maj 102020
 

Na początek dwie kwestie. Wczoraj zorientowałem się, że to, co jest dla mnie oczywiste, nie może być już oczywiste dla ludzi, którzy dorosłe życie rozpoczęli dziesięć lat temu. Kiedy ja piszę – Wielki Proletariat, to mam przed oczami 100 zł z Waryńskim, które było najczęściej oglądanym w PRL banknotem. Ludzie ode mnie młodsi nie wiedzą z czym i z kim tę nazwę skojarzyć. Myślę, że łatwiej jest promować treści dotyczące czasów dawniejszych niż epoki socjalistów, bo ci co rozpoznają szczegóły, albo je wręcz pamiętają, stawiają dyskusję na poziomie dla młodszych niedostępnym.

Kwestia druga. Czasy, o których zamierzam pisać w związku z książką księdza biskupa Jana Kopca, są tak pogmatwane, że jedynym sposobem na ich zrozumienie jest przedstawianie po kolei wszystkich osób dramatu, jaki rozegrał się w Polsce w od śmierci Jana III do roku 1709. Postaci te są po pierwsze fascynujące, po drugie nieznane, po trzecie w większości zdegenerowane i uwikłane, co ułatwia ich prezentację. Dobrze też by było, gdyby w związku z każdą z nich można było opowiedzieć jakąś anegdotę. Akurat jeśli idzie o księdza prymasa Michała Radziejowskiego, ja taką anegdotę mam. Oto ona.

Na pierwszym roku historii sztuki poczułem się gorzej niż rozczarowany. A stało się tak za sprawą pewnego asystenta, który ponoć (ja tego nie słyszałem) opowiadał publicznie iż jest tylko sługą profesora wykładającego historię sztuki nowożytnej polskiej. Ten ostatni już nie żyje, sprawdziłem. Nazwisko zaś tego pierwszego zachowam w tajemnicy. Ów sługa zaprowadził nas kiedyś do kościoła św. Krzyża, który znajduje się naprzeciwko uniwersytetu i pokazał nam tam złotą figurę w szatach biskupich, klęczącą i wykonującą bardzo dramatyczne gesty. Pan ów, a mam na myśli sługę profesora, a nie złoconą figurę, był człowiekiem niewysokim i w mojej ocenie dziwnym. Patrzył najpierw na nas bardzo uważnie, a potem zapytał, czy wiemy kim był człowiek, którego ta figura wyobraża. Nie mieliśmy pojęcia rzecz jasna, bo nie zdaje się na historię sztuki, z powodu figur stojących w kościołach, tylko z powodu treści książek Nienackiego, do czego rzecz jasna nie można się przez całe studia przyznać. Powoduje to pewien dyskomfort, ale daje się z tym żyć. Sługa profesora, który jak wielu młodych asystentów, reprezentował wobec studentów postawę roszczeniową, to znaczy uważał, że oni powinni wszystko wiedzieć i wszystko rozumieć, a do tego jeszcze wyrażać niekłamany podziw dla postaci takiej jak on, patrzył na nas bardzo długo i bardzo uporczywie. Potem, jakby mało było tego upokorzenia, straconego czasu i nerwów – mógł nam przecież wytłumaczyć o co chodzi, ale nie, wolał nas dręczyć – podchodził do każdego z osobna i patrząc z dołu do góry, prosto w oczy pytał – a pan wie kto to? A pani wie kto to? Nikt nie wiedział, a nawet jeśli ktoś wiedział ( na przykład Grażyna, Marek, Anka albo Magda) i tak siedział cicho, żeby nie łamać solidarności grupy. Trwało to i trwało, minęła ponad połowa zajęć, kiedy sługa profesora wyznał nam wreszcie, że ta złocona figura, to prymas Michał Radziejowski. Nic mi to w owym czasie rzecz jasna nie powiedziało. Pan, który mówił, że jest sługą profesora, zniknął wkrótce z naszego życia, ale nie stało się ono przez to wcale łatwiejsze.

Prymas Michał Radziejowski, mógłby stać się symbolem epoki, ale nie ma na to szans. Epoka bowiem, w której żył, nigdy nie znajdzie swojego piewcy, albowiem nie ma w niej nic co mogłoby zainspirować młode, szlachetne dusze, chcące czerpać wzory postaw z przeszłości. A wiadomo, że dla takich właśnie osób podejmują swój trud pisarze. I dobrze, że tak się nie stanie, ponieważ możemy się nią w spokoju zająć my – ludzi w pewnym już wieku, sporo rozumiejący.

