sie 042020
 

W zasadzie można by ten tekst nazwać – jak ludzie lojalni wobec tradycji, mogą się obronić przed ludźmi lojalnymi wobec budżetu? Odpowiedź nie jest prosta, a pierwsza jej część brzmi – przede wszystkim powinni ich dobrze rozpoznać.

To nie jest łatwe, bo ludzie lojalni wobec budżetu przede wszystkim, jeśli mają złe zamiary, fakt ów ukrywają. Występują za to z hagadą inną. Zwykle taką, która mówi o tym iż pojawili się wyłącznie po to, by szerzyć cywilizację, kulturę i dobro wszelakie, a także podnosić poziom.

Żeby ktoś był lojalny wobec budżetu, musi być budżet, ten zaś jest zwykle wykładany na jakiś cel, projekt, przedsięwzięcie. Ono ma zawsze charakter gospodarczy i zawsze wymierzone jest w tradycję. Żeby za bardzo nie teoretyzować, przypomnę, bo już o tym było. Protestantyzm na ziemi polskiej implantowany był wraz z pakietem przedsięwzięć gospodarczych, o czym mogliśmy przeczytać w książce na temat rodziny Firlejów. I tylko w opozycji do tradycji katolickiej przedsięwzięcia te mogły się rozwijać. Kiedy okazało się, że nie wszystko idzie, jak należało, a prosperity jest o wiele mniejsza niż przewidywano, entuzjazm dla protestantyzmu opadł. Tradycja zaś katolicka nie rozprawiła się z rodzinami protestanckimi w stylu mafijnym, ale przyjęła ich członków z powrotem i jeszcze obdarzyła zaszczytami.

To jest interesująca kwestia, bo mam wrażenie, że w Polsce, kraju bez stosów, zrobiono z tego regułę. Jeśli ktoś opuszcza szeregi, bo mu coś tam zamigotało w oddali i dostaje legitymację, budżet i ludzi, od kogoś innego, nie musi się lękać. Kiedy potem oświadcza, że się pomylił, nie dość, że nie ponosi żadnej odpowiedzialności, to jeszcze go wywyższają. I nie jest on synem marnotrawnym, dodajmy, bo pokusa, by tak to interpretować pojawia się od razu.

Metoda ta pozostała z nami do dziś i w zasadzie wystarczy dokonać jakiejś widowiskowej wolty, by zwrócić na siebie uwagę i być kokietowanym przez budżety i tradycję. O czym to świadczy? O niepewności tradycji. Nie piszę celowo – o słabości, ale o niepewności, albowiem tradycja poszukuje ludzi, którzy być coś zrobili, ma jednak taki kłopot, że nie rozumie, czy tym ludziom coś narzucać i trzymać ich w ryzach czy płakać ze szczęścia, że oni robią cokolwiek. Pisząc – tradycja – mam na myśli Kościół w ogóle, a nie tylko ten jego fragment, który odwołuje się do rytu trydenckiego.

Dlaczego więc Polska była krajem bez stosów, a już takie Niemcy zupełnie nie? Bo tam rozumiano, że działalność heretyków godzi we władzę doczesną i ogranicza znacznie możliwości kreowania dobrobytu przez tę władzę. Przy okazji niejako eliminuje tradycję katolicką. Protestanci mają swoje życie, niby są poddanymi cesarza, ale nimi nie są, bo wolą być lojalni wobec książąt. Ci zaś wykładają budżety na różne przedsięwzięcia. Cesarz zaś – w zaistniałej sytuacji – ma wyłącznie cholerne kłopoty i jego skarb z miejsca właściwie zaczyna przeciekać. Powoduje to nerwowe i gwałtowne reakcje, które nie są zrozumiałe, bez jakiegoś komentarza. Takiego jednak nie może być, albowiem ludzie wierni budżetom, kreują za ich pomocą propagandę, która obnaża tylko goły fakt – tego czy tamtego spalili na stosie.

 

Herezja husycka jest tu modelowym przykładem – spod nóg cesarz wyciągnięto złoto-srebrny kawałek posadzki z napisem „Czechy”, przetopiono go i wybito z tego masę fałszywej monety. Człowiek, który to firmował miał zasłonić ów fakt doktryną religijną i sprawić, by ludzie wierzyli iż Praga i inne miasta nie są wierne budżetowi, ale tradycji. Cesarz, który próbował negocjować strasząc praskie gangi spaleniem Husa, napotkał mur zimnej obojętności. – A to se go spal – powiedziało miasto i zaczęło się zbroić.

