Zanim przejdę do właściwego tematu mam dwie historie do opowiedzenia. Przede wszystkim mój sen. Miałem dziś koszmar. Śniło mi się, że Ziemkiewicz odnalazł bardzo elegancką XIX wieczną grafikę, na której widać, jak car Aleksander III tłucze księcia Kantakuzena nie pięścią w pierś wcale, ale wyciągniętą z wielkiego kotła chochlą, po plecach. Książę zaś usiłuje uciekać, ale widać, że mu się to nie uda. Scena pełna jest ekspresji i dramatyzmu. Po ujawnieniu tej grafiki zrobiła się chryja w środowisku i znów wszyscy się na mnie rzucili i zostałem ogłoszony mitomanem.
Obudziłem się, wstałem, podszedłem do komputera, a tam, jak co rano prawie list od Georgiusa, w nim zaś pakiet ważnych, archiwalnych informacji, w tym kilka o księciu Kantakuzenie. Jedna to wycinek z wielkopolskiego Głosu Narodu, w którym, podobnie jak u Hipolita Milewskiego, opisana jest historia majątku Łuczaj. Z tłem, którego nie nakreśliłem, a które na moje szczęście jeszcze bardziej podkreśla dwoistość wewnętrznej polityki najjaśniejszego pana. Oto bowiem Orżewski i Kantakuzen, nabrali tej charakterystycznej dla urzędników carskich bezczelności po sprawie krożańskiej, czyli po pogromie ludności katolickiej, która nie chciała oddać prawosławnym swojej świątyni. Ludność była litewska, nie polska, ale sprawa nabrała charakteru międzynarodowego. Orżewski i Kantakuzen, próbowali wyłudzić majątek Łuczaj od Wileńskiego Banku Ziemskiego, którego dyrektor – Bortkiewicz – chciał dokonać zakupu tegoż przez podstawionego Rosjanina. I na to właśnie zareagował car w sposób, w jaki to opowiedziałem. Mając za plecami litewskie trupy, międzynarodową aferę z odbieraniem świątyni katolikom, bank ziemski i swoich własnych urzędników, całkiem do tej pory bezkarnych, jego wysokość zabija jednego z nich pięścią. Bez jednego słowa. Ja zaś, przejęty swoją rolą, mam sen koszmarny, że nie pięścią, a chochlą, wyciągniętą ze stojącego w wysokiej, stepowej trawie, wielkiego kotła.
Teraz druga historia. Napisał do mnie kolega Robert, który w czynie społecznym zajmuje się u nas poszukiwaniem spadkobierców ważnych, polskich autorów. Napisał rzeczy niezwykłe i ciekawe, które ujawnię za chwilę. Najpierw powrócę do spraw dawniejszych, opisanych w pierwszym tomie Baśni, gdzie znajduje się opowieść o Sergiuszu Piaseckim ilustrowana zdjęciem jego nagrobka, który położony jest na cmentarzu w mieście Hastings. Nagrobek ten, kiedy kolega mój go fotografował, był bardzo zaniedbany. Po opublikowaniu Baśni, zaczęły się na nim pojawiać kwiaty i znicze. I teraz tak. Robert był przedwczoraj w Krakowie na Rakowicach i szukał nagrobka Jerzego Bandrowskiego. Już stracił nadzieję, kiedy zauważył informację umieszczoną na jednym z nagrobków przez administrację cmentarza, że jest on do wzięcia, bo nikt go nie opłaca. Na karteczce podany był numer miejsca. Licząc od tego oznaczonego Robert odnalazł całkiem prawie zrujnowany pomnik, z przewróconym krzyżem, bez nazwiska, który musi być grobem Jerzego Bandrowskiego. Ja nie potrafię tego zrobić, ale mam nadzieję, że Robert zamieści tu dziś zdjęcie tego pomnika. Szanowni mieszkańcy Krakowa, może udałoby się coś zrobić z pamięcią o Jerzym Bandrowskim, wybitnym pisarzu i publicyście, człowieku zasłużonym dla Polski o wiele bardziej niż niektórzy z tych, którym pomniki stawia się dzisiaj? Może ktoś podniesie ten krzyż i położy tam jakieś kwiaty, a także zapali znicz? Taka prośba.
