sie 152018
 

Zastanawiam się czasem czy my tu wszyscy, ze mną na czele, nie przekroczyliśmy pewnej, nie nadającej się do przekraczania granicy, czy nasza wrażliwość nie została unieważniona poprzez analizy i porównania, które tu prowadzimy. Czy opis bohaterstwa, cierpień i poświęcenia, nie wywołuje – mówię teraz za siebie – tylko lekkiego uniesienia brwi i całej serii skojarzeń, wywołujących nie dreszcz bynajmniej, ale dziwne ukłucie w sercu.

Taka oto książka przed nami – Dwór w Kraśnicy i hubalowy Demon –ciekawa, dynamiczna, pełna zaskakujących fragmentów i wstrząsających opisów. Zanim przejdę do niektórych z nich, chcę jednak opowiedzieć historię ze wspomnień mojej rodziny. Niedawno zupełnie uświadomiłem sobie, że los mojej mamy i jej rodzeństwa, dość tragiczny, choć w porównaniu z innymi wojennymi losami, nie tak znowu bardzo, mógł być usłany jeśli nie różami, to stokrotkami na pewno. Moja prababcia była osobą wykształconą, uczyła dzieci w wiejskiej szkole, a kawalerów miała wyborowych. Wyszła jednak za mąż za łajdusa i pijaka, który porzucił rodzinę i wyjechał do Parany. To znaczy tak twierdził, bo ostatni list jaki od niego dostała przyszedł gdzieś z Prus Wschodnich. Nikt nie wiedział skąd dokładnie, bo nikt nie miał głowy do zapamiętywania nazw niemieckich miejscowości. Pradziadek domagał się, by przysłano mu psiego sadła, bo ciężko na coś zachorował i tylko to sadło mogło mu pomóc. Nikt nie miał zamiaru odpowiadać na ten list, ani tym bardziej ścigać po wsi bezpańskich psów w celu zdobycia sadła.

Po ucieczce męża, prababcia zmarła szybko na raka, miała może ze trzydzieści lat, a jej dzieci, jak to się wtedy mówiło – poszły na służbę. Nie zostawiła im nic, zdążyła tylko nauczyć czytać moją babcię, Walerię. Z pisaniem już nie zdążyła. Babcia służyła od maleńkości, a to u Żydów w Otwocku, a to u jakiegoś ogrodnika na Wierzbnie, gdzieś w okolicach dzisiejszego gmachu Polskiego Radia. Kiedy wróciła na wieś, do Karczmisk, wyszła za mąż za mojego dziadka. On nie miał aż takiej fantazji, żeby jechać do Parany, ale wypić i zakąsić lubił, a do tego bijał się regularnie z kim popadło na jarmarkach i festynach i był z tego znany. Kiedyś zdarzyło mu się, nigdy nie zdradził za co, pobić księdza dobrodzieja. I z tego powodu ślub dziadków musiał się odbywać w pewnym oddaleniu od rodzinnej parafii. Dziadek był furiatem i pijakiem, urządził babci życie tak, że najgorszemu wrogowi nie można tego życzyć. Mieli razem pięcioro dzieci, z których jedno zmarło tragicznie w dzieciństwie. Była to tak zwana ciocia Jasia. Mała dziewczynka, której zdjęcie babcia czasem wyciągała gdzieś z zakamarków szuflad i płakała nad nim kiedy nikt nie widział. Nie była osobą skorą do płaczu, ale nad tym zdjęciem płakała. Ja osobiście dziadka lubiłem bardziej niż babcię, bo on mnie po prostu ubóstwiał. Jak matka zabrała mnie od dziadków, nie odzywał się do niej ani słowem przez ponad rok. No, ale nie o sobie chciałem pisać. Jeden z wujków zaczął robić karierę w wojsku, miał dobre rokowania, bo dziadkowie, prawie niepiśmienni, byli idealnym materiałem na to, by ufundować na ich krwawym trudzie gmach braterstwa robotniczo-chłopskiego. Dziadek w przeciwieństwie do babci, ani czytać, ani pisać nie potrafił. Kiedy już przestał pić, a ponoć przestał ze względu na mnie, siadywali oboje prawie po ciemku, przy oknie wychodzącym na stację kolejki wąskotorowej i babcia, przy świetle latarni stojącej obok torów kolejki, czytała mu gazetę. Mogli tak siedzieć do późna. Ja zwykle zasypiałem wcześniej. No, ale miałem pisać o wujku, dziś już świętej pamięci, który chyba trochę wdał się w tego pradziadka mojego, bo znany był z fantazji i zaczepny bardzo. Kariera w wojsku nie udała mu się wcale, albowiem wyciągnięto gdzieś hen, z przeszłości tego nieszczęsnego pradziadka, co pojechał do Parany. Jak wszyscy wiemy, przed I wojną do podróżowania po świecie paszport nie był bynajmniej konieczny, w żadnych papierach nie było słowa na temat tej jego wyprawy, a jednak towarzysze radzieccy dopatrzyli się go jakoś i kariera wujka zatrzymała się na stopniu majora. To niewiele, jeśli wziąć pod uwagę jego pochodzenie, ze wszech miar słuszne i możliwości, a był ponoć wybitnie zdolny. I teraz popatrzcie, mamy tę książkę, która zaciekawiła mnie bardzo, ze względu na historie w niej zawarte i jej autorkę – Aleksandrę Ziółkowską-Boehm. Nigdy nie zgadniecie z kim skoligacona jest ta pani. Otóż jej stryjem był ponoć amerykański rzeźbiarz polskiego pochodzenia Korczak-Ziółkowski. Ten, który rzeźbił w Górach Czarnych monumentalny pomnik Indianina imieniem Tashunka Witko, znanego też jako Crazy Horse – po polsku Szalony Koń. Korczak Ziółkowski zmarł dawno temu, a dzieło kontynuują jego wnuki. W wiki nie ma śladu po jego bracie, ale pani Ziółkowska-Boehm jest jego bratanicą. Na zachód wyjechała w roku 1990, to znaczy wtedy wyjechała na stałe, bo wcześniej przebywała tam na licznych stypendiach. W kraju zaś pracowała w redakcji Teatru Telewizji. Niezwykłe prawda? Tu porzucający rodzinę pijak, który domagał się psiego sadła, stojący na drodze kariery biednego chłopaka z bieda-bloku stojącego tuż przy torowisku, a tam Korczak-Ziółkowski – rocznik 1908 – rzeźbiący dynamitem w skałach, od końca II wojny, monumentalną figurę, którego obecność nijak nie przeszkadza w karierze bratanicy. Wręcz jej pomaga. To właśnie dlatego zastanawiam się czy czasem nie oszaleliśmy, czy nie przesadzamy z tym porównywaniem wszystkiego ze wszystkim i doszukiwaniem się prawidłowości tam gdzie ich, ze względu na dużą ilość zmiennych, być nie może. Chcę tylko jeszcze dodać, że moja babcia była o całe trzy lata starsza od Korczaka-Ziółkowskiego, a dziadek aż o pięć.