Nie mam zamiaru opisywać tu całego, przebogatego życia księdza prymasa, chcę jedynie wskazać kilka momentów, które je zdeterminowały. Jeśli ktoś myśli iż fakt, że Michał Radziejowski był synem najczarniejszego zdrajcy Hieronima Radziejowskiego, w jakiś sposób zaważył na jego życiu, ten jest w błędzie. Nie miało to najmniejszego znaczenia. A jeśli nie miało, to znaczy, że my, czytając wszystkie książki o historii XVII i XVIII wieku nie mamy o ówczesnej polityce i jej składowych zielonego pojęcia. I nikt nam nie zamierza tych arkanów wyjaśnić. Co w takim razie miało wpływ na życie Michała Radziejowskiego? Przede wszystkim pokrewieństwo z Janem Sobieskim. Tak, właśnie, król Jan III był kuzynem syna ober zdrajcy, a sam jak pamiętamy, do dostatnich chwil trzymał się Szweda okupującego kraj i wiązał z nim jakieś tam nadzieje. Owa relacja pomiędzy kuzynami nie była bynajmniej łatwa i nie rozpoczęła się od razu. Musiały zajść tak zwane okoliczności szczególne. Te zaś miały miejsce we Francji. Tam bowiem wysłano Michała, żeby uczył się na oficera i wrócił do kraju z wiedzą, determinacją i zapałem do służby i reformowania armii. Niestety zły los zrządził inaczej. Jak wiemy, od tamtych czasów wiele się przecież nie zmieniło, młodzież męska zajmująca się ćwiczeniami wojskowymi, dostaje czasami tak zwanego małpiego rozumu. Oto ulubioną rozrywką bogatych kadetów, ćwiczących w Paryżu, było podrzucanie jednego w prześcieradle do góry, nad kamienną posadzką. I kiedyś takiego jednego podrzucali, a jak spadał, to Michał Radziejowski nie utrzymał swojego kawałka prześcieradła. Co za pech. Kolega huknął o posadzkę i już się nie podniósł, był całkiem martwy. Nie byłoby może z tego wielkiej tragedii, ale okazało się, że to pociotek kardynała Mazariniego, kierownika francuskiej polityki zagranicznej. Radziejowski od razu się ukrył, a jeszcze tej samej nocy uciekł do Polski, ostro popędzając konia.

Będąc już w kraju, ani nie spojrzał w kierunku atrybutów sztuki wojennej. Został duchownym, a później, z polecenia, wręcz wyraźnego rozkazu króla Jana, biskupem warmińskim. Kapituła i stany pruskie przyjęły go chłodno, bo nominacja była wymuszona, ale jednak, po długich targach z królem, to znaczy po wskazaniu także innych kandydatów, spośród których kapituła wybrała kandydata królewskiego, jakoś tym biskupem został.

I teraz dochodzimy do pierwszej kontrowersji, której, zaślepieni emocjami, ani nie rozumiemy, ani nie chcemy poznać. Dotyczy zaś ona polityki stolicy apostolskiej wobec sił rządzących Polska i Litwą. Tak to chyba trzeba określić, albowiem nie ma mowy przecież o żadnej „polityce wobec Polski”. Oto prymasem, po zgonie Jana Stefana Wydżgi, miał zostać biskup poznański Stefan Wierzbowski. No, ale nim nie został, a to z powodu wyraźnego oporu Rzymu. Wierzbowski był protegowanym króla, został dobrze przyjęty przez kapitułę i wszystko wyglądało świetnie, ale okazało się iż papież Innocenty XI go nie chce. Dlaczego? Albowiem ksiądz biskup przystąpił do konfederacji gołębskiej i wraz z innym hierarchą, biskupem chełmskim Stanisławem Babskim, złożył z urzędu prymasa Prażmowskiego. Były też inne powody, takie jak pozwolenie na ślub Hieronima Lubomirskiego z Konstancją Bokum, ale to jest sprawa mniejszej wagi. Chodzi o to, że hierarchowie łamiący prawa Kościoła, nie mieli na co liczyć w Rzymie, nawet jeśli popierał ich sam król, kapituła i miejscowe mafie.

