Niepostrzeżenie dyskusja pod ostatnimi tekstami, moimi i toyaha, odpłynęła w kierunku estetyki przekazu. To dobrze, bo jest to szalenie ważna sprawa. Jak wszyscy wiemy karmią nas śmieciami, takimi jak film „Botoks”, całkowitą fikcją, w której nie istnieją prawdziwe emocje i prawdziwi ludzie. Prawdziwi to znaczy sympatyczni i piękni. Pomyślałem więc sobie, że napiszę coś, co może nie zbliży nas do ideału jeśli idzie o estetykę przekazu, ale przynajmniej wskaże jakiś kierunek. Pomyślałem, że napiszę o moich kolegach, którzy nie są co prawda piękni, ale na pewno są jacyś…bo kolegów to proszę ja Was zawsze miałem doborowych….
Zacząłem porządkować mój stary dom w Dęblinie, wszystko tam muszę zrobić od nowa i w związku z tym jest masa pracy dla sporej grupy ludzi. Śmieci, czyli bezcennych precjozów gromadzonych latami przez moich rodziców, nazbierało się tyle, że po pierwszej fazie sprzątania Czarny wystawił 31 czarnych worków przed bramę. Wszystkie były pełne. Czarny to mój najdawniejszy kolega, jeszcze z przedszkola. My się tam generalnie wszyscy znamy jeszcze z przedszkola, wszyscy się pamiętamy i nawet jak ktoś się do kogoś nie odzywa, to łatwo do znajomości wrócić, wystarczy powiedzieć – cześć. To wiele ułatwia, a poza tym wprowadza element stabilizacji w otoczenie, bo wszyscy są swoi. Nawet ja jestem swój, choć nie było mnie tam tyle lat. Co tam ja, nawet Darek, który się wyprowadził w trzeciej klasie podstawówki, a teraz mieszka w Kanadzie jest swój…Zacznę jednak od Roberta. Nie chodziłem z nim nawet do szkoły, ale się znamy….tak się jakoś porobiło. Trzydzieści jeden worków ze śmieciami, a ja nie mam umowy podpisanej z urzędem, bo ją dawno temu rozwiązałem, żeby nie płacić bez sensu. Robert jednak ma różne możliwości, gadałem z nim ostatnio może ze dwa lata temu, ale zadzwoniłem na pewniaka.
– Robert, pamiętasz mnie jeszcze – taki suchar zarzuciłem na początek
– Jak przez mgłę….
– 31 worków ze śmieciami, a nie mam umowy, co robić?
– Wyślę ci dwa sms-y z numerami telefonów, wybierzesz jeden i oni ci to odbiorą
– A jak zapłacę?
– Dostaniesz fakturę…
– A gabaryty?
– Gabaryty ja ci odbiorę…
Odetchnąłem. Nie było mnie tam 25 lat, a sprawy, które tutaj w Grodzisku załatwiłbym nie wiem ile, rozwiązuję jednym telefonem.
