mar 072020
 

Miałem zatytułować ten tekst – „Eksplozja samochodu w centrum Poznania. Jedna ofiara śmiertelna” – pomyślałem jednak, że nie ma co kusić losu. Mogło być gorzej. Zaczęło się dymić spod maski na ul. Roosvelta, na wysokości dworca. Myślałem, że się skicham ze strachu. Zadzwoniłem do Przemka, że się dymi, żeby mi było raźniej, bo stałem w korku na czerwonym świetle. No, ale co on mógł mi pomóc? Musiałem dojechać do bramy targów przynajmniej. Jakoś się udało, ale kolejka przed bramą była okropna. Jeden facet zauważył jednak, że się kopci spod maski i ustąpił mi miejsca, zjechałem na chodnik i tak go zostawiłem. Przemek od razu zadzwonił do zaprzyjaźnionego warsztatu i umówił lawetę. Nie wiedzieliśmy, o której przyjedzie, wyładowaliśmy więc książki, od razu pojawili się klienci i trochę się zeszło zanim zgłosiłem w biurze targów, że auto stoi na chodniku. Okazało się, że to teren miasta i trzeba iść do straży, żeby im o tym opowiedzieć. Przemo oczywiście poszedł i załatwił wszystko, a ja w tym czasie sprzedawałem. Okazało się, że laweta będzie dopiero wieczorem. Kiedy wyszedłem z targów, przy moim samochodzie stał wóz policyjny. Nie wyglądało to dobrze. Podszedłem do nich i powiedziałem, że to moje auto, że się zaczęło dymić i bałem się dalej nim jechać, więc nie wjechałem na parking. W szybie wystawiony był trójkąt ostrzegawczy i kartka z napisem „awaria silnika”, powinni to przecież widzieć. Powiedzieli mi, że stoją tu nie z powodu mojego auta, ale dlatego, że ochraniają wieczorne imprezy na terenie targów. Wyjaśniłem, że zaraz przyjedzie laweta i go stąd zabierzemy. Poszedłem do pokoju, czyli do tak zwanych apartamentów, bo kiedy szukałem noclegu żadnych miejsc w hotelach, w pobliżu nie było. Nigdy więcej nie wezmę czegoś takiego. Z kibla śmierdzi, lodówka chodzi jak ciągnik rolniczy, za ścianą jacyś goście drą mordy, a za oknem świeci na niebiesko ta ażurowa wieża, co jest symbolem targów poznańskich. Spać w zasadzie nie można. Zostawiłem walizki i ruszyłem na bankiet wydawców, bo w ciągu dnia nawet nie miałem czasu zjeść. Zanim tam trafiłem, dwa razy pomyliłem windę, a jak już znalazłem dobrą, zapakował się do niej cały chyba zarząd Stowarzyszenia Wydawców Polskich czy czegoś o podobnej nazwie. Na ścianie nieopodal windy zauważyłem też napis – Liga niezwykłych umysłów. Dotyczył on jednak jakiejś inne grupy, nie tego stowarzyszenia. Dobrze, że parasol nie przyjechał, bo impreza była dużo słabsza niż w zeszłym roku. Nie piłem nic co prawda, ale wino było tylko w lampkach, a nie w butelkach, jak wtedy. Nie można było wziąć sobie flaszki do stolika i jej wypić do czegoś smacznego. Jedzenie też było słabsze i, jak to się mówi, lekkie. No, ale jakoś się wreszcie najadłem. Szybko stamtąd wróciłem i wtedy zadzwonił Przemo, że laweta będzie piętnaście po ósmej. Poszedłem znów pod te targi. Policja stała tam jeszcze. Laweta przyjechała i wysiadł z niej pan Hubert ze swoim pracownikiem, wprost oderwani od jakiejś innej roboty, bo cali byli w smarach. Pan Hubert zajrzał pod maskę i powiedział, że wtryski się rozszczelniły, silnik jest zalany paliwem, a nie olejem silnikowym. Powiedział też, że to dobrze, bo naprawa będzie tańsza. Już wydawało się, że wszystko zakończy się dobrze, kiedy z auta wysiał policjant i zapytał ile waży laweta, a ile mój jeep. Zrobił się kłopot, bo rzeczywiście laweta była za lekka. No, ale co niby mieliśmy robić? Czekać pół nocy na jakiegoś innego laweciarza? Poprosiłem pana policjanta, by był tak łaskawy i pozwolił nam zabrać ten samochód z chodnika i on się zgodził. Kiedy pan Hubert siadł za kierownicę, okazało się, że z auta leje się paliwo, jak krew z bitego wieprza. Jakoś jednak wjechał na tą lawetę, ale wyciekło tyle ropy, że trzeba było ją ścierać szmatami z jezdni pod czujnym okiem policjanta. Pan Hubert wyglądał na gościa co śpi w kanale, a w domu zjawia się w porze posiłków jedynie. Coś musi być na rzeczy, bo powiedział  mi, że być może uda się auto naprawić do niedzieli. Okazało się też, że ma wtryski do jeepa takiego jak mój, bo niedawno naprawiał identyczne auto z tym samym defektem i kupił dwa komplety. Nawet jeśli tego samochodu nie będzie do niedzieli, to nic. Uważam, że miałem dużo szczęścia i prowadziła mnie ręka. GPS zamiast ciągnąć mnie prosto, do ulicy Roosvelta, jak w zeszłym roku, przestał najpierw mówić i komunikował się ze mną brzdęknięciami, a potem wprowadził mnie w jakieś takie zakamarki, że dwa razy zabłądziłem. Gdybym dojechał wcześniej nie miałbym pojęcia, że mam rozszczelnione wtryski i wyjechałbym stąd w niedzielę wieczorem nieświadom tego faktu. Na pewno rozkraczyłbym się po drodze. Wtedy kłopot byłby gorszy. No i dobrze się stało, bo nawet jeśli naprawa u pana Huberta potrwa tydzień, to i tak będzie krócej niż w Grodzisku czy Warszawie.

