lut 022015
 

W sobotę wieczorem udzieliłem wywiadu rozgłośni radiowej nadającej na terenie powiatu Puławy i chyba Ryki, ale nie jestem pewien. Pani prowadząca ten wywiad pytała mnie o różne rzeczy, między innymi o Ebenezera Rojta (że też nigdy Ziemkiewicza nikt o niego nie spyta, albo Łysiaka, albo Stillera), ale także o to co chciałbym przekazać młodym pisarzom, którzy chcieliby zadebiutować w Polsce dzisiaj. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, bo według moich ocen taki debiut nie jest możliwy. Być może się mylę, ale w tych warunkach jakie mamy żaden autentyczny debiut nie zostanie na rynek dopuszczony. Pisaliśmy już o tym z Toyahem, ale trzeba to chyba jeszcze raz powtórzyć. Debiutanci nie mają szans i to nie z powodu niedociągnięć warsztatowych, bo ja wierze, że w Polsce jest wielu zdolnych autorów, ale przez to, że rynek jest skonstruowany tak, by żaden z nich nie znalazł na nim miejsca dla siebie. Do tego dochodzi jeszcze osobista motywacja autora, który – o ile jest autentyczny – nie myśli na początku swojej drogi o sukcesie, ale o akceptacji. I to jest podstawowa przyczyna klęsk wszystkich debiutantów. Oni oczekują akceptacji dla swojej twórczości. A takiej akceptacji nie będzie i być nie może. Nie istnieją bowiem ludzie serio interesujący się literaturą i tym co zwykle nazywa się jakością tekstu. Nie istnieją, bo język polski i jego dalsze losy nikogo dziś nie obchodzą. Inaczej niż w stuleciu XIX kiedy to obchodziły wszystkich. Od robotników fabrycznych począwszy na urzędnikach carskich polskiego pochodzenia kończąc. Autorzy myślący o akceptacji, a takich jest większość, jeśli mają szczęście wpadną w pułapkę zastawioną przez prostych kanciarzy, którzy coś im tam wydadzą, ukradną pieniądze, a nakład zmielą i zarobią jeszcze na tym przemiale. Jeśli będą mieli pecha trafią na gang homoseksualnych satanistów, którzy każą im podpisać jakiś cyrograf. Stąd niestety wczesne debiuty są obarczone dużym ryzykiem. Późne trochę mniejszym, ale tylko trochę, bo żeby wygrać i żyć, człowiek musi wziąć na siebie wszystkie obowiązki towarzyszące wydawaniu książek oraz ich pisaniu, bez gwarancji, że cokolwiek się uda. Na pewno nie może wówczas liczyć na zainteresowanie ze strony mediów. Spróbujmy teraz pokazać jak działa ten nasz rynek książki raz jeszcze i do czego potrzebni są tam autorzy. Bo co do tego, że czytelnik jest zbędny i tylko przeszkadza zgadzamy się chyba wszyscy.
Zadzwonił tu wczoraj Toyah i opowiedział mi następującą historię. Oto jest nieopodal jego domu sklep sieciowy, a w nim pracuje pewna ekspedientka, która ma zwyczaj wystawania przed drzwiami, jeśli akurat nie ma klientów i palenia papierosów. Pani owa, młoda, licząca zaledwie jakieś dwadzieścia kilka lat, wręczyła ostatnio Toyahowi, z którym jest zaprzyjaźniona, karteczkę odbitą na ksero. Na tej karteczce zaś była informacja, że niebawem ukaże się jej książka pod tytułem „Niepokój” czy jakoś podobnie. Będzie to powieść psychologiczna, bardzo gruba i poważna. Pani owa, autorka, wysłała swoje dzieło do wszystkich wydawnictw, ale tylko jedno jej odpowiedziało. Nie wiem jakie, od razu się przyznam. Obiecali tej dziewczynie 30 procent od sprzedaży egzemplarza i serię spotkań autorskich. Coś fantastycznego, tylko pozazdrościć. Ja przynajmniej zazdroszczę. Kiedy Toyah z nią rozmawiał, zdradziła mu, że chciała wysłać swoją powieść także do wydawnictw amerykańskich, ale ktoś jej to odradził. Chyba ten wydawca. Lepiej będzie bowiem – tak jej tłumaczono – zdobyć sławę i pieniądze najpierw w Polsce, a dopiero potem, kiedy już osiągnie sukces na miejscu, wystartować do tej Ameryki, bo wtedy tamci wydawcy będą mieli pewność, że dostają do ręki coś naprawdę wartościowego.
Czekamy więc na tę książkę, bo ma ona ukazać się w lutym. Toyah obiecał, jej swoją książkę, a ona mu swoją, będziemy więc mogli zapoznać się z treścią powieści psychologicznej pod tytułem „Niepokój”.
Tak wygląda tło, czyli to co na rynku stanowi masa tabulettae. Teraz opiszę te debiuty, które choć nigdy nie będą drukowane w Ameryce, zgarną z rynku wszystko co tam jest, czyli autor dostanie część dotacji, za które wydano jego książkę, oraz jakiś grosik ze sprzedaży nakładu na makulaturę.