Umówiliśmy się na wczoraj. Kiedy tam jechałem, przez Tarczyn, trasę krakowską, a potem przez Białobrzegi i Kozienice, było jeszcze ciemno. Po drodze zadzwoniłem do Mirka, z którym znałem się dawno temu i który będzie robił tam remont. Mirek się ze mną nie kolegował, bo byłem szczeniakiem, ale się jakoś rozpoznaliśmy. Zanim dotarłem na miejsce zatrzymał mnie korek przy moście, bo jest akurat remont. Korek był długi, ale okazało się, że nie wszyscy chcą w nim stać, kilka samochodów ominęło kolumnę i pojechało wprost na wolny pas nie zważając na to, że na słupku pali się czerwone światło…Któż to mógł być? Zgaduję, że oficerowie z miejscowego garnizonu, bo kto niby? Postałem razem ze wszystkimi i wreszcie nas puścili. Od mostu na Rycice jest kawałek, to druga strona miasta, ale był poranek i nie było korków. Stanąłem przed bramą, wysiadłem z samochodu, patrzę a tu chodnikiem z przeciwka nadchodzi Czarny. On mieszka jeszcze dalej niż ja, prawie na samym końcu ulicy, a jak pewnie pamiętacie dalej, za naszą ulicą nie ma już nic….rozciąga się tam otchłań ograniczona torem łukowskim, bo którym z rzadka dziś jeżdżą pociągi. Czarny szedł do pracy, więc tylko się przywitaliśmy i coś mruknęliśmy, bo byliśmy umówieni na później. Wszedłem na podwórko, pełne teraz trawy, od razu zamoczyłem buty, tyle było rosy…potem zepsute całkiem schody i odrapane drzwi, które się z trudem otwierają. Dom jest w ruinie, ale trzeba go podnieść i uratować. W środku chaos, wszystko zdewastowane, bo Czarny już tam był i wynosił różne niepotrzebne rzeczy, starą wannę, starą kuchenkę gazową, stary zlew. Ja przyjechałem, żeby zrobić porządek w papierach, książkach, spotkać się z Mirkiem i ustalić jakieś priorytety jeśli idzie o kolejność robót. Nie czekałem długo. Mirek zaraz przyszedł i pogadaliśmy dłuższą chwilę. Sprawy ważne zostały omówione i każdy zajął się czym tam akurat miał się zająć…ja pojechałem na łąki. Chciałem zobaczyć jak to teraz wygląda. No więc łąk już nie ma, zamiast nich jest brzeźniak, w którym ludzie zbierają prawdziwki. Tam zaś, gdzie dawniej chodziliśmy na czerwone koźlarki i kanie jest ponoć kolonia bobrów i wszystkie drzewa są przewrócone. Nikt też już tam nie chodzi…Dziwne. Droga, którą chodziliśmy do lasu jest dziś zarośnięta całkiem, a ludzie używają innej, bitej, prowadzącej wprost na Krukówkę. Kiedy tak stałem minął mnie samochód gazowników…gaz będą na Krukówce zakładać? Koniec świata pani Popiołkowa….
Potem pojechałem coś zjeść, nie do naszego sklepu, ale na Michalinów. Jakoś tak mi wyszło…Dwa pączki i oranżadę po proszę…bardzo było dobre. Potem do miasta, przez skrzyżowanie, gdzie zmienili ruch, przez co stał się o znacznie bezpieczniejszy. Chodzi o skrzyżowanie Stężyckiej z Wiślaną, kto jechał ten wie…
Musiałem znaleźć dobre, mocne worki na śmieci, ale nigdzie takich nie było. Nigdzie nie było też miejsc parkingowych, co mnie mocno zdziwiło, bo miasto nasze, dziwne i tajemnicze, za czasów kiedy tam mieszkałem przypominało miasta z obrazów Giorgio de Chirico. Domy, pustka i jedna lub dwie tajemnicze postaci gdzieś na końcu zalanej słońcem ulicy…już tego nie ma, wszędzie samochody, w centrum nie można zaparkować…Zadzwonił telefon. To Robert. Akurat byłem pod urzędem…
– Gdzie jesteś?
– Pod urzędem…
– Okay, widzę cię
Odwróciłem się i rzeczywiście, Robert mnie widział i ja jego też widziałem. Podszedłem, przywitaliśmy się, patrzę a on ma palce prawej ręki – kciuk i wskazujący ściągnięte kawałkiem czarno-żółtej, policyjnej taśmy…- Co to – pytam
– Rozkroiłem sobie rękę i jak tego nie założę to mi się rozłazi
– Jaja sobie robisz? Może trzeba to zaszyć?