Na targach jest posucha. Klientów jest mało, zainteresowanie książkami słabe, ale kręcą się jakieś dziwne osoby, które z całą pewnością nie mają dobrych zamiarów. Jakiś facet zrobił mi ukradkiem zdjęcie. Nie wyraziłem na to zgody, ale dobrze go zapamiętałem. Na razie jest słabo. Na szczęście Andrzej Ciborski przygotował aranżację drugiego rozdziału książki o Nienackim, tak więc mam nadzieję, że rozerwiecie się trochę w sobotni poranek.

  15 komentarzy do “Mogło być gorzej”

  1. koronawiarus odstrasza ludzi od targów 

  2. Masz przygody niczym „Pan Samochodzik”.
    Nienacki z zaświatów się kłania  ☺
     

  3. Nie chyba to (jeśli nie mylę nicków bo dawno nie komentowali) raczej Wawrzyniec z Brzezin i Trzy krainy nie mają czasu na komentarz,  ale pamiętają w swojej modlitwie, o skromnym blogerze Coryllusie, co to nie poddaje się i walczy o miejsce na rynku wrzucając różniste książkowe  nowości.
     

  4. Nie ma przypadków…

  5. Poznań, miasto doznań!

  6. II Rozdział na YT:Zbigniew Nienacki vs Charles Dickens – Rozdział II – czyta Andrzej CiborskiRozdział II. W którym przekonamy się, jak dziwne postaci potrafią przybierać duchy niebiańskie i jak przytomnym trzeba być, żeby właściwie je rozpoznać i nie popełnić faux pas, które zaważyć może na całym człowieczym życiu.

  7. Żeby o własnym blogu zapomnieć ☺
     

  8. Nie mogę wrzucić tekstu na coryllus.pl. Wiesiek zlikwidował sklep i pewnie coś się zawiesiło w trakcie, bo nie pokazuje mi się strona gdzie się wkleja teksty

  9. A propos Poznania i „poznaniaków”. Miałem jednego znajomego w Poznaniu.  Dobrze sytuowany materialnie. Odwiedziłem go kiedyś w Poznaniu i … był problem kto zapłaci kilka złotych za kawę. W końcu ja jako gość zapłaciłem.  Widać było, że strasznie go skręca wewnętrznie na samą myśl, że mógłby wydać te parę złotych…No nie wiem czy skąpstwo poznaniaków jest przysłowiowe czy to tylko legenda…Za to poznańskie rogaliki świętomarcińskie doskonałe…

  10. też to zauważyłam, dla mnie to jest jakieś takie nie honorowe zachowanie, no bo jest gość witasz go w swoim mieście, 2 kawy latte 30 zł, no „ofiary być muszą”, takie jest życie, zawsze pełne drobnych ofiar
    a u poznaniaków brakuje  tego gestu ” witam w moim mieście” (czyli płacę za kawę) no nie są wychowani do tego gestu,  u nich  jak się to mówi „wąż w kieszeni” czy być może ponad wszystko oszczędni ?… nie wiem
     
     

  11. Nieobecny, usprawiedliwiony ☺
     

  12. Fajne to bylo…
    … a Pan Ciborski bardzo ladnie to czyta… no i muzyka super  !!!
    Dziekuje,

  13. Swietne…
    … i  bardzo  adekwatne  !!!

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.