sie 052021
 

Trwa olimpiada w Tokio, którą oglądam jednym okiem. Komentatorzy, wydający z siebie dźwięki tak dziwne, że trzeba zatykać uszy nieletnim, by się z tym za bardzo nie osłuchali, zastanawiają się w przerwach, pomiędzy tymi zawodzeniami, jakaż to dyscyplina jest dziś narodowym sportem Polaków. Wczoraj okazało się, że to jest rzut młotem. Zgadzam się całkowicie. Uważam tylko, że za mało młotów zostało wyrzuconych z kraju i należy wyszkolić rzesze całe olimpijczyków, którzy się tym wyrzucaniem zajmą.

Do rzutu młotem dodać można jeszcze zawodzenie żałobne, mistrzami świata w tej konkurencji są oczywiście siatkarze. Jestem pod wielkim wrażeniem postawy trenera drużyny francuskiej, który parę dni temu, jak Bruce Lee w filmie Wejście smoka dał pokaz sztuki walki bez walki. Dokładnie zanalizował deficyty przeciwników, zorientował się, że prócz rzutu młotem i zawodzenia żałobnego trzecim ulubionym sportem Polaków jest słuchanie pochwał przed wykonaniem zadania. Zorientował się także, że ma to właściwości paraliżujące i zaczął naszych wychwalać publicznie, nazywając ich najlepszą drużyną na świecie. To wystarczyło, by sparaliżować wszystkich z wyjątkiem dwóch. Z tych dwóch jeden to Kubańczyk, który niewiele rozumie po polsku i dlatego czar na niego nie zadziałał. Nie próbujcie mi tłumaczyć, że nie miało to znaczenia. Jestem pewny, że miało i zadziała jeszcze nie raz. Widać to już dziś, po sposobie w jaki organizowane są studia redakcji sportowych w telewizji. Zasiadający w nich ludzie wprost upijają się takimi truciznami jak ta podana przez francuskiego trenera i cieszą się jak dzieci, albowiem wygląda na to, że cały ten sport pokazywany jest właśnie po to, by oni mogli zabłysnąć w telewizji i pokazać swoje wyczyszczone do białości zęby.

Po tym wstępie możemy przejść do meritum czyli do opisania dyscyplin, w których Polacy byli rzeczywistymi mistrzami. I tak, o czym z pewnością nie wiecie, jednym z najbardziej cenionych badaczy zajmujących się historią prowansalskiego i langwedockiego średniowiecza, był Stanisław Stroński, działacza ruchu narodowego, Polak pochodzenia żydowskiego urodzony w Nisku, w województwie podkarpackim. Można rzec wprost, że był Stroński specjalistą od trubadurów. Dlaczego my o tym nie wiemy? Otóż wiemy, albowiem informacja ta podawana jest wszędzie, ale, pardon, większość z nas ma to w dupie. Nie interesujemy się tym, albowiem kolejnym sportem, w którym osiągnęliśmy prawdziwe mistrzostwo, jest gapienie się w ten punkt, który pokazuje nam palcem ktoś, kto drugą ręką, kroi nam portfel z kieszeni. W tej konkurencji większość Polaków osiągnęła wyżyny doskonałości i nie da się prześcignąć nikomu. I dlatego Stroński, jeśli już ktoś go z czymś kojarzy, jest przede wszystkim moralnym sprawcą śmierci prezydenta Narutowicza. On to bowiem pisał w tej znienawidzonej przez socjalistów, gadzinowej prasie prawicowej felietony szydzące z Narutowicza, w których wymyślał mu od masonów. To jego lewicowa prasa okrzyknęła moralnym sprawcą. To jemu socjaliści wymyślali od parchów w sali sejmowej, nie przejmując się bynajmniej tym, że godzą w powagę sejmu. To on wreszcie po zamachu na Narutowicza napisał felieton zatytułowany Ciszej nad tą trumną, który w całości, na wieczną rzeczy pamiątkę, opublikowałem w III tomie socjalizmu, żeby nikt go nie musiał szukać po archiwach. Felieton ten został przez socjalistów wykorzystany bardzo perfidnie, nie jako wezwanie do pojednania, ale jako przyznanie się do winy, choć Stroński do niczego się nie przyznawał, albowiem nie znał nawet Niewiadomskiego.