Oto w gazowni pojawiła się recenzja książki Małgorzaty Halber autorstwa niejakiego Żulczyka. Ten cały Żulczyk to jest człowiek z Krytyki Politycznej, a Małgorzata Halber to pani, która zaczynała karierę w programie 5-10-15 i tam zabawiała dzieci swoimi dowcipami. Ja ten program próbowałem oglądać, ale nigdy nie udało mi się chyba zaliczyć w całości jednego choćby wydania. Małgorzata Halber zdradza nam na łamach gazowni, że o mały włos nie trafiła do szkoły dla dzieci resortowych, ale jakoś się udało i poprzestała tylko na tych programach dla młodzieży. Dziś zaś chce nam opowiedzieć o swoim życiu, o tym jak została alkoholiczką i jak z trudem porzuciła picie. Ja od razu powiem, że serdecznie współczuję Małgorzacie Halber, z powodu jej choroby, nie wiem jednak po co ona pisze o tym książki, które są w dodatku reklamowane w gazowni. Dookoła jest mnóstwo pijaków piszących książki, artykuły w gazetach i występujących w telewizji.
Mają oni za sobą doświadczenia dużo cięższe niż pani Halber i opowiadają o nich z większym niż ona wdziękiem. No, ale ich gazownia nie reklamuje i ich książki, na pewno nie zasilą rynku taką ilością egzemplarzy, co książki pani Halber.
Ja rozumiem, że chęć zarobienia paru złotych na własnym nieszczęściu i popełnionych w młodości błędach jest przemożna. Ona się wiąże z opisanym tu na samym początku pragnieniem uzyskania akceptacji otoczenia, ale – podkreślam – takie chętki zawsze kończą się klęską. Bez względu na to czy się chodziło do resortowej szkoły czy nie.
I oto w tych dwóch przykładach ujawniła się przed nami istota rynku książki w Polsce. Mamy dziewczynę ze sklepu, która śni o tym, by zostać pisarką i ktoś jej daje szansę mamiąc do tego wizją kariery w USA. I mamy panią Halber, która ma wszystkie potrzebne kontakty i koneksje by robić karierę dziennikarską lub nawet polityczną, bo czemu nie, ale ona się uparła żeby pisać książki. Te dwie autorki, jakże różne, są w swoim pragnieniu, by zostać kimś, identyczne. Być może wynika to z mechaniki rynku i samo się tak ułożyło, a być może ktoś to tak zaplanował, że przez najbliższe lata oglądać będziemy na polskim rynku książki tylko takie zestawy. Biedną dziewczynę z sieciowego sklepu, która stanowić będzie tło i zapijaczoną gwiazdę, która wystąpi w roli rodzynka. I to koniec. Na resztę miejsca nie będzie w segmencie zwanym powieścią psychologiczną i takimż poradnikiem. Pozostają inne segmenty, ale tam sytuacja jest dokładnie taka sama. O czym możemy się przekonać czytając książki Zygmunta Miłoszewskiego.
Jednej ważnej rzeczy nie powiedziałem tej pani z radia, która przeprowadzała ze mną wywiad. A chodzi o kwestię podstawową, o rozróżnienie autora autentycznego od autora atrapy, który markuje istnienie rynku literackiego w Polsce. Otóż autor autentyczny nie powinien, w mojej ocenie, pisać o stanach swojej duszy i o głębiach swoich przeżyć. To jest sprawa podstawowa, no chyba, że uprawia pastisz, wtedy co innego. Autor prawdziwy opisuje jedynie swoich bliźnich, a czynić to powinien tak, by z ich prostego i pozornie nieciekawego życia ułożyć poemat heroiczny. To możliwe, wierzcie mi.
Na koniec coś jeszcze. Miałem pisać o tym osobny tekst, ale po co czekać. Oto okazało się, że koncern Warner Bros kupił Polskie Nagrania. Czy to nie jest fantastyczna wiadomość? Poprawcie nie jeśli się mylę, ale zdaje się chodzi o to, że prawa do wszystkiego co nagrano w Polsce od końca wojny należą teraz do Amerykanów. Przejęcie nastąpiło wskutek tego, że Polskie Nagrania musiały zapłacić rodzinie Anny German pieniądze za emisję jej piosenek. Firma zbankrutowała i można było ją kupić za jakieś trzydzieści srebrników. Pytanie istotne brzmi: dlaczego rodzina Anny German nie upomniała się wcześniej o te tantiemy, a dopiero teraz po emisji tego nieszczęsnego filmu o artystce? I po klapie jaką zrobiły występy aktorki odtwarzającej główną rolę? Ja nie znam na to pytanie odpowiedzi. Wiem, że rynek praw autorskich, praw zabezpieczających autentyczną jakość, to sprawa niezwykle poważna. Działają na nim ludzie, którzy potrafią wykreować z niczego właściwie jakiegoś muzyka, takiego jak Cesaria Evora czy ten cały Rodriquez (chyba tak się ten gość nazywa, ten co ma 80 lat i jest zapomnianym geniuszem), a następnie po jego śmierci, handlować tym co on zostawił, jego dorobkiem. Być może pomiędzy tą metodą, a przejęciem Polskich Nagrań nie ma żadnych podobieństw, ale chyba jednak są. A Wy? Jak myślicie?