 

Kłopot prawdziwy polega na tym, że tradycja traktuje ludzi wiernych budżetom tak samo, jak swoich. To jest pierwszy krok do deprawacji. Podobnie jak wiara w to, że komunizm jest naturalnym systemem, który musi nastąpić, bo to wynika z logiki dziejów. Z niczego to nie wynika, komunizm zaś jest herezją narzuconą w wyniku wojny, ta zaś ma trzy fazy. Najpierw jest wojną zewnętrzną, potem rewolucją, a na koniec wojną domową. To można prześledzić dość dokładnie, nie tylko na przykładzie Rosji, ale także Meksyku. Tyle, że tam następowało to w daleko szerszych interwałach czasowych. Wojna zewnętrzna przerodziła się w szereg konfliktów wewnętrznych, które następnie zaowocowały rewolucją. Ta zaś zdewastowała tradycję. O czy można poczytać w książeczce zatytułowanej „Cristiada”. Ona wywołuje często polemikę opartą na jednym argumencie – katolicy też zabijali. Jasne, a powinni sami dać się pozabijać. Na przykładzie Meksyku dobrze widać w jaki sposób tradycja, reprezentowana przez hierarchów, ustępuje budżetom, tłumacząc to wartościami nadrzędnymi, na przykład pokojem. Jaki przepraszam pokój można zawrzeć z satanistami? Można im tylko ulec i się podporządkować przyjmując ich warunki. I to właśnie stało się w Meksyku, kosztem tych wszystkich ludzi, którzy stanęli w obronie tradycji nie oglądając się na budżety.

Co takiego dokładnie stało się w tym Meksyku? Oto ludzie,  w wyniku dwóch wojen domowych, musieli przestać myśleć, mówić i wierzyć, w to w co dotychczas wierzyli. Stało się tak, albowiem budowano nowy ład, a w nim nie może być miejsca na jakieś przestarzałe urządzenia. Czym skończyła się budowa nowego ładu wiedzą wszyscy, którzy oglądają seriale o meksykańskich gangach. Nowy ład okazał się farmą produkującą środki odurzające dla wielkich metropolii na północy. I w zasadzie do niczego innego nie służy.

 

Na czym polega nasz kłopot dzisiaj? Na pewnym zawstydzeniu, póki co, które odczuwamy, myśląc o przeszłości i tradycji. Tyle, bo mówić już o niej w sposób twórczy i bezpretensjonalny, a także interesujący już nie potrafimy. I to nie jest naszą winą, na szczęście, a może niestety. To jest wina hierarchów i tych duchownych, którzy wierzą w dialog z satanistami, a także w to, że publicystyka Terlikowskiego uratuje Kościół, bo ma on przecież dużo dzieci. Myślę, że pomiędzy duchownymi, a wiernymi nie ma dziś innej komunikacji niż nieszczera. To jest zastanawiające. Nie ma, poza tanią publicystyką i liturgią, żadnej komunikacji, która mogłaby przeważyć zwrócić uwagę ludzi na tradycję. Jednocześnie ciągle słyszymy o tym, że trzeba przyciągać ludzi do Kościoła, bo sama liturgia nie wystarczy.

Na czym to polega, i w którym kierunku zmierza, wszyscy wiemy. Co będzie na końcu tej drogi? Ja nie wiem, ale nie spodziewam się jakiś szczególnie ciekawych aranżacji. Na dziś to tyle.

  15 komentarzy do “Lojalność wobec budżetu i lojalność wobec tradycji”

  1. To nie jest łatwe …

    Jest łatwe bo ludzi lojalnych wobec budżetu łatwo rozpoznać, bo biorą granty, dotacje  i zapomogi ☺

  2. Gdzie, czy kiedy, był ten moment przełomowy, po którym zaczęliśmy wierzyć, że z satanistami można się dogadać? Wydaje mi się, że wtedy, gdy zaczęli masowo przenikać do naszej bandy, lub wtedy, gdy członkowie naszej bandy uwierzyli, że w zasadzie jest nas tak dużo, że próba robienia czegokolwiek  jest grzechem.

  3. Może to tkwi w naszej mentalności, w naszej głęboko zakorzenionej kulturze negocjacji, w przekonaniu, że człowiek jest istotą rozumną i jeśli się tylko przedstawi racjonalne argumenty to uda się dojść do porozumienia. KK chyba już wie, że się nie da i dlatego milczy?

  4. Może kiedys negocjowano, bo Kościołowi się wydawało, że  z pogubionymi trzeba rozmawiać (stąd rozmowa, negocjacje, może nawracanie), a teraz wiadomo, że rozmowa z satanistami nie ma sensu,  nawet fakt rozmowy będzie wykorzystany przeciwko nam.

    Poczują upodmiotowieni i zaraz niszczycielsko zadziałają

  5. Jedną z dróg obranych przez tradycję jest niestety „fajnokatolicyzm”. Hierarchia sądzi, że w ten sposób kokietuje młodych. Podąża to w kierunku Hołowni i Szustaka. W najlepszym wypadku abp Rysia.

    W czym się jeszcze ostatnio objawiła niepewność tradycji? W akcji z księdzem Isakowiczem i komisją ds.pedofilii (matko! co za absurd sam w sobie).

    Po jego odrzuceniu przez PiS i PO widać było pełne wzmożenie po wydawałoby się sprzyjającej tradycji stronie. Od Terlikowskiego, przez Cenckiewicza po Ziemkiewicza.