To co zawiera ta książka jest jeszcze bardziej zaskakujące. Ona ma swój styl i charakter, a napisana jest tak, że trudno się przy niej nie wzruszyć. Ułani są w niej piękni jak anioły, a bohaterskie dziewczyny z konspiracji i powstania w każdych okolicznościach potrafią zachować godność. To wzruszające i podniosłe, ale także ciekawe. Mniej najbardziej zaciekawiła historia Wandy Ossowskiej i jej brata Henryka, który była adiutantem majora Hubala. Wanda Ossowska napisała książkę pod tytułem „Przeżyłam” gdzie opowiada o swojej gehennie wojennej. Była to pani całkiem niezwykła, o wiele bardziej niezwykła niż moja babcia Waleria. Przeżyła na Szucha 57 ciężkich przesłuchań i nie załamała się. Odesłano ją na Majdanek z wyrokiem dwóch lat konclagru, który miał być zakończony rozstrzelaniem. Wanda Ossowska jednak przeżyła, a nie dość, że przeżyła to jeszcze uratowała życie ciężko chorej, piętnastoletniej Żydówce z Francji, imieniem Ida. Owa Ida, stała się być może pierwowzorem bohaterki całkiem kretyńskiego filmu, którym wszyscy, a każdy na swój sposób, ekscytowali się parę lat temu. Aleksandra Ziółkowska-Boehm dokładnie opisuje jak to było z Idą i z Wandą Ossowską, jak odnalazły się po wojnie i jak Ida chciała się z Wandą spotkać, a ta, będąc już na łożu śmierci, nie życzyła sobie, by jej dawna podopieczna oglądała ją w stanie tak przykrym dla oczu. To jest wstrząsająca i niezwykła historia, opisana ze swadą i wdziękiem. Wanda Ossowska wydała swoje wspomnienia u jezuitów, w starym Przeglądzie Powszechnym, kiedy ten jeszcze się ukazywał. Ida zaś odnalazła ją z pomocą dyrektora muzeum Auschwitz i pewnego francuskiego dziennikarza. I teraz ważna rzecz, jeśli zdaje Wam się, że w biogramie Idy Grinspan w wiki znajdziecie choć słowo o Wandzie Ossowskiej, bohaterskiej pielęgniarce, która przeszła przez 57 ciężkich przesłuchań, to jesteście w błędzie. Nic tam o niej nie ma, ani słowa…A przecież to nie był byle kto, pisał do niej osobiście Jan Paweł II. Jeszcze ciekawsza jest historia jej brata Henryka, który opowiadał Melchiorowi Wańkowiczowi dzieje oddziału wydzielonego wojska polskiego. Po wojnie, ścigany i nękany przez UB, został w końcu dyrektorem PGR-u pod Płockiem, życie jego potoczyło się tragicznie, stracił dwóch synów, którzy utonęli w jeziorze Lucień, ale nie to jest najważniejsze – przez całe życie starał się, by dziennik Hubala został zwrócony organizacji hubalczyków przez Józefa Wyrwę, który otrzymał go z rąk samego majora Dobrzańskiego, z intencją taką, że miał oddać go matce Hubala. Nie oddał jednak, a po wojnie wywiózł za granicę. Uporczywie odmawiał zwrócenia dziennika i z tego co wiem, nie publikował go. Po śmierci ojca, jego syn – Tadeusz – też ciekawa postać, zwrócił szczątki dziennika muzeum AK w Krakowie. I teraz jedno pytanie – do kogo należy ten dziennik i dlaczego jeszcze nie jest opublikowany? To zdaje się jest ważny dokument historyczny, powinien ukazać się drukiem wraz z komentarzami. Tak sądzę, a do tego pewien jestem, ze owe komentarze winny się nieco różnić od stylu w jakim pisze o swoich bohaterach Aleksandra Ziółkowska-Boehm. Ja wiem, że to się nie stanie, tak samo jak nic nikomu nie pomogło wydanie drugiem raportu Witolda Pileckiego. Żeby ów dokument był ważny trzeba go umieścić w szeregu kontekstów, tych zaś stworzyć nie można bo wobec pewnych ludzi i pewnych spraw obowiązuje omerta. Ja wręcz sądzę, że ta omerta dotyczy ¾ narodu polskiego, którego członkowie jak ten mój biedny wujek szykują się do robienia kariery, ale ona – w kluczowym momencie zostaje utrącona – z przyczyn tak zaskakujących, że strach o nich myśleć. Dlaczego nie ma dyskusji wokół raportu Pileckiego? Czy wydawca sądził, że samo wydanie załatwi sprawę? Jeśli tak, to chyba zwariował. Dlaczego nie wydano dziennika Hubala? I dlaczego do muzeum trafiły jego szczątki? Co Józef Wyrwa robił z nim na emigracji? Dzielił się tymi kawałkami papieru z jakimiś innymi organizacjami? Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale jestem ciekaw do odpowiedziałby dyrektor muzeum AK w Krakowie na tak postawione kwestie. Sam Józef Wyrwa jest autorem książki zatytułowanej „Chłopcy z lasu”, trudno o bardziej pretensjonalny i słaby tytuł, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę nieistnienie w sferze publicznej tego dziennika.

Mam silne przekonanie, że jeśli coś nie istnieje publicznie to znaczy, że zostało zastąpione czymś innym, jakimś erzatzem. I pewnie się nie mylę, okazuje się bowiem, że Aleksandra Ziółkowska-Boehm, była i jest chyba nadal właścicielką archiwum Melchiora Wańkowicza. Aż się chce zapytać – jak do tego doszła? W archiwum tym z całą pewnością znajdują się notatki, które posłużyły autorowi do napisana książki „Hubalczycy”, a z nowej książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm dowiedzieć się możemy, że ona osobiście asystowała przy rozmowach Wańkowicza z Henrykiem Ossowskim. Mamy więc archiwum pisarza, o specyficznej proweniencji, całkiem nas tutaj nie satysfakcjonującej i ten nieistniejący dziennik, czy też jego resztki, złożone w muzeum AK. I mamy pytanie – czy historia musi być zawsze zapośredniczona? Mam wrażenie, że nie, a na pewno nie w taki sposób w jaki zrobił to Wańkowicz opisując Hubalczyków.

Teraz pora zdradzić jakiej sztuki my tutaj próbujemy dokonać, jaki jest sens naszych tu działań. Jasne jest, że nie złamiemy omerty – wobec faktów, na których ufundowana jest ta książka i cała twórczość Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, czyli wobec tego rzeźbiarza, co dynamitem wysadzał góry, by świat ujrzał wreszcie profil wojownika Tashunka Witko, wobec tego archiwum Mela Wańkowicza i resztek dziennika Hubala – jasne jest, że nie złamiemy omerty. Możemy jednak zrobić coś innego i to właśnie robimy – zamieniamy omertę w promocję. A co z wrażliwością i szaleństwem – zapytacie….A niech je trafi jasny szlag i weźmie cholera….

Zapraszam do sklepu www.basnjakniedzwiedz.pl i na stronę www.prawygordnyrog.pl

  46 komentarzy do “Między promocją a omertą, albo – czy czasem wszyscy nie oszaleliśmy?”

  1. Genialny wpis, Panie Gabrielu…

    … piekna, zwykla i bardzo typowa historia losow Pana rodziny… ja tez mam bardzo podobna.  Losy moich pradziadkow okazaly sie bardzo tragiczne…losy dziadkow i ich licznego rodzenstwa – moze nie az tak tragiczne jak pradziadkow, ale naznaczone ciezka praca „na sluzbie”, czesto ponad sily juz od najmlodszych lat… takze duza bardzo wczesna umieralnoscia… na dobra sprawe to dzis nawet nie wiadomo, gdzie ich kosci sa rozrzucone, a na samo wspomnienie to tylko lzy naplywaja do oczu.

    O nie, Panie Gabrielu…

    … wcale nie oszalelismy… ani na jote jeszcze nie oszalelismy… wlasnie  przegladamy  NA  OCZY  !!!… dzieki takim wpisom jak chocby ten dzisiejszy… swiateczny.  Po tylu latach… 100 latach „rzekomej” niepodleglosci – czas najwyzszy zamienic omerte  na promocje  !!!

    Jestesmy to winni tym rodakom, naszym rodzinom co byli przed nami… sa teraz… i co beda po nas… tak nam dopomoz Bog i Jego Matka Przenajswietsza…

    … Amen,

  2. Jakoś tak z opisanymi losami dzieci prababci, która zdaje się była kobietą naiwnie i pozytywistycznie nastawioną do życia, co to była przekonana że  swoim poświęceniem wyprowadzi na ludzi swojego męża łajdusa i pijaka, tymczasem to było lekkomyślne i zapatrzenie w jakieś ideały skończyło się katastrofą dla dzieci czyli pójściem na służbę. No więc jakoś z losami dzieci które musiały pójść na służbę kojarzą mi się „Wędrówki Joanny” Ewy Szelburg Zarembiny, ona sama córka dworskiego ogrodnika i krawcowej, mogła uczestniczyć w pracach taty i mamy i znała ten problem nieszczęśliwego dzieciństwa dzieci będących na służbie.

    A co do rodziny rzeźbiarza, to  jakoś to tak się plecie na tym dziwnym świecie ….. ktoś ciągle miesza i nie daje nam uporządkować spraw, a nie da się dogonić tych wszystkich intryg i tajnych  archiwów. ciągle cos jest ujawniane, ale czemu nie można było o tym pisać. Omerta?

    W osłupieniu przeczytałam, u Marka Budzisza, że arystokracja rosyjska już w czasach kiedy u nas był król Staś, to pływała dookoła świata, i że prowadzono rozmowy z królem Hawajów, i że zesłanie na Syberię to dla niektórych było zesłaniem do Kalifornii itd. A nam się to społeczeństwo przedstawiało jako zamrożonych bojarów wpółpijanych i prymitywnych w obejściu.

     

    No ciągle czegoś nie wiem, jednego nie wiem dlaczego

  3. Tzw. „Dziennik Hubala” został dosłownie nadgryziony zębem czasu.

    Dopiero w 1965 r. siostra „Wyrwy”, Kazimiera postanowiła przewieźć bezcenny przedmiot do Francji, gdzie po wojnie osiadł jej brat. Chcąc uniknąć konfiskaty na granicy, ocalałe karty zapiekła w cieście, co doprowadziło do ich dalszych uszkodzeń.

    http://www.muzeum-ak.pl/slownik/formatka.php?idwyb=34

  4. Ale rozumiesz mam nadzieje, że to są brednie, prawda? Nie mów mi, że nie rozumiesz

  5. Ale zabawne to jest tak czy siak.

  6. Aleksandra Ziółkowska przez dwa lata była asystentką i sekretarką Mela /1972-1974/. Wszyscyśmy się wówczas dziwili, a nawet… podśmiewali. Potem kariera zawodowa, a stypendialna w szczególności – jest zdumiewająca. Fajnie mieli niektórzy :)))

  7. >czy nie przesadzamy z tym porównywaniem wszystkiego ze wszystkim i doszukiwaniem się prawidłowości tam gdzie ich, ze względu na dużą ilość zmiennych, być nie może…

    Wiatr wieje, gdzie chce, a choć go słyszysz, nie potrafisz odgadnąć skąd przybywa i dokąd zmierza. Tak jest z każdym narodzonym z Ducha. Ewangelia według św. Jana 3:8

    I zaskakująca ilustracja.

  8. Nooo… kolejne „dziecko szczescia”  !!!

    Nieprawdopodobna chucpa z tym wywiadem…  i taka maszkara pasozytuje na tych wszystkich  polonijnych zerowiskach… cos niebywalego…

    … mam nadzieje, ze od dzisiaj  „szczescie” odwroci sie od tej  starej kokoty… uzurpatorki  !!!

  9. rzeczywiście niespodziewanka,  wiatr jako młoda ładna, atrakcyjna kobieta. Fantazje rysownik ma. Chyba że rysownikowi wszystko się z kobietami kojarzy. No nie wiem.

