Moja córka powiedziała wczoraj, że jest bardzo szczęśliwa, że dane jest jej żyć w tych czasach, albowiem ma do dyspozycji świetny kontent. Jest Internet i inne technologiczne cuda i ona może sobie wybierać dowolne rzeczy, które ją interesują. Ja zaś przypomniałem sobie, nie czytane chyba przez nikogo poza mną, opowiadanie Kornela Filipowicza. Nie pamiętam jego tytułu, ale chodziło o to, że w Auschwitz, jakiś człowiek zbiera w pudełko po butach, kawałki świata, który jest za drutami. Jakieś skrawki gazet, kapsle, śmieci pozostałe po trupach i układa z tego kontent właśnie, który potem podziwiają inni więźniowie. Jest to dla nich jedyna atrakcja i ucieczka od obozowego horroru. Tych, którzy nie wiedzą kim był Kornel Filipowicz informuję – był to partner życiowy Wisławy Szymborskiej, bardzo słaby i niewydolny autor. I pewnie nawet nie miał świadomości jakie głębie otwiera przed nami to jego opowiadanie. Dlaczego nie miał? Albowiem żył w świecie, w którym kontent był cały czas ograniczany. W dodatku za pomocą wcale nie za bardzo wyrafinowanych blokad. A Oświęcimiu jasne było, jaki mechanizm tłumaczy i wyjaśnia ograniczenie kontentu. Było nim hasło – praca czyni wolnym. Hasło perfidne, upiorne i skazujące ludzi na nieustającą mękę. No, ale trzeba od razu zauważyć, że świat pozaobozowy był tylko trochę lepszy. Ten zaś, który wyłonił się z wojny, także tylko trochę lepszy od tego okupacyjnego. Praca stała się religią, różnica pomiędzy Oświęcimiem a komuną była zaś taka, że komuna skrzętniej i skuteczniej ukrywała swoją perfidię i przewidywała dłuższy okres życia dla swoich niewolników, albowiem tak to jej wychodziło z rachunków ekonomicznych. Cały zaś dostępny za komuny kontent ułatwiający życie i czyniący je znośnym składał się z jakichś paprochów przywiezionych ze świata, gdzie wszyscy zajmowali się poszerzaniem i rozbudowywaniem kontentu, albowiem w ten sposób zarabiali, nadawali życiu inną dynamikę i wydłużali je, a przynajmniej tak im się zdawało. Na pewno zaś nie chcieli żyć krótko. Wszyscy pamiętamy te czasy i nie ma sensu ich tu opisywać ze szczegółami. Co innego jest istotne. Kiedy widzimy, jak ogranicza się kontent, jest już prawdopodobnie za późno na jakiekolwiek działania. Przed wojną najważniejszą sprawą w Polsce był los robotnika i chłopa, którzy, w propagandzie komunistycznej i lewicowej, a także chłopskiej, opisywani byli jak pożałowania godne ofiary systemu. Już sama przewaga takich treści dostępnych w obiegu, wskazywała, że należy bić na alarm. Nikt tego jednak nie czynił, bo każdy widział, że jednak tym robotnikom jest źle, a chłopi latają za potrzebą za stodołę. I koniecznie należało to zmienić. Był to i jest nadal błąd optyczny, a uczestnictwo w nim świadczyło o tym, że komuna już wtedy rozciągnęła swoje macki na Polską. I trwały jedynie negocjacje w jakim trybie przejęta zostanie przez czerwonych władza w kraju. W sierpniu 1939 ustalono to ostatecznie.
Żeby ocalić kraj należy przede wszystkim nie dopuścić do ograniczenia kontentu. To zaś odbywa się na różnych obszarach, nie tylko w polityce. Dlatego każda próba zmonopolizowania czy zdominowania rynku treści jest podejrzana. I to dokładnie było i jest nadal widać w kwestii gender. O mały włos się nie udało, bo już wątki LGBT plus obecne być musiały w każdej filmowej produkcji. Już w każdej książce musiał być ktoś, kto reprezentuje wobec płci postawę nieoczywistą. A wszystko dlatego, by ludzie, którzy czują się wykluczeni, przestali się tak czuć. No, ale oni są wykluczeni na własne życzenie, albowiem ograniczają kontent do siebie samych i swoich urojeń. I to jest niebezpieczne, czego nie rozumieją wszystkie współczujące gejowskim aktywistom wariatki. Myślę, że nikt nie zdawał sobie do końca sprawy ze skali niebezpieczeństwa. A było ono i jest nadal wielkie.
Polem gdzie systematycznie ogranicza się kontent jest historia, którą kreuje się na bazie szczątkowych źródeł. No i swobodnie interpretowanego materiału archeologicznego. Mechanizm ten polega na selekcjonowaniu tekstów, które nadają się do czytania przez kolejne pokolenia studentów. W końcu zaś sprowadzony zastaje do formuł lansowanych przez Kamila Janickiego. Czyli do czystego obłąkania, nazywanego współczuciem dla biednych i skrzywdzonych. To nie jest żadnej współczucie, albowiem ani Janicki, ani jego naśladowcy nie mają zamiary współczuć biednym. Oni chcą tylko zarabiać na kolportażu komunistycznej propagandy sprzęgniętej niewidzialnymi nićmi z obszarem gender. I nie mówcie mi, że tak nie jest. Niebawem sami się przekonacie.