Wierzbowski był więc tylko nominantem na stanowisko prymasa. Zmarł zresztą wkrótce i wtedy król przedstawił swojego nowego protegowanego, czyli Michała Radziejowskiego. Kapituła zatwierdziła wybór jednomyślnie, albowiem biskup warmiński dał się poznać jako dobry organizator, zapobiegliwy gospodarz i człowiek przytomny. Był do tego jeszcze krewnym króla, tak więc nic nie zapowiadało tragedii. Michał Radziejowski rzeczywiście był dobrym organizatorem i człowiekiem zapobiegliwym, ale wszystkie trudy podejmował z myślą o sobie i o wyniesieniu swojej osoby, a także otoczeniu jej jak największym blaskiem i splendorem. Dziś, kiedy o tym czytamy, sprawy te wydają nam się śmieszne i niepoważne. Ja jednak chcę przypomnieć, że były to czasy, kiedy ludzie przywiązywali wagę do atrybutów władzy jawnej i świętej. Tak więc gdy prymas kazał nad swoim krzesłem w senacie ustawić purpurowy baldachim, do czego w żadnym razie nie miał prawa, a wieść ta rozeszła się szerzej, panowie senatorowie musieli blokować drzwi z obawy iżby panowie posłowie, napierający na one z drugiej strony, nie roznieśli księdza prymasa na szablach. Były to jednak czasy już późniejsze.

Wróćmy jednak na chwilę do konfederacji gołąbskiej, która została zawiązana przez króla i szlachtę, przeciwko magnatom i Sobieskiemu. To jest ciekawy moment, bo kwestią było czy Polska i Litwa staną się tureckimi protektoratami, czy nie. Ja tego dziś nie wyjaśnię, ale chcę tylko wskazać jak złożony jest problem. Do obrońców Kamieńca, Turcy strzelali z francuskich armat, obsługiwanych przez francuskich oficerów. Konfederacja gołąbska została zawiązana po to między innymi, by zakończyć wojnę i wynegocjować jakiś traktat z Turkiem. Król Michał Korybut Wiśniowiecki, popierany przez Wiedeń, pragnął tego pokoju, a z kolei hetman wielki koronny, Jan Sobieski, wówczas popierany przez Francję, parł do wojny i rewizji faktów jakie stworzyła kapitulacja Kamieńca. Wszystko to wskazuje, że w epoce kojarzonej przez nas z Janem Sobieskim, sprawy widoczne i rozpoznawalne miały chyba znaczenie drugorzędne, a kwestie istotne i takież podziały, obecne były gdzieś na zapleczu. I tak się to ciągnęło aż do rozbiorów.

Wracajmy do Radziejowskiego. Zanim został prymasem, król zrobił zeń kardynała, co wymagało wielu zabiegów w Rzymie. Po tej nominacji, coś się Radziejowskiemu stało i zaczął domagać się, na przykład, by król w listach tytułował go swoim czcigodnym przyjacielem. Uważał, że przy stole należy mu się miejsce przy królu, przed jego synami nawet. Owo pierwszeństwo wymuszał, nie siadając w ogóle do królewskiego stołu, ale ustawiając sobie krzesło tuż za krzesłem królewskim. Nie jadł wówczas, ale próbował konwersować z władcą. Zmitygował się dopiero wtedy, kiedy awantury zaczęła robić królowa, czyli Maria Kazimiera, osoba o charakterze strasznym, niereformowalnym, posiadająca wielki wpływ na króla. Wtedy Radziejowski przestał, a król w nagrodę zaczął pisać doń w listach – krewnemu naszemu najmilszemu – co nieco księdza kardynała uspokoiło.

W swojej posłudze kapłańskiej, koncentrował się kardynał, a potem prymas, na zajęciach związanych z liczeniem pieniędzy i demonstrowaniem wpływów oraz mocy. I to było ciekawe, a także zaskakujące momentami, albowiem wiązało się z różnymi wyzwaniami natury mistycznej i symbolicznej.Kiedyś przed Wielkanocą, umył nogi dwustu ubogim. To musiało być wydarzenie niezwykłe, zważywszy, że mówimy o człowieku, który inwestował poważne sumy w budowę pałaców, dekorację kaplic, któremu zarzucano, że ma kochankę i syna, a także dąży do najwyższych zaszczytów. Ciekawe, kto tych dwustu ubogich wyselekcjonował?

