lut 032025
 

Jeśli jeszcze raz ktoś w mojej obecności powoła się na tak zwaną kwestię smaku, zamaluję go, jak to poetycznie ujmuje valser, w baniak. Jak wszyscy wiedzą żyjemy w świecie pułapek komunikacyjnych, czyli takich struktur, która przypominają – jak sądzę –  internetowe boty,  i udając coś, co komunikację poprawia, w rzeczywistości ją dewastują. Kwestia smaku jest takim botem, kałużą na końcu drogi w którą się wpada, konstatując przy tym, że nie ma po co dalej iść, bo szlak kończy się w tym błocie właśnie.

Wszystko co kojarzy się z jakąś tam estetyką, urodą lub wdziękiem, jest dziś mordowane na samym początku twórczości. Zaraz za tym autorzy podrzynają gardło sensowi i logice. Potem zaś, taplając się w płynach ustrojowych wypływających z tych trucheł, wołają możliwie głośno – to kwestia smaku, to kwestia smaku! Tak jakby reklamowali zdechłe i wypatroszone węże, gdzieś na jakimś targu w Bangladeszu. Tłum zaś potakuje i uśmiecha się tajemniczo, albowiem kwestia smaku wyłącza wszystkie receptory, w tym ten odpowiedzialny za smak. Ale także cały mózg i oczy, no i czyni takiego estetę całkowicie zależnym od sprzedawcy zdechłych węży.

Można też to opisać inaczej – estetyka nie mając instytucjonalnej ochrony, Kościoła, albo państwa, staje się łupem polityki i propagandy kreowanych przez instytucje zwalczające Kościół i państwo. W najlepszym razie usprawiedliwieniem dla produkcji gadżetów – jakichś kubków, albo szmat. I to widać gołym okiem, ale jednak nie widać, albowiem jest kwestia smaku, czyli coś, co wyczuwają tylko nieliczni tworząc grupę wybrańców. Tak to sobie obmyślił propagator tej kwestii na naszym rynku, czyli Zbigniew Herbert, człowiek-fikcja, zależny od komunistycznych instytucji, które mu coś tam obiecały, ale się nie wywiązały, bo był Miłosz.

Ponieważ dzisiaj ani Kościół, ani państwo nie chronią i nie propagują żadnej estetyki, ta stała się wyłącznie pretekstem do emitowania komunikatów właśnie w te struktury wymierzonych. Kwestia smaku zaś nie istnieje na tym rynku, jej miejsce jest w kuchni. Dopiero przyjmując takie założenie będziemy mogli w sposób wiążący i właściwy oceniać zjawiska.

Standardowa droga pisarza w Polsce zaprojektowana jest tak, by przemieniał się on w czasie z buntownika-degenerata we wrażliwego piewcę piękna i właściwych, to znaczy odpowiadających jego sponsorowi, relacji między ludźmi. Tak było, na przykład z Miłoszewskim, który coś tam próbował z deprawacją robić na początku, potem jakieś kryminały pisał, a jak go ostatnio – parę lat temu – słuchałem, był szczęśliwym ojcem wożącym żonę na kolejne skrobanki do Holandii. Nie wiem czym jest dzisiaj, podejrzewam, że rozczarowanym pijakiem.

Takiego Żulczyka zaś nazwali ostatnio drugim Reymontem. Nie da się bowiem w Polsce być pisarzem, który nie jest podobny do innego pisarza, żyjącego wcześniej. I zakładam się, że gdyby takiemu Żulczykowi powiedzieć, że go szufladkują, wyskoczyłby z takimi bluzgami, jakich żeśmy jeszcze nie słyszeli. Bo porównanie do Reymonta to nobilitacja, kwestia smaku i inne jeszcze szykany w pakiecie. No i przede wszystkim czytelnik, który może miał jakieś wątpliwości czytając tego Żulczyka, albo oglądając seriale kręcone na podstawie jego prozy, wie już co ma o nim myśleć – to taki drugi Reymont.

Dlaczego? Po opiewa Żulczyk niedolę ludu. Mniejsza, że Reymont tego nie robił, albowiem opisywał chucie dobrze rozwiniętej, zdrowej dziewuchy, starego dziada, co miał różne sny, jak sobie za pługiem pochodził po polu i siwy łeb przewietrzył, deprawatora dziewic, nie umiejącego znaleźć sobie miejsca, bo go roznosiło, a także całej rzeszy pokręconych istot, nie radzących sobie z instynktami, którzy mogą być nazwani w dowolny sposób, ale akurat nie prostym ludem. Ich niedole czy też rzekome niedole zaś są w całości ich osobistą winą, za którą zresztą ponoszą odpowiedzialność.

Historie Żulczyka zaś to są jakieś wycinanki, krojone według instrukcji wręczanej mu, kiedy akurat wychodzi z kaca i sprawdza ile zostało w portfelu – tak to sobie wyobrażam.