Wszystko co opisałem wyżej, jest Polakom znane i gotowi są oni prowadzić dyskusje w rejestrach, które dawno temu zostały wyznaczone, niczym częstotliwość krótkofalarska w poszczególnych krajach. Tak można dyskutować, a tak nie można. I Polacy dyskutują, nie tylko o Strońskim, ale o wszystkich innych ważnych kwestiach, a czynią to w taki sposób zawsze, by nie zauważyć, że ktoś im kroi portfel. Czynią to bowiem chcą zwrócić uwagę ludzi, którzy im imponują i o których uznanie zabiegają. Ludzie ci zaś mówią – no, naprawdę jesteście świetni, jesteście prawdziwymi mistrzami. Po czym zabierają ten portfel, po który przyszli i idą gdzieś, w miejsca, których istnienia Polacy nawet nie podejrzewają.

O tym, by Polacy zainteresowali się kim był Fulko z Marsylii, biskup Tuluzy, nie może być nawet mowy. Stroński napisał jego biografię na początku XX wieku, w języku francuskim. Jest to książka trudna, dotycząca pieśni pozostawionych przez Fulka, albowiem – co za niesamowita historia – Fulko, zanim został biskupem Tuluzy, był kupcem, trubadurem, a także cysterskim mnichem. Minęło ponad 120 lat od czasu napisania tej biografii, a żaden polski historyk się nią nie zainteresował. Bo po co? Przecież napisał to moralny sprawca śmierci prezydenta Narutowicza! Jak można się zajmować jego pismami! Przez dekady całe biografia Fulka, napisana przez Strońskiego, była jedyną książką na jego temat, która nie miała charakteru paszkwilanckiego. Był bowiem Fulko żywym zaprzeczeniem tego, w co wierzą wszyscy – atrakcyjności dworskiej kultury trubadurów opiewających miłość bez zobowiązań. Fulko, pardon, spieprzył jak najdalej od tej miłości i od trubadurów, wstąpił najpierw do klasztoru, następnie, wobec szczupłości kadr na Południu i brutalnych morderstw jakich dopuszczała się herezja na ludziach Kościoła, mianowany został biskupem Tuluzy. Jego sytuacji nie można dziś nawet porównać z żadnymi współczesnymi okolicznościami. Fulko zjawił się bowiem w swojej diecezji, w towarzystwie dwóch osłów, których nie miał czym napoić, albowiem miasto przejęło wodopój zwierzęcy i kazało sobie płacić za korzystanie z niego. Przejęło także wszystkie kościelne nieruchomości i aktywa, a konsulowie Tuluzy, przyszli złożyć nowemu biskupowi uszanowanie, a następnie w dwornych wyrazach poinformowali go, że jeśli zrobi coś, co im się nie spodoba, długo nie pożyje. Fulko ma swoją czarną legendę, która została sprokurowana na podstawie dokumentów sfałszowanych w XV wieku. Legenda ta powstała w XVIII wieku i opisuje Fulka, jako krwawego hierarchę, palącego na stosach dobrych heretyków. Zwrócę uwagę, raz jeszcze na pewną prawidłowość – stulecia XIV, XV i XVI pracowicie preparują źródła do historii XII i XIII wieku. Potem zaś są one przywoływane w wieku XVIII przez oświeceniowych propagandystów, do budowania mitu złego Kościoła, którzy zdewastował piękną i łagodną kulturę Południa. Nie ma bowiem człowieka, który nie wierzyłby w dworną miłość, nie ma także człowieka, który wierzyłby, że historie świętych zawierają, prócz wątków legendarnych i dydaktycznych, także opisy działań politycznych. Ktoś stoi i wskazuje palcem to, w co mamy wierzyć, a drugą ręką wyciąga nam portfel z kieszeni. Czy Stroński rozprawił się z czarną legendą Fulka? I tak i nie, napisał bowiem, że jego romans z księżniczką bizantyjską Eudoksją, niedoszłą królową Aragonii, może być zmyśleniem. Napisał też, że w te wszystkie historie o romansach trubadurów z księżniczkami i damami wysokich rodów należy wlać trochę zdrowego rozsądku. Myślę, że raczej nie należy, myślę że wszystko jest opisane tak jak trzeba. Fulko zbałamucił księżniczkę i zrobił to na czyjeś polecenie, do tego był bowiem przeznaczony, tak, jak współcześni komentatorzy sportowi są przeznaczeni do wydawania tych dziwnych dźwięków na wizji i ukrywania przed nami istotnych przyczyn klęsk Polaków w poszczególnych dyscyplinach. Żeby się tym zająć jednak ktoś musiałby przetłumaczyć książkę Strońskiego, która nie jest bynajmniej łatwa w odbiorze. No i rozpocząć dyskusję na jej temat. Ja tego nie zrobiłem, bo trwałoby to wiele miesięcy i kosztowało sporo,  poprosiłem jedynie o streszczenie. Nie można tego na razie wydać, bo nie minęło jeszcze 70 lat od śmierci autora.