– A po co, proste sposoby są najlepsze…
Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Tu gaz na Krukówce zakładają, a ten się leczy czarno żółtą taśmą do odgradzania miejsc niebezpiecznych….Ziemio rodzinna, ziemio jasna….Poszliśmy kupić worki, a potem pojechaliśmy obejrzeć gabaryty. Ustaliliśmy, że Roberto zabierze je później, jak chłopcy wejdą do środka i zaczną robotę…Zaczęliśmy trochę wspominać. Mamy wspólnego, bardzo dobrego kolegę, takiego Krzysia, który nie posiadając wykształcenia innego niż zawodowe w zakresie lakiernictwa samochodowego został muzykiem bluesowym. Jest w moim wieku i właśnie robi karierę w jakiejś warszawskiej kapeli. Ponoć ostatnio wszyscy go oklaskiwali gdzieś na Słowacji, bo dał taki popis gry na harmonijce ustnej, że dziewczyny rzucały w niego biustonoszami. Wyginał się, latał po scenie, grał na kolanach, grał leżąc, różne cuda robił….a gość jest w moim wieku przecież i ma dużo słabszy wzrok. Łatwo się mógł o coś potknąć i wywalić…zamiast sukcesu byłaby kompromitacja. No, ale wszystko się udało i poszło dobrze….
– I popatrz – mówi Roberto – jakoś się z tej waszej klasy debili i zajobów wykaraskaliście….
– No tak, przytaknąłem – muzyk i pisarz, to jest coś….
– Dlaczego tyle samochodów na mieście – zapytałem
– Otworzyli na lotnisku studia dla cywili, chętni przyjeżdżają z całego kraju, stawiają samochody w poniedziałek rano i zabierają je w piątek po południu…nie masz szans na zaparkowanie…
– No tak, nie mam…
Odwiozłem Roberta do miasta i wróciłem porządkować dom. Bez żadnej litości pakowałem w worki książki, stare gazety, wszystko co było kiedyś cenne, ale dziś już nie ma żadnej wartości. Zostawiłem trochę luksusowych edycji i klasery z bezwartościowymi znaczkami. Może Michalina będzie chciała się nimi bawić. Kto to może wiedzieć…
Przyszedł Czarny, który nikomu w nic nie wierzy, przez co ma znacznie spokojniejsze życie niż ja. Od razu zaczął przeszukiwać wszystkie szuflady i szafki, od razu też znalazł listy pisane do mnie dawno temu przez różne dziewczęta. Pokręcił głową z niedowierzaniem…- Czyś ty głupi – zapytał. Było tego sporo…Czarny otworzył palenisko pieca i po kolei, jeden po drugim rwał te listy i wrzucał w ogień. Nadymiliśmy trochę, bo dawno się nie paliło i gawędziliśmy. Ja siedziałem na workach ze starymi, niepotrzebnymi książkami, a Czarny palił listy od moich dawnych dziewczyn.
Zrobiło się naprawdę romantycznie.
Potem poszliśmy do Czarnego coś zjeść. – Będzie fasolka po brytyjsku – powiedział Czarny. Ja nienawidzę fasolki po brytyjsku, ale nic nie powiedziałem. Wrąbałem dwie porcje, a w tym czasie Czarny, który uprawia różne formy rękodzieła pokazał mi pasek do spodni. – Zrobiłem go tak, żeby wyglądał jak skóra węża…Przyjrzałem się paskowi. Rzeczywiście, przypominał skórę węża i był, jak wszystko czego dotknie się Czarny, wykonany z niezwykłą starannością. – Ile za niego chcesz – zapytałem….
Nie powiem ile chciał, bo by to niektórych zwaliło z nóg. No, ale kupiłem ten pasek, bo ja zwykle kupuję coś od Czarnego jak tam jestem. Ostatnio kupiłem koniecznie mi potrzebne etui na karty do gry. Skórzane, eleganckie, tłoczone…
Przypomniałem sobie, że muszę jeszcze pojechać do miasta, pożegnałem się i ruszyłem. Nie było gdzie stanąć, wolne miejsca były tylko pod Kościołem. No trudno…poszedłem załatwić sprawę, a kiedy wracałem nad głową rozległ się niesamowity zupełnie ryk silników, spojrzałem w górę i zobaczyłem F16, całkiem prawdziwy…Gaz na Krukówce, F 16 w powietrzu, a chłopaki nic się nie zmienili…czy to nie dziwne?
Piękne
i to jest prawdziwe życie, nie udawane w popieprzonych narracjach filmowych, czy książkowych
ale też czuć nostalgię, to se ne wrati
Ma Pan „charakternych” kolegów. Na prawdę to się w życiu liczy.
Po przeczytaniu „Dzieci PRL-u” można by sądzić,że byliście bandą smarkaczy przeznaczoną na degeneratów,a tu proszę:wszyscy tacy normalni,prawdziwi… 🙂
Gdy już doprowadzisz rodzinny dom do świetności,będziesz miał własny dom pracy twórczej:)
Tak, przeznaczam to na mój prywatny dom pracy twórczej. Nie wszyscy są normalni i prawdziwi, ale większość, na pewno ci co mieli marzenia…Krzysio miał i ja miałem. Z Krzysiem zawsze się umawialiśmy, że jak dorośniemy to wyruszymy na poszukiwanie skarbów Inków, no, ale wyszło inaczej
Czy to ten Krzysztof?
https://www.youtube.com/watch?v=tadLH6KYXlE
Nie, to nie on…Nie mogę zdradzić nazwiska.
Nie szkodzi. Ważne, że każdy z Was znalazł na swój sposób ten skarb Inków.
🙂
No, to jest kawałek dobrej prozy. „Bezprzymiotnikowej” i realnej. Co lubię.
Trochę na chybcika, ale lepiej tak niż przesadnie to wystudiować…
> Tu gaz na Krukówce zakładają, a ten się leczy czarno żółtą taśmą do odgradzania miejsc niebezpiecznych….Ziemio rodzinna, ziemio jasna…
>Ja siedziałem na workach ze starymi, niepotrzebnymi książkami, a Czarny palił listy od moich dawnych dziewczyn. Zrobiło się naprawdę romantycznie.
🙂
Fajne,prawda? 🙂 Jest i Szymborska i Mickiewicz i romantyczna epistolografia…
Fajne 🙂
Szanowna Pani Augustynko, co do reszty to zgaduję, bo się znam mało. Mi podoba się klimat i wspomniana przez Panią KOSSOBOR lekka „bezprzymiotnikowość”.
Przyjemnie się czytało.
Dziękuję
Post Scriptum: Każdy z nas ma taki kraj tylko nie wszyscy mają do czego wrócić.
Pozdrawiam
Phi, co to za sztuka dobrze pisać gdy ma się talent.
🙂
jesteś pisarzem, bez dwóch zdań. Jesteś.
Też miałem takie podwórko,przedszkole i szkołę i wszyscy byli i są swoi…ale póżniej było za dużo alkoholu.Dzisiaj rzadko można spotkać takie podwórko…
W tych klimatach Coryllus pasuje mi najbardziej.
Ale samo zjawisko jest jednocześnie błogosławieństwem i przekleństwem naszego kraju.
klasa debili i zajobów to coś jak w mojej klasie a raczej dobrze pamiętam. Nigdy nie zjawiłam się na żadnym zjeździe właśnie z tego powodu. Wyprowadziliśmy się, wiem od kuzynki. że w efekcie wyszło nienajgorzej 2 profesorów, jakaś palestra, itp, ale w szkole będąc to oni mieli w głowie budyń. Same wspomnienia – odstraszały.
Piękne.
Najlepsze jest to, że można nie widzieć się dwadzieścia, trzydzieści lat, a kumple i tak się poznają. Można nie utrzymywać kontaktów a i tak jakoś się coś pamięta.
Z tymi zajobami to też piękne jazdy bywały. I dziwaczne zakłady. Końcówka lat 90, zaczynają pojawiać się komórki, jeszcze cegły. Mnie i mojego najlepszego kumpla wkurzało to okropnie, więc założyliśmy się, kto dłużej nie będzie miał komórki. I on przegrał, jakieś pięć lat temu, a wstydził się okropnie.