Teraz do rzeczy. Toyah napisał ważny, moim zdaniem tekst o mechanizmach rządzących rynkiem literackim. Chodzi o to, że jeśli literatura przestaje być potrzebna jakiejś ważnej organizacji, która w dodatku musi ukrywać swoją misję, natychmiast ulega demaskacji. To znaczy widzimy, że tam nie ma nic. Po prostu nic, poza chęcią zgarnięcia paru groszy. Jeśli zaś ktoś ma do dyspozycji narzędzie takie jak międzynarodowy konkurs literacki, to próbuje swoją szansę na zarobienie paru groszy zwiększyć i urządza loterię. Kiedy sprawa się sypie loteria musi być przykryta innym jakimś skandalem. Do tego zaś od zawsze najlepiej nadaje się goła du..a. I tak było w przypadku Nobla literackiego w tym roku.
Pewnie Was to zdziwi, ale kiedyś bardzo lubiłem sztuki Bertolda Brechta. Wzlot i upadek miasta Mahagonny oglądałem ze trzy razy, w telewizji oczywiście. Ja wiem, że to Kurt Weil, ale nie ma to znaczenia wobec faktu, że libretto napisał Brecht. Tyle samo razy oglądałem Karierę Artura Ui. Opery za trzy grosze widziałem tylko kawałek, bo puszczali to jak byłem jeszcze mały, a zwykle w PRL takie rzeczy latały w biały dzień, no a tam jest trochę dynamicznych scen z półgołymi aktorkami i matka mi wyłączała telewizor. Tak to, prawda, komuniści, poprzez telewizję deprawowali nieletnich. Brecht nie był rzecz jasna żadnym ideowym komunistą tylko grubym cwaniakiem, który za Hitlera jeszcze potrafił normalnie wyłudzić na tę swoją sztukę samochód Steyr od właściciela fabryki. To jest napisane w jego biografii. Brecht nie przejmował się nikim i niczym poza oczywiście pieniędzmi, a stąd jasno wnosić można, że wszyscy wybitni autorzy sztuk teatralnych, a także literaci, nie tylko piszący w języku niemieckim, mieli tę samo skazę. Szczególnie zaś dotyczy to noblistów. Tylko bowiem w Polsce ludzie są tak beznadziejnie naiwni, żeby przejmować się tym, czy Brecht jest lepszy od Kurta Weila, czy może na odwrót. No, ale do rzeczy. Niedawno całkiem dowiedziałem się, że jego sztuka Kariera Arturo Ui to jest sztuka o Hitlerze. Taka jest oficjalna interpretacja. Ja oczywiście, kiedy oglądałem ją w młodości, myślałem, że jest to sztuka o gangsterach. Potem, że o komunistach, ale że o Hitlerze nie pomyślałem nigdy. No bo po jaką cholerę,w roku 1941 kiedy Brecht jest w Ameryce, pisać sztukę o Hitlerze, która doczekała się wystawienia w roku 1958 dopiero i to w NRD? Można było wtedy wprost pokazywać Hitlera i mówić jaka z niego była świnia, żadne metafory, a tym bardziej tak złożone i subtelne nie były potrzebne. W jaki sposób więc interpretować to dzieło, żeby zrozumieć jaki był cel jego powstania? Myślę, że chodzi o dwie kwestie – Brecht chciał się przysłużyć amerykańskim komunistom i napisał Karierę Arturo Ui na użytek partii demokratycznej oraz jej tajnych przybudówek. Nie przydała się ona jednak do niczego. Poza tym, mimowolnie zdradził mechanizm w jaki lewica kreuje swoich bohaterów. Tak to interpretuję i nie mogę się od tego uwolnić. Każdy kto widział tę sztukę wie, jakie to jest straszne, brutalne, okropne i demaskujące podstępy dyktatorów. Każdy także, mając w pamięci osobę autora, wie jakie to jest kłamstwo. A ci, którzy przeżyli komunizm, widząc tę rzekomą demaskację i to „ostrzeżenie dla świata” mogą tylko ziewać. I teraz popatrzcie na to
https://www.youtube.com/watch?v=KAIQhp3H5oI&feature=youtu.be
Macie tu wszystko, co tak przecież dawno temu rozpisał na głosy Bertold Brecht, po to, by niepotrzebnie dla niezorientowanego widza, takiego jak ja, zdemaskować Adolfa Hitlera, w 13 lat po jego śmierci. Mam nadzieję, że mój wywód będzie zrozumiały dla wszystkich. Aha, jeszcze jedno. Arturo Ui rozpoczął swoją karierę na rynku warzywnym i to jest trochę prześmiewcze, a trochę nie. Ktoś może bowiem powiedzieć, ze dla mafii i prawdziwych dyktatorów narkotyki są ważniejsze niż kalafiory. Możliwe, ale dla tych najbardziej przebiegłych i największych, kalafior ma większą wartość niż biała kreska. Dobrze o tym pamiętać.
