Podszedł do mnie kiedyś na targach człowiek i pokazał książkę zatytułowaną „Metafizyka Lwowa”. Na okładce było jakieś kulinarne arcydzieło. Sami się domyślacie, co ja mogę sądzić o czymś, co nazywa się metafizyka Lwowa. To jest bardzo nieoryginalny pomysł na zwrócenie na siebie uwagi. Mieści się on w pewnych ramach, w które wkraczają ludzie porzucając własne pomysły i koncepcje, a sięgając po cudze, fikcyjne, spreparowane i słabe. Dlaczego to czynią? Bo im się zdaje, że w ten sposób komunikować się będą z bliźnimi na bardzo subtelnym poziomie. Nie, w ten sposób jedynie oddadzą część swoich emocji panoszącemu się wszędzie szaleństwu. Nie ma żadnej metafizyki Lwowa, a jeśli już ktoś się przy niej upiera powinien używać do jej wykreowania narzędzi autorskich. Bo jest zdaje się pisarzem. Jeśli czyni coś innego, uprawia nędzną bardzo kokieterię. Ta zaś nie daje mu spodziewanej ochrony dla jego wrażliwości, nie czyni go autorem, przeciwnie – degraduje go całkowicie. Zamienia w pulpę, z której lepi się potem takie kule, jak ze śniegu i rzuca ludziom prosto w twarz.
Wszelkie odniesienia do metafizyki czy też magii w życiu codziennym są mitomanią. Czy groźną? To się okaże. Żeby pisać rzeczy dobre, trzeba bowiem rozumieć znaczenie słów. To zaś bywa często ukryte pod grubymi warstwami mitomanii. Lub nawet lepiej – bywa celowo ukrywane.
Rozmawialiśmy tu ostatnio o historykach sztuki i ich misji. To jest środowisko, które trudno porównać z jakimś innym, albowiem temperatura hipokryzji w jakiej pławią się ci ludzie znacznie przekracza, to co mają do zaoferowania kotły piekielne. To jest kraina mitomanii o jakieś się nie śniło diabłu samemu. Za pomocą historii sztuki nie sposób niczego ustalić. To sprawa najważniejsza. Można tylko błąkać się po lesie pojęć o zafałszowanych znaczeniach. Historia sztuki stanowi obszar werbunku podobnie jak studia filozoficzne i socjologiczne. Bo co niby mają po nich robić studenci? Jest też – jako całość – kreacją schizofrenika, który ukrywa, swoją przypadłość angażując w to rzesze całe oddanych mu kobiet. Bo to dzięki kobietom i ich ambicjom cały ten absurdalny konglomerat się trzyma. Niemożliwe jest bowiem, by ktoś zdający sobie sprawę z technologii, misji i funkcji rzeźby romańskiej, traktował serio muzeum sztuki nowoczesnej w Warszawie. Jeśli to robi, to po prostu kłamie i jest osobą inną niż ta, za którą jest uważany.
Oczywiście historia sztuki istnieje i istnieć będzie, albowiem jest to miejsce gdzie wykuwa się narzędzie propagandowe do zastosowań indywidualnych. To znaczy poszczególne przedmioty produkowane jako sztuka i firmujące je osoby mają ofertę detaliczną, skierowaną do pojedynczego odbiorcy. Są też zabezpieczone budżetami i istotną misją, jaką jest budowanie piramid finansowych. Wszystkich jej znaczeń jedna nie odkryjemy, bo też i nie jest to naszym celem dzisiaj.
Na tym przykładzie chcę pokazać, że mitomania to gwarantowana destrukcja i słabość, a także niewola. Jeśli by bowiem brać serio tak zwane badania z zakresu historii sztuki, przypominać one powinny śledztwo policyjne, co narzuca się niejako samo przez się i zauważyli to już dawniej liczni autorzy prozy popularnej. Wszyscy w zasadzie to zauważyli z wyjątkiem historyków sztuki. No, a skoro śledztwo, to należy brać pod uwagę wszystkie opcje mogące prowadzić do wyjaśnienia badanego przypadku. Nikt tak nie czyni. Metodologia historii sztuki polega na odrzuceniu tych kierunków rozwoju zdarzeń, które wydają się prowadzącemu nieprawdopodobne.