No, ale mniejsza o niego. Jeden z piszących tu autorów umieścił notkę z fragmentami wspomnień bezrobotnych. Jak się okazało w komentarzach, były także pamiętniki chłopów, emigrantów i Żydów. Wszystko to w ramach jakiegoś programu, któremu szefował Krzywicki. Dla mnie Ludwik Krzywicki jest oszustem, bynajmniej nie wyrafinowanym, a wszystkie te programy, którymi kierował to próba narzucenia odbiorcy pewnej wizji i wrażliwości. No i przekonania wszystkich, że poza takim programem nie ma nic wartościowego. Do takich formatów, ale trochę unowocześnionych i bardziej brutalnych – bo to kwestia smaku – wracają dziś sponsorzy Żulczyka i Miłoszewskiego.

Tego rodzaju projekty mają stworzyć złudzenie, że obejmują całość zjawisk dających się opisać słowem i do tego jeszcze kreują hierarchię. Jak zauważył jeden z komentatorów, dominuje w nich „nadklasa” czyli robotnicy. No, ale są też liczne „podklasy” definiowane poprzez nieistnienie. Nie ma ich w programie Krzywickiego, ani we współczesnych naśladujących jego projekt programach. Dlaczego? Bo owe „podklasy”, a my już wiemy dobrze o kogo chodzi, definiują się same bez pomocy Krzywickich, Żulczyków i całej tej czeredy małp, która – jak to się ostatnio okazało – finansowana jest z pieniędzy amerykańskiego podatnika. Ktoś powie, że mieszam pojęcia, czasu i porządki. Bynajmniej.

Zostawmy jednak kanciarzy i naciągaczy ich własnemu losowi. Zastanówmy się dlaczego państwo powinno chronić i kreować sztukę i pochodne jej produkty? Bo to wzmacnia i zespala ludzi tworzących państwo. Nawet jeśli nie mają pojęcia o co chodzi. Przypomnę taką anegdotkę, którą już tu przywoływałem. Piliśmy sobie kiedyś żura z kolegą Piotrkiem na rzeczką Białą Ładą w Biłgoraju. I było bardzo przyjemnie, jak w piosence Wojciecha Młynarskiego – mieliśmy z kumplem piękny dzień, wzięliśmy bełta i w ten cień, sam pan rozumiesz, taka pora. A kumpel mówi – poparz no, jak się ta małpa czochra o – i tak nam zeszło do wieczora.

Tyle, że w naszym przypadku nie było mowy o małpie. Zamiast niej mieliśmy, przebywające w pewnym oddaleniu, towarzystwo dwóch miejscowych żuli, którzy z odległości od małp różnili się niewiele.

Patrzyliśmy na nich rozbawieni, jak sobie piją i coś gadają, coraz bardziej podniesionymi głosami. I nagle jeden z nich szarpnął się, chwycił drugiego za orzydle i zawołał ze świętym oburzeniem – Stefana Knapa nie znasz?!!! Malarz słynny na świat cały!!! Z Biłgoraja pochodził!!!

Kim był Stefan Knap, Państwo sobie wyguglają. Ja zaś, powtarzając tę anegdotkę, chcę wskazać, że sztuka, którą chroni państwo, a niechby i komunistyczne, jest istotna i przydaje się w komunikacji międzynarodowej i wewnętrznej. Lud czuje się dzięki niej lepiej, jest szczęśliwszy i ma do czego aspirować. Ktoś powie, że rzeczywiście, to prawda, ale malarza wypromować jest o wiele łatwiej, szczególnie takiego, którego losy są tragiczne, a tak było właśnie w przypadku Stefana Knapa. Tych współczesnych zaś nie da się wcisnąć nikomu, podobnie jak i pisarzy. Służą oni więc tylko do komunikacji wewnętrznej, czyli tresowania ludzi, którzy będą się upierać, że prócz pamiętników bezrobotnych, robotników, chłopów, i kogo tam jeszcze, istnieją jeszcze jakieś obszary aktywności intelektualnej i wymagającej umiejętności dodatkowych, poza chodzeniem do pracy i wracaniem do domu. Narzędziem tresury, które zostanie im wciśnięte do łapy, będzie oczywiście kwestia smaku. Postaci zaś, które zaludnią karty ich książek ulepi się z papier mache, albo wytnie ze starego Superaka.

Dość oczywiste jest też, że ludzie, którzy dzierżą w spracowanej dłoni kwestię smaku i mają, za jej pomocą, komunikować się z czytelnikami nie mogą pozwolić na to, by ci czytelnicy zgłaszali zbyt dużo uwag pod ich adresem. To jest zresztą niemożliwe, albowiem w obronie prostych ludzi uruchamia się całe parki technologiczno- komunikacyjne, takie jak Netflix, wszystko zaś po to, by im przychylić nieba i uczynić szczęśliwszymi. No i ludzie są szczęśliwsi, a także przekonani o tym, że obcują z czymś niezwykłym. Istot tak inteligentnych jak oni, nikt by przecież nie próbował robić w beżowego, a dobre samopoczucie gwarantuje im do tego przecież kwestia smaku, której istnieniu nikt zaprzeczał nie będzie, bo sam się zdegraduje i uczyni nieważnym.

