Nie mogę przestać myśleć o naszym nowym projekcie. Nie mogę, albowiem lubiłem kiedyś swoją pracę dziennikarską, tę lokalną i na nowym portalu zamierzam trochę do tamtych zamierzchłych czasów nawiązać. Kupię kamerę, może nie super profesjonalną, ale nie taka badziewną jak ta, co ją mam teraz i zacznę normalnie nagrywać różne materiały. Nie tylko pogadanki. Chciałbym robić wywiady, a może nie tyle same wywiady, co materiały z pogranicza wywiadu i publicystyki. To chyba będzie lepsze niż telewizja i nie będę się musiał przejmować ograniczeniami czasowymi. Na początek jednak pomyślałem, że trzeba wydać jakiś manifest. Manifesty artystyczne istnieją, jak wiadomo po to, żeby można było potem artystę rozliczyć z twórczości. Nasz także będzie po to napisany – żeby potem każdy mógł sprawdzić czy wszystkie jego punkty zostały zrealizowane czy też nie. Zanim jednak ten manifest ogłoszę, muszę umieścić tu jakieś wprawki, czyli deklaracje dotyczące planów i celów naszej działalności. Każdy wie, że lepiej formułować program negatywny niż pozytywny, a więc, żeby sobie ułatwić robotę, napiszę najpierw czym nasz nowy portal nie będzie. Na pewno nie będzie szkołą uwodzenia a la Janusz Korwin Mikke, na pewno nie będzie rezerwatem dla nie radzących sobie ze sprzedażą autorów, nie będzie też miejscem gdzie wskazuje się kto jest a kto nie jest żydem i masonem. Choć z tymi masonami to może być różnie. Czym w takim razie będzie ten portal? I co będziemy przedstawiać w naszych materiałach filmowych? Myślę, że przede wszystkim będzie to portal, na którym ze wszystkich sił dążyć będziemy do upodmiotowienia odbiorcy. To znaczy, że będzie tam mało kokieterii, bo według mnie autor nie jest po to, by dostarczać czytelnikowi rozrywki. Tak się złożyło, że w czasie przedświątecznym i świątecznym odebrałem sporo telefonów. Nie tylko z życzeniami, ale także z dziwnymi pretensjami i uwagami. Proszę Państwa, nie będę przez telefon odpowiadał na żadne pytania dotyczące moich relacji z kimkolwiek i nie będę się tłumaczył z moich decyzji i zaniechań. Nie po to tutaj jestem. Teraz muszę ze wszystkich sił skupić się na powiększeniu liczby czytelników naszych książek i mam zamiar przedsięwzięcie to przeprowadzić z sukcesem w ciągu tego roku. Powstanie przede wszystkim portal video, ale także katalog naszych publikacji oraz nowy numer gazety omawiającej wydawane przez Klinikę Języka książki. No i wydamy dużo książek.
Przez święta czytałem sporo z tego co tam zalegało półki i stoliki u teściowej, czyli głównie gazownię i Politykę. To jest – moim zdaniem – najlepszy moment na to, by się pokazać i jasno wyrazić o co nam tutaj chodzi. Oni są tak beznadziejnie słabi i przewidywalni, że tylko osoby wyjątkowo nierozgarnięte, wręcz ciemne, będą ich popierać i ekscytować się produkowanymi przez nich treściami. To jest dla mnie, człowieka, który długo nie miał do czynienia z tymi treściami spore zaskoczenie. Tak źle jeszcze nie było. Nie można więc czekać i nie można się oszczędzać, bo drugi taki moment może nie nadejść. Jak każda polityka, nasza także musi być oparta o sojusze. Niestety na rynku wydawniczym w Polsce nie możemy znaleźć żadnego sojusznika, który wpisywałby się w nasze aspiracje i plany. Możemy jednak sami konstruować ofertę dla różnych wydawnictw, współpracując z nimi doraźnie. I to właśnie czynimy od zeszłego miesiąca. W naszym sklepie jest sporo ciekawych książek z rynku, nie licząc oczywiście naszych własnych nowości. Od dawna jasne jest, że jedynym naszym sojusznikiem jest czytelnik. Innych nie mamy i mieć nie możemy, a na dodatek – wiem to z całą pewnością – musimy zwalczać ze wszystkich sił tych, którzy czytelnika nie szanują, którzy go próbują oszukiwać, albo kierować jego uwagę w stronę kwestii powierzchownych, nieistotnych, ale pozornie niezwykle atrakcyjnych. To są ludzie, którym się zdaje, że relacja pomiędzy autorem, wydawcą i czytelnikiem przypomina relację pomiędzy dyrektorem cyrku, a publicznością. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi, niech idzie do cyrku Zalewskiego. Stary pan Zalewski, po każdym przedstawieniu, staje przed wyjściem z namiotu, w ręku ma pejcz i kapelusz i zachowuje się tak, jakby odbierał gratulacje od bardzo wpływowych i niezwykle dystyngowanych gości. Tymczasem mijają go dzieci z rodzicami, jakieś starsze panie pochłonięte swoimi sprawami i kilku pijaków. On zaś porusza się bardzo dynamicznie, rzuca głową na boki i uśmiecha się szeroko patrząc na wychodzących niewidzącymi oczami. To jest widok przykry i niezwykle frustrujący. Podobnie zachowuje się wielu autorów i wydawców. Tak nie można. Nie może zostawiać czytelnika samemu sobie i nie można kokietować go okolicznościami, które nie istnieją. W czymś takim jednak specjalizuje się wielu autorów, których nazwisk nie wymienię. U nas tak nie będzie.