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Mamy tam cały festiwal promocji. „Dzieci peerelu”, „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” oraz „Dom z mchu i paproci” sprzedajemy po 10 złotych plus koszta przesyłki. „Najlepsze kawałki” oraz 2 i 3 numer Szkoły nawigatorów sprzedajemy po 15 złotych plus koszta przesyłki. Zapraszam także do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.

Ponieważ wielkimi krokami zbliża się moment wydania pierwszego w nowej edycji tomu „Baśni jak niedźwiedź”, który będzie miał, według życzenia czytelników twardą oprawę, oraz zawierał będzie dziesięć barwnych ilustracji, zamieszczam oto krótki trailer zapowiadający to wydarzenie. Przygotował go oczywiście Tomek Bereźnicki. On także jest autorem ilustracji.

Wrzucajcie go, proszę gdzie tylko możecie.

Od dziś rozpocznamy NEP czyli Nową Ekonomiczną Politykę, żeby jakoś do tego nawiązać napisałem specjalnie cały tekst o radzieckich zbrodniarzach. Ponieważ Tomek kończy już prace nad nowym leyoutem Baśni jak niedźwiedź. Tom I, rysunki są prawie w komplecie, brakuje tylko dwóch. Cena zaś nowej Baśni twardej oprawie z tymi rysunkami, Baśni, która pojawi się na początku marca, będzie taka sama jak dotychczas, czyli 40 złotych, pora na promocję. Od dziś Baśń jak niedźwiedź. Tom II kosztować będzie 20 zł, Baśń jak niedźwiedź. Tom III 40 zł, Baśń jak niedźwiedź. Historie amerykańskie – 30 zł, Niedźwiedź i róża czyli tajna historia Czech, również 30 zł. Do tego jeszcze aktywne pozostają wszystkie pozostałe promocje, które ogłosiłem w styczniu, po katastrofie w naszym magazynie. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

  16 komentarzy do “Marzenia młodych pisarzy”

  1. Barter między pisarzami to przyszłość rynku książki 😉

  2. A obok Ninkełe Karsov będzie decydowała co z Mackiewicza czytać możemy,zasłuchani w muzyczkie wyselekcjonowaną przez jak najbardziej naszych braci Warner .