W krajach gdzie służby publiczne działają jak w zegarku nie trzeba mieć kumpli ani rodziny.
My nie pijemy ze sobą raczej, bardzo rzadko….
Bóg zapłać, panie Gabrielu, za piękny tekst.
Jak przyjeżdżam do Polski, to jadę właśnie przede wszystkim do domu rodzinnego.
Niestety,moje podwórko przetrzebił alkohol,ale wyszło z niego wielu nietuzinkowych postaci…
Super! Bardzo spokojny, zwięzły i logiczny super.
Kraj lat dziecięcych mnie kojarzy się z mazurską zimą, zaspami po pachy, iskrzącym się śniegu na podwórku pod domem moich dziadków, z fascynującym paleniem w piecu kaflowym i blaszanym w łazience, i przynoszeniem węgla z chlewika, i z panem Wołodyjowskim.
Z drugiej strony z letnim upałem i letnią wyżerką, ser, śmietana, z dziadkowskiej działki szczypiorek, rzodkiewka, marchewka, ogórki, porzeczki, maliny, antonówki, szynka, kaszanka czasem z własnego świniaka taka że mmmm … po całorocznym poście na makaronikach i parówkach w stolicy polskiego przemysłu tekstylnego, z dzieciakami z podwórkowej paczki, przyjaciółmi moich zabaw w chowanego, podchody, w dom i w statek kosmiczny, które w identycznych slipkach ganiały po gorącej piaszczystej ulicy aż do torów kolejowych, i z aleją lipową wzdłuż kocich łbów a na jej końcu postać w sutannie w takim czarnym kapeluszu, trochę za małym. Nadto las, jeziora, grzyby i jagody.
Moja narzeczona z podwórka wyszła za mąż za jakiegoś chłopa, który się rozpił, potem wpadł pod pociąg, ucięło mu nogi, jeździł na wózku, ona się z nim rozwiodła, … jak to bywa wśród mazurskich Kurpi.
Spotkałem kilkanaście lat temu mojego mentora z sąsiedniego domu, starszego ode mnie z 8 lat, od żołonierzyków, indian i kowboi. Wtedy zorientowałem się że jest on Romem, ale takim bardzo spolszczonym. Przez 30 kilka lat mojego życia nie miałem pojęcia że jest Romem. Pracował nie pamiętam, gdzie, człowiek czynu, bardzo wygadany acz z charakterystycznym kurpiowskim zaśpiewem.
I vice versa. I to w sumie dobrze, ale też oznacza, że te służby będą zawsze mniej lub bardziej fikcyjne.
Spora część mojego jest już na cmentarzach…
Zajrzyjcie pod wczorajszą notkę. Marianno, Saueliosie, Rozalio, Ninno, Paris, Qwerty, dziękuję! To —>>> tutaj:
https://coryllus.pl/do-czego-sluza-reporterzy-i-inni-artysci/#comment-155867
Ninon!
Przepraszam, przekręciłem. Tu:
https://coryllus.pl/do-czego-sluza-reporterzy-i-inni-artysci/#comment-155867
Ciekawe na ile obserwując źycie i mając talent można by opisać z grubsza pewne istotne różnice między dzieciństwem rodziców a dzieci? Oni już chyba wzrastają w innej rzeczywistości i inny typach relacji koleźeńskich.
Czasem wijącymi się uliczkami zmierzałam ku rynkowi, mijałam ładny park albo obchodziłam go dookoła, schodziłam do klombów, a potem, już po drugiej stronie ulicy, trafiałam na dwa stare domki i za każdym razem trapiło mnie pytanie, po co one tam stoją i czy w ogóle ktoś w nich żyje. Kamienice i kamieniczki towarzyszyły mi aż do rynku, który lubiłam, bo tam były one najładniejsze, choć architekt nie wymyślił urody ratuszowi.