W zasadzie każda metodologia humanistyczna na tym polega, albowiem najpierw należy w takich badaniach wymienić wszystkie wcześniej ustanowione kłamstwa, potwierdzone licznymi autorytetami, które to autorytety żyły z budżetów propagandowych. Potem na tej podstawie można napisać coś swojego. Co oczywiście będzie równie nieistotne, albowiem nie o to chodzi.
Widzę jednak światełko w tym tunelu. Historycy sztuki, żeby w ogóle być sobą, muszą nauczyć się najpierw pewnej ekwilibrystyki słowem i gestem, wyróżniającej ich na tle innych. Miała ona kiedyś być takim towarzyskim atraktorem, ale dziś ma ona jeszcze inną cechę – zdradza słabość i miałkość sądów. To zaś powoduje, że ludzie dzierżący budżety, lokalne i centralne, na historię sztuki zaczynają myśleć tak – a po kiego ten pajac co macha rękami i zawiesza głos w niewłaściwych miejscach, ma kierować muzeum? Kamila może pokierować, ona ładniej wygląda, ma lepsze cycki i była ostatnio w Rzymie i tam widziała tę no – katedrę Notre Dame. Da sobie dziewczyna radę i jeszcze zapunktujemy u szefa, bo zrobimy oszczędności. Takie przypadki już się zdarzają, na razie lokalnie. Centralnie bowiem w historii sztuki rządzi stalinowski beton poprzebierany w brzydkie sukienki ledwo się trzymające na kościstych biodrach.
Z tego jednak piekiełka czerpie się właśnie takie exempla jak metafizyka Lwowa. Co i tak jest szczytem wyuzdania imaginacyjnego, albowiem są i tacy, co piszą o metafizyce Krakowa. To jest już naprawdę grube przegięcie. Autorom jednak zdaje się, że takie postawienie sprawy ułatwia komunikację z czytelnikiem. To naprawdę niezwykłe.
Grając takimi wyświechtanymi kartami buduje się u nas złudzenie komunikacji i kultury. To zaś ma odróżnić ludzi, którzy ten towar kupują od barbarii pławiącej się w tematach politycznych i sportowych. Tam zaś rządzi czysta histeria. Otwarcie kanałów przepływu mitomanii powoduje, że ludzie mający jakieś tam pojęcie o czymś, stają do rywalizacji w tej samej konkurencji co zwykłe podwórkowe freaki. Do tego liczne agentury dosypują spory kubełek wyhodowanych na własnych farmach cynicznych trolli lub wariatów, którzy mają torpedować i dewastować każdą próbę ustabilizowania jakiejś opinii czy poglądu. Z tego szaleństwa istoty zwane ekspertami i geopolitykami chcą wydusić jakieś grosze angażując w to polityków niższych szczebli różnych partii. I tu od razu dygresja – jeśli jakaś partia wyśle tam znaczące swoje przedstawicielstwo, to znaczyć będzie, że organizacja ta się rozpada. Nie może być inaczej. Bywa zaś tak, że rozpad jest maskowany gawędami o sukcesie.
Triumf mitomanii oznacza brak skuteczności. I to manifestowany od najwyższych szczebli po same doły organizacyjnych drabin. Czy widzimy dziś jakieś skutecznie działające organizacje na terenie Polski? Albo może skutecznych ludzi? Kampanie prezydenckie wyżywają się w demonstrowaniu nieskuteczności. Bo umówmy się, że walka na pięści nie będzie Karolowi Nawrockiemu aż tak bardzo potrzebna. Wydania zaś pewnych wspomnień, które mogły ukazać się nakładem IPN pomogłyby mu a i owszem. Podobnie byłoby z kilkoma biografiami. Karol Nawrocki jest przecież szefem IPN, a nie szefem sekcji bosku w klubie sportowym „Huragan” z miejscowości Potworów pod Radomiem. Komunikacja jednak z wyborcą została, na razie, w tej kampanii zamieniona w mitomanię. Inaczej niż w kampanii Mentzena, który kreowany jest na męża stanu, choć plecie bzdury.