  10. No ciągle czegoś nie wiem, jednego nie wiem dlaczego

    Frapujące pytanie a odpowiedzi …  :)^:)

  11. no tak myślę, że  chyba gdzieś w archiwach, których się nie otwiera, albo do których się nie sięga. Może mają być zamknięte.

    No na przykład proszę wziąć ostatni numer SN o Ukrainie, ilość intryg sprzed 400 lat jaka tam wypływa na powierzchnię, dewastuje mój mózg.

  12. Chodziło mi o to, że

    odpowiedź definiuje odpowiadającego.

    Dlatego pytanie było dobre 🙂

  13. >Chyba że rysownikowi wszystko się z kobietami kojarzy.

    Nie tylko rysownikowi. W szalonych latach dwudziestych uwodzicielki świetnie sprzedawały ilustrowane tygodniki. Być może była to reakcja na socjalistyczno-modernistyczne chłopobaby-społecznice.

    Szalonym dwudziestkom trudno było się oprzeć.

  14. Warto chyba też wrócić do Wańkowicz krzepi (mam wyd. IV) Kąkolewskiego:

    Wańkowicz: (…) Jednak największe błogosławieństwo to ludzie mi oddani. Historię mojej nowej sekretarki Oleńki — Aleksandry Ziółkowskiej Pan zna: „robiła ze mnie” magisterium. Bardziej dociekliwa, poszła inną drogą, odważyła się na przełamanie konwencji i zażądała rozmowy ze mną. Nie wierzę w te prace, wobec schematu nieszczęsnego niewiele można pomóc, ale ta przebiła się i tak się przejęła, przyjąłem. Tak zaczął się trzeci, nowy wątek mojego życia. Teraz trzymając się wybranego tematu, robi z niego doktorat. Pamięta całe olbrzymie archiwum, ale nade wszystko cenię jej całkowite oddanie tej pracy, tak zupełne, że tego za żadne pieniądze nie można osiągnąć.
    Kąkolewski: Mistrzu, proszą potwierdzić: ma Pan kompleks Pigmaliona? Pasjonujące było obserwowanie, jak pani Ola przetworzyła się w ciągu dwu lat w innego człowieka.
    W.: To raczej inni mają kompleks Galatei! Każdy z nas ma i to, i to w sobie. Szczęście, że plotkarze raz się wyżyli i zmęczyli, bo nie ma nowych plotek o moim małżeństwie. Jeśli, to do najgorzej poinformowanych dochodzą dopiero tamte plotki. Jeden facet nawet widział akt ślubu w Anielinie na własne oczy, że niby tam się postanowiłem ukryć. Pewien wysoko postawiony człowiek mówił mi, że niedawno władze przeprowadziły badania nad plotką. Wzięto na warsztat następujące wydarzenie: w okresie natężonego zainteresowania piłką nożną pod Chęcinami rozbił się jakiś pan z Kielc. Plotka zrobiła z niego piłkarza Lubańskiego i rozszerzała się błyskawicznie. Plotka ma żer w niedoinformowaniu. Zatacza kręgi, wraca do nadawcy.
    K.: Plotkę trzeba wymyślić, potem puścić. Plotka wymyślona jest na miejsce brakującej informacji. Musi być na nią zapotrzebowanie, musi być prawdopodobna, a zarazem zaskakująca, „dobrze się powtarzająca”. Plotka to uwsteczniona forma informacji. Praprzodkiem reportażu, gazety była plotka. W warunkach XX wieku jest zjawiskiem reliktowym, chorobowym.
    W.: W takich warunkach łatwo rzucić na kogoś potwarz, zaszkodzić komuś, tak konstruować plotki, aby — tylnymi drzwiami — inspirować opinię publiczną.
    K.: Niesprawiedliwość plotek wobec ich obiektu wyrasta z fikcyjności, nieformalnego krążenia, narastania przez zniekształcenia („szum”) oraz przekształcenia celowe, dokonywane przez pośredników („kawał”) dla udramatyzowania plotki.
    W.: Mała jest obecnie wrażliwość, słaba reakcja na nieprawdę, na kłamstwo. Kłamstwo jest formą kradzieży. Niesprawiedliwa napaść słowna jest chuligaństwem. Jak na ulicy — tak i w życiu publicznym zasypuje nas piasek Eurazji — apatia i cynizm, sprzeczne z naszą kulturą niesprzeciwianie się złu, jakiś zanik społecznego instynktu samozachowawczego. Teraz tak: pies wleci, baby pierdzą. Ja jestem buńczuczny, a nie pieniacz. Z trzech procesów — które mogłyby, gdybym miał inny charakter, przyćmić ostatnie lata — dwa wynikły z tego, że przeczyłem kłamstwom.
     K.: Basia Wachowicz opowiedziała mi, że jedna z bohaterek jej książki, Pana rówieśniczka, opowiedziała, że wiedziona była ongi w Litwie na balu przez JWPana jako wodzireja. Opisała pas, które wykonała.
    W.: Byłem wzięty jako wodzirej. Trzeba było mieć siłę fizyczną, mocny głos. Przynosiło się na bal neseser z dwoma koszulami i rękawiczkami glace do zmiany. Koszt takiego balu dla wodzireja to było około 10 rubli. To było jak konferansjerka plastyczna. Scenariusz tworzony na żywo, komponowany z blisko stu figur. Najważniejszymi tańcami były biały walc i błękitny mazur. Była trema debiutantek, przysyłanie im przez wodzireja danserów, które mogło zadecydować o ich losie. Czasem obliczało się tak awansowanie, żeby nam wypadła osoba, która nas interesowała.
     K.: Wtedy taniec zbliżał do siebie wszystkich tańczących, potem rozbijało się to na pary, teraz i pary tańczą osobno.
    W.: Była taka figura: za plecami tancerki, siedzącej na fotelu z lusterkiem, przesuwają się tancerze. Każdy zagląda, ona widzi ich w lusterku i ściera ich odbicia chusteczką i oni znikają, aż zjawi się wybrany.
    K.: Coś z obyczaju wschodniego, mahometańskiego? I jego odbicie zostaje w lusterku na zawsze?
    W.: To mój konik: wpływ Wschodu na obyczaje Europy, Polski.”

    Te dialogi są straszne momentami, zgrzytają nieszczerością aż miło.

  15. Jeszcze jeden mały fragmencik:

     K.: Mówił Pan, że dobrze Pan sypia. Czy nie zgodziłby się Pan opisać mi paru swoich snów?
    W.: Proszę. Mój typowy sen, który ostatnio mnie prześladuje — to różne sytuacje bez wyjścia. Mam odczyt, jest pełna sala, entuzjazm, wchodzę na mównicę i nie mogę powiedzieć ani słowa. Nie dlatego, że straciłem głos, ale dlatego, że zabrakło mi słów. Ludzie czekają, chcę wypełnić tę próżnię uśmiechami, gestami. Ale ten sen nie kończy się wyraźnie, sen niknie. W jakiś czas pojawia się nowa wersja: chcę fotografować kogoś odjeżdżającego, kręcę „Leicą” i nie mogę opanować odległości, światłomierza i w tej chwili pociąg odjeżdża. Mam w bibliotece i Freuda, dzieło o snach, i dwa senniki, ale jak to wyjaśnić. Może sny wywołują tkwiące w podświadomości stany lękowe o zmniejszające się sprawności fizyczne nie nadążające za wciąż nie zmniejszonym potencjałem wyobraźni.
    K.: Czy nie powinna z tego powstać książka? Byłaby przedłużeniem wątku: „Szczenięce lata” — „Ziele na kraterze” — „Tędy i owędy” — od opisu domu zaczynająca się, przez ostatnie tryumfy i nieszczęścia osobiste, samotność, to co Pan nazywa starością, przez nową strukturę domu: Pańskie „babstwo” to, jak Pan otoczony jest trzema kobietami: wnuczką, sekretarką i gosposią. To jest mały dwór. Podobno ten dwór ma własny hymn. To są osoby oddzielnej książki, po prostu widzę jej linie fabularne.
    W.: Może i tak. Matka Ani była już w „Smętku”, Ania w trzech książkach, Maria w dwóch, Ala teraz dopiero dopracowuje się nieśmiertelności.

    [pogrubienie moje]

  16. główki uwodzicielskie, a buzie słodkie ( na rysunku)

  17. Ala to Aleksandra Ziółkowska (później Boehm)?

  18. Z Wańkowiczem mamy problem, no ale on chyba jest w zasadzie zapomniany. W dużym stopniu. /A bezczelny był od dziecka./

  19. Czytam właśnie Wicika Żywicę Czarnyszewicza (gdy zapomnę iPada do samochodu) ze wstępem Wańkowicza. Takie teksty pisałem, gdy miałem 10 lat i cała klasa płakała razem z wychowawczynią. Najbardziej wkurzył mnie usprawiedliwianiem wtrąceń z lokalnym narzeczem, którego to lokalnego języka – wg mnie – zdecydowanie brakuje u Czarnyszewicza. Nawet w dzisiejszym Supraślu można usłyszeć więcej kresowego języka. Trzeba tylko zagadywać właściwych ludzi.

  20. Tak, to ta – była sekretarką Wańkowicza w latach 1972—74 a niestety nie wiem od kiedy jest panią Boehm.

    A czy w tym drugim, cytowanym przeze mnie fragmencie, chodzi o Aleksandrę Ziółkowską to na 100% stwierdzić nie mogę (w tym pierwszym fragmencie na pewno chodzi o Ziółkowską). Bo raz mowa jest w tej książce o sekretarce Ali a raz o sekretarce Oli. Jeśli były dwie – to pytanie czemu ta druga nie została sławna?