Zapraszam na portal www.prawygoryrog.pl gdzie dziś pojawią się nowe nagrania z konferencji o Piłsudskim.
Ten cały p.o ksiądz Jacek to nie jest Arturo Ui to jest co najwyżej Arturo Chooi i to rybi.
Tu nie chodzi o to, że to jest Arturo Ui
Uuu, panny Justynki nie było. Szkoda, rolnikom by się na pewno podobała.
Toż on mówi całą prawdę. Albo prawie całą. Mnóstwo ludzi – szczególnie młodych – uwodzi i zwodzi. I to jest cała sztuka. Jednak fałszywa nuta przebrzmiewająca w jego głosie -tembr głosu – zaświadcza o niecnych zamiarach. Większość młodych ludzi złapie się na ten plew. Później można z nimi zrobić wszystko co się zechce.
A ja z innej beczki. Kto zgadnie ile osób wśród zeszłorocznych abiturientów wybrało język łaciński na maturze, w całej Polsce?
Odpowiedź: 138 osób, na całą Polskę. Taką liczbę córka mi podała, może się pomyliła?
5
To chyba takie wrzaski opisywała babcia pani prof. Anny Pawełczyńskiej kiedy wracała z miasteczka i we dworze relacjonowała domownikom co agitatorzy wywrzaskiwali na targowiskach. Książka pt. „Koniec kresowego świata”.
Ksiądz J. Międlar w przywołanym wyżej wystąpieniu: […] To jest symbol naszej okupacji (flaga UE), okupacji, która nie traktuje nas równo, która traktuje was jak podludzi! Na to nigdy nie pozwolimy!
Z tych słów wynika, że ks. Jacek nie sprzeciwia się okupacji jako takiej, lecz okupacji niesprawiedliwej, i, jak można wnioskować, domaga się okupacyjnego egalitaryzmu. To jest postulat poważny i unieważniający zarówno strzelanie w potylicę, zsyłki, jak i uliczne rozwałki oraz konclagry, bo wychodzący naprzeciw nowej strategii softkillingu, np. dodawanie substancji kancerogennych i ubezpładniających do żywności dystrybuowanej przez sieci handlowe. istotnie, z badań produktów dystryboowanych w sieciach niemieckich, francuskich i angielskich wynika, że towar trafiający do Polski truje bardziej niż ten sam trafiający na rynki krajów tzw. starej unii (info do odnalezienia w sieci).
Wystąpienie utrzymane w klimacie, jak na „czarnym marszu”, manifach, paradach LGBT czy KOD, co rodzi podejrzenie, że za ks. Jackiem stoi ten sam ośrodek szkoleniowy, centrum decyzyjne.
Czy Ziemkiewicz nie odnalazł tej grafiki w domu Jaruzelskiego, ściśle – jego w sypialni, podczas tête-à-tête z Moniką?
To i tak dobrze, że car nie miał twarzy Pana Nikta, a księciem Kantakuzenem nie był Szanowny Gospodarz. To dopiero byłby koszmar…
Nie sadze…
… corka sie nie pomylila… dziekowac Bogu, ze choc te 138 osob sie znalazlo !!!
Skoro cesarski bizantyjski ród Kantakuzenów nadaje temat, to próbuję zgadnąć o co im chodzi. Może o honor księcia Michała Rodionowicza Kantakuzena (1848-1894), a może o jego syna Michała Michajłowicza Kantukuzena (1875-1955), który wziął za żonę wnuczkę prezydenta Granta.
Sprawę staruszka zostawiam Coryllusowi, a ilustracje poświęcam aliansowi rosyjsko-amerykańskiemu.
rosyjsko-mekykanski
to co uwalilem wczoraj do konca zycia nie przeprosze
oftop basque
oddaja bron, 30 lat na nic..
