czytało się swietnie. Oczywiście nie te „świetlne miecze” itp. Ten segment przedstawiający różne społeczeństwa. Niby na innych planetach albo w statku kosmicznym mknącym od kilku pokoleń w przestrzeń. Pokazało mi to, że społeczeństwo może być zaprojektowane. W wieku kilkunastu lat taka wiedza – to ustawia świadomość. Nie koniecznie tak jak chcieli „projektanci”.
Potem już wszędzie szuka się śladów ludzkiej ręki „poprawiającej” Boską.
Poprawianie też po lini technicznej, farmakologicznej itd. Nie dziwi potem takie Monsanto czy inne ambitne firmy i „firmy”.
Rzucając okiem na salon24 mogę powiedzieć, że w czytaniu s-f wiedziałem o co chodzi. Na co patrzeć przy czytaniu. Jeśli sie tego ukrytego celu nie widzi to nie ma po co czytać – chyba?
W moim środowisku tak było przez chwilę że liczyli się tylko ci, co chodzili z książką Danikena pod pachą. Oczywiście była to książka „spod lady”. Ustawiani byli więc co przystojniejsi członkowie rodziny do mącenia w głowach tych ekspedientek z księgarni, które nie grzeszyły urodą. Kobiece serce całe życie czeka na cień zainteresowania, no i w ten niecny sposób (manipulując), w PRL można było zostać posiadaczem książek , także tych „spod lady”.
Młodzież dziś nie ma pojęcia co to za sposób zakupów ten „spod lady” i b. dobrze, nie ma czego pamiętać.
Odpowiedzi na pytanie o palmę na milicyjnym mundurze proponuję poszukać w czasopismach „Młody technik” czy „Horyzonty techniki”. To tam „wykuwała się stal” nowej polskiej fantastyki socjologicznej. Na łamach tych czasopism debiutowali patroni literackich nagród fantastycznych czy zasłużeni socjologowie polityki, mniej zasłużeni pewnie też.
Ci cybernetycy już tacy wszawi nie są – bardziej łysi i maślankę pijają:))
Magazynem który kanalizował s-f w latach osiemdziesiątych najbardziej była ,,Alfa,,.Potem pojawiła się ,,Fantastyka,,.W ,,Alfie ,,królował właśnie Mostowicz i Daniken.Myślę że to była taka unowocześniona wersja walki z religią .Takie podstawianie nowej religii które tłumaczyło niektóre fakty z przeszłości w rozumieniu nowo marksistowskim.Alfa doszła do siódmego numeru i skończyły im się komiksy .A jak się skończyły to już nikt tego nie chciał kupować .Komiks był tu wabikiem.Co do owego Śledzia to chyba taki komiksowy Palikot .Pewien odcinek jego serii opowiada o chłopakach którzy się urżnęli winami i na drugi dzień czyli w niedzielę poszli do Kościoła .Tam jeden z bohaterów rzyga na podłogę a głupie mohery dopatrują się oczywiście Matki Boskiej z Dzieciątkiem i padają na kolana wołając ,,cud cud !,,.Ot i poczucie humoru .Prosto od Urbana .
Żbik, Żbikiem, ale Funky jest w takim samym stopniu komunistyczny jak kabaret „Pod Egidą”. Ja rozumiem – wentyl kontrolowany przez władzę – ale porównując go z takim wentylem (chyba raczej wentylatorem mózgów sądząc po skali) Owsiakiem, nie ma o czym mówić. Poza tym wtedy (lata 80.) środowisko miłośników sf a „ufologów”, to (niemal) zupełnie różne bajki.
Sci-fi w wykonaniu Lema początkowo było mocno niestrawne, bo nowy człowiek i nowe okoliczności i zachwyt właśnie nimi. Dopiero później Lem dojrzał i schował te swoje naiwne mrzonki i próbował psychologozować w nowych warunkach lub pisać tak bardziej filozoficznie. Myślę, że z jego rzeczy zostaną w pamięci czytelników kawałki podszyte humorem, będące często lekką kpiną z tego całego sci-fi, a także z możliwości określenia co będzie w najbliższej przyszłości.
Jasne, różne bajki, ty tam byłeś i widziałeś, że są różne…
Na początku był (w)odór)^, a potem było jeszcze gorzej.
*/ to z Hoimara von Ditfurtha
Proponuję „Powrót z gwiazd” S.Lema. Daje dużo do myślenia i rodzi skojarzenia bardzo na czasie.
Na koniec dnia, żadna fantastyka – Grzegorz Braun – ma prawie 2%, jedyne co zastanawia to ten „fantastyczny” wynik Kukiza. Gdzie autor/autorzy tego sukcesu ?
Braun był pierwszy na liście, a mimo to ręka wyborcy wędrowała w pobliże litery k.
Czekamy na apel Kukiza, bo głosy podzieliły się z grubsza na po 1/3, z tym iż w ostatniej 1/3 jest kilku kandydatów z ogromnym udziałem Kukiza. Będzie deal?
Ale to jest to właśnie co mnie zastanawia. Ja nie rozumiem co ludzi do niego przyciągnęło?
Z tego co on mówił cała jego kandydatura sprowadzała się do jednego punktu, jowów. I nic więcej w tej propozycji nie było, jow i jow i tyle. Więc ja się głowię skąd takie poparcie? Nawet ludzie o których mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że coś w głowie mają.
Nie rozumiałem w ogóle, teraz rozumiem troszkę lepiej ale dalej prawie nic. Otóż siostra powiedziała mi, że masa ludzi którzy na niego zagłosowali nie wie nawet co to te jowy, ani tym bardziej, ze on tych jowów chce. W tym momencie ja rozumiałem jeszcze mniej. Aż mi powiedziała, że wystarczyło, że on mówił, że obecnie trzymający władzę są be i fuj i on jest na nie, a ich trzeba na się pozbyć. Dwa zdania, kilka słów, wystarczy być po prostu na nie.