Fulko z Marsylii, biskup Tuluzy, kupiec aktywny na największym w owym czasie rynku niewolników jakim było jego rodzinne miasto, trubadur znający wszystkich ważnych ludzi ówczesnego świata, przyjaciel Bertama de Born, pozostanie więc nadal krwawym biskupem Tuluzy, który firmował krucjatę Montforta, włócząc się z nią po tym uroczym kraju, jakim była w XIII wieku Langwedocja. My zaś będziemy oglądać nowe transmisje z zawodów sportowych i cieszyć się, kiedy ktoś nam powie, że jesteśmy mistrzami świata. To przecież takie prawdziwe i takie piękne.

Ja zaś, na koniec, napiszę dlaczego wyrzucam stąd trolli popisujących się swoją erudycją i linkujących jakieś artykuły, które właśnie odnaleźli, bo przypomnieli sobie zielonego rycerza, albo coś innego, o czym właśnie napisałem, a o czym oni wiedzą znacznie więcej i jest to wiedza pełniejsza. Otóż wyrzucam ich, bo są krok za mną. I zawsze będą. Gdyby wczoraj, albo przed wczoraj któryś napisał coś o Strońskim, może bym się zastanowił. No, ale oni mogą pisać tylko o tym, co ktoś im wskaże palcem. Nic ponadto nie wchodzi w grę.

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

  33 komentarze do “Konkurencje, w których Polacy są prawdziwymi mistrzami”

  1. Witam Panie Gabrielu czy myślał Pan kiedyś o wydaniu Wojny domowej Cezara czy Wyprawy Aleksandra Wielkiego ?Jest popyt na te książki A mało na rynku ,szczególnie jeśli chodzi o Cezara .Pozdrawiam

  2. Komunistyczne Chiny maja 73 medale, a praworzadne, demokratyczne Indie tylko cztery.

    Geograficznie sa to kraje bardzo podobne do siebie, wiec zastanawiam sie, skad ta roznica w osiagnieciach sportowych. Moze jednak te diety weganskie i inne teozofie, hare kriszny, hinduski sposob zycia w zgodzie z natura, nie sprawdzaja sie w zyciu?

    No i dramatyczny upadek Hiszpanii w sporcie tez jest zauwazalny.

  3. sport wymaga nakładów, Chiny szkolą młodzież, może jest to pewien typ pozytywnej selekcji kadr, jesteś pracowity zdyscyplinowany chciałeś być sportowcem, ale nie wyszło, mamy dla ciebie więcej propozycji, może praca … tu i tam.