i ktos mi tu chce powiedziec ze katalonia sie odlaczy…
pewnie, wszystko sie poodlacza z wyjatkiem bankow
witamy w 21 wieku
schizofreni
przepraszam, chodzilo mi o schizofrenicznosc
ludzie sa podatni ale nie zwierzeta
jesli ktos mnie nazwie trolem
od razu w ryj, potem taniec na czaszce
Won trolu
No, ale to jest niezwykła okoliczność
akurat tak mała liczba miłośników łaciny całkiem dobrze świadczy o naszej młodzieży (znaczy, że myślenie realne u „gołodupców” w cenie). A to dobrze. To znaczy jedynie, że nie jesteśmy społeczeństwem, które może sobie pozwolić na studiowanie śpiewu przeszłości, jakkolwiek piękny by on nie był. Dlatego też filologie germańskie (nikt mi nie powie, że to ładne języki, co jeden to bardziej szorstki, angielski z tego jeszcze najmniej) jeszcze długo będą oblegane, a klasyczna – świecić pustkami. Gdyby jednak zmieniła się jedna drobna rzecz (pensje nauczycieli w szkołach średnich) i gdyby etatów dla łacinników było nieco więcej, klasyka pokonałyby realia szybciej, niż nam się to wydaje. Wszak „Ego latinam dico” milsze dla ucha i łatwiejsze w artykulacji, niż szorstkie „ich spreche Deutsch”.
Łacina i greka są konieczne do zachowania prawidłowej semantyki w językach nowożytnych wyrosłych z łaciny. Z tej przyczyny nieznajmość łaciny przynosi fatale skutki, co widać najbardziej w naukach prawniczych (bełkot języka prawniczego) i medycznych (błędy antropologiczne i metodologiczne, np. pduchiartia jest działem medycyny pozbawioną metodologii badawczej). I to jest jednak strona medalu. Drugą jest ta, nieuświadomiona do końca, ale wyrażana wokół, wręcz o łacinę krzycząca, gdy wokół neologizmy brzmieniowo czy fleksyjnie naśladujące, te nazwy łacinopodobne, jak np. ceneo, opineo, oponeo, mondeo, mimo że wiele z nich zdradza u ich twórców obranie z rozumu. Ponadto łacina, jak i greka, pomagają w zaprowadzaniu harmonii i precyzji wypowiedzi. Reguły gramatyczne języka martwego pozostają niezmienne, a język Cycerona jest tu wzorem doskonałości. Brak łaciny, a przed nią greki, odcina od życiodajnych korzeni języki z nich wyprowadzone, szczególnie fleksyjne, doprowadza je do degeneracji. To działanie celowe, obliczone na zniszczenie tożsamości i kultury katolickiej i Kościoła.
Absolutnie zgadzam się z tymi uwagami. Sam uczyłem się w LO i na studiach łaciny i czerpałem z tego niewysłowioną przyjemność, wprost estetyczną. Msza trydencka ma w sobie powagę dziejów i tajemnicę, której nie pojmujemy, zapewne właśnie dzięki urokowi łaciny. Jednak musimy być świadomi tego, że podstawowym celem 99,99% młodych ludzi mających po 18-19 lat w każdym normalnym społeczeństwie nie jest zapewnienie zwycięstwa klasycznej cywilizacji łacińskiej nad cywilizacją barbarzyńską, lecz 1) zdobycie wykształcenia, 2) zdobycie etatu, 3) usamodzielnienie się, 4) kupno mieszkania, 5) założenie rodziny. Niestety, ale w polskich realiach to właśnie „sojusz” ucznia z tzw. kulturą zachodu (przede wszystkim nabycie znajomości jęz. angielskiego, ale także niemieckiego i francuskiego) bardzo przybliża go do osiągnięcia tych czterech celów młodego człowieka. Same studia łaciny nie gwarantują absolutnie niczego. Nawet etatu w szkole. Refleksja przychodzi dopiero po 40-tce… Receptą jest zdobycie równowagi pomiędzy koniecznością sprostania uwarunkowaniom wynikającym z (niezależnych od nas) realiów (uzależnienie gospodarcze od Zachodu) a zachowaniem resztek duchowej i kulturowej niezależności (rodzima lokalna odrębność w duchu dobrze rozumianej łacińskości, chrześcijański uniwersalizm). Jednakże można wymienić kilka innych dziedzin, które także w ostatnim półwieczu lub nawet wieku całkowicie straciły na znaczeniu (np. kaligrafia, taniec, śpiew, fortepian, retoryka, kultura brydża, kultura gry w szachy, kultura konwersacji, epistolografia), a które od zawsze służyły ogólnemu rozwojowi kultury. Zresztą Polacy w ostatnich 80 latach trzykrotnie musieli znosić załamanie się systemu wartości: 1939, 1945, 1989. I stąd to nasze powszechne zagubienie…
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.