Te całe JOWy to też lepsza historia, bo Nigel Farage ze swoimi blisko 4 milionamo głosów ma tylko jeden mandat w Parlamencie, a Szkocka Partia Narodowa otrzymała 1,4 mln głosów co dało im 56 mandatów.. Dobre te JOWy.
To proste, on miał przyciągnąć młody elektorat i tak się też stało, dlatego wcześniej napompowano ten balon. To taki mały kapitalik dla systemu na II turę. Choć nie bardzo wierzę by młodzi byli skłonni zagłosować na bronka, czyli tak jak przewidywałem musi dość przy jakimś małym stoliku do kompromisu, coś tam pewnie zyskamy, ale nie za dużo. GB po doliczeniu głosów Polonii będzie miał ok. 2%. To i tak bardzo dobry wynik przy takim Jarubasie z obecnej koalicji. Sam start w wyborach dał mu szansę na pokazanie siebie i swoich poglądów szerszemu gremium Polaków i to będzie procentować, kropla drąży skałę. Ważne by na tej bazie stworzyć koalicję z innymi i wprowadzić do sejmu nowe polskie twarze. Przecież właśnie po to między innymi napompowano balon Kukiza, tylko patrzeć jak powstanie jakieś stowarzyszenie Strasznie Niezadowolonych , bo 20% to zaczyn na sporą grupę nowych posłów. I tym prostym sposobem PiS nie będzie miał większości w nowym parlamencie. Po prostu majstersztyk!
Dla pocieszenia wyniki z Toronto:
Według nieoficjalnych wyników wyborów na Prezydenta RP z Toronto Andrzej Duda zdobył 67,9 proc. Na drugim miejscu jest Grzegorz Braun, który uzyskał 10,9 proc. Na trzecim miejscu jest kandydat PO Bronisław Komorowski – 10,1 proc. Paweł Kukiz zdobył 6,8 proc.
Na początku był chaos…i tak już zostało.
Kukiz to żółta kartka dla PO od zwolenników PO.
Nikt inny nie mógł być żółtą kartką. Albo przeciwnik polityczny, albo ideowy.
Tylko Kukiz nie jest przeciwnikiem ani politycznym, ani ideowym.
Dlatego został kandydatem niezadowolonych.
No, ale przecież można obiecać, że się ich zadowoli.
Kukiz to figurant WSI .Powtórka z Palikota w 2011 .Cały czas chodzi o to samo,żeby zawsze przy korycie były ,,nowe twarze” z WSI ,czyli potomkowie Bieruta których znakiem rozpoznawczym jest gwiazda szeryfa. sześcioramienny pentagram. Ci niedouczeni tumankowie polityczni,nagle wyciągnięci z kapelusza, urodzeni po 80-tym roku ,zrobili wynik Kukizowi po to, żeby wszystko zostało po staremu. Nic się nie zmieni.Porzućcie wszelką nadzieję.Ja pamiętam słowa Gomułki:Ręka podniesiona na s ł a c j a l i z m zostanie odcięta.
Wynik wyborczy G. Brauna napawa mnie optymizmem co do mentalnego przemeblowania zawartości głów polskiego społeczeństwa. Zauważcie ile go kosztowało zdobycie tego „udziału w głosach”. Ile wysiłku intelektualnego.
Kukiz z takim wysiłkiem nie walczył i tak się nie prezentował i poglądy miał takie … no jakie?
A tu masz wynik Kukiza to wielokrotność Brauna. Młodzież wyjechała na emigrację a tu się okazuje , że młodzież głosowała na Kukiza , gdzie na Wyspach? Brak 7 mln młodzieży w kraju bo jest na emigracji, tworzy pewną lukę w głosowaniu (frekwencja), a tu się okazuje że nie ma luki.
Korespondencyjne karty do głosowania zostały uruchomione.To nie młodzież głosowała a agentura rozsiana po europie i świecie.To jest majstersztyk SYSTEMU.I co mu zrobicie?.
Panie Coryllusie, nie twierdzę, że zbiory były zupełnie rozbieżne, ale trzeba było zrobić prosty test – pojechać na któryś z tzw. „-conów” i zapytać pierwszego z brzegu uczestnika o UFO lub paleoastroanutykę – łagodny pokiwałby z politowaniem głową, zaangażowany dostałby piany na ustach. Nie wykluczam, że ruch fanowski sf nie był kolejnym narzędziem tworzenia kontrolowanych subkultur, ale raczej z tych kontrolowanych łagodniej, bo i młodzież tameczna była mniej agresywna. A takiego np. Zajdla będę bronił przed posądzeniem o „narzędziowość”.
Starszy od Coryllusa powiem nieskromnie, że od zawsze wiedziałem: palmeta na policyjnej patce.
„Palmeta – dekoracyjny motyw w kształcie stylizowanego liścia palmy, ułożonego symetrycznie i wachlarzowo rozpostartego. Palmeta może występować pojedynczo lub szeregowo jako ornament ciągły.
Motyw występował już w architekturze starożytnej Grecji, pochodzi ze sztuki Bliskiego Wschodu. Stosowany w polichromiach, zwieńczeniach stel, attyk do czasów nowożytnych”.
Policja Państwowa II RP. Takie przyjęto elementy umundurowania; wyróżnikiem dla funkcjonariuszy wyższych była srebrna palmeta, stylizowana gałązka palmy umieszczana na błękitnych parolach kołnierza.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.