Bliżej naszego domu niż rynek stał kościół, duży, ogromny, oglądany od dzieciństwa – największy na świecie, więc kilka minut i byłam u świętego Antoniego. Oczywiście nie pamiętam, o czym z nim gadałam, może o nowej szkole, którą mi Bóg przeznaczył i którego opieki przecież oczekiwałam, bo przecież niczego akurat nie zgubiłam. Ten kościół też lubiłam, jeszcze bardziej niż rynek. On miał swoją dzielną historię, ale jaka byłaby moja historia bez jego wysmukłych wież i zegara, na którym kiedyś z okna w kuchni odczytywałam godziny, oraz trzaskającego w nim mrozu ? Każdy powinien mieć swój kościół, awaryjny dom, gdzie nigdy nikt sam nie jest, nawet wtedy, kiedy nagle on zniknie.
Przypomniał mi się W Zin, ta jego narracja, w programie, tak to nazywaliśmy, *piórkiem i wiórkiem*.
… nie było podwórka, była natomiast b spokojna, mała ulica, plac zabaw.
… stąd, wychowała mnie ulica
Spotkałem po latach kolegę z równoległej klasy w LO. Próbowaliśmy rozmawiać, ale on z wiadomej opcji i jeszcze mocno wojowniczy. Po rozstaniu przez chwilę jeszcze dziwiłem się, że rocznik ten sam, ten sam czas dorastania, podobne studia… Po czasie mówię do siebie – kretynie, przecież świata nie zapełniają twoje kopie.
Też muszę zrobić przegląd swojej korespondencji i starych notatek. Nic tak nie plami kobiety jak atrament.
Kilkanaście lat temu, będąc w rozrywkowo, sentymetalnym nastroju, po raz kolejny, z upodobaniem czytałam stare listy. Wcześniej mama pozwalała mi czytać listy od swoich chłopaków, ale wtedy akurat niespodziewanie zarządziła ich zniszczenie. Ledwo uratowałam listy od ojca. Między rodzicami były rachunki krzywd, ale jednak to był mój ojciec. Udało mi się listy od niego obronić. Z dużym żalem patrzyłam na niszczarke, pożerającą z warkotem dawne wspomnienia, które w pewnym sensie, stały się już także moimi. Ogień byłby bardziej romantyczny.
Chyba skorzystam też z rady mamy w kwestii zdjęć. – Po co ty to trzymasz? Wybierz ze dwa, trzy najlepsze, a resztę wyrzuć.
Tak radykalnie nie postąpię, ale zrobię czystkę w fotografiach.
Ok przeczytałem
Witaj w klubie to były takie czasy
Twardoch felitonista.
http://ksiazki.onet.pl/moje-sluszne-poglady-na-wszystko-felieton/02n6fg
NUM mówił o Polsce, a potem powiedział, że Amerykanie postawili Las Vegas na pustyni czyli u nas będziełatwiej, bo jest ci u nas tylko jedna mizerna – pustynia Błędowska i na upatrego Park Słowiński.
Pierwszy raz byłem na zjeździe w tym roku i żałuję że wcześniej nie bywałem kilkoro przyjaciół już nie na tym padole i teraz żal….
Proponuję opisać je z tyłu. A nuż w przyszłym pokoleniu pojawi się jakiś genealog. Będzie mu wówczas łatwiej.
W pewnym momencie dochodzi się do wniosku, że należało TO zrobić dużo, dużo wcześniej, analogicznie jak się to ma w sprawie nieużywanych rzeczy, które zalegają w szafie dłużej niż 2 lata.
Miasta z obrazów Giorgio de Chirico
Architektura u nas jest trochę słabsza, ale klimat był…
Podwórka…. Ech te podwórka, na starym Wrzeszczu to były podwórka. Jeszcze w latach 70-80 czuć było klimat przedwojenny. Przed kamienicami małe ogrodeczki. Na podwórkach drzewa i krzewy owocowe ; gruszki klapsy, jablonie papierowki i moje ulubione koksy, śliwki wegierki i mirabelki, wiśnie, czereśnie, rabarbar i porzeczki, agrest. Cherbata lipowa z lipy na placu Komorowskiego. Grażyny, Danusi, Wajdeloty, Wybickiego….. Na każdym podwórku kranik z wodą. Dziury w plotach…..zakamarki. I te dziwne znaleziska z czasów które minęły… Zardzewiale karabiny, skrzynki z obcymi napisami, butelki z napisami ; Langfur Danzig.