  21. Wańkowicz krzepi warto przeczytać bo tam jest wiele odsłon – i tych dotyczących Wańkowicza i samego Kąkolewskiego.

    Poruszę jeszcze jeden wątek dotyczący zainteresowania I RP. Ale zacznę od końca.

    W późniejszych wydaniach (np. w IV, 1987) pojawia się kilka dodatkowych fragmentów rozmowy Wańkowicz–Kąkolewski.
    Mamy taki:

    W.: Drugi raz pana zapytam, dlaczego pan mnie wybrał?
    K.: Jest Pan moim Odyseuszem przez czasy i kontynenty.
     W.: Jak Chopin w karczmach szukał oberków? To znaczą moje gawędy?
    K.: Jak różny jest monolog wewnętrzny (jak w „Ulissesie”) a monolog głośny; kiedy mówi się do innych, to jest gawęda.
    W.: Już o panu mówiłem, że jest pan sługą życia. Ale idzie pan za bardzo na skróty.
    K.: W moim języku, jakby mi Pan zarzucił, brzmiało, że „idę po przekątnej”.
    W.: No tak, ale ta pana nazwa, że literatura faktu — reportaż jest bękartem literatury, tego nie umieszczę w „Karafce La Fayette’a”.
    K.: La Fontaine’a?
    W.: Pan uczony w moich książkach. Ale wracam do niezbyt udanej metafory. Pytanie: co było nieprawe — syn, czyli bękart, czy ojciec nieprawy? Tę książkę można pisać sto lat. Zaczęła się rozrastać od jednego artykułu do krótkiej książeczki, przez krótką książeczkę rośnie do grubej księgi, a i drugi tom powstaje. Plan jest ten sam, tylko skala inna.”

    Wańkowicz myli swój własny tytuł (w innych fragmentach tego tytułu nie myli). Albo jest to przejęzyczenie albo pomyłka celowa, żeby uczeń mógł poprawić mistrza — taka figura przekazywania pałeczki. Kąkolewski to robi — skromnie zapytuje.

    A teraz inny fragment:

    K.: Pańskie życie zawiera jeszcze jedną parabolę, dwa bieguny: od XIX-wiecznej Białorusi do współczesnej Ameryki, która była przez pewien czas Pana ojczyzną. Należy Pan do plemienia Polaków, którzy przyszli do środka Polski ze wschodu, a potem, jak wielu innych, wybitnych, poszedł jeszcze dalej na zachód.
    W.: Psychologia kresowego ziemiaństwa wyprowadziła się z tego, że do I wojny były tam tradycje Wielkiego Księstwa Litewskiego. Hipolit Milewski miał prywatną wyspę na Morzu Śródziemnym, on mówił: „My jesteśmy Księstwo Litewskie”. Weźmy Mickiewicza — w nastroju psychicznym był o wiele bliższy Rosjanina niż Polaka z Galicji i Lodomerii. Istniał klasowy związek z tronem. Dawaliśmy szambelanów, kamerjunkrów. Była niechęć do koroniarzy, do Korony. A byliśmy kulturą śródziemnomorską zaszczepioną w areale bizantyjskim u Bramy Smoleńskiej. Wszystkie wojny tędy szły. Dwadzieścia osiem wielkich bitew. Szlak Napoleona. W pięciowłókowym naszym folwarczku nad Berezyną było sto osiemdziesiąt kurhanów. Dlatego tak nie lubię u Żeromskiego sceny rozkopywania grobu ojca. Nieprawdopodobne, sztuczne, czy wyobraża sobie Pan po zziajaniu kopaniem całowanie spróchniałych kości. Erupcja talentu i nieprawdy ten Żeromski, jazda na superlatywach, wywindowanie za wysoko przymiotnikami. Co Pan zapisał? Przecież mówiłem nie na temat.
    K.: Zapisałem o Żeromskim. Znalazł tam jakieś sprzączki metalowe, zaśniedziałe szczątki. Tak było u nas po II wojnie, kiedy ekshumowano ludzi.

    Tu już zdecydowanie Wańkowicz się myli — nie Hipolit a Ignacy. Ale ani Kąkolewski, ani wszyscy wydawcy, dociekliwe sekretarki i badacze literatury nie reagują. Kompletny brak zainteresowania. Temat umarł. Nie dotykamy go i nie wskrzeszamy. Omerta.
    Nikogo z nich nie zainteresowała św. Katarzyna, prywatna wyspa na Morzu Adriatyckim, Ignacego Karola Korwin–Milewskiego? Trudno w to uwierzyć.

    Dopiero 2 lata temu pojawił się niemrawy ruch:
    https://zagrzeb.msz.gov.pl/pl/aktualnosci/hrabia_ignacy_korwin_milewski_postac_niezwykla

    Ale o tym coś powiem przy innej okazji.

  22. Normal
    0

    false
    false
    false

    EN-US
    X-NONE
    X-NONE

    MicrosoftInternetExplorer4

    /* Style Definitions */
    table.MsoNormalTable
    {mso-style-name:”Table Normal”;
    mso-tstyle-rowband-size:0;
    mso-tstyle-colband-size:0;
    mso-style-noshow:yes;
    mso-style-priority:99;
    mso-style-qformat:yes;
    mso-style-parent:””;
    mso-padding-alt:0in 5.4pt 0in 5.4pt;
    mso-para-margin:0in;
    mso-para-margin-bottom:.0001pt;
    mso-pagination:widow-orphan;
    font-size:11.0pt;
    font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
    mso-ascii-font-family:Calibri;
    mso-ascii-theme-font:minor-latin;
    mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
    mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
    mso-hansi-font-family:Calibri;
    mso-hansi-theme-font:minor-latin;
    mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
    mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}

    Wańkowicz bodaj 4 lata miał sekretarkę, polonistke p. Alę. Nie została pisarką. Potem p. Aleksandrę Ziółkowską, która została pisarką. Pisarką także została sekretarka pisarza przy pisaniu „Monte Cassino” – Zofia Romanowiczowa.

  23. Normal
    0

    false
    false
    false

    EN-US
    X-NONE
    X-NONE

    MicrosoftInternetExplorer4

    /* Style Definitions */
    table.MsoNormalTable
    {mso-style-name:”Table Normal”;
    mso-tstyle-rowband-size:0;
    mso-tstyle-colband-size:0;
    mso-style-noshow:yes;
    mso-style-priority:99;
    mso-style-qformat:yes;
    mso-style-parent:””;
    mso-padding-alt:0in 5.4pt 0in 5.4pt;
    mso-para-margin:0in;
    mso-para-margin-bottom:.0001pt;
    mso-pagination:widow-orphan;
    font-size:11.0pt;
    font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
    mso-ascii-font-family:Calibri;
    mso-ascii-theme-font:minor-latin;
    mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
    mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
    mso-hansi-font-family:Calibri;
    mso-hansi-theme-font:minor-latin;
    mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
    mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}

    To wydanie „Wańkowicz krzepi” zawiera na końcu nieautoryzowane przez M.Wańkowicza – ponoć notatki z rozmów. Nie są koherentne. Przy okazji:
    Kąkolewski Krzysztof – donosił na kolegów, pisał odręczne donosy przez wiele lat, zobowiązał się „do współpracy, z M.B.P., do przekazywania wszelkich wiadomości i wykrywania wrogów Polski Ludowej…”  Jego teczka: IPN BU 002082/281

  24. Normal
    0

    false
    false
    false

    EN-US
    X-NONE
    X-NONE

    MicrosoftInternetExplorer4

    /* Style Definitions */
    table.MsoNormalTable
    {mso-style-name:”Table Normal”;
    mso-tstyle-rowband-size:0;
    mso-tstyle-colband-size:0;
    mso-style-noshow:yes;
    mso-style-priority:99;
    mso-style-qformat:yes;
    mso-style-parent:””;
    mso-padding-alt:0in 5.4pt 0in 5.4pt;
    mso-para-margin:0in;
    mso-para-margin-bottom:.0001pt;
    mso-pagination:widow-orphan;
    font-size:11.0pt;
    font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
    mso-ascii-font-family:Calibri;
    mso-ascii-theme-font:minor-latin;
    mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
    mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
    mso-hansi-font-family:Calibri;
    mso-hansi-theme-font:minor-latin;
    mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
    mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}

    Dzieje Hubala opowiedział Wańkowiczowi zaraz po wojnie we Włoszech Roman Rodziewicz.  Nie: Henryk Ossowski, który poznał pisarza wiele lat później w Polsce. Rodziewicz był w obozach w Auschwitz i Buchenwaldzie, osiadł po wojnie w Anglii.
    Na temat Korczaka Ziółkowskiego, krewnego swojego dziadka, pisarka pisze w kilku książkach, m.in. w „Otwarta rana Ameryki”.  Nigdzie nie pisze, że była „bratanicą”.  Rodzice Korczaka wyemigrowali do Stanów, zginęli tragicznie osieracając dziecko.  Chłopcem zajmowali sie różni ludzie, gdy dorósł został rzeźbiarzem.

