Wielki kurutłaj wodzów mongolskich i tatarskich zgromadzonych nad rzeką Kerulen nie przebiegał tamtego roku jak zwykle. Coś wyraźnie różniło go od poprzednich. Oto zamiast występu szamanów z bębnami, zamiast parady kawalerii i pokazów wirtuozów arkana ściągających z konia umykających jeźdźców przed szanowne zgromadzenie wyszedł jakiś facet w garniaku, poprawił okulary, chuchnął w mikrofon i powiedział: witam państwa serdecznie, nazywam się Igor Janke i reprezentuję firmę Bridge, chciałem dziś zapoznać państwa z naszą ofertą. Po czym uśmiechnął się i z tymże uśmiechem przyjął delikatne oklaski. Wsłuchał się w nie niczym w jakąś sonatę i już miał kontynuować swój speech kiedy nagle w powietrzu coś zaszumiało. Żołnierze frontowi otaczający kołem plac, na którym odbywało się zgromadzenie odruchowo pochylili głowy, bo im się zdawało, że nadlatuje chmura chińskich strzał, kobiety popatrzyły w niebo szukając tam kluczy dzikich gęsi, które zwykle przelatywały nocami nad jurtami wiosną budząc w ich sercach niepokój poszumem skrzydeł. Tylko Dżamuka, jeden z głównych wodzów odwrócił się do tyłu i spojrzał na człowieka, który tym dziwnym odgłosem przerwał przemówienie szanownego gościa. Facet ten nic sobie nie robił z powagi sytuacji, smarkał wprost w palce, wydając przy tym taki charkot, że można to było rzeczywiście pomylić z chińskimi strzałami, albo wielki stadem bernikli lecących 350 metrów nad ziemią.
Widząc dezaprobatę w spojrzeniu Dżamuki gość wielkiego chana To’oriła kontynuował swoje wystąpienie
Mili państwo – mówił – moja firma zajmuje się nie tylko budowaniem właściwych relacji plemiennych, nie tylko komunikacją ze światem zewnętrznym, ale także, a może przede wszystkim kreowaniem i pozycjonowaniem liderów.
W tym momencie zapadła cisza, a w niej rozległ się dźwięk, którego z pewnością nie można było pomylić z szumem gęsich skrzydeł, a nie z dźwiękiem jaki wydają przecinające powietrze chińskie strzały.
O żesz – pomyślał Dżamuka, a wielki chan To’orił zmarszczył czoło.
Wojownik imieniem Kara Czono, który służył kiedyś w kompani zwiadu z pewnym polskim porucznikiem nazwiskiem Jaruzelski, upadł aż z wrażania na ziemię, bo mu się zdawało, że słyszy niemiecki karabin maszynowy. Zorientował się jednak szybko o co chodzi i kretyńskim uśmiechem na okrągłej twarzy poderwał się z ziemi otrzepując ubranie.
To nic, to nic – mówca starał się jakoś załagodzić incydent rozumiejąc, że przecież nie przemawia do pracowników TP.S.A, ani nawet do blogerów salonu24 – proszę się nie przejmować, wróćmy do meritum, czyli do pozycjonowania liderów.
Dżamuka uśmiechnął się pod wąsem. To właśnie interesowało go najbardziej i w celu spozycjonowania liderów w plemieniu postanowił sprowadzić tu eksperta miał bowiem zamiar przekonać do jego metody wielkiego chana To’oriła. Dość już tych intryg – myślał Dżamuka – dość skrytobójstw i trucizny, musimy zachowywać się jak profesjonaliści. Tylko to zapewni nam sukces.
Są dwa sposoby pozycjonowania liderów – ciągnął dostojny gość – pierwszy sposób nosi nazwę „na chama” na drugi określany jest idiomatycznym zwrotem „ogródkiem”. Mongołowie pokiwali ze zrozumieniem głowami. Ich wiedza na temat pozycjonowania liderów nie była może pełna, ale jakieś doświadczenia w tym względzie mieli i niejeden układał w myśli pytania, które po zakończeniu mitingu miał zamiar skierować do dostojnego gościa.
Igor Janke już, już miał przejść do omówienia pierwszej metody kreowania liderów kiedy powietrze napełniło się dźwiękiem przypominającym ten, który towarzyszy rozdzieraniu prześcieradeł. Dżamuka nawet się nie odwracał. Zaczerwienił się lekko i tylko zakrył twarz dłonią, żeby nie widzieć zażenowanego spojrzenia przemawiającego gościa.