Najciekawsze w życiu prymasa są rzecz jasna jego zabiegi polityczne po śmierci króla Jana III, w których to zabiegach ujawnił się ponoć wyraźnie, niepiękny charakter hierarchy. Czy aby na pewno był on aż tak odrażający jak piszą? Zważywszy postawę uznanego za legalnego, króla Augusta II, który tuż po koronacji rozpoczął wyniszczającą kraj wojnę zaczepną, postawa Michała Radziejowskiego, może być oceniana inaczej. Może był on po prostu, człowiekiem dobrze poinformowanym, a także świadomym, jaką wagę, ciągle jeszcze, ma jego urząd, pieczęć i słowo. To ostatnie łamał co prawda wielokrotnie i brał za to poważne sumy, ale nie był w tych działaniach odosobniony. Tak czynili wszyscy, usiłując – w mojej ocenie – ocalić swój świat, świat czerwonych baldachimów, koronek, biretów, mantoletów, rzymskich kap i dziwnych iluzji, przed czymś co nieuchronnie się zbliżało.

No, ale to już temat na kolejny odcinek.

CDN

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/miedzy-altransztadem-a-poltawa-stolica-apostolska-wobec-obsady-tronu-polskiego-w-latach-1706-1709/

  9 komentarzy do “Między Altranszadem a Połtawą (1) Prymas Michał Radziejowski”

  1. Sługa profesora zniknął bo kiepsko profesorowej dywany trzepał ☺

  2. bardzo się wygłupię tym moim przyznaniem się, że po lekcjach historii w szkole, byłam pewna że czas „zderzenia” Leszczyńskiego i Sasa, to jakiś taki krótki okres czasu może kwartał, po przeczytaniu książki ks. Kopca, okazuje się że walko o królowanie trwała długo.

    Destabilizacja kraju, kto rządzi: Szwedzi, Rosjanie, czy przebywający jeszcze w kraju Sasi ?  Starania papiestwa o utrzymanie Augusta na tronie „właściwie niczego nie przyniosły”, rozwiązały się tylko sprawy niektóre: zmarł prymas Radziejowski, książęta Sobiescy (uwięzieni przez Augusta) zostali uwolnieni, zawieszenie procesów przeciwko biskupom, którzy koronowali Leszczyńskiego , rozszerzające sie plotki o powrocie Augusta do protestantyzmu …. a to dopiero połowa książki

  3. Konfederacja gołąbska (lub gołębiowska) jest bardzo ciekawym tematem do rozważań. Super pisał o tych wydarzeniach w biografii króla Michała Korybuta nieżyjący już historyk Adam Przyboś.

    Być może marszałek tej konfederacji Stefan Stanisław Czarnecki, bratanek Stefana Czarneckiego, również będzie częścią opowieści Szanownego Gospodarza o ciekawych czasach przełomu XVII i XVIII wieku. Jeden z głównych przeciwników Sobieskiego, nawet zostawił paszkwil na Jana III.

  4. Nie, nie bardzo, wszyscy karmimy się jakimiś złudzeniami

  5. a Połtawa to też ciekawe, kto Szweda namówił, żeby sobie strzelić w stopę, pod Połtawą przegrał, uciekał pod opieką ojca ostatniego króla Polski, bo przez jego posiadłości. Może ten etat ostatniego  króla Polski to też nagroda za zasługi ojca w wywiezieniu Szweda z opresji połtawskiej.

    Korzyści z przegranej Szwedów odniósł August (ciągle miał wsparcie papieża), powrócił na tron polski.

    Korzyści nie były dla Polski. Ogromny katolicki kraj rzucony na pożarcie, żeby tylko na tronie zasiadł Wettyn bo on coś obiecał w zakresie zmiany wiary, no i żeby misje jezuickie miały przez ziemie Rosji drogę do Chin, bo Rosja obiecała, że umożliwi przejazd Jezuitom.

    Nic się nie zrealizowało z papieskich planów.

    Koszty tych planów ponieśli Polacy.

    Ale co my tam wiemy, a ja szczególnie.

  6. kiedyś na tym logu była coś komentowane w sprawach potopu i ja się nieśmiało odezwałam, że przyczyną wezwania Szwedów  przez Hieronima Radziejowskiego (wg mojej wtedy wiedzy), była jego chęć odwetu na królu Janie Kazimierzu, za to że król uwiódł Radziejowskiemu jego żonę. Bardzo rozbawiłam komentatorów – historyków, napisali w komentarzach, że zawsze się tak mówi, kiedy nie chce się powiedzieć prawdy, a prawda zawsze jest obliczalna  w pieniądzach.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.