sie 282020
 

Proszę Państwa, mamy awarię internetu w biurze i w związku z tym muszę pobiegać trochę po mieście, żeby ktoś ją usunął. Wrzucam więc dziś fragmet III tomu Baśni socjalistycznej.

 

Biografia Eligiusza Niewiadomskiego napisana przez Patryka Pleskota, pracownika Instytutu Pamięci Narodowej, jest dziełem kuriozalnym i autodemaskatorskim. O tym, jakie wątki i tezy podniesie Pleskot w swoich rozważaniach, wiemy już na samym początku, a to za sprawą krótkiego wstępu skreślonego ręką autora. Zacytujmy go w całości.

 

22 czerwca 2011 r. minister spraw zagranicznych III RP Radosław Sikorski, przemawiając do posłów na sali sejmowej, zwrócił uwagę na anonimowy wpis pewnego internauty, który na forum dziennika „Rzeczpospolita” umieścił dzień wcześniej pogróżkę wobec ministra oraz premiera Donalda Tuska: „mam nadzieję, że znajdzie się Niewiadomski, który odstrzeli ciebie i twojego guru Tuska”. „Wydaje mi się – komentował Sikorski – że jeżeli mamy poradzić sobie z taką morderczą mową nienawiści, to i wy – media – musicie pomóc. To gazeta ma adres IP osoby, która tego wpisu dokonała i myślę, że na gazecie ciąży obowiązek złożenia doniesienia o podżeganiu do zamachu”.

Trudno o lepszy przejaw tego, jak aktualna jest dzisiaj postać Eligiusza Niewiadomskiego.

 

Moglibyśmy w zasadzie rozpocząć dręczenie Pleskota od tego ostatniego zdania, czyli od lepszego przejawu, bo używanie tak dziwacznych zbitek nie przystoi profesorowi, nawet bardzo młodemu. Są jednak inne ważniejsze sprawy. Oto Radosław Sikorski w czerwcu 2011 roku, osiem miesięcy po zamordowaniu w Łodzi Marka Rosiaka, zwraca uwagę na jakiś wpis na forum poczytnego dziennika, który to wpis zawiera groźby pod jego adresem? Czy Radosław Sikorski jest człowiekiem poważnym? O tak, z całą pewnością, on chce za wszelką cenę odwrócić uwagę od zbrodni dokonanej rękami Ryszarda Cyby i na jej miejsce wstawić zbrodnię potencjalną, jeszcze niedokonaną, ale możliwą. Do czego w swojej pracy odnosi się profesor Pleskot, pracownik IPN? Do zamordowania Rosiaka przez szaleńca, który głośno i wyraźnie mówi o tym, że chciał zamordować Jarosława Kaczyńskiego? Tak nakazywałaby uczciwość badawcza, bo przecież wersja życiorysu Niewiadomskiego podawana przez Pleskota zawiera identyczny moment. Niewiadomski chciał zabić Piłsudskiego, ale zdecydował się na Narutowicza, jego powinowatego. Cyba chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego, ale zdecydował się na Marka Rosiaka. Czy to nie jest dość wyraźna analogia dla profesora Pleskota? Nie. Dlaczego? Otóż dlatego, że biografia Niewiadomskiego napisana jego ręką nie ma na celu wyjaśnienia czegokolwiek, ale stworzona została po to, by umocnić dotychczas obowiązującą wersję zdarzeń. To znaczy przekonać kolejne pokolenie Polaków, że winnymi mordów politycznych są zawsze ekstremiści prawicowi. I nie ma doprawdy znaczenia, kto aktualnie jest uważany za prawicę. Jarosław Kaczyński uporczywie i błędnie próbuje porównywać swoją partię do obozu piłsudczyków. To jest porównanie chybione i fałszywe. Podoba się jednak powierzchownym interpretatorom historii rekrutującym się spośród jego przeciwników. Łatwo mu wtedy bowiem zarzucić autorytaryzm, a jego samego określić mianem prawicowego ekstremisty, podobnie jak ludzi, którzy z nim współpracują. Łatwo, mając do dyspozycji usłużnych historyków, takich jak Pleskot, gotowych na każdą manipulację, ignorować rzeczywiste zbrodnie i rzeczywiste podobieństwa do mordów politycznych po to, by wskazywać na podobieństwa nieistniejące. Celem zaś zawsze jest to samo – wskazanie moralnego sprawcy. A niechby nawet był najniewinniejszy.

Manipulacja ta w dzisiejszych czasach przy aktywnym udziale mediów i wydawnictw jest prosta i skuteczna. Ma ona jeszcze jeden cel. Jest nim wykazanie, że dialog polityczny toczyć się może wyłącznie pomiędzy ugrupowaniami lewicowymi, wszelkie inne ugrupowania są z dialogu wykluczone, bo można je łatwo oskarżyć o moralne sprawstwo politycznych zbrodni. A co jeśli nie ma zbrodni? No właśnie. O tym między innymi jest tak książka. Co zrobić, kiedy trzeba wykluczyć oponentów, a oni uporczywie nie chcą dopuścić się zbrodni.