    Nikt nie odczytał prowokacji w jego wystawieniu.

    A gdzie reakcja, jakikolwiek głos tradycji?

    Cisza.

  6. Moją nieufność budzi bycie kapłana tam, gdzie chodzi o „oczyszczenie” KK., kiedy w przypadku współpracy z UB położono tamę na uczelniach i w innych instytucjach.

  7. Wszyscy rzucili się na KK jak gdyby  innych  „kościołów” nie było. A co zrobić z tym prawosławnym, w którym komunistę świętym męczennikiem ogłosili? Albo z tym rabinem, który nie pozwala ludzi godnie pochować?

    I jeszcze te zaszłość z różnymi rozwietkami…

  8. Co zrobić , żeby nie stać się drugim Meksykiem? Gietrzwałd jest drogowskazem. Ale jak trafić zwłaszcza do młodych ludzi? Nie wystarczy powiedzieć np.”nie bierzcie metaamfetaminy”. Oni muszą uwierzyć, doznać wstrząsu. Walka z KK to była skuteczna podgotowka. Afera pedofilska wśród zachodnich polityków nie zatarla wrażenia, że wszystkiemu jakoby winni księża. Bo Hollywood o tym nie nakręci. A może Braun założy polskie Hollywood, albo Mel Gibson. Tak, niech on dokończy film o Gietrzwałdzie.

  9. A jak to brzmi. Jasno. prosto… bez kluczenia i owijania w bawełnę. Klękajcie narody.

  10. jaka piękna ta lojalność dziennikarzy poszczególnych XIX wiecznych stolic wobec swoich liberalnych, „postępowych” mocodawców utrzymujących gazetę. Dziennikarzyna z Widnia nie bardzo mógł decyzje papieża skrytykować to wspomniał, że w Peterburgu to chyba wybór Ledóchowskiego to nie bardzo…

    Od roku już znana jest Encyklika „Rerum Novarum”, papież wie że trzeba zadbać o proletariat…, no ale gazety z liberalnych stolic nie tak opisują rolę proletariatu

  11. Meksyk wydaje się działaniem równoległym do rewolucji w Rosji, południowoamerykańskim poligonem tych samych sił?

    Czy poza Polską jest na świecie drugi równie katolicki kraj? Na dodatek z tak długą tradycją?

    Czy to oznacza, że jesteśmy bardziej bezpieczni czy bardziej narażeni?

    Czy „projekt Rzeczpospolita” nie był właśnie przez katolicyzm konsekwentnie atakowany, a potem likwidowany i redukowany?

    Czy to nie wystarczy, aby zrozumieć, że katolicyzm był i jest naszą absolutnie bazową i niezbędną wartością, abyśmy zachowali duchową niezależność i siłę?

    I, że uderzenia w katolicyzm będą trwały, że w zasadzie wciąż jesteśmy przedmurzem, wyspą, na którą wciąż trwa inwazja?

    I, że musimy się bronić, nawet jeżeli hierarchia mięknie, błądzi, kolaboruje? I, że to zgorszenie nie tylko nas nie zwalnia, ale narzuca jeszcze większe obowiązki?

  12. Meksyk wydaje się działaniem równoległym do rewolucji w Rosji, południowoamerykańskim poligonem tych samych sił?
    Czy poza Polską jest na świecie drugi równie katolicki kraj? Na dodatek z tak długą tradycją?
    Czy to oznacza, że jesteśmy bardziej bezpieczni czy bardziej narażeni?
    Czy „projekt Rzeczpospolita” nie był właśnie przez katolicyzm konsekwentnie atakowany, a potem likwidowany i redukowany?
    Czy to nie wystarczy, aby zrozumieć, że katolicyzm był i jest naszą absolutnie bazową i niezbędną wartością, abyśmy zachowali duchową niezależność i siłę?
    I, że uderzenia w katolicyzm będą trwały, że w zasadzie wciąż jesteśmy przedmurzem, wyspą, na którą wciąż trwa inwazja?
    I, że musimy się bronić, nawet jeżeli hierarchia mięknie, błądzi, kolaboruje? I, że to zgorszenie nie tylko nas nie zwalnia, ale narzuca jeszcze większe obowiązki?

  13. kraj z tak długą katolicką tradycją … i rola hierarchii kościelnej w tej tradycji

    wiesz na YT, któryś z księży, chyba Ks. Bogusław Jaworowski mówi, nie myślcie że szatan z kimkolwiek obchodzi się łagodnie, że jakaś ludzka grupa pozostaje poza sferą jego ataków, on atakuje wszystkich  – no właśnie i na nas na katolików rozumiejących że katolicyzm jest naszą bazą, absolutną wartością nakłada to jeszcze większe obowiązki …  modlitwy za naszych duchownych

  14. kościół unicki (in statu nascendi) był chyba przykładem koncyliacyjnego sposobu załatwienia spraw wiary między dwiema hierarchiami

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.