Wielki chan zaś przyjął postawę wyniosłej obojętności. Jedynie kobieta imieniem Orin, która wróciła właśnie z Moskwy, gdzie pracowała jako pomoc w gabinecie dentystycznym zdążyła policzyć ile zepsutych zębów ma w jamie ustnej człowiek, który ziewnął przeciągle wydając ten przykry dla ucha dźwięk. Było och dokładnie dwanaście.
Nie będzie z tej jego gęby pożytku – pomyślała Orin – no, ale może ma jakieś inne zalety.
Sposób „na chama” – ciągnął nie zrażony Igor Janke – polega na tym, że wybieramy spośród podległych nam ludzi takiego, co do którego mamy absolutną pewność, że będzie posłuszny we wszystkim. Potem – uśmiech nie schodził mu z twarzy – piszemy dla niego przemówienie inauguracyjne jeśli ma być politykiem, a jeśli ma być liderem niezależnej społeczności blogerskiej piszemy mu notkę na bloga. Musi ona obejmować jak najszersze spectrum jak najbardziej płytkich i powierzchownych zainteresowań…
W tym momencie Dżamuka szturchnął nieznacznie w bok wielkiego chana i powiedział: słyszałeś, notka ma obejmować spektrum. Po czym uśmiechnął się z satysfakcją i dodał – niezły jest co? I nie drogi do tego…Przy słowie „niedrogi” wielki chan To’orił uniósł nieznacznie brew, czego Dżamuka wcale nie zauważył. A uniósł ją, bo znał dobrze Dżamukę, którego tytułował czasem swoim młodszym bratem, choć wszyscy dookoła, od brzegów Kerulenu do samej pustyni Gobi gadali, że Dżamuka to syn małpy i dzikiego osła. – Niedrogi – pomyślał wielki chan – ciekawe gamoniu co to znaczy według ciebie niedrogi….
Wielki chan pilnował dobrze swoich interesów i kluczyk do sejfu wieszał zawsze na szyi swojej najmłodszej, czternastoletniej żony, której pilnowało aż dwudziestu specjalnie sprowadzonych z Bagdadu eunuchów, żaden z nich nie rozumiał słowa po mongolsku, ani w innym języku. Zresztą nie miało to i tak znaczenia, bo To’orił zanim przyjął ich do pracy kazał na wszelki wypadek każdemu z nich wyrwać język. Pieniądze były więc bezpieczne, gorzej z końmi kobietami.
Wielki chan spojrzał uważniej na przemawiającego. – Do koni to ty się misiek nie nadajesz – pomyślał nie bez satysfakcji – a co do kobiet to się jeszcze zobaczy.
Drugim sposobem kreowania liderów – kontynuował po krótkiej przerwie Igor Janke – jest sposób określany idiomatycznym wyrażeniem „ogródkiem”. Chodzi o to, by lidera wprowadzić na interesujący nas obszar niepostrzeżenie, by odwrócić od niego uwagę osób nam nieprzychylnych. Najlepiej więc by nie rzucał się on w oczy, by niepotrzebnie nie zwracał na siebie uwagi. Wcześniej oczywiście musimy zaopatrzyć go w stosowne instrukcje, żeby nie narobił jakichś głupstw i nie zdemaskował się za wcześniej.
Ledwie Igor Janke wypowiedział te słowa, wokoło rozległ się cichy z początku, ale z każdą chwilą narastający śpiew. Męski głos nucił basem pieśń znaną w pewnych, bliższych nam okolicach, a zaczynającą się od słów: kiedy szedłem na wojenkę to mnie odprowadzał teść, sześć walizek kurna wtedy miałem, sam je kurna musiał’m nieść…
Prelegent postanowił skorzystać z okazji i zaprezentować zgromadzonym w praktyce jak winien zachowywać się człowiek aspirujący do roli lidera. Poprawił okulary, wyprostował się i wskazując palcem przytrzymującego wbity w ziemię arkan śpiewaka, powiedział – o, na przykład pan, pan przez swoje niestosowne zachowanie na własną prośbę skreśla się z listy potencjalnych liderów. Mężczyzna, który śpiewał piosenkę o teściu, a wcześniej ziewał, pierdział i smarkał, obejrzał się, zaskoczony obrotem spraw, do tyłu, bo nie sądził, że ktoś może przemawiać doń tak bezpośrednio.
Tak, tak – ciągnął Igor Janke niezrażony – do pana mówię.
Dżamuka, aż się zagotował z wewnętrznej radości. – Teraz dopiero mu dowalę – pomyślał i z satysfakcją spojrzał na To’oriła. Ten jednak nie podzielał jego entuzjazmu, bo cały czas zastanawiał się ile i czego obiecał Dżamuka Igorowi Janke, że chciało mu się jechać wozem zaprzężonym w woły taki świat drogi.