Szczytem jednak mitomanii jest określanie kandydatów pod względem tak zwanej polskości, czyli zawartości cukru w cukrze. Na razie najbardziej polskimi kandydatami są panowie o nazwiskach Braun i Mentzen.
Zostawmy jednak kampanię. Najgorsze jest to, że w tym całym obłędzie brakuje przykładów do naśladowania. Nauka i dążenie do prawdy zaś polega na tym by podążać za przykładami. Jak tego nie czynić pokazuje nam dziś prezydent Duda, który składa oficjalne kondolencje z powodu śmierci Mariana Turskiego. Człowieka, który niczego w życiu nie dokonał, nie miał dla państwa żadnego znaczenia, poza tym, że deprawował młodzież na mitingach Trzaskowskiego. Dziś zaś jest żegnany przez głowę państwa.
Gdzie mamy szukać tych przykładów? Wczoraj znany postępowy jezuita ojciec Kramer, napisał na twitterze, że ma już dosyć tych ponurych wpisów, żeby mu napisać, co dobrego nam się udało zrobić. Od razu napisałem, że udało mi się wydać „Żywot św. Dominika”. Myślicie, że mi pogratulował? Żarty. Można oczywiście zastanawiać się, co jezuita robi na twitterze, zamiast siedzieć w konfesjonale i spowiadać ludzi? To samo, co Karol Nawrocki na siłowni. Bo przecież powinien być w wydawnictwie IPN. To samo co prezydent żegnający byłego stalinowskiego cenzora w oficjalnym komunikacie. To są formaty mitomańskie. Jak najdalsze od misji przepisanej przez Boga i regulaminy.
Postawę właściwą odnajdziecie tutaj
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zywot-sw-dominika/
Oraz w miłosierdzi chrześcijańskim, które nakazuje wspomagać biednych i potrzebujących
https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification
Dzień dobry. Ma Pan oczywiście rację z tymi historykami sztuki. Pan miał więcej okazji żeby ich poznać, ja pamiętam tylko, że Mikulski w „Wakacjach z duchami” był jednocześnie historykiem sztuki i milicjantem, czy może funkcjonariuszem Abwehry, dawno to było. Ale było to spójne i jasne, żeby nie powiedzieć dosadne, jak cała tfurczość tamtych czasów. Jak dziś przypadkiem coś takiego obejrzę, to włos mi się jeży. Dzisiejsi deprawatorzy to pętaki w porównaniu. Na tym tle broni się tylko p.Kamila, szczególnie że jej oferta jest ograniczona czasowo i jako taka prowadzi do rotacji, co jest pouczające dla rówieśnic. Lepsze to niż stalinowski beton…
Oczywiście, że lepsze i daje więcej nadziei
a tan zmarły pan Turski, to może dostał tytuł honorowego mieszkańca Warszawy, a wtedy pogrzeb jest chyba za darmo …
– co któraś będzie przy nadziei, statystyka rządzi…
Owszem,był honorowym obywatelem,ale …Łodzi…Więc okazja dla świata elit najwyższych rangą jak Bodnary,Trzaskowskie madam Tokarczuk i innych będzie godnie zaprezentowana .Cały świat lewaków pogrąża się w nieutulonym żalu i ostatniego pożegnania Mosze Turbowicza vel Mariana Turskiego. Ten polski Żyd został oszczędzony przez system PRL,bo wstąpił w niego duch partyjny— a niestety innych jak rotmistrz Pilecki potraktowano strzałem w tył głowy w PRL-u.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.