Dla wielu nudzących się w swoim własnym towarzystwie ludzi nie będzie to dobra wiadomość, albowiem mogą odebrać nasz nowy portal i tematy w nim proponowane, jako jeszcze większe nudy niż to co mają na co dzień. Moja odpowiedź na tego rodzaju wątpliwości brzmi – i bardzo dobrze. Nie jesteśmy w cyrku, ani w żadnym innym podupadającym przedsiębiorstwie rozrywkowym. Nie kokietujemy czytelnika taniochą. Robimy coś innego zgoła. Próbujemy mianowicie tak przestawić narracje obowiązujące w popkulturze, by na tych na nowo ustawionych szynach wykoleiły się wszystkie rewolucyjne lokomotywy jakie uruchomiono w ciągu ostatnich 150 lat. Jesteśmy na prostej drodze do sukcesu, a im mniej o nas mówią i im gorzej wzmiankują, tym lepiej. Najlepiej zaś by było gdyby w ogóle nie pisali i nie mówili. Poradzimy sobie bez tego, albowiem sposób w jaki promuje się dziś i lansuje autorów jest gorszy niż to, co na koniec przedstawienia pokazuje w swoim cyrku pan Zalewski. Gorsze, bo w nim jest widoczny tragizm wielkiego artysty i menedżera, który przegrywa walkę z nowoczesnością. W nich zaś, w tych przygłupach mieniących się pisarzami i ich promotorach nie ma nic poza aż nazbyt widoczną chęcią naciągnięcia publiczności na jakieś drobne.
Na dziś to tyle. Dodam jeszcze może jedno – jechałem wczoraj pół dnia samochodem i dziś także będę jechał. W radio mówili o tym, jak teraz będą promować Polskę w Chinach. Wyobraźcie sobie, że już nie przy pomocy pisarza Dehnela. Okazuje się, że będę mówić o polskich zakonnikach, opisanych po kolei w kwartalniku „Szkoła nawigatorów”. Hoym i Szuniewicz idą na pierwszy ogień. Wiem, wiem, to wcale nie nasza zasługa. No tak, ale to myśmy pierwsi zaczęli publikować materiały na ten temat. Za chwile podchwycą to inni. Mam nadzieję. Dobra, wyjeżdżam na cały dzień w ważnych sprawach. Miłej zabawy.
Zapraszam do księgarni basnjakniedzwiedz.pl
A oto najnowsze nagranie „u Michała” w księgarni Foto-Mag, tym razem:
O książce – Jerzy Bandrowski: Przez Jasne Wrota
https://www.youtube.com/watch?v=7QZMxQrAswo
poprzednie nagrania:
O ziemiaństwie:
https://www.youtube.com/watch?v=0ronBf5oH7k
O wydawniczych nowościach i kolejnych tomach baśni „Socjalizm i Śmierć”:
https://www.youtube.com/watch?v=D_pzN2U-hsA
O kwartalniku Szkoła Nawigatorów o protestantyzmie:
https://www.youtube.com/watch?v=mPtOH0VMOq0
O filmie Grzegorza Brauna „Luter i rewolucja protestancka”:
https://www.youtube.com/watch?v=69RcKACAUZI
O książce Hanny Koschenbahr-Łyskowskiej „Zielone rękawiczki”:
https://www.youtube.com/watch?v=PBIz5asguCA
O Bibliotece Historii Gospodarczej Polski:
a u mnie było to samo, o czym już wspomniałem tutaj, czyli mój wypad do Warszawy w lutym tego roku i sklep-księgarnia na lotnisku, dla mnie katastrofa to byla, ta oferta tam, książki i gazety.
Była jedna płyta CD, gdzieś tam przy kasie, czyli wyprzedaż, bo zainteresowanie widać słabe, Rafał Blechacz i Koncerty Chopina. Kupiłem.
Ci rzuceni na front promocji Polski w Chinach, niech zwarzą, że partner chiński ma za sobą duże przejścia z kapitałem tzw „zagranicznym”.
Tak się zasugerowała tym wątkiem chińskim , że zdjęłam z półki „Almanach dat 1799 – 1918” i czytam o Chinach:
– 1839 wojna tzw I opiumowa (do 1942 r)
– 1842 trzy i pół krotny wwóz brytyjskich tkanin bawełnianych i wełnianych do Chin,
-1843 eksterytorialność dla obywateli brytyjskich na terenie Chin
– 1845 przyznanie takich samych praw dla Francuzów i Amerykanów
– 1846 zezwolenie dla duchownych francuskich na kult i misje katolickie w Chinach,
– 1854 żądania Francji, Wlk. Brytanii i USA o rewizję traktatów, domaganie się prawa handlu bez ograniczeń, otwarcia poselstw i zezwolenia na handel opium.
– 1856 – II wojna opiumowa (Anglia i Francja przeciwko Chinom)
– 1858 – traktaty tiencińskie – zgoda Chin na podróże dla Francuzów i Anglików po terenie Chin, otwarte poselstwa obu krajów w Pekinie, nowe porty dla handlu zagranicznego, obniżka ceł, zalegalizowanie handlu opium. Dalsze ustępstwa Chin wobec USA i Rosji.
– 1859 – III wojna opiumowa do 1860 r zakończona traktatem w Pekinie – kontrybucja wojenna 16.700.000 liangów oraz zalegalizowanie handlu niewolnikami (kulisi).
-1876 – konwencja handlowa Chin i Wlk. Brytanii – kolejne porty dla handlu brytyjskiego, wyjęcie obywateli brytyjskich spod jurysdykcji chińskiej.
-1881 – pierwsza linia kolejowa w Chinach
– 1884-85 wojna tonkóńska o zwierzchnictwo nad Wietnamem, wygrana Francji
-1889 – w Chinach przebywa 628 europejskich i 325 chińskich duchownych katolickich
– 1895 – misje protestanckie w Chinach liczą 6 tys osób
-1896 – akcje przeciw misjonarzom w Chinach (Tajny związek Wielkich Mieczy)
-1899 – 1901 powstanie bokserów (przeciwko cudzoziemcom)
1910 – zniesienie niewolnictwa, zakaz handlu ludźmi
1911 – zakaz tortur i zakaz używania opium, zezwolenie na małżeństwa mieszane,
1912 – wprowadzenie kalendarza europejskiego w Chinach
1914 obce inwestycje w Chinach: 37,7% Wlk Brytania, 16,7% Rosja, 16,4% Niemcy, 13,6% Japonia, 10,7% Francja, 3,1% USA, 1,4% Belgia, inne kraje 0,4%.
Takie oto doświadczenia 80 lat wojny Wlk. Brytanii, Francji i innych państw o rynek chiński.
Witam,
ponieważ na zdaniu, cytuję: „Manifesty artystyczne istnieją, jak wiadomo po to, żeby można było potem artystę rozliczyć z twórczości” można zrobić doktorat albo habilitację dobrze byłoby wiedzieć czy mamy to samo rozumienie tego twierdzenia. Ja to rozumiem w ten sposób, że wszelkie manifesty artystyczne są zawoalowaną formą porozumiewania się bojówek zagrzewajacych w ten sposób swoich wyznawców do walki. Jeśli twierdzenie to funkcjonuje w tej notce jako ironia, to cała notka po trosze wydaje się być ironiczna. Tak to zrozumiałem. Może się mylę. Szczególnie w świetle owych telefonów (z pretensjami), które jeśli są prawdziwe, to wszystko jest najlepszym, bożym rzekłbym, porządku. Bo gdyby owych telefonów nie było to miałbym wrażenie zwykłego przedstawienia a, tak tam gdzie są ludzie, prawdziwi ludzie, muszą być wątpliwości, pretensje, swady, żale bo tacy po prostu jesteśmy. Prawdziwi we wszystkim.
Pozdrawiam
Telefony, elektryfikacja i ziemniaki – to cele ataku kontrrewolucji
No proszę Cię – manifesty artystyczne to są pierdoły. Liczy się wyłącznie DZIEŁO.
Swietne wiesci, Panie Gabrielu…
… znaczy sie, ze to tylko kwestia czasu jak ta banda naszyH baranow… i naszyH polYtykUF zacznie gadac Coryllus’em… zreszta to jest nieuniknione…
… ALE… to trzeba umiec, a to wielka SZTUKA jest… takich Artystow jak Pan – przez duze A jest naprawde niewielu… i bandzie naszystUF daleko do niej… a na zlodziejstwie intelektualnym daleko nie zajado… te gamonie i jelopy niedouczone !!!
naiwnie zapytam a po co doprowadzać do wygnicia ziemniaków, przecież można je zebrać z pola i z rodziną zjeść – jak to realistycznie choć smutno namalował znany Wincenty, no albo można zacier zrobić i mieć popitkę na długie zimowe, mroźne wieczory, po co doprowadzać do zniszczenia ziemniaków ?…. znaczy się dobrze że była rewolucja to przywróciła porządek tak?
„Machine guns mounted on the public library” – czyli biblioteki zawsze jednak do czegoś się przydadzą, nawet rewolucjonistom.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.