Dżamuka nie przejął się jednak. Czekał spokojnie aż prelegent upokorzy ostatecznie jego największego konkurenta, aż udowodni mu przed całym, zgromadzonym nad Kerulenem ludem mongolskim, że tak naprawdę nie nadaje się on do niczego. Po prostu do niczego.
Siedzący za jurtą wielkiego chana dwaj wojownicy grali w kości. Niewiele robili sobie z tego całego zamieszania, od czasu do czasu popatrywali na plac, gdzie stała trybuna i na Igora Janke, który przemawiał. A kiedy słyszeli te wszystkie dziwne dźwięki wydawane przez mężczyznę opartego o wbity w ziemię arkan uśmiechali się nieznacznie. W końcu jeden z nich zapytał drugiego – nie wiesz przypadkiem co to za facet? A co – odpowiedział pytaniem ten drugi. – Nic, myślę, że to niezły gość, znasz go. – Jasne, od wielu lat, To Temudżyn, syn Jesugeja….
31 stycznia mam spotkanie z czytelnikami w moim rodzinnym mieście, w Dęblinie, w domu kultury, który teraz jest w budynku dawnej przystani nad Wisłą, tuż przy moście drogowym. Początek o godzinie 16.00. 19 lutego zaś o 17 albo o 18, sam już nie wiem dokładnie, odbędzie się spotkanie w Gdańsku, w bibliotece, tak jak w zeszłym roku, w tym całym centrum handlowym, jakże się ono nazywa….Manhattan chyba…Zapraszam wszystkich serdecznie. 7 marca zaś odbędzie się spotkanie ze mną w Warszawie poświęcone ostatniej Baśni jak niedźwiedź, czyli baśni czeskiej. 7 marca, sobota, godzina 17.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Mamy tam cały festiwal promocji. „Dzieci peerelu”, „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” oraz „Dom z mchu i paproci” sprzedajemy po 10 złotych plus koszta przesyłki. „Najlepsze kawałki” oraz 2 i 3 numer Szkoły nawigatorów sprzedajemy po 15 złotych plus koszta przesyłki. Zapraszam także do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.
Największy pożytek w pozycjonowaniu liderów i innych produktów, czarownicy mają nie z gęby wujka Igora tylko z gęby wujka Googla 😉
Proszę zobaczyć jak się pozycjonuje „pisarzy” w czasopiśmie „W polityce”. Najpierw jest o tym jak Miłoszewski jest niepokorny i nie chodzi mu o pieniądze a pod tym artykułem drugi o tym, że biskup narzeka na spadek czytelnictwa. To jest chyba pozycjonowanie „na chama”.
Tak, to jest „na chama”
Moim pierwszym samodzielnym zakupem książki w wieku ok. 14 lat była „Tajna historia Mongołów”, która do dziś wędruje ze mną przez moje życie. Wlałeś w to niedzielne południe miód na moją duszę Coryllusie.
Tak, to prawda, te wszystkie To’oriły i Dżamuki nie mają nigdy pojęcia, że Annuszka rozlała już olej.
Po pierwsze przepraszam za brak polskich liter.
Watek poboczny w stosunku do aktualnego tematu ale nawiazuje do tekstu „Der Stuhr….”.
Wyglada na to, ze mlodego Stuhra wyciagaja z „ciemnosci zewnetrznych, gdzie jeno placz i zgrzytanie zebow…” i probuja przywrocic tego „znakomitego” aktora polskiej „kulturze” przynajmniej kabaretowej….
Otoz wczoraj wieczorem (sobota, chyba 2 TVP) mlody Stuhr produkowal sie z dwoma Wojcikami z „Ani mru mru” i Gorskim z „Moralnego niepokoju”.
Motyw znany – chinska restauracja a Wojcik (ten lepszy co zna pantomime) proponuje kaszanke z kasza gryczana lub jaglana. Stuhr pyta jak rozroznia jeczmien od prosa. Na co Wojcik odpowiada, ze „Po klosie”. No to Stuhr chce go walnac w „Ce dynie”.
I to by bylo tyle na poczatek.
A to jest już „Ogórdkiem”
„…kobiety popatrzyły w niebo szukając tam kluczy dzikich gęsi, które zwykle przelatywały nocami nad jurtami…”
Ciekawe czy te gęsi, które przelatują nocami po naszym niebie, zwiastując wiosnę, to te same bernikle, które słyszały kobiety w opowiadaniu. Zacznę nasłuchiwać, pewnie niedługo będą leciały, głośno gęgając.