  3. Również „Semafor” z Łodzi został sprzedany.

  4. No to teraz zacznie się wyłuskiwanie ,,polskich ,,talentów muzycznych.Chociaż nie sądzę że może być gorzej niż jest.Jakoś nie mogę sobie przypomnieć tych młodych ludzi którzy przewinęli się przez program ,,Voice of Poland,,.Gienek Loska nagrał płytę i koniec .Tyle marzeń ,tyle nadziei ,tyle talentów .To byli naprawdę ciekawi młodzi ludzie .I co ?Jak wychodzili ze studia to słuch o nich zaginął.

  5. Jakaś super zbuntowana młoda rockendrolówka, która coś tam wygrała, jako niezwykły talent, w TVN właśnie osiągnęła twórczą dojrzałość i sukces – śpiewa jingla w reklamie sieci AGD.
    A może o to chodzi w tej całej kóltóże – coś tam machnąć, dostać nagrodę dla młodego i utalentowanego, a potem już tylko stałe dochody za występy w reklamach.

  6. Tak właśnie o to chodzi. To się nazywa likwidacja publiczności.

  7. Kariera w branży rozrywkowej to marzenie wielu młodych ludzi. Po co w ciężkim znoju dobijać się do sukcesu, kiedy można „fiknąć koziołka”, „wyemitować z siebie zestaw dźwięków” (poprawionych elektronicznie zwłaszcza wtedy, gdy „emitent” pozbawiony jest kompletnie słuchu muzycznego) lub zrobić cokolwiek innego, co zostanie uznane za „artystyczne” i wtedy już. Już jest się „ustawionym”. Zazwyczaj w kolejce w pośredniaku….

  8. Mam teraz coś ważnego do powiedzenia. Zadzwoniła tu przed godziną Dagmara z Dęblina. Nie pamiętam jej choć chodziliśmy ponoć do tej samej szkoły. Dagmara zaczęła od tego, że chce napisać książkę, więc ja sie od razu najeżyłem. Powiedziałem jej żeby przeczytała ten tekst i zobaczyła jak wygląda rynek. No i ona pewnie go przeczytała i teraz jest jej smutno. Niepotrzebnie. Otóż Dagmara startuje w konkurencji, która jeszcze ma jakąś przyszłość. Ona chce napisać książkę religijną opowiadającą o swoim uzdrowieniu. Tak więc niech Dagmara pisze, a ja przeczytam jak coś będzie napisane, ale nieprędko. Mamy bowiem w tym segmencie jeszcze jakąś szansę. Oczywiście nie jest ona bezwarunkowa. Taka książka musi być dobrze napisana, musi być prawdziwa i nie może być nudna. To nie jest proste, ale nie jest też wykluczone. Musimy się tylko wszyscy traktować poważnie.

  9. Wszystkie te programy zasadzają się na promowaniu jurorów, którzy stają na głowie, by zaistnieć w świadomości oglądaczy TV.
    Wmawiają tym młodym ludziom, że są świetni, dobierają im piosenki, „trenują” ich i modlą się, aby nie okazali się lepsi od opiekujących się nimi piosenkarzy.
    Młodzi mogą stracić głowę, bo niby wszystko kręci się wokół nich, a ochy i achy zachęcają ich do snucia marzeń o karierze.
    Tych młodych i dobrych wycina się po drodze, bo albo nie mają atrakcyjnego emploi scenicznego, albo są za dobrzy.
    Wygrywają ci o ciekawym wyglądzie, kontrowersyjnym zachowaniu lub ci, co wzbudzają inne uczucia u widowni, nie związane ze śpiewaniem. Nagminnie eksploatuje się traumy, nieszczęścia, choroby, dokuczanie w szkole i w takich przypadkach dobrze robią łkania, łamiące się głosy lub milczenie. Skoro idzie o głosy to po kiego grzyba z tych młodych ludzi wyciskać ekshibicjonistyczne wyznania i robić z nich idiotów.
    Pokaże się ich kilka razy w TV, nagrają płytkę i koniec snów o karierze i znowu trzeba wrócić do montowni lodówek, kasy w markecie lub na rolę.
    Ciekawe, że co niektórzy z uczestników tych programów dla młodych talentów docierają do szerszego rozpowszechniania i są to z reguły ci wycięci po drodze.
    Kiedy opadną emocje takiego nakręcającego je programu i ochy i achy, ponoć profesjonalnego jury, to odarci z tego młodzi piosenkarze szarzeją i powszednieją i zauważamy ich braki,

    To co wyżej napisałem idealnie się wpasowuje w techniki wprowadzania lub/i mamienia młodych literatów.