  4. może dlatego, że Chińczykom jest do do czegoś potrzebne a Hindusom nie

  5. Dzień dobry. Mi jakoś przeszło oglądanie tego całego sportu, dość dawno temu, przeczytałem kiedyś jakąś książkę, chyba Parnickiego, albo kogoś takiego, w której było napisane, że wszelkie znane dziś patologie współczesnego sportu występowały już w starożytnej Grecji więc trochę za późno na święte oburzenie. Może tak było, może nie, nieważne. Ze sportu to robię swoje poranne ćwiczenia, dobrze mi to robi, wszystkim polecam. Czasem pooglądam jakąś widowiskową grę, podobali mi się Włosi na ostatnich mistrzostwach, ale to jednak rzadkość. Co zaś do biskupa Fulka – to jest to dobry przykład, że fałszowanie historii to proceder stary jak świat. Ja to odkryłem dawno temu na własne potrzeby oglądając wówczas telewizję Szczepańskiego. Otóż jeśli „polskie” media czy tam książki dorabiają komuś gębę, to musi to być porządny człowiek…

  6. „Komunistyczne Chiny maja 73 medale, a praworzadne, demokratyczne Indie tylko cztery.”

    Nasz lokalny hegemon (Turcja) tez sobie nie radzi

  7. Fakty są takie (przemilczane), że mecz z Francją był o wejście do półfinału olimpijskiego. To jest duży sukces. Przypomnę, też w samym turnieju bierze udział tylko 12 drużyn z całego świata, które wcześniej zostały wyłonione w trakcie eliminacji. Podsumowując:

    1) Jesteśmy wśród 12 najlepszych drużynach (oczywiście to pikuś i nic to nie znaczy [ironia]).

    2) Wygrywamy na olimpiadzie z Wenezuelą 3-1, z Japonią 3-0, z Włochami 3-0, i jesteśmy wśród ośmiu najlepszych drużyn (w tym momencie) na świecie. Oczywiście to pikuś itd. Lepiej poszydzić.

    3) Z Francja nie przegrywamy 3-0 czy 3-1, ale 3-2.

    4) W przegranym meczu z Francją naszym problemem była zagrywka. Tutaj dużo straciliśmy.

    Narodowym sportem (wielu) Polaków jest narzekanie i popadanie w skrajności. A w tej skrajności tzw. amok, które żyje własnym życiem niezależnie od zdarzeń świata empirycznego. Ponadto ironizowanie, szydzenie i lubowanie się podkreślaniu i wyolbrzymianiu swoich słabości, nieudolności (mocno przesadzonych). Dobrym przykładem tego zjawiska jest początek artykułu Gospodarza.

    To nieliczenie się z faktami najlepiej było widoczne w notce Marcina-K na SN, gdzie też nic chłop ni wspomniał, że mecz z Francją był o wejście do półfinał i że dotarcie do tego punktu to jednak duży sukce. Napisał też, że jesteśmy strasznie słabi i że „Medali mamy tyle samo, co jakiś Hong Kong czy inna Słowenia.”  No to fakty pozycji medalowej klasyfikacji: Polska (19), Słowenia (28), Hong Kong (38). Oczywiście to się może jeszcze zmienić (może w górę, może w dół), ale rozumiem, że pan Marcin pisał o tym co jest?

    Ktoś powie, ale Słowenia jest mniejsza niż Polska. No dobrze,  ale Chiny są większe, Francja jest większa i ma kolonie gdzie czarni mają predyspozycje itd. Wynik Chin należałoby podzielić przez ok 40 (stosunek populacji) i wtedy wyjdzie, że są dużo za nami. I można tak ciągnąć.

  8. Cala tzw. „kultura“ bierze sie z potrzeby skomentowania zdarzen, podkreslenia zaslug lub usprawiedliwienia porazek.
    Eberhard Kummer z Wiednia, ktory opowiadal o tworczosci Minnesängerow wyjasnia, ze im bardziej brutalny i bezwzgledny wladca, tym bardziej potrzebuje on z potrzeby psychologicznej wyrafinowanej kultury, ktora uwzniosli lub usprawiedliwi jego uczynki, ze np. losem kieruja bogowie, a wladca jest jakims pomazancem i nadczlowiekiem egzystujacym poza dobrem i zlem.
    Kultura jest irracjonalna, bo swiatem rzadzi fizyka i statystyka, dlatego nie da sie wytlumaczyc swiata poprzez kulture, natomiast mozna wyjasnic, dlaczego konkretna kultura jest taka a nie inna i na jakich wydarzeniach sie opiera.