  25. stosowny fragment z Wańkowicz krzepi:

    K.: A jak Pan trafił na temat hubalczyków i jak Pan odtworzył tę historię?
    W.: A jak Pan trafił na mnie jako temat?
    K.: Nie można, było nie napisać książki o Panu. Pan jako temat leżał na ulicy.
     W.: Do licha. Na Puławskiej leżałem? Wróćmy lepiej do hubalczyków. To było też we Włoszech. Zatelefonowała do mnie ambasadorowa Papee, że przyjechał żołnierz jej brata. Ona była Dobrzańska z domu. Ta był wachmistrz Rodziewicz. Wplotło to się w łańcuch: znałem dworek Rodziewiczów na kresach z wyprawy reporterskiej. Całą historię zawdzięczam Rodziewiczowi. Gdy u państwa Papee czytałem fragment tej książki, pani Papee wybiegła z salonu.

    I jeszcze 2 inne wokół Hubala:

    K.: Dlaczego, tworząc panoramę losów Polski i budując obraz wielkiej wojny: Westerplatte, Hubal, Powstanie, Monte Cassino, wyrzekł się Pan jedynej tylko sprawy: bitwy pod Lenino?
    W.: Nienawidzę takich pytań. Nie powiem Panu, jakiej kategorii czytelnicy zadają pytanie: „A dlaczego Pan nie napisał o tym albo o tamtym?” Bo nie!
    K.: Ta odpowiedź mnie nie zadowala.
     W.: Ja tam nie byłem, pod Lenino.
    K.: Ale w oddziale Hubala też Pan nie był, na Westerplatte, w czasie Powstania też nie. Bitwa pod Lenino była jedną z tych wielkich bitew polskich jak Somosierra. Obliczyłem wg danych z Mariana Brandysa: straty wyniosły tam 54,6%. Pod Lenino, jak podaje Włodzimierz Sokorski — około 50%. Tylko że Somosierra nie prowadziła do Polski, a ku Atlantykowi, w końcu aż za Atlantyk, na Haiti, ku nicości. Brak Pańskiej książki, bo jak zwrócił uwagę Aleksander Jackiewicz, to nowa wersja Polskich Legionów dążących do Ziemi Polskiej.
    W.: Przede wszystkim Monte Cassino nie prowadziło donikąd. Poza tym nie wiem, czy moja wizja bitwy pod Lenino byłaby zaakceptowana.
    K.: Nie był Pan w czasie wojny w Polsce, a jest Pan jednym z najlepszych piewców tego okresu. Pański przykład podważa raz na zawsze wymóg naoczności w reportażu.
    W.: Ciągnie Pan znów na teren doktryny. To jest jałowe.

    ====

    K.: Czy mógłbym zajrzeć do notatek i rękopisów „Hubalczyków” i „Westerplatte”?
    W.: Nie ma tego. Przepadło na Zachodzie. Inne zaś brudnopisy zakupiło Ossolineum.

  26. On długo był dzieckiem sukcesu. No ale się zbiesił na starość i napisał chociażby Umarły cmentarz.
    Przy okazji – parę miesięcy temu na ASME pojawiła się ta rozmowa:

    https://www.youtube.com/watch?v=5TDJh19hJBo

  27. No to wychodziłoby na to, że ten drugi cytowany przeze mnie fragment dotyczy Ali, polonistki. Rzecz jasna, jeśli nikt nie pomylił imion. Ala – Ola. Czy one równocześnie sekretarzyły? Bo rozmowa W. — K. miała miejsce za czasów Oli.

  28. I jeszcze, skoro o metodach pisarskich Mela, fragment najdłuższy:

    K.: Pan zostawia bohaterowi jego nazwisko, imię, tożsamość, ale prawie wszystko w nim Pan wymienia i wypuszcza Pan w świat innego człowieka. Tak było z Hubalem. Po Panu wydano broszurki, książki, napisano setki artykułów prostujących, ale Hubal po Pańskiej operacji nigdy nie będzie taki jak przedtem, jakim pewnie był naprawdę. Pan go przekomponował według swojego projektu. To okrutna praktyka. Dla mnie istnieje tylko twór: pół Hubala — pół Wańkowicza.
     W.: Przecież to pisarstwo.
    K.: Nie, fabularzysta napisałby powieść o pułkowniku — czołgiście Hanuszu, walczącym do roku 1942 w lasach rzeszowskich. Znawcy domyśliliby się, że prototypem był Hubal.
    W.: To niech Pan się przyzna, że Pan podejrzewa samego siebie o to „okrucieństwo” i przerzuca to na mnie. Ale wybaczam to Panu, bo ze mną jest jeszcze gorzej. Ja robię z dziesięciu ludzi jednego, a z jednego dwóch.
    K.: Odbiera Pan własne życie jednemu człowiekowi i obdarza Pan innego? Co z jego czynami? Z jego tożsamością?
    W.: To mnie g…. obchodzi Mnie nie interesują nazwiska. Moim bohaterem jest epoka. Piszę we współczesności o LOSIE ZBIOROWYM i dla niego poświęcam losy pojedyncze.
    K.: Przypisuje sobie Pan wielkie prawa.
    W.: I to odpowiada palącej potrzebie czytelnika. Mnie interesuje prawda syntetyczna, a nie dokumentalna. Z każdego losu biorę, co w nim jest szczególnego, to „wyjątkowe”, „gęste”, „mocne”, inaczej byłoby to szare, nijakie, musielibyśmy mieć kolejny opis, jak, powiedzmy, bohater chodził do szkoły, żenił się, zarobkował, a tymczasem w tym szarym paśmie błyszczy tylko jeden fakt i ja go biorę. Nie ma takich ludzi, którym tyle by się zdarzyło, ile ja potrzebuję.
    K.: Nie musi to być przyjemne. Bierze Pan do ręki książkę o sobie i orientuje się Pan, że został Pan połączony w jedną postać z innym pisarzem.
    W.: Jeśli to będzie postać dopełniająca, to pod innym nazwiskiem — bardzo proszę. Już sam siebie próbowałem zlepić z Francem Fiszerem w osobie Haukego w „Tworzywie”.
     K.: To było w „Drodze do Urzędowa”.
    W.: Dzięki Bogu, że są znawcy mojej twórczości, którzy sprostują moje pomyłki.
     K.: W porządku. Ale Pan jako bohater chce sobie zarezerwować prawo decyzji, z kim Pan chce być połączony. Swoich bohaterów Pan o to nie pyta.
    W.: Pytam czytelników.
    K.: Jakie są prawa tych zbitek, połączeń? Kogo z kim Pan łączy?
    W.: Nazwisk tego surowca ludzkiego nie pamiętam. Przecież nie kolibra z hipopotamem. Jest jakaś linia wspólnoty losu, podobny zawód.
    K.: Technicznie, w jakich miejscach Pan tych łudzi łączy?
    W.: W pewnych przesileniach ich losu.
    K.: Czy mogę prosić o analizą „anatomiczną” jednego takiego bohatera, wskazanie „szwów”?
    W.: Stary Pasik. Powstał z siedmiu ludzi. W dodatku jego syn w mojej powieści odziedziczył tę brzydką, jak się Panu wydaje, cechę po ojcu: też nie jest w pełni jego synem, choć podobny do niego, bo też jest zbitka. Więc stary Pasik: 1. Ze mnie samego, z moich przygód w pociągu pancernym pod Lwowem. W pewnym momencie, zagrożony przez Ukraińców, ukrywa się u dziewczyny w stogu siana, tu już wychodzimy poza moje losy. (Dziewczyna się nim opiekuje, stało się między nimi to, co się miało stać, pobierają się.) 2. Historia osadnika, byłego legionisty, który miał kłopoty z sanacją, bo bronił ukraińskiej kooperatywy jako lepiej pracującej od polskiej, pozbawiono go wójtostwa i przyszyto łatkę „komunisty”. 3. Losy emigranta, który przybywa do Kanady do kopalni miedzi w okresie najostrzejszego kryzysu i bezrobocia. Korzysta z zupy dla bezrobotnych. 4. Po wybuchu wojny stara się o przyjęcie do wojska kanadyjskiego, nie przyjęli go. 5. Emigrant z Polski, który dorobił się na dostawach wojskowych do ZSRR. Najpierw miał traktor, piasecznicę, buldożer, potem staje się bogaczem. 6. Przyjazd z Polski, już po wojnie, żony jednego emigranta i córki zgwałconej przez Ukraińców, chorej psychicznie. Obie nędzarki obdarte, w chuścinach, nowo wzbogacony jedzie po nie wspaniałym samochodem. Jest jeszcze syn, o którym nie mówiłem. Powstał on w następujący sposób: kiedyś „znalazłem” przy drodze pastuszka, którego umieściłem w Zakładach Cegielskiego. Tego pastuszka rozdzieliłem potem: na mojego szofera w „Tędy i owędy” i na początek, osnowę postaci syna Pa-sika. Tej części pastuszka dodaję opowieść o pewnej ucieczce na Zachód, którą mi opowiedziano. Trzecia część tej postaci to przeżycia pewnego żołnierka pod Tobrukiem, który po wojnie zostaje we Włoszech, zdaje maturę, robi dyplom inżyniera i jedzie do ojca do Kanady — i tam spotyka pewną hrabiankę, która pomogła mu w ucieczce z Polski, teraz jej matka jest sprzątaczką u ojca, a ona sama sprzedawczynią. Ojciec więc składa się z siedmiu, a syn z pięciu kawałków.
    K.: Dziękuję za drzewo genealogiczne zbitek. Stosuje Pan przeszczepy, jak doktor Barnard.
    W.: Nic nie jest zełgane.
    K.: W sumie to sklejenie różnych prawd w jedną fikcję. Pan nie przekracza, jak mówiliśmy, granicy fikcji definitywnie, trzymając się ubezpieczenia, koła ratunkowego, którym są te „niezełgane” elementy, z których montuje Pan postaci. Daje to twór hybrydalny.
    W.: Niech to będzie jakie chce, aby było dobre. Prawda esencjonalna, mimo że się różni od prawdy dokumentalnej, nie jest prawdą drugiej sorty.
    K.: Jednak Pana obchodzi to, żeby była metryczka prawdy dokumentalnej.
    W.: Po prawdzie mówiąc, to do tej teorii o poszerzeniu reportażu zmusiły mię okoliczności. Moje nie zaaprobowane pisarstwo leży w dużej części na „Powązkach”, od czasu do czasu wybieram poszczególne części, jak się w Ameryce wybiera części na cmentarzu samochodów, aby całość sklecić ponownie. Naturalnie, taki samochód, w którym klamka jest z „Forda”, drzwi z „Chevroleta”, kierownica z „Dodge’a”, a sprzęgło z „Cadillaca”, jest jakimś dziwowiskiem. Do pewnego też stopnia są dziwowiskiem książki powstałe z części powybieranych z tego cmentarzyska maszynopisów. Posklejałem w „Zupie na gwoździu” felietony i rozprawy, w „Czterech klimatach” eseje i publicystykę, w „Od Stołpców po Kair” opowiadania i reportaże. W tym ostatnim wypadku, aby ocalić książkę, napisałem właśnie ten wstęp o poszerzeniu konwencji reportażu, w którym usiłowałem urównoprawnić prawdę dokumentalną. Być może, że moje wywody były podyktowane chciejstwem.
    K.: Przejdę teraz do moich największych wątpliwości. Pan dlatego bierze z tych ludzi po kawałku, bo żaden z nich nie jest wielkim bohaterem wartym książki. Mam obawę, że w czasie kiedy Pan zlepiał, zamiast czekać na wielkiego bohatera, on Panu uszedł nie zauważony. Pan go stracił. Powiedzmy, zbił Pan wielu lotników w jednego niezwykłego i to uspokoiło Pana, odwiodło od szukania Urbanowicza, który tam gdzieś był, dla Pana przeznaczony. I on sam musiał napisać książki o sobie, które należałyby do Pana.
    W.: Urbanowicz przed podjęciem pisania książki zaprosił mnie do siebie na obiad. Uważam, że dobrze zrobił, nie powierzając pisania komu innemu. Jeśli to pisze Urbanowicz, to ma ten plus, że tchnie autentyzmem. Wówczas bardziej szare partie z jego życiorysu czyta się z ciekawością, a gdybym ja toi pisał, wytchłby „flavour”. Ale z drugiej strony jeżeli jakiś fragment tej lotniczej kariery (np. przedostanie się do Francji) u innego lotnika był bardziej barwny, to dlaczegóż czytelnik w moim pisaniu nie ma mieć połączonych tych dwóch autentycznych lotników plus trzeci, plus czwarty w osobie jednego fikcyjnego bohatera? Iluż miałem ludzi o wspaniałych fragmentach! Czy miałem ich brakować z tej racji, że już inne partie (np. pobyt w obozie jenieckim) były mgławe? Cóż innego mogłem robić, jak nie to, że brałem ten motyw główny?
    K.: Wyrzucić ich i czekać na tego wielkiego bohatera, którego Pan nie musiałby sztukować, jak Pan znalazł Hubala czy Sucharskiego. Pan pierwszy ich postacie odkrył, są z jednej bryły, choć w toku obróbki nazbyt przetworzone przez Pana, to są ogromne postaci, na których może wesprzeć się historia, i kiedyś, nie daj Boże, w jakiejś przyszłej wojnie będą bataliony czy pułki ich imienia.
    W.: A oddziały różnych Kmiciców, Jurandów? Fikcyjnych postaci? Pan się myli. To są samobójcze pomysły. Co ja bym robił tak czekając na zjawienie się tego bohatera? Kazałby mi Pan milczeć? Nie mogę jechać tylko na najwyższym diapazonie. Muszą być rozgęszczenia — jak w recytacji nuży trzymanie na forte bez odprężającego piano. Życie nie idzie po najwyższych szczeblach.
    K.: Ale Hubal był jeden i Pan był jeden. Jest to ten układ między autorem i prawdziwym bohaterem, w którym autor nie ma przewagi nad bohaterem, stara mu się dorównać oddając jego postać i to jest miarą jego wielkości. Wybrał Pan Hubala, mimo że byli inni wielcy, jak „Ponury”, o których śpiewa się pieśni, ale Hubal — jako ostatni żołnierz regularny i pierwszy partyzant II wojny — jest najlepiej wybrany. Reportaż to mitotwórstwo dwudziestego wieku. Ale mit musi mieć żer, postać.
    W.: Pan dla siebie bierze szczytowych, dziwnych, skrajnych ludzi. Pańscy hippies, Pańscy konfidenci Gestapo, Pańscy biskupi z sekty. W ten sposób Pan jest dalszy od prawdy, mimo drobiazgowych dociekań, bo odchodzi Pan od życia.
    K.: Wielu chce odejść od życia współczesnego, jakie jest, ci moi bohaterowie też. Pańscy bohaterowie po prostu szli w odwrotnym kierunku: ku życiu, wyzywając je.
    W.: Dla mnie Hubal, Sucharski to tylko ścięgna, muskuły, żyły narodu. Ja widzę las tych postaci, las kolumn, pylonów.
    K.: Nazywają Pana wieszczem. Jest w tym domieszka żartobliwości, która, nie wiemy, czy nie zaniknie z czasem.
    W.
    milczy, śmieje się

  29. W tym fragmencie chodzi o p.Alę.  Pani Aleksandra (zwana także Oleńką) – jak czytamy choćby w wywiadzie wyżej –  w sumie znała pisarza tylko 2 lata i 3 miesiące. Po pierwszym spotkaniu, gdy jako studentka pisząca pracę magisterską o autorze „Monte Cassino”, przyjechała z Łodzi – i została przez niego zatrudniona jako researcherka – zbierająca materiał do książki „Karafka La Fontaine’a”. Materiał przywoziła bodaj co 2 tygodnie do Warszawy przez kolejne ok. półtora roku. Gdy skończyła studia Wańkowicz zaproponował jej pracę sekretarki i asystentki, i wciąż researcherki – Powstawał drugi tom „Karafki La Fontaine’a”, który pisarz jej zadedykował (jest dużo o tym np. w książce „Ulica żółwiego strumienia” i w „Na tropach Wańkowicza po latach”). Już jako asystentka i sekretarka pracowała około roku – pisarz był chory, 6 miesięcy po ciężkiej operacji  -we wrześniu 1974 roku zmarł.       Rozmowy Kąkolewskiego odbywały się przed pracą p.Aleksandry dla pisarza. Poznała pisarza w maju 1972 roku, rozmowy KK „Wańkowicz krzepi” ukazały się w 1973 (wikipedia). W pierwszym wydaniu nie ma nic o p.Aleksandrze. Dopiero w kolejnych, które ukazały się po śmierci pisarza, pojawiły się uzupełnienia Kąkolewskiego.

  30. To było tak: I wydanie ukazało się na początku 1974 (rozmowy W.—K. zakończone jesienią 1972) i zeszło w 3 dni. Postanowiono wznowić, uaktualnić i dodać jeszcze jeden seans – tuż przed śmiercią Wańkowicza. I tu już p. Aleksandra jak najbardziej jest sekretarką i jest na zdjęciu z Wańkowiczem i Kąkolewskim. Jest o niej mowa w 2 lub 3 miejscach. Mało to w sumie istotne, tym bardziej jeśli w tych cytowanych wyżej 2 fragmentach potwierdza Pan, że jednak chodzi o p. Aleksandrę.
    Przyznam też, że ja tego Wańkowicza nie lubię. On mnie drażni wręcz. A p. Aleksandra wzięła sobie do serca tę „nieśmiertelność” i chyba dozgonnie tego Wańkowicza będzie nam stręczyła, jakby świat bez niego nie istniał. A może to po prostu p. Aleksandra bez niego nie istnieje? Ten wariant wydaje mi się bliższy prawdy.

  31. ..P.Aleksandra jest autorką wielu pięknych książek, ukazują sie także po angielsku. Jej książki są sagami rodzinnymi (np. b. cenne i przejmujące jak „Kaja od Radosława”, „Lepszy dzień nie przyszedł już”); pisze też o Indianach, Ingrid Bergman i .. kotach. Na spotkaniu autorskim młodzi ludzie znają jej inne książki, nie 2 czy 3, które napisała o Wańkowiczu.       Wańkowicza broni, gdy trzeba, bo jest lojalna…  Jaka to rzadka cecha, prawda? Nie „sprzedała” autora „Monte Cassino” pisząc jakieś bzdury, jak wielu autorów tzw. nowych „biografii”… jak wielu innych by zrobiło…Moi znajomi Amerykanie cenią książki dr Ziolkowskiej-Boehm,  jej książki mają wznowienia. Pisali o nich np. Zbigniew Brzeziński, Lynne Olson i Stanley Cloud (autorzy książki o polskich lotnikach), i wielu innych. P.Aleksandra pisze dla Amerykanów o Powstaniu Warszawskim i o naszej polskiej historii. Doceniam to ogromnie.  Na youtube jest  relacja jej spotkania w Klubie Ronina, gdzie Mariusz Marasek mówi, jak wiele z mężem zrobili dla sprawy włączenia Polski do NATO. Są wymienieni, przytaczane są ich biografie w książce „Polska droga do NATO” Jana Nowaka Jeziorańskiego.    Wojciech Reszczyński – też w Klubie Ronina – miał niezwykle interesujące spotkanie z p.Aleksandrą w maju czy kwietniu ub. roku.         Pani Aleksandra wiele robi dla Polski, dla pokazania polskiej historii w Stanach. Jej mąż pisał listy z protestem po ukazaniu się książki Grossa. To wszystko jest także na Internecie, gdy się poszpera.

  32. …jeszcze raz: w tych fragmentach chodzi o p.Alę (która nie została pisarką), nie o p.Aleksandrę, która została pisarką. ..Zofia Romanowiczowa, sekretarka pisarza przy pisaniu „Monte Cassino” też została pisarką.

  33. Nie. W tym fragmencie na pewno chodzi o p. Aleksandrę:

    Wańkowicz: (…) Jednak największe błogosławieństwo to ludzie mi oddani. Historię mojej nowej sekretarki OleńkiAleksandry Ziółkowskiej Pan zna: „robiła ze mnie” magisterium. Bardziej dociekliwa, poszła inną drogą, odważyła się na przełamanie konwencji i zażądała rozmowy ze mną. Nie wierzę w te prace, wobec schematu nieszczęsnego niewiele można pomóc, ale ta przebiła się i tak się przejęła, przyjąłem. Tak zaczął się trzeci, nowy wątek mojego życia. Teraz trzymając się wybranego tematu, robi z niego doktorat. Pamięta całe olbrzymie archiwum, ale nade wszystko cenię jej całkowite oddanie tej pracy, tak zupełne, że tego za żadne pieniądze nie można osiągnąć.”

  34. Dwa spotkania z Panią Aleksandrą zalinkowałem pod reklamą jej książki, kiedy znalazła się w sklepie Kliniki Języka. Nawet ją kupiłem po obejrzeniu tego spotkania w Roninie, parę lat temu, z ciekawości. Jest w niej kilka dziwnych fragmentów – pamiętam jakiegoś Niemca, żołnierza, który w listopadzie 39 salutował Polakowi i tę Idę Grinspan, która to 40 lat szukała i znaleźć nie mogła, panią Wandę Ossowską, która jej życie uratowała. Brzmią te historie niewiarygodnie, zwłaszcza to 40-letnie poszukiwanie. Zastanawia mnie dlaczego ta historia wypłynęła dopiero po tych 40 latach, jakby na zamówienie (przypadek Sendlerowej)?
    Czy gdzieś w publikacjach p. Aleksandry o Wańkowiczu można znaleźć jakiś opis polsko–żydowskiego interesu pod nazwą Towarzystwo Wydawnictwo Rój?

  35. p.Aleksandra pisze dużo o „Roju” – jest to bodaj pierwszy rozdział – w książce „Na tropach Wańkowicza po latach” (książka miala bodaj 3   wydania, pierwsze „Na tropach Wankowicza”, potem uzupełnione z dodaniem do tytułu „po latach”. Jak pisze we wstępie, w miare docierania do materiałow, np dostępu do  IPN – wiele tematów sie wyjaśniło, poszerzylo.

    O Wandzie Ossowskiej jest w DWOR W KRAŚNICY I HUBALOWY DEMON. Historia poszukiwania Idy Grinspan jest b. przejmująca. I autentyczna. Piekna, mądra i poruszajaca. Materiały, rozmowy. Przede wszystkim w swoich Wspomnieniach Wanda Ossowska napisała o nich sama. Bardzo przekonujące książki. Zarówno Wspomnienia Ossowskiej, jak p.Aleksandry.

  36. Pisze Pan autentyczna ale właściwie na jakiej podstawie? Nie mówmy o wzruszeniach i emocjach. Kto właściwie potwierdził tożsamość Idy Grinspan? Pani Wanda Ossowska jej nie widziała a francuskiego nie znała. Ja mam dużo pytań i wątpliwości.

    No i jak Pan wytłumaczy to? Pomyłką?
    https://www.findagrave.com/cemetery/2261995/memorial-search?firstName=&lastName=Fensterszab&page=1#sr-27638490

    https://www.findagrave.com/memorial/32347719/ida-fensterszab

    https://www.findagrave.com/memorial/32347719/ida-fensterszab#view-photo=15906231

  37. Normal
    0

    false
    false
    false

    EN-US
    X-NONE
    X-NONE

    MicrosoftInternetExplorer4

    /* Style Definitions */
    table.MsoNormalTable
    {mso-style-name:”Table Normal”;
    mso-tstyle-rowband-size:0;
    mso-tstyle-colband-size:0;
    mso-style-noshow:yes;
    mso-style-priority:99;
    mso-style-qformat:yes;
    mso-style-parent:””;
    mso-padding-alt:0in 5.4pt 0in 5.4pt;
    mso-para-margin-top:0in;
    mso-para-margin-right:0in;
    mso-para-margin-bottom:10.0pt;
    mso-para-margin-left:0in;
    line-height:115%;
    mso-pagination:widow-orphan;
    font-size:11.0pt;
    font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
    mso-ascii-font-family:Calibri;
    mso-ascii-theme-font:minor-latin;
    mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
    mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
    mso-hansi-font-family:Calibri;
    mso-hansi-theme-font:minor-latin;}

    Może juz zakończmy. …Jeszcze podaję: … Wanda Ossowska:  Wikipedia:

    Wiele osób – współwięźniarek wspomina niebywałą ofiarność Wandy Ossowskiej. Potrafiła sprzeciwić się oprawcom, aby ratować czyjeś życie bądź ulżyć w cierpieniu. Do legendy przeszła opowieść o małej francuskiej Żydówce uratowanej przed selekcją w obozie Neustadt-Glewe. Ossowska bezczelnie oznajmiła esesmanowi, że to nie dziecko, tylko staruszka, która już wraca do zdrowia. Esesman popukał się w czoło, ale odszedł. Po wyzwoleniu obozu stacjonujący nieopodal francuscy jeńcy wojenni na prośbę Ossowskiej zabrali dziecko do Paryża. Ida Grinspan, bo tak się nazywała odnalazła swą wybawicielkę wiele lat później, tuż przed jej śmiercią. Wanda Ossowska zmarła 26 kwietnia 2001 roku w Warszawie. Jej ciało, jak i brata Henryka, adiutanta Hubala, spoczywa w Kunicach. Ida Grinspan przyjechała na pogrzeb Wandy Ossowskiej, który odbył się 2 maja 2001 roku. Na pogrzebie Ida Grinspan mówiła: „Dzięki tobie mogłam przeżyć więcej niż 15 lat”.  Wanda Ossowska została złożona w grobowcu Ossowskich w Kunicach.

    II wydanie jej książki pt. Przeżyłam… Lwów–Warszawa 1939–1946 ukazało się w 2009 roku nakładem Wydawnictwa WAM .

    http://web.archive.org/web/20140429045618/http://www.majdanek.com.pl/czytelnia/numer%2077367.html

  38. Panu się wydaje, że ja nie wierzę w świadectwo p. Wandy Ossowskiej. Nic bardziej błędnego. Ja Ją uważam za niemal świętą kobietę. Nie o Nią więc mi chodzi. Proszę wykonać takie ćwiczenie w swojej głowie – p. Wanda pomogła jakiejś innej Małej, nie tej, która szczęśliwie, po 40 latach nieudanych poszukiwań, się odnalazła, kiedy p. Wanda nie mogła już potwierdzić jej tożsamości. Tylko na to Pana namawiam. Czy to jest trudne do wyobrażenia sobie? Przypomnę taki przypadek – Elie Wiesel.

  39. Normal
    0

    false
    false
    false

    EN-US
    X-NONE
    X-NONE

    MicrosoftInternetExplorer4

    /* Style Definitions */
    table.MsoNormalTable
    {mso-style-name:”Table Normal”;
    mso-tstyle-rowband-size:0;
    mso-tstyle-colband-size:0;
    mso-style-noshow:yes;
    mso-style-priority:99;
    mso-style-qformat:yes;
    mso-style-parent:””;
    mso-padding-alt:0in 5.4pt 0in 5.4pt;
    mso-para-margin:0in;
    mso-para-margin-bottom:.0001pt;
    mso-pagination:widow-orphan;
    font-size:11.0pt;
    font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
    mso-ascii-font-family:Calibri;
    mso-ascii-theme-font:minor-latin;
    mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
    mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
    mso-hansi-font-family:Calibri;
    mso-hansi-theme-font:minor-latin;
    mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
    mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}

    W książce DWÓR W KRAŚNICY czytam, że Ida po odwiedzinach Polski w 1988 roku – chciała poszukać Wandę. Nie znała nazwiska. Ówczesny dyrektor obozu w Auschwitz, Stanisław Stańczyk, poradził, by pojechała do obozu w Neustad Gleve, że są zapewne materiały przechowywane. I tak zrobiła. Pojechała i znalazła w materiałach dwie polskie pielęgniarki, które nosiły imię Wanda, i były w podobnym wieku, który zapamiętała. W jej obecności dyrektor Stanczyk zadzwonił do Wandy Ossowskiej, którą znał.  Rozmawiały przez telefon (przypuszczam, że Wanda Ossowska mówiła trochę po francusku, wystarczająco, by się porozumieć).

    O tym wszystkim jest w książce – strony 167-168.
    Księgi z datami śmierci Żydów – szczególnie gdy zabierano osoby do obozów,i nie można było sprawdzić, czy ktoś przeżył obóz, – więc nie są wiarygodne.