No nic, na dziś to tyle. Ogłoszenia kopiuję z wczoraj, bo mam trochę roboty

Teraz słowo o konferencji. Koszt uczestnictwa jednej osoby to 400 zł. A konferencja trwa osiem godzin, nie cztery. To czego się tam dowiadujecie wykracza znacznie poza zakres szkoleń przeciwpożarowych i kursów BHP. Kto był ten wie. Wszyscy też wiedzą, że nie prowadzimy konferencji online, albowiem służą one także do integracji środowiska. Ja zaś nie dysponuje ani obiektem, ani sponsoringiem prezydenta Trumpa. Tak więc cena ta, musi mieć jakaś wysokość. Przyznam, że jestem trochę śmielszy, po jej wyznaczeniu, kiedy zapoznałem się z ofertą omawianą powyżej. I czoło me jaśnieje, bo najbliższe nasze spotkanie odbędzie się w obiekcie jak ze snu. Czyli w krzyżackim zamku w Gniewie. A powiem Wam w tajemnicy, że w związku z jubileuszowym rokiem 500-lecia hołdu pruskiego, pół roku, albo i więcej poświęcimy sprawom pruskim. Nasz kolega Zyszko zaś wyda, oby jak najszybciej, album o Bolesławie Chrobrym. Co ma związek z drugim tegorocznym jubileuszem i także przyczyni się do tego, że wasza umiejętność lewitowania zostanie znacznie udoskonalona.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-12-konferencji-lul/

Jak co dzień proszę wszystko o wsparcie mojej zrzutki. Trochę nam jeszcze brakuje, ale w lutym powinniśmy zebrać całość

https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification

No, a teraz już wspomniana promocja:

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-i/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/hipolit-korwin-milewski-wspomnienia-tom-i/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gabriel-ronay-anglik-tatarskiego-chana-tlumaczenie-gabriel-maciejewski-jr/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zaginiony-krol-anglii/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zabojczyni-leon-cahun/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/przygody-kapitana-magona-leon-cahun/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ryksa-slaska-cesarzowa-hiszpanii/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/i-co-kiedys-bylo-fajniej/

Przypominam o naszych nowościach i wznowieniach

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/roman-sanguszko-pamietniki-ksieznej-klementyny-sanguszkowej/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ksiecia-eustachego-sanguszki-pamietniki-1786-1815/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/julian-ursyn-niemcewicz-pamietniki-z-lat-1830-1831/

 

 

 

  6 komentarzy do “Kwestia smaku”

  1. Dzień dobry. Ja bym, jednakowoż, tego smaku, dobrego znaczy, tak w czambuł nie potępiał. Oczywiście – trudno dziś o tym mówić bo zjawisko jako takie zanika. Nie samoistnie bynajmniej, wprost przeciwnie. Cała moja młodość wczesna, która przypadła na lata 70-te to apogeum toczonej przez reżim bitwy o smak. Zaraz po wygraniu tej o handel. Wszystko – poczynając od tandetnych brzydkich ciuchów aż po promowane w mediach sposoby zachowań to była jedna wielka kampania mające na celu zniszczenie w i tak skołowanej już publiczności resztek dobrego smaku. Jest on bowiem – upraszczając – rodzajem wrażliwości, estetycznej i innej, która pozwala uznawać jedną konwencję estetyczną za własną a inną – za obcą. Za konwencją estetyczną zawsze stoi organizacja – co epoka M. Clemenceau pokazała nam dobitnie. Za organizacją zaś światopogląd, wizja świata i ludzi, a nawet plany strategiczne i ekonomiczne, czyli rzeczy, powiedziałbym, dość ważne. Człowiek chcąc nie chcąc manifestuje albo tylko zdradza swoją identyfikację z tą czy inną konwencją z całym dobrodziejstwem inwentarza. To dla nas wielka szansa. Tylko musimy umieć, jak nasze stare ciotki wrzasnąć – „to w złym smaku!” – kiedy trzeba.

  2. No tak, ale ta nieszczęsna kwestia została porzucona najpierw przez organizacje, w sensie państwo i Kościół, a potem zawłaszczona przez ludzi bez smaku, którzy nią wymachują jak cepem

  3. – owszem, oni smaku nie mają, miejmy go zatem my. Rzućmy okiem na tych, którzy wiedzą, że jeśli pozwolą zanegować ich estetykę to przepadnie cała ich pozycja. Dlatego najgorsza obelga w ich języku brzmi „disgusting”…

  4. Zgadzam się z p. Knechtem. Myślę, że 1 z funkcji tzw. „sztuki nowoczesnej” jest dezorientowanie ludzi, niszczenie naturalnego poczucia estetyki.

  5. No, ale to jest rzecz oczywista. Dodać do tego można jeszcze, że proces ten kontrolowany i asekurowany jest przez ludzi z tak zwanymi tytułami naukowymi, których istotną funkcją jest onieśmielanie ewentualnych krytyków tej koncepcji

  6. Nobilitacja Noblem. Nawet cudzym.

 Dodaj komentarz

(wymagane)

(wymagane)