  9. Zatem nie mówimy tutaj o żadnych faktach, tylko o emocjach.

  10. Stosunek żydów do Holocaustu też jest kwestią kultury, a nie faktów.

  11. „…będziemy oglądać nowe transmisje z zawodów sportowych i cieszyć się, kiedy ktoś nam powie, że jesteśmy mistrzami świata. To przecież takie prawdziwe i takie piękne.”

    Albo powie nam, że jesteśmy niezłomnym, bohaterskim narodem, który, gdy potrzeba chwili tego wymaga, potrafi solidarnie walczyć  ramię w ramię o wolność naszą i waszą, aż do przelania krwi!

    I po takim oświadczeniu naród doznaje takiego wzmożenia, że spożycię alkoholu skacze tego samego dnia o setki procent.

  12. Ruch olimpijski, odrodzenie olimpiad, sport w mediach – to jedna z największych odsłon powrotu do pogaństwa.

    Gdy christianitas wreszcie zapanowała w Europie olimpiady zostały zlikwidowane!

  13. Szeroko pojęta kultura jest do tego, żebyśmy się dobrze czuli ze sobą i w swoim gronie nawet po przegranym meczu lub powstaniu.

  14. Każdą porażkę polskich sportowców na wszelkiego rodzaju „mistrzostwach”, spartakiadach, igrzyskach i innych tego rodzaju zdradzających obłęd i bezrozumność widowiskach prawowierny katolik powinien powinien przyjmować z radością. Niech sczezną jak najprędzej. Odrodzenie nie dokona się bez powrotu tego Ducha, który ożywiał dzieło Wielkiego Teodozjusza i  Św. Damazego.

  15. Ludzie wierzą w te brednie, jak a amerykańskie filmy o policjatnach

  16. Najlepiej alkoholu tej marki:

    https://www.whiskylivewarsaw.com/pl/wodka-squadron-303-w-nowej-odslonie/

    (powyższe łącze nie ma charakteru reklamowego, lecz służy wyłącznie edukacji)

  17. A ja do tej pory myślałem, że ma wyłącznie funkcję merkantylną…

  18. no to z zamieszczonego tekstu autorstwa Strońskiego wynika że trubadur to to samo co gach

  19. MIAŁO BYĆ DO GEORGIUSA

  20. Dodałem do ilustracji inny fragment tekstu Strońskiego, który wiele mówi o autorze. Problem w tym, że napisał to w roku 1913, gdy powoływanie się na zdrowy rozsądek być może miało więcej podstaw niż dzisiaj, bo dziś nie ma takiej bredni o celebrytach, która się nie sprzeda. Co więcej, oni chcą być większymi mistrzami.

  21. no tak, jak pisze rzeczony autor,  ta następująca z czasem na dworach

    zamiana obrazów na uczynki

    wyidealizowanych trubadurów /gitara, balkon, śpiew/ pokazała jako mężczyzn

    zupełnie nie sentymentalnych

    samo życie ,

  22. Za to były turnieje rycerskie

  23. A co było ekwiwalentem igrzysk od roku ich likwidacji do pierwszego turnieju rycerskiego?

  24. ta piosenka zawsze mnie śmieszyła, sentymentalizm jest śmieszny

  25. Mnie zawsze przejmowała.

    Może frajer jestem, ale napisać piosenkę to jest coś. Wykonać piosenkę to jest coś.

    Jak zjeść dobry obiad,  jak strzelić gola na szkolnym boisku,  jak być pod urokiem pięknej koleżanki.

    Mamy zadane wrażliwości i czasami z nich korzystamy.

  26. No niezupełnie mają – tam liczy się tylko krykiet, krykiet, krykiet, krykiet i jeszcze raz wymyślony przez Anglików Krykiet

  27. (Że się wetnę.)

    To zostało już przeanalizowane przez paru niezłych historyków: najpierw gladiatorzy, potem wyścigi rydwanów i… publiczne egzekucje.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.