Ludzie żyjący w komunie i jakoś tam przytomni, wierzą dziś, co jest niezwykłe, że istniały wtedy jakieś obszary wolne od propagandy. Od biedy bowiem za takie obszary uznać można te, gdzie kreowano hierarchie propagandystów. To znaczy takich osób, które poprze swoje przyrodzone zdolności czyniły przekaz komunistyczny, a potem już tylko zwyczajnie zamordystyczny, atrakcyjnym. Byli wśród nich ludzie, domagający się wręcz wolności i usunięcia komuny z kraju, ale o tym, że jedno drugiemu nie przeszkadza dowiedzieliśmy się później. No i w ogóle wielu rzeczy dowiedzieliśmy się później. Ja, na przykład, po lekturze biografii Ossolińskiego przekonany jestem, że wszyscy autorzy próbujący udawać Sienkiewicza i pisać „ku pokrzepieniu serc”, są dziś szkodnikami. A jeśli coś ich usprawiedliwia, to jedynie tępota i brak zrozumienia dla kwestii istotnych. No i połączona z nimi na sztywno chęć błyszczenia na różnych firmamentach.
Dla wielu dorosłych dziś ludzi format telewizyjny znany jako talk show jest wynalazkiem lat dziewięćdziesiątych. I wszyscy wiedzą, że to on głównie służył formowaniu propagandy, znanej nam dzisiaj. Korzeniami sięga ona wprost ku najgorszym momentom w historii komuny, a sam sposób przedstawiania treści to wprost lansowanie osób, które kolportują dwa rodzaje przekazu – ten maskujący, który dociera do osób spragnionych rozrywki i ten drugi, który ma pobudzać myślenie i wskazywać owemu myśleniu pożądane przez organizatora talk shows kierunki.
Jak pamiętamy najważniejszym programem tego typu był program Żakowskiego i Najsztuba, gdzie wylansowano i pokazano światu Tymochowicza, nędznego clowna, w którego wielu ludzi wierzyło, bo im się zdawało, że jak ktoś się uśmiecha i macha rękami to jest przekonujący. Nie chcę mi się do tego wracać, bo już kiedyś pisałem tekst na ten temat, ale uwierzył Tymochowiczowi nawet Leszek Miller. I machał rękami aż furczało, zanim się nie zorientował, że robią go w bambuko.
Format tall show jest formatem trwałym niczym reliefy w piramidach. Nic tam nie może być zmienione, z obawy, żeby nie pogrążyć propagandysty, któremu buduje się publiczność i nadaje znaczenie. I nie ma znaczenia czy prowadzi to Stanowski, Najsztub czy wręcz Irena Dziedzic. Nie ma znaczenia, gdzie rzecz się obywa, bo dziś za pomocą komputerów, można sobie wykreować dowolny rodzaj aranżacji za plecami. Opowieści jednak o tym ile co kosztowało w studio, są ważne, albowiem budują zaufanie widza, który lubi, jak mu się imponuje pieniędzmi. Istota – czyli tak zwany ciekawy człowiek skonfrontowany z dociekliwym, a jednocześnie atrakcyjnym wizualnie lub wystylizowanym prowadzącym, się nie zmieniła.
Teraz ważna konstatacja – propaganda komunistyczna, korzystała z formatów masowych, ulicznych i plenerowych, właściwych dla komunikacji ideologicznej, jedynie okazyjnie. W święta rewolucji lub święta państwowe. Każdy bowiem zdawał sobie sprawę, że to jest przymus i nie można utrzymać władzy zmuszając ludzi do takich eventów, dwa, trzy razy do roku wystarczyło. Reszta formatów propagandowych komuny, była wprost zerżnięta z telewizji zachodnich, a na ich czele stał festiwal w Sopocie małpujący Eurowizję. Schodeczek niżej plasowała się wspomniana tu Irena Dziedzic, ze swoim programem Tele Echo, który był oglądany przez wielu aspirujących inteligentów. Irena Dziedzic, o czym warto przypomnieć tym, dla których Żakowski z Najsztubem to wykopaliska, była matką wszystkich talk shows. Z jej obfitej piersi płynęły wszystkie zatrute strumienie, które niosły propagandowy przekaz w latach późniejszych. Przez nią został też raz na zawsze ustalony format talk shows w Polsce, zmieniony przez wspomnianą już dwa razy dwójkę cyrkowców, w ten sposób, że zamiast jednego prowadzącego mamy dwóch. To jednak niczego w istotnym mechanizmie nie zmieniło.