Nigdy się nie nudzilismy. Nikt nie miał ADHD. Grubi wchodzili na drzewo tak jak chudzi. Bujanie na linie na boisku 49tej. Podchody pomiędzy podworkami. Całe dnie do pół nocy. A w nocy bomby karbidowe i wulkany z saletry. Działo się. Nikt nie chodził głodny. Piwnice połączone tajnymi korytarzami. Piwnice pełne konfitur i przetworów. Drzwi otwarte, bez domofonów i kamer. Klatki schodowe często nie remontowane od wojny. Z resztkami pięknie rzezbionej boazeri. Kafle, przypominające czasy świetności….no i klamki. Klamki piękne mosiężne, zdobione w lwy, gryfy, ryby,… Statki nad drzwiami i stiuki jak w pałacach.
Wszystko zniszczone. Rzadko reperowane. Kraina dzieciństwa. Szczęśliwa i bez trosk. To wszystko zniknęło. Podwórka ogrodzone. Drzewa owocowe wycięte. Krzaki bzu przed moim domem wyrwane z korzeniami. Podwórek nie ma. Są centra handlowe. I place zabaw na których nikt się nie bawi.
Podwórka.
Ech, rozpisałem się… Ale poruszyliscie struny. Przepraszam.
Pieknie powiedziane… wlasciwie napisane.
nie ma już Pustyni Błędowskiej, jakieś nędzne resztki zostały. Wszystek piasek stamtąd wysypano do zamkniętych kopalni (górotwór wciąż pracuje) i nawet trzeba teraz go dowozić z innych rejonów.
..to teraz można się zdziwić. Pustynia Błędowska została na dużym obszarze zrewitalizowana. Wyczyszczono ją z tej sporej już samosiejki i ekspansywnych krzaków, obcych, a zawleczonych kiedyś specjalnie z Pustyni Karakorum.
Zajrzalam…
… zawsze czytalam… i nadal czytam Pana komentarze z przyjemnoscia… i mam nadzieje, ze tak pozostanie.
Powrót do dzieciństwa, a przecież dzieci peerlelu pisałeś będąc dorosły
Piękna notka, jak rozdział do książki
A we mnie wzbudza niepokój…
Krzysztof „Kompot” Domański?
Najwyżej zareklamuje Pan zespół..
… Ale poruszyliscie struny. O tak ! Dziękuję. Chirico w Dęblinie.
Pustynia Błędowska nie ma przyszłości, bo to obszar katastrofy ekologicznej – musiałby wrócić taki głód, bieda i zapotrzebowanie na drewno jak przed XXw – żeby na piaskach okolicznych uprawiac pola, drzewa karczować itd. A przy wszystkich lokalnych nieurzytkach zarasta sobie spokojnie lasem, jaki rośnie na podobnych piaskach od Olkusza do Częstochowy
>Chirico w Dęblinie…
Nostalgia przemijania – ciemne łuki, pomniki, wieże, odaliski, parowozy, kominy, cienie ludzi i dzieci. Uniwersalny przekaz, którego estetyka nie przemija.
Kurna, no i po co to było?! No, ale dobra, to on, reklamujemy zespół.
zazdraszczam mienia rzymskiego mentora narprawde
Wczoraj na stronie Szkoły Nawigatorów, był tekst o losach polskich regaliów, kiedy to prusacy weszli do Krakowa itd. Nie mogę tego tekstu znaleźć. Pomocy!! Czy może coś pomyliłam z tymi stronami?
zgadzam się, ale to ma niewiele wspólnego z moją opinią.
Nie rzymskiego ale romskiego. Po naszemy cygan. Bardzo fajny facet Gienek.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.