Dobry pastisz tej naszej rynkowo – propagandowo – celebryckiej sytuacji. Nawet bardzo dobry. Sięga pseudo – bohatera, ośmiesza go, jednocześnie ślicznie udając że to o czymś dalekim, gdzieś tam… za horyzontem
A tak na marginesie na YT jest rosyjski film z 2014 roku, pt „Horda”, rzecz się dziej chyba w XIV wieku, bo gośćmi hordy są wysłannicy ważnego kapłana z Awinionu…. Rosjanie się postarali o dobre przedstawienie tła społeczno – kulturowego, bardzo mi się film podobał. Polecam wszystkim, których lubię.
No to czyja głowa się potoczy, czyja, messer?
A my sami sie pozycjonujemy. Na pudle zawsze jest Henryś. Chodzą słuchy, że posiada know-how w tym zakresie, ale nie odstąpi jej nikomu.
Bernikle to raczej w Kanadzie 😀 Dużymi stadami przelatują u nas przede wszystkim gęsi zbożowe, dla których zresztą to Polska jest „ciepłymi krajami” (na przykład ujście Warty). Twarde dranie.
Jak to czyja, wszystkich tych, którzy zaprzeczają istnieniu Tego Który…….
Maciuś – nie zagrał w „Idzie” ani „Ziarnu prawdy” więc czuje się odsunięty przez mainstream – syndrom Maciusia
Cały dzień pracuje przy kompie i na otarcie łez, poszukując swoich, dawnych wypocin znalazłam taką perełkę : mgr Magdalena Ogórek ” „Echa z przesłuchań waldensów na średniowiecznym Śląsku i Morawach” Zeszyty naukowe, objętość 11 str
Czytać?
Czytać i dawać link, albo skopiować i wkleić.
Wielkie dzięki, pierwszy raz słyszę jakie gęsi raz w roku przelatują nade mną. Nareszcie wiem co to za jedne.
🙂
Gęsi gęsiami, ale specjaliści od pozycjonowania ludzi tak samo nie pasują do krajobrazu mongolskiego jak do dzisiejszego, polskiego.
Pewnie tak, był dosyć sfrustrowany i w sumie agresywny w stosunku do publiczności.
Jest i książka M. Ogórek…?
http://www.sredniowieczna.com/1706,magdalena-ogorek-%E2%80%93-beginki-i-waldensi-na-slasku-i-morawach-do-konca-xiv-wieku.html
Już spis treści jest dowalający. Co mają niby wspólnego beginki ze św Hildegardą z Bingen?
cytat ze wspomnianego spisu treści:
„Życie codzienne beginek i waldensów na Śląsku i Morawach w wiekach XIII i XIV
A. Siostry Hildegardy z Bingen na Śląsku i pograniczu morawsko-czeskim w wiekach XIII i XIV”
Ale tu nie hurt, messer…
VOLOLO – Moja kanadyjska rodzina o kaczkach zamieszkujących jeziora niewolnicze mówi „Luni” (nie wiem jak się to pisze), te kaczki Luni były na monetach kanadyjskich. To te kanadyjskie „Luni” są tym samym gatunkiem co bernikle?
Tadzinku to proste! Najpierw czytam Coryllusa, potem jem śniadanie 😉
Nie mieszkam w Kanadzie więc wiem tyle co wygooglam 🙂 Na kolekcjonerskiej monecie 20 dolarowej:
http://cdn3.volusion.com/aujxd.ayqsr/v/vspfiles/photos/623932053151-2.jpg?1417450529
jest lecąca bernikla kanadyjska
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bernikla_kanadyjska (Przy okazji okazuje się że bernikla może krzyżować się z europejską gęsią gęgawą i jest uznawana za gatunek inwazyjny na terenie Europy, gdzie zawlekli ją przede wszystkim Anglicy)
Na zwykłej jednodolarówce „loonie” http://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/e/ef/Canadian_Dollar_-_reverse.png jest loon, czyli nur lodowiec. To zupełnie inny ptak, rybożerny i tak dalece przystosowany do życia na wodzie że nie potrafi chodzić po ziemi (może tylko się czołgać odpychając się płetwami).
Nie mieszkam w Kanadzie więc wiem tyle co wygooglam 🙂 Na kolekcjonerskiej monecie 20 dolarowej rzeczywiście jest lecąca bernikla kanadyjska. (Przy okazji okazuje się że bernikla może krzyżować się z europejską gęsią gęgawą i jest uznawana za gatunek inwazyjny na terenie Europy, gdzie zawlekli ją przede wszystkim Anglicy)
Ale na zwykłej jednodolarówce „loonie” jest loon, czyli nur lodowiec. To zupełnie inny ptak, rybożerny i tak dalece przystosowany do życia na wodzie że nie potrafi chodzić po ziemi (może tylko się czołgać odpychając się płetwami).
Ja robię odwrotnie, a nawet bardziej, czyli po kolacji. Dzięki za informacje. 😉
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.