Dla mnie oglądanie Ireny Dziedzic, to była męka. Program trwał godzinę, a zapraszani prze prowadzącą goście ględzili nieludzko. Raz się tylko ożywiłem, jak to widziałem i obejrzałem występ do końca. Gościem był Waldemar Łysiak. Nie wiem, który to mógł być rok, ale skoro emisja zakończyła się w marcu 1981 to zapewne końcówka lat siedemdziesiątych. Czyli mogłem już mieć 10 lat, ale równie dobrze mogłem nie mieć. Łysiak wyszedł i pozamiatał. Był dokładnie taki, jaki powinien być pisarz i trafiał we wszystkie emocje, jakie ukrywają ludzie, w tym dzieci, czytający książki. Nie było co z Dziedzicowej zbierać. Dokładnie pamiętam, jak mówił, że wie, kiedy Napoleon smarknął w chustkę. Takie to były czasy. Dziś ten występ, jak przypuszczam także by się obronił, bo skoro ludzie słuchają Stonogi? Nikt go jednak nie puści, choć niektóre odcinki latają po sieci. I można nawet znaleźć taki, który nosi tytuł „W ketlingowym dworku”, bo formaty sienkiewiczowskie PRL absorbował łatwo i korzystał z nich chętnie. Cóż to dla nas oznacza dzisiaj? Że trzeba być ostrożnym w ich eksploatowaniu. No i przede wszystkim to, że popularność tych formatów nie jest, że się tak wyrażę, naturalna. Została zawłaszczona, zaimplementowana do mózgów pewnego pokolenia, a następnie mózgi te były sterowane poprzez wzbudzanie emocji kojarzących się jednoznacznie pozytywnie. I co istotne – formaty te muszą pozostać niezmienne. Są one bowiem częścią wielkiej propagandowej ściemy, którą eksploatują co jakiś czas ludzie w mediach społecznościowych. Co pięć lat dokonuje się tych samych odkryć, przypomina te same fakty, wskazuje na postaci, które były jedynie kukłami i próbuje nadać im sprawczość. Czynią tak wszyscy, albowiem wykroczenie poza zakreślony przez propagandę obszar zburzyłoby całą komunikację. No, a przede wszystkim uniemożliwiłoby karierę. Ta zaś – dla wybranych osób – możliwa jest dzięki temu iż jakieś nołnejmy powtarzają dzień w dzień ich rzekome ustalenia. W nadziei, że same będą miały jakiś udział w sławie. Nie będą, albowiem sława w PRL i później była i jest nadal reglamentowana.
Tego nie potrafią pojąć ludzie wychowani na programie Tele Echo, chcą bowiem słuchać tylko tych kwestii, które podnoszą ich znaczenie i jakoś w tej obłąkanej dżungli fałszów plasują. O jakichkolwiek próbach nowych redakcji starych problemów, możemy zapomnieć, albowiem nie chodzi o to, by dochodzić do prawdy, lub przedstawiać alternatywne, ciekawe redakcje dobrze znanych tematów, ale o to, by pieprzyć w kółko to samo. Bo ta metoda gwarantuje właściwą dynamikę przenoszenia formatów propagandowych z mediów do głów.
Na dziś to tyle, całe szczęście mamy nasze książki i ten portal, w więc nie musimy się za bardzo przejmować.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/julian-ursyn-niemcewicz-pamietniki-z-lat-1830-1831/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jerzy-ossolinski-biografia-ludwik-kubala/
Pierwszy był Walendziak, program „Bez znieczulenia”, potem czarował, że Krzaklewski wyborów nie przegra, bo nie ma takiej opcji. Chyba był kompletnie znieczulony na rzeczywistość.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.