Nie ma na to siły, póki co, bo kontent jest ograniczany. Najbardziej przez pożytecznych idiotów, którzy korzystając ze zgranych i od samego początku swego istnienia, fałszywych metod i formatów, kokietują ludzi zainteresowanych historią, upiornym jakimś gawędziarstwem. Stosują przy tym modulację głosu, dziwne akcenty i archaizmy. I jeszcze są przekonani, że dobrze czynią. Kolejna grupa wariatów to tak zwani pisarze historyczni, którzy publikują jakieś brednie o miłości karczmarki i giermka, prześladowanych przez księży lub zakonników, a oprawiają to w jakiś badziew wygenerowany przez AI. Do tego dodajmy historie o dzielnych rycerzach, pisane przez osobników, którzy – jak mawia valser – nie potrafią zrobić dziesięciu pompek.
Kolejną grupą ograniczającą kontent są sami pracownicy wyższych uczelni, którzy są po prostu niewolnikami budżetów, jakie promotorzy pracy, która czyni wolnym, wyasygnowali na ich działalność i karierę. Oto, na przykład, prof. Tomasz Wiślicz, zajmuje się badaniem chłopskiej seksualności. I twierdzi, że wieś spółkowała kiedy tylko mogła. I to jest właśnie to cudownie odnalezione, brakujące ogniwo, pomiędzy Janickim, a kulturą gender. Okaże się bowiem za chwilę, że moralność katolicka, była dla polskiego wieśniaka najgorszą opresją. Gdyby nie ten cholerny ksiądz i jego kazania wszystkim żyłoby się lepiej. Przykład Jagny z „Chłopów” wyraźnie na to wskazuje.
Obejrzyjcie sobie prof. Wiślicza w pełnej krasie, bo to jest wzorzec człowieka zmanipulowanego i manipulującego. Wszystko jest w nim ustawione, od fryzury począwszy na butach skończywszy.
Teraz kochani należy bić na alarm. I niech każdy powstrzyma różne rzewne myśli i zaniecha współczucia dla wymienionych tu osób. Niech przestanie ich nawracać, niech nie wchodzi z nimi w polemikę, bo oni są znacznie gorsi niż przedwojenni komunistyczni agitatorzy. Poza tym mają większy budżet do dyspozycji. Jeśli teraz nie będziemy poszerzać kontentu i z całych sił przeciwstawiać się takim ancymonom, niebawem zostanie nam pudełko po butach, które w naszym więzieniu stanie się namiastką całego świata, rozciągającego się za murami. Tylko, że ten świat należał będzie do nich. O czym my wiedzieć nie będziemy, bo i po co by nam ta wiedza miała być potrzebna?
Każdy ma obowiązek poszerzać dostępny kontent i działać w taki sposób, by na rynku treści, wbrew ustawionym tam gadającym bałwanom, było jak najwięcej atrakcji, jak najwięcej ciekawych interpretacji i jak najwięcej życia. Najmniej zaś zasłuchanych w oszukańczą mowę grup heretyckich. Do niedawna wszystko zmierzało w odwrotnym kierunku. Teraz się zatrzymało. Dodam jeszcze tylko, że postawa typu – a bo ja tam panie nie rozumiem i chcę, żeby mi to ktoś mądry wytłumaczył – jest najgłupsza z możliwych. I niczego ani nikogo nie usprawiedliwia. W ten sposób otwiera się drzwi diabłu.
Ja zaś chciałem na koniec, lekceważąc wszelkie ograniczenia kontentu, przypomnieć tu o pewnym obrazie jaki przywołał dawno temu, w swoim tekście o humanistach Józef Szujski. Oto pierwszy polski humanista – Grzegorz z Sanoka, stoi, na polu pod Warną, nad trupem nuncjusza Cezariniego i wygłasza płomienne przemówienie o tym, jak to wspomniany nuncjusz, poprzez swoją postawę ściągnął na stolicę apostolską odium przeniewierstwa. Szujski, co wynika z tekstu, dobrze zdaje sobie sprawę, z propagandowego charakteru tej aranżacji, która pewnie nie miała nigdy miejsca. No, ale w jaką propagandę była wpisana? Tego wam badacze seksualności chłopów polskich nie wyjaśnią. Grzegorz z Sanoka bowiem, uhonorowany pomnikiem w tym mieście, to przecież protektor Kallimacha, niedoszłego zabójcy papieża Pawła II. Nikt nie wie co robił pod Warną, ale ocalał, a nuncjusz Cezarini zginął, a do tego ponoć jego ciała nie odnaleziono. Tak więc opowieść o tym, że Grzegorz z Sanoka oskarżał zabitego o to, iż cały cywilizowany świat będzie teraz, przez niego właśnie, uważał Rzym, za gniazdo podstępnych żmij, jest na pewno fikcją. Gdyby było inaczej musielibyśmy przyjąć, że Grzegorz z Sanoka stał nad ciałem nuncjusza w otoczeniu tureckich janczarów, którzy to ciało odnaleźli lub wręcz pozbawili nuncjusza życia. No a tak przecież być nie mogło.
Żaden pisarz historyczny nigdy nie podejmie się zredagowania takiego tematu. Nie dostanie na to pieniędzy, to po pierwsze, nie zrobi dzięki temu kariery towarzyskiej, to po drugie, a po trzecie naruszy najświętsze tabu, jakie wśród aspirujących do kultury i wyrobienia osób można uszkodzić – zakwestionuje dobre intencje humanisty. Człowieka z istoty życzliwego, pragnącego szczęścia innych, a także życia w prawdzie.
Na dziś to tyle.
Zachęcam do lektury nowego numeru kwartalnika – numeru specjalnego, a więc nie objętego prenumeratą. Znajduje się w nim wspomniany tu tekst Józefa Szujskiego, a także inne teksty, równie ciekawe.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-43-specjalny/
Jeśli możecie i macie taką chęć wspomóżcie moją zbiórkę dla Ani i Saszy
https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.