Zanim zaczniemy rzecz tę omawiać punkt po punkcie, zwróćmy jednak uwagę na to, z jaką odwagą Radosław Sikorski odnosi się do mediów, które są właściwym, według niego, narzędziem do walki z prawicowym ekstremizmem i potencjalnymi czy choćby tylko moralnymi sprawcami zbrodni, które nie miały miejsca. A jak było przed wojną? Wśród socjalistów bliższych materializacji idei sprawiedliwości społecznej? Kogo oni kokietowali? Już to dość silnie zasugerowaliśmy, ale powtórzmy. Powtarzanie utrwala bowiem wiadomości. Oto fragment wspomnień Felicjana Sławoja Składkowskiego dotyczący kradzieży portfela, który to świśnięto mu na pogrzebie gen. Daniela Konarzewskiego:

 

Jestem więc okradziony! Ładny kawał – minister spraw wewnętrznych okradziony na oczach komisarza rządu oraz policji mundurowej i tajnej w sercu Warszawy. Robi się zamieszanie i normalna praca ministerstwa ulega gwałtownemu zakłóceniu. Ja z przełożonego staję się nagle pokrzywdzonym! Zjawiają się naczelnicy wydziałów bezpieczeństwa ministerstwa i Komisariatu Rządu.

 

I kolejny fragment:

 

Gdy energiczne śledztwo w sprawie mego skradzionego portfela nie posunęło się w ciągu dwóch długich, kompromitujących dni ani trochę naprzód, wezwany został do referatu śledczego Komisariatu Rządu, jako ostatni ratunek sam Tata Tasiemka. Wygłosił tam w miarę toczącej się rozmowy następujące w przybliżeniu słowa:

– Sługa pana komisarza – Ależ nic nie szkodzi, dla naszej polskiej władzy zawsze mam czas. – Słyszałem, słyszałem, takie nieszczęście, kto nie słyszał, cała Warszawa się trzęsie. Polskiego ministra portfelu pozbawić i to przed kościołem. To po tośmy do żandarmów carskich strzelali, żeby teraz jakiś łobuz, jakiś frajer głupi, władzę rabował w naszej stolicy? – Upewniam pana komisarza, że to nikt z naszych fachowców. Któż byłby taki głupi, żeby dla marnych pieniędzy się narazić? Wiem, że panu bardzo przykro, ale czy mnie też przyjemnie tu do pana komisarza być zaproszonym?! Jeszcze kapusia z człowieka zrobią i uczciwego obywatela szpiclem ogłoszą. – Pan komisarz mówi, że głównie chodzi o portfel z fotografiami, a pieniądze mogą zostać u znalazcy? No dobrze, to już łatwiej będzie takiemu durniowi wytłumaczyć, żeby zwrócił. – Dobrze, będę się starał, dla dobra naszego i władzy.

 

Pan minister portfel odzyskał, a swoją przygodę żartobliwie opisał we wspomnieniach i wielu uwierzyło w to, że dawny bojówkarz, późniejszy gangster to kawał porządnego chłopa gotowego zawsze przychylić nieba „naszej polskiej władzy”. Nie wiemy, jak to było możliwe, by złodziej w przytomności łapsów i mundurowych ukradł portfel ministrowi. Najprawdopodobniej tak miało być, a kiedy kradł, łapsy patrzyły gdzie indziej. Symbioza władzy ze światem przestępczym nie ma jednak charakteru wodewilowego, o czym chciał nas uporczywie przekonać Felicjan Sławoj Składkowski, podobnie jak nie ma takiego charakteru współpraca mediów z władzą. Celem takiej współpracy zawsze bowiem jest terror. Co było do okazania w dwóch powyższych przykładach.

 

Sposób opisywania historii zamachu na prezydenta Narutowicza, który nam prezentuje Pleskot, jest prawie tak samo ekspresyjny jak sposób opisu rozmowy Tasiemki z komisarzem, który pozostawił Sławoj Składkowski. Oto Niewiadomski, cichy maniak, człowiek realizujący swoje cele uporczywie i bez rozgłosu, na kartach książki Pleskota wykrzywia twarz w gniewie, krzyczy głośno i złorzeczy, a wszystko dlatego, że Piłsudski, którego miał zamiar zabić, zrezygnował z kandydowania na prezydenta. Narutowicz dla odmiany, człowiek towarzyski, pogodny, z usposobienia gawędziarz i miłośnik polowań, o swojej nominacji powiadamia siostrzenicę, co nadaje owej chwili wyraz tragicznej delikatności. Nic nie wspomina Pleskot o liście, który Narutowicz napisał do prezydenta republiki francuskiej, nie wspomina też nic o jego kontaktach z przedstawicielami prawicy w sejmie.

Samego siebie przechodzi Pleskot w chwili, kiedy zabiera się za opis sytuacji, jaka miała miejsce przed domem generała Hallera w dniu zaprzysiężenia prