maj 182020
 

Dzisiejszy tekst miał się zaczynać trochę inaczej i innymi meandrami płynąć, ale kilka wypowiedzi medialnych bieg tej narracji zakłóciło, więc będzie co będzie. Zastrzegę na wstępie, że jest to opowieść o sposobach dystrybucji treści i o kontrowersjach odwracających uwagę od spraw istotnych. Czyli w zasadzie o tym samym, co zwykle, ale jednak nie.

Zacznę od toyaha, którego blog traci ostatnio na popularności, warto więc przypomnieć te jego fragmenty, które zasługują na miano szczególnych. Oto mamy kolejną odsłonę cyrku Sekielskiego, który dystrybuowany jest tak, jakby był dobrym, przeskalowanym, włochatym krasnoludem, co dołączył się od drużyny pierścienia, żeby pogromić złych pedofilów w sutannach. Przypomnę, że pan Sekielski wręczył kiedyś toyahowi nagrodę blogera roku 2009, a parę lat później, zagadnięty przez laureata na targach powiedział coś w stylu – tak, daliśmy panu tę nagrodę, bo wiedzieliśmy, że cała internetowa prawica pana zniszczy. No więc to jest istotna motywacja naszego szlachetnego krasnoluda, a żeby ją ukryć stosuje on różne chwyty. Wszyscy wiemy jakie, ale nie zaszkodzi przypomnieć. Do sztandarowych należy gawęda o rodzinie i dzieciach, w których żona Sekielskiego Anna – występuje pod nazwą Anula, a dzieci nazywane są dzieciakami. Najciekawsze jest jedna to, że są na świecie ludzie, którzy ponoć zawodowo zajmują się sprzedażą narracji i ludzie ci także uwierzyli, że Sekielski traktuje swoje filmy o pedofilach serio. Należy do nich znany pisarz Jacek Dehnel. Oburzył się on wczoraj z takiego powodu, że Sekielski użył w swoim filmie wyrażenia „lawendowa mafia” w wyraźnie pejoratywnym znaczeniu. No, a Dehnelowi się wydawało, że on te filmy kręci po to, by przede wszystkim, odsunąć od środowisk homoseksualnych wszelkie sugestie, bo przecież nie zarzuty, tych bowiem nie ma, dotyczące molestowania dzieci. W książce Vladimira Nabokova „Lolita”, główny bohater wygłasza przed sądem takie zdanie – wysoki sądzie, byłem tak naiwny, jak może być tylko zboczeniec. Polecam Jackowi Dehnelowi tę powieść, bo ona jest bardzo dobra i ludzie naiwni oraz prostoduszni z całą pewnością stracą dzięki niej intelektualne dziewictwo.

Żeby pozostać przy temacie zboczeń i nieletnich, przypomnę, że nasz kolega toyah, wspominał też wielokrotnie o książce napisanej dawno temu przez Marcina Kydryńskiego. Książka ta opowiada o tym, jak Kydryński wraz Mellerem oraz jakąś, najwyraźniej nie zapoznaną z prozą Nabokova koleżanką, wybrali się do Afryki. Treść książki obfituje w dość dosłowne opisy i sugestie dotyczące seksu z nieletnimi zamieszkującymi afrykański interior. Ja tę książkę czytałem dawno temu i ona jest naprawdę niezwykła. Kydryńskiemu zdaje się bowiem, że kontrowersje obyczajowe, służą temu, by podkręcać popularność autora. On tak myśli nawet dzisiaj, albowiem, jak słyszałem, zwolnił się z pracy w czasie swojej audycji. Nie będę komentował – akby to powiedzieć – emocjonalnego napędu tego programu, którego wysłuchałem może ze dwa razy, bo musiałbym zejść poniżej poziomu Dehnela. Przypomnę jeszcze tylko, że w tej książce, owa koleżanka, co ją zabrali do Afryki Kydryński z Mellerem, została gdzieś po drodze porzucona, jako zbędny balast.

Zapytacie teraz pewnie jak ja to wszystko połączę nie dość, że z Lafcadio Hearnem, to jeszcze z generałem Yamashitą? Bardzo prosto. Z wdziękiem prestidigitatora. Uwaga, zaczynam.

Postawy artystów, ale nie tylko artystów, ale ludzi dynamicznych i łatwo podejmujących decyzje, nawet bardzo kontrowersyjne, nie służą do tego, by zwrócić na nich uwagę, ale do tego, by tę uwagę od czegoś, bardzo istotnego odwrócić.

Intuicyjnie wyczuwam, bo przecież nie wiem tego na pewno i w takich projektach nie uczestniczę, że obowiązuje w świecie cały kodeks zachowań kontrowersyjnych, które obliczone są na to, by zmylić czytelnika i nie tylko jego, poprzez uaktywnienie jakieś postaci, czymś się wyróżniającej. Podejrzewam, że jednym z ostatnich takich numerów była globalna promocja książki niejakiego Hari Kunzru, zatytułowanej „Impresjonista”. W książce tej, bardzo słabej i pretensjonalnej, opisane są przygody, również homoseksualne, młodzieńca z Indii. Twórczość zaś pana Kunzru, oscyluje wokół niedoli jakie ludom kolorowym zgotowali biali kolonizatorzy. Nie wiem jaki rodzaj komunikacji jest tam uprawiany, ale pan Kunzru, który swoją przygodę literacką zaczął z wielkim przytupem i pod wielkim ciśnieniem, bardzo szybką ją skończył. Napisał cztery nędzne powieści, które były sprzedawane wszędzie i tłumaczone na wiele języków i zamilkł. Od roku 2011 nie napisał nic. Wnoszę więc, że jego aktywność miała cel inny niż produkowanie serii książek o niedolach indyjskich informatyków w złym, anglosaksońskim społeczeństwie. Wszyscy wiemy jak to jest dęte. I nie ma sensu przypominać, że pan Kunzru jest Brytyjczykiem, skończył najlepsze szkoły, a od ludzi naprawdę biednych i potrzebujących odwraca się zatykając nos.

I teraz dochodzimy do problemu istotnego, czyli problemu twórczości. Czy my, jako biały, ale mocno doświadczony przez historię lud mamy w ogóle prawo do własnych narracji? Wielu mówi, że mamy, po czym rozpoczyna się dzika bitwa o to, jak te narracje mają wyglądać. Owa bitwa i przejęcie z jaką strony ją toczą, wynika wprost z niezrozumienia po co mnoży się i rozbudowuje sposoby dystrybucji narracji. Ja to spróbuję dziś wyjaśnić, ale nie wiem czy mi się uda.

Jak wiecie całe moje wydawnictwo jest zaprzeczeniem postaw reprezentowanych przez Sekielskiego, Dehnela, Melera i Kydryńskiego. Przede wszystkim dlatego, że wbrew zarzutom, które się mi stawia, nie eksponujemy tu mojej osoby. To jest zawsze błąd najważniejszy. I mi się udało go uniknąć. Sprawa druga – nie boję się ryzyka – albowiem bardzo szybko zauważyłem, że dystrybucja narracji standardowych nie przyniesie mi spodziewanego efektu. Będzie to droga w dół. Widząc jednak i intuicyjnie rozumiejąc, po co tworzy się narracje globalne i po co mnoży się sposoby ich przekazywania, postanowiłem, że pójdę tą samą drogą. To znaczy zaproponuję Wam coś więcej poza konsumpcją spreparowanych emocji. Stąd w naszej ofercie wzięły się komiksy i memiksy, które są bardzo wyraźnym nawiązaniem do kultury japońskiej, choć opowiadają o sprawach bliskich naszym sercom. Napisałem książki socjalistyczne, a także takie, których nikt poza mną, z obawy o słabe wyniki sprzedażowe by nie napisał. Efekty osiągnąłem różne, ale w większości satysfakcjonujące. Oto, na przykład, w dziesięć lat po pierwszym wydaniu I tomu Baśni jak niedźwiedź, pan Rożek, który próbował być fizykiem i smażyć jajka w upale, na masce samochodu, a także udawać Kamińskiego i Kurka z programu Sonda, postanowił zostać popularyzatorem historii i zrobić program o wielkich, polskich bohaterach. Będzie niezła zabawa, ponieważ wszyscy tutaj dobrze wiemy, że czego by się Rożek nie dotknął rzecz ta zamieni się zaraz w pewną substancję, która zawsze płynie z prądem. I tak będzie również tym razem. Co nie znaczy, że ktoś Rożka zdejmie z anteny i wstawi na pawlacz. Nasz, lokalny rynek treści ma bowiem także swoją specyfikę. Jego charakterystyczną cechą jest kopiowanie zachowań dziennikarzy BBC bez sekundy zrozumienia jaka jest istota ich misji. I to widzimy na przykładzie Rożka, Koterskiego, Sekielskiego i innych. To jest postawa, którą można określić jako David Attenborough a rebours. To jest taka parada słoni, która przeciąga z gracją przez miasto w celu całkiem niepojętym. Słoniom zaś się zdaje, że całe miasto jest dla nich.

A tu link do Rożka. https://www.youtube.com/watch?v=INQojNYaGUA&feature=emb_title

Doczekamy się jeszcze, że Kydryński będzie opowiadał o historii Czech. Poczekajcie ze dwa lata.

Cechą charakterystyczną tych występów jest to, że żaden z wymienionych nie daje szansy innym. Przeciwnie, oni się karmią krwią i sercami swoich współpracowników. Tyle, że ich misja nie opiewa na nic ponad te wygłupy. Inaczej niż misja Lafcadio Hearna.

Każdy kto kupił sobie nasze memiksy wie kim był Lafcadio Hearn. Otóż był to modelowy przykład człowieka, który z kontrowersji wokół własnej osoby, uczynił zasłonę za którą rozgrywały się rzeczy dziwne i ciekawe. Ktoś mnie tu zaraz poprawi i powie, że to nie on, ale ci, którzy stworzyli jego legendę. Być może. Fakt pozostaje faktem – w Nowym Orleanie stoi, wśród szklanych wieżowców, dom Hearna, taki bardzo charakterystyczny dom z epoki kolonialnej. Pozostawiono go, albowiem Hearn był autorem, który poświęcił miastu najwięcej tekstów w całej swojej twórczości. Jak na Irlandczyka, który nie miał jednego oka, a do drugiego przykładał kieszonkową lunetę, żeby cokolwiek widzieć, to sporo. Nie z powodu miłości do Nowego Orleanu znany jest jednak Lafcadio Hearn, ale z powodu swojej miłości do Japonii. I to jest naprawdę niezwykłe. Człowiek ten przybył do Japonii w roku 1890, w zasadzie bez grosza, od razu się odnalazł wśród miejscowej szlachty, zubożałej co prawda, ale jednak. Ożenił się i został kimś w rodzaju bohatera narodowego. Pisał i czytał po japońsku i publikował szkice na temat japońskiej kultury, od razu drukowane po angielsku. Pewnie zrobiłby jeszcze większą karierę, ale zmarł na zawał. Japończycy urządzili w jego domu muzeum, a na jego nagrobku do dziś ktoś kładzie świeże kwiaty.

Nie będę tu dzisiaj rozsnuwał żadnych hipotez, chcę tylko wskazać na to, o czym wspomniałem na początku – na praktyczne wykorzystanie kontrowersji wokół postaci, które zyskują popularność. Chcę byśmy wszyscy zwrócili uwagę na to, jak autentyczny jest przy tym Hearn, choć podejrzewam, że w jego życiorysie nie ma ani pół słowa prawdy i jak beznadziejnie nieautentyczni są Sekielski, Rożek, Dehnel i Kydryński.

Lafcadio był synem służącego w Grecji irlandzkiego chirurga i miejscowej kobiety z ludu. Jego matka, była analfabetką, a ojciec miał z nią dwoje dzieci. Kiedy Lafcadio był mały rodzina wyjechała do Irlandii, ale tam doszło do kryzysu, bo nie rozumiejąca miejscowej kultury i całkowicie wyizolowana matka nie radziła sobie ze sobą. Lafcadio był wychowywany przez bogatą ciotkę, która fundowała mu coraz to nowe szkoły, w których on czuł się coraz gorzej. Najgorzej czuł się, rzecz jasna, w szkole katolickiej. Ponoć uczyli go jezuici. Chyba chodzi o tych wydalonych z Francji, bo innych przecież na Wyspach nie było. Rodzice rozwiedli się w końcu, a jako powód ojciec podał brak podpisu żony pod aktem małżeństwa. Była to dość bezczelna wymówka zważywszy na to, że kobieta nie potrafiła czytać ani pisać. No i teraz najlepsze. Ta biedna analfabetka, wróciła do Grecji i od razu wyszła za mąż za obywatele greckiego pochodzącego z Italii, nazwiskiem Giovanni Cavalini. Miała z nim czworo dzieci. Ów zaś obywatel grecki włoskiego pochodzenia, został z miejsca mianowany gubernatorem wyspy Cerigotto, która dziś nosi nazwę Andikitira. Jeden rzut oka na mapę wystarczy, by włączyły nam się wszystkie lampy ostrzegawcze. Widzimy bowiem, w jakim miejscu leży ta wyspa. Żaden turecki czy rosyjski statek, próbujący wydostać się na Morze Śródziemne nie może jej ominąć. Leży ona bowiem na najkrótszym szlaku wiodący od Bosforu i Dardaneli na pełne morze.

Pan Cavallini zarządzał tą wyspą nie w imieniu rządu greckiego, ale w imieniu królowej i zarządzał nią razem ze swoją żoną analfabetką, której pierworodny syn, pozbawiony jednego oka i ledwo widzący na drugie zrobił za parę lat wielką karierę literacką. A na dodatek zwiąże się w USA, gdzie ponoć biedował, z młodą, ale pełnoletnią Murzynką. Lafcadio pisał dla amerykańskich gazet w Cincinnati i tam poznał tę Murzynkę, analfabetkę jak jego matka, która wydawała się być mu całkowicie podporządkowana. Okazało się jednak, że przyszłość ujawniła pewne niezgodności charakterów i małżeństwo rozpadło się. Lafcadio jednak stał się znany i rozpoznawalny. Potem zaś wyjechał do Nowego Orleanu – facet, który miał za sobą związek z czarną kobietą – i tam zdobył sławę oraz miłość mieszkańców opiewając ich miasto. Niezwykłe, prawda? Później zaś była już ta Japonia, gdzie błyskawicznie nauczył się języka i pojął za żonę córkę samuraja, a potem zaczął publikować te swoje szkice. W tym czasie Tomoyuki Yamashita był ledwie kilkuletnim brzdącem. Jego postawa zaś, postawa poddanego cesarza i wojownika, kształtowała się w czasie kiedy cesarska armia reformowała się i odnosiła sukcesy w Chinach.

Pobieżna nawet lektura życiorysu generała Yamashity wskazuje, że był to człowiek, który miał w sobie jakieś wewnętrzne przełamanie. Zrobił karierę, ale nie mógł pogodzić się z imperialnymi trendami w armii. Karano go za rzekomą niesubordynację, a w rzeczywistości za powątpiewanie w doktrynę dominacji na Pacyfiku. Tomoyuki nie miał łatwego życia, a wiele wskazuje na to, że reprezentował w Japonii po prostu interesy amerykańskie. Nikt go nie utrącił, nie zamordował, nie kazał popełnić samobójstwa, albowiem jego funkcja przed wojną była zbyt istotna. Ona była istotna nawet wtedy kiedy Japończycy gromili Amerykanów, a także kiedy losy wojny się odwróciły. Jego rola jednak – nie tracąc nic ze swojego znacznia – zmieniła w międzyczasie charakter i tego Tomoyuki nie zauważył. Z czego znany jest generał Yamashita wszyscy wiemy. Pewnego dnia wsadził na rowery dwie dywizje wojska i kazał im brnąć przez dżunglę wprost do rogatek Singapuru. Zdobył to miasto z zaskoczenia i stał się bohaterem. To się oczywiście nie podobało sztabowym doktrynerom, ale tak już jest w życiu, że oficerowie liniowi mają nad nimi przewagę. Ona może być krótkotrwała, ale istnieje z pewnością i ujawnia się w momentach kluczowych. Popularność Yamashity przysłoniła różne co do niego wątpliwości.

Kłopot Tomoyukiego polegał na tym, że nie wierząc w misję Japonii na Pacyfiku, ufał, że nie wierzą w nią także jego protektorzy Amerykanie. Tymczasem oni w nią uwierzyli, dokładnie wtedy kiedy powalili Japonię na kolana. To się zdarzało w polityce nie raz i zdarzy się pewnie jeszcze – pokonany wróg, nawet jego truchło, staje się zbyt ważnym elementem nowego porządku, by można było się go tak po prostu pozbyć. Pudruje się je więc i wypycha, udając, że nic się nie zmieniło i ono nadal jest żywe.

Nie było więc mowy, by po wojnie pozbyć się cesarza Hirohito. A kogoś trzeba było zlikwidować. Ktoś bardzo dobrze widocznego, mające za sobą legendę i kogoś na tyle kontrowersyjnego, by nie mógł on się za bardzo bronić. Padło na generała Yamashitę, któremu zarzucono zbrodnie wojenne. To ciekawe, zważywszy, że wielu innych japońskich generałów dokonało czynów znacznie gorszych niż on. Poza ty, jestem tego pewien, był on człowiekiem Waszyngtonu. Być może jego egzekucję wymusili Brytyjczycy, lansujący przez całą wojnę i po niej twórczość Lafcadio Hearna, a być może oficerowie sztabowi w USA. Nie wiem. Jedno jest pewne. Kontrowersje nie służą do tego, o czym myśli Sekielski i z całą pewnością nie służą temu o czym myśli Dehnel. Kiedy zaś człowiek zabiera się za dokonywanie czynów wielkich, jak na przykład zdobywanie sławnych miast, musi uważać, żeby jego drużyna nie zmieniła koszulek w tracie meczu, bez jego wiedzy w dodatku. No i zastanowić się czy nie lepiej by, dla zwrócenia na siebie uwagi, ożenić się z czarną analfabetką.

Ja ze swej strony mogę obiecać, że w naszym wydawnictwie nie będzie prowadzić polityki prostej, ani tym bardziej prostackiej. Będziemy, jak Lafcadio Hearn i David Attenborough opowiadać historie niezwykłe o rzeczach pozornie znanych i używać do tego narzędzi zaskakujących, nawet jeśli nie będą one do końca przez czytelników zrozumiałe.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/narodziny-swiata-w-20-obrazach-1864-1914/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/swiat-w-ciemnosciach/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sanctum-regnum/

  13 komentarzy do “Lafcadio Hearn vs Tomoyuki Yamashita”

  1. Żony analfabetki donosów na mężów nie piszą ☺

  2. Tego „Impresjonistę „Kunzru próbowałem przeczytać i za cholere nie  mogłem skumać ,po kiego grzyba  coś takiego napisano ? Bele jak napisane  o naprawdę najbardziej prymitywnych i prostackich instynktach zboczeńców i jeszcze miała to być wzruszająca  opowieść o nieszczęściu w zniewoleniu . Ale  kto i czego był niewolnikiem ,tego nie  powiedziano wprost . Tragedia ,skup makulatury by tego nie przyjął .

    ….panie  takie rzeczy to my nie  mielimy …..

  3. Mało tego ,słsynna  pani Kazia Szczuka rozprawiała o tym opasłym dziele Kunzru , w  programie Dobre  książki z Tomaszem Łubieńskim i Witoldem Beresiem .No już nie  pamiętam co tam prawiła ale  pamiętam ją w tym programie  jak lewicowo edukowała nas tą literaturą . Program jakoś zniknął ale jak miał trwać . Przecież jesteśmy świadkami spadku czytelnictwa w naszym narodzie i to pewnie  od okresu zaraz po rozbiorach .

  4. Kazia to zjechała. Pamiętam dobrze. Nie podobało się jej. Ona biedna też nie czytała Nabokova i zdawało się jej, że to wszystko idzie naprawdę. No i teraz uczy polskiego w jednym takim liceum.

  5. Jakoś Kazi impet osłabł, żeby z ulubienicy „Maryśki” zjechać do poziomu nauczyciela w liceum, chyba że określenie  – „w jednym takim” – mówi wszystko tzn, że jest ono to liceum  nietuzinkowe. No to wtedy to co innego, to wtedy  jest awans.

  6. o pisarzu Lafcadio Hearn słyszę po raz pierwszy i wcale się tego nie wstydzę.

    Co do losów Tomoyuki Yamashita to są takie życiorysy, gdzie podmioty tych życiorysów rzetelnie i z dużym poświęceniem zapracowują na swoją karierę – raptem zostaje im to odebrane, bo … no (jak Pan to trafnie określił ) zostały zmienione koszulki … bardzo częste. Tyle że jak z małego konia się spada to ból jest do załagodzenia, a jeśli z dużego …. to często kończy się tragicznie.

  7. A pani z jakiego konia spadła?

  8. A jednak lawendowe kółka istnieją, a nawet przedstawiane są w sposób urągający.

  9. ale to chyba wszystko jedno czy to jest do góry nogami ?

  10. W zwykłym kółku pozycja nie ma znaczenia, ale w lawendowym robi różnicę. Znawcy przedmiotu dostrzegli to tu: https://aeqai.com/main/2012/01/robert-knipschild-at-b-deemer-gallery/, ale nie weszli w szczegóły.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.