  40. Ja wszystko dokładnie przeczytałem w tej książce i poszperałem w internecie, i na nic się to zdało. Za dużo mam wątpliwości. A chciałem zwrócić uwagę na to, że nikt nie potwierdził tożsamości Idy. Może więc mamy do czynienia z akcją „na wnuczka”, w tym wypadku byłaby to akcja „cudownie uratowana z Holocaustu”, jak w wypadku Wiesela. P. Wanda nie znała imienia Idy ale ją widziała, widziała też jej nr obozowy ale nigdzie go nie podała. I to też jest zastanawiające, ja bym go pewnie mimowolnie zapamiętał, patrząc na niego przez parę miesięcy.
    Krótko mówiąc, brakuje mi jakiegoś dowodu potwierdzającego, że wersja Idy jest prawdziwa. I tylko o to. Bo wszystko jest ubrane w piękną historię, budzącą emocje i wzruszenia. Wszystko to składa się na piękną legendę Idy — legenduje ją. Ale na końcu, np. teraz, dzisiaj, nie ma ani słowa o p. Wandzie Ossowskiej, jakby się nie liczyła — w Wikipedii pod hasłem Wanda Ossowska jest o Idzie Grinspan (z powodu książki Dwór w Kraśnicy…) ale pod hasłem Ida Grinspan nie znajdzie Pan słowa o Wandzie Ossowskiej.
    Więc czekam na jakiś dowód, że to Ida Grinspan jest tą Małą ze wspomnień p. Wandy Ossowskiej, a nie jakaś inna dziewczynka. Jak ktoś wie coś więcej, proszę o informację…

  41. Oto uzyskane informacje:

    Normal
    0

    false
    false
    false

    EN-US
    X-NONE
    X-NONE

    MicrosoftInternetExplorer4

    /* Style Definitions */
    table.MsoNormalTable
    {mso-style-name:”Table Normal”;
    mso-tstyle-rowband-size:0;
    mso-tstyle-colband-size:0;
    mso-style-noshow:yes;
    mso-style-priority:99;
    mso-style-qformat:yes;
    mso-style-parent:””;
    mso-padding-alt:0in 5.4pt 0in 5.4pt;
    mso-para-margin-top:0in;
    mso-para-margin-right:0in;
    mso-para-margin-bottom:10.0pt;
    mso-para-margin-left:0in;
    line-height:115%;
    mso-pagination:widow-orphan;
    font-size:11.0pt;
    font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
    mso-ascii-font-family:Calibri;
    mso-ascii-theme-font:minor-latin;
    mso-hansi-font-family:Calibri;
    mso-hansi-theme-font:minor-latin;}

    Wydawca amerykański umieścil w Wikipedii (francuska edycja) w haśle: Ida Grinspan – w Bibliografii – książkę Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm (w jęz. polskim i angielskim) „Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon”    https://fr.wikipedia.org/wiki/Ida_Grinspan
    W wyd. amerykańskim ukazały się przetlumaczone z francuskiego  wspomnienia Idy  – wydane zostały w tym roku – 2018.

    Ida Grinspan, Bertrand Poirot-Delpech, You got to tell them,  Louisiana State University Press, 2018; ISBN 978 0807 169803
    Niżej – Wstęp do tej książki, w którym mowa jest o Wandzie Ossowskiej:
    https://books.google.com/books?id=-jJmDwAAQBAJ&pg=PT12&lpg=PT12&dq=ida+grinspan+wanda+ossowska&source=bl&ots=qQ0q2z12gG&sig=UCzGUfbKc08MyH7db4-17K7bZRs&hl=en&sa=X&ved=0ahUKEwiU9oCJ643dAhXPTN8KHfHjDcMQ6AEIKjAH#v=onepage&q=ida%20grinspan%20wanda%20ossowska&f=false
    Teraz niżej fragment książki w jęz. angielskim Aleksandry Ziolkowskiej-Boehm dot. Wandy Ossowskiej i Idy Grinspan
    https://books.google.com/books?id=_eQJI9APY1EC&pg=PA166&lpg=PA166&dq=ida+grinspan+wanda+ossowska&source=bl&ots=rKJw3kuKJE&sig=tW0-FBPM3c1fZVlx1lj9dplLC48&hl=en&sa=X&ved=0ahUKEwiU9oCJ643dAhXPTN8KHfHjDcMQ6AEIJzAG#v=onepage&q=ida%20grinspan%20wanda%20ossowska&f=false

  42. cont. francuskie zrodla… jest o Wandzie Ossowskiej, itd.

     

    http://www.enseigner-histoire-shoah.org/outils-et-ressources/temoignages/ida-grinspan.html
     

    S’inscrire à la newsletter
    o   Témoignages

    TEXTES OFFICIELS
    Les programmes officiels prévoient que la Shoah soit abordée en classe dès l’école élémentaire, puis approfondie à différents stades du parcours secondaire général, technologique et professionnel.
    ·       École élémentaire
    ·       Collège
    ·       Lycée

    IDA GRINSPAN
    Témoignage recueilli en 2004 par le Mémorial de la Shoah et la Mairie de Paris.
    Ses parents avaient fui l’antisémitisme de la Pologne, cinq ans avant sa naissance, en 1929 à Paris. S’ils envoient Ida, en juin 1940, chez une nourrice à Jeune-Lié, près de Melle (Deux-Sèvres), c’est parce que les conditions de vie y sont meilleures et non par crainte de mesures antisémites. Ida „ignore tout de ce qui se passe à Paris”, jusqu’à ce son père lui annonce, dans une lettre, l’arrestation de sa mère lors de la rafle du Vél’ d’Hiv, en juillet 1942. Elle-même est arrêtée, dans la nuit du 30 janvier 1944, chez sa nourrice, au grand dam de cette dernière, par trois gendarmes français.
    Interrogée à Niort pour lui soutirer l’adresse de son père et de son frère aîné, elle est transférée à Drancy, qu’elle quitte pleine d’espoir : on lui dit que „ceux qui ont de la famille déportée vont la rejoindre”. Après un voyage en train dans la promiscuité et la puanteur, elle arrive à Birkenau, le 13 février 1944. Débarrassée deux ans plus tôt de ses nattes, Ida paraît plus âgée que ses 14 ans, et évite ainsi la chambre à gaz, où étaient envoyés d’office les moins de 15 ans. Elle comprend qu’elle ne retrouvera pas sa mère. Affectée à un commando des pierres, puis des pommes de terre, elle travaille ensuite dans une usine d’armement.
    En janvier 1945, les Allemands évacuent Auschwitz, et une terrible „marche de la mort” emmène Ida jusqu’à Breslau (aujourd’hui Wroclaw, en Pologne), puis à Ravensbrück. Malade du typhus, elle est envoyée dans une annexe du camp, à Neustadt, où elle est soignée par Wanda, une infirmière polonaise déportée pour résistance. „Je l’ai cherchée pendant cinquante-six ans.” Mais lorsqu’Ida la retrouve enfin à Varsovie, elle est dans le coma depuis deux jours.
    En mai 1945, c’est en brouette que les soldats soviétiques l’évacuent vers un hôpital militaire. Rapatriée au Bourget en avion, elle apprend que son père, déporté mi-1944, ne reviendra pas. Depuis les années 1980, Ida témoigne régulièrement dans les écoles. Elle a écrit son histoire avec Bertrand Poirot-Delpech, dans un livre intitulé J’ai pas pleuré (Robert Laffont).
     

  43. Ale rozumie Pan chyba różnicę między napisaniem „Wanda” (jakaś Wanda) a napisaniem „Wanda Ossowska” (konkretna z imienia i nazwiska).

    Cytowanie w różnych językach książek p. Ziółkowskiej na nic się nam zda. Bo Ona zrelacjonowała tylko opowiedziane jej zdarzenia, co do których właśnie nie ma pewności.

    Jeśli zna Pan p, Strojny, to należałoby zadać jej jedno podstawowe pytanie, na jakiej podstawie uznała, że Mała ze wspomnień p. Wandy Ossowskiej to Ida Grinspan.

    Poza tym proszę pamiętać, że książka Grinspan—Poirot-Delpech J’ai pas pleuré pojawiła się w 2002, czyli po Przeżyłam Wandy Ossowskiej i po jej śmierci. Materiały do tej książki udostępniła p. Strojny.
    Potrzebne byłyby więc jakieś informacje spoza książek Grinspan—Poirot-Delpech i Strojny–Ziółkowska-Boehm, bo tu krążą te same motywy.

  44. Skąd ma Pan wiadomość, że pani Strojny (po mężu: Ossowska) ma „materiały”, i że „pomagała pisać” książki p.Wandzie Ossowskiej czy p.Idzie Grinspan? Swoje wspomnienia p.Wanda pisała sama, Idzie pomagał dziennikarz francuski (jest współautorem). Książka Idy ukazała się po francusku a teraz, w tym roku, ukazała się w Stanach po angielsku.

    Ida Grinspan, Bertrand Poirot-Delpech, You got to tell them, Louisiana State University Press, 2018

    (wszystko to jest na internecie) . Cytat z tej amerykańskiej książki Idy Ginspan jest w moim poprzednim liście (jest podany link) – wymieniona jest z nazwiska Wanda Ossowska; proszę uważnie popatrzeć.

    I już na koniec tej dyskusji. .... Mnie wcale nie przekonują Pana podejrzenia oparte na niczym, oprócz wątpliwości.  Jeżeli ma Pan tyle wątpliwości, to nie Pan pojedzie do Neustadt-Glewe, a potem do Francji, żeby osobiście przeprowadzić wnikliwe dochodzenie.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.