  10. są linki to wystepów Coryllusa gdzieś? do spotkania w radiu i z czytelnikami „w rodzinnym Dęblinie”? na yt wpisałem Coryllus, ostatni tydzień i nic nie ma. nie każdy lubi czytać, lepiej posłuchać i popatrzeć. jak dostanę linki to dam link to strony z tanimi ciuchami w internecie, może być haha 😀

  11. Marzeniem czytelników jest to, żeby ci młodzi, czy nowi pisarze pisali polskie książki, bo to co leży w księgarniach nie nadaje się już nawet do oglądania.

  12. „Pani prowadząca ten wywiad pytała mnie o różne rzeczy, między innymi o Ebenezera Rojta (że też nigdy Ziemkiewicza nikt o niego nie spyta, albo Łysiaka, albo Stillera)” – trafił Pan na ambitną dziennikarkę.

  13. Może ktoś chciałby zarobić na tłumaczeniu Perre’a Jovanovica lub Valentina Katasonova – dodając własny komentarz. To nie są ludzie z naszych bajek ale widać pewien błysk w myśleniu. Pewnie rozjaśniło by to dyskusje na tym blogu, pozwoli to uświadomić sobie Polakom jak bardzo są orginalni.

  14. Myślę że Krajski i Michalkiewicz zrobili karery na czytaniu w obcych językach i pomijaniu informacji dla nas istotnych. Komuś z młodych by się chciało?

    http://rim951.fr/?p=3056
    https://www.youtube.com/watch?v=Il_mYxux1zw

  15. Odnośnie Polskich Nagrań i Warner Bros w odnisieniu do historii – problem bierze się z obecnego stanu prawnego dotyczącego własności intelektualnej. W zasadzie w ogóle z powodu istnienia tego tworu. To jest na rękę tylko i wyłącznie wielkim korporacjom, zakup Polskich Nagrań jest tego przykładem.

  16. Jeśli chodzi o Annę German, historia wyglądała mniej więcej tak: około roku 2002 (czyli całą dekadę przed premierą filmu) zgłosili sie do Polskich Nagrań spadkobiercy artystki, domagając się wypłaty tantiem za dotychczas opublikowane nagrania. Nie chodziło o „procencik”, a jedynie o coś w rodzaju jednorazowej rekompensaty. Suma – uwaga – oscylowała, podobno, wokół 10 tysięcy złotych (w innej wersji słyszałem że 40 tysięcy). Nieważne ile, Polskie Nagrania nie miały ochotę na wypłacenie żądanej sumy – bo wiadomo, że w Polsce najlepiej nic nikomu nie płacić. Więc Polskie Nagrania nie płaciłu, a sprawa trafiła do sądu – i sąd, mając na uwadze rzeczywistą sprzedaż płyt z Anną German, wspomaganą przez serial, bo tyle lat w międzyczasie upłynęło, zasądził spadkobiercom faktyczną należną im sumę, ok. 2 mln złotych. Taka suma dobiła Polskie Nagrania, które, by wywiązać się ze zobowiązania, wystawione zostały na sprzedaż za skromne 8 mln złotych. Z tej sumy zostaną zaspokojone roszczenia – a reszta… Nie wiem czy jakaś reszta zostanie, bo pewnie PN miało niejedno nieuregulowane zobowiązanie na swojej głowie. I tak firmę o 55-letniej tradycji rozłożyła czyjaś decyzja sprzed lat, by nie wypłacać kilku tysięcy złotych. Dla pocieszenia, przedmiotem transakcji były prawa do dorobku PN, nie zaś sam dorobek w sensie fizycznym. Póki co, bo jeszcze parę takich „decyzji biznesowych” a i bezcenne oryginały też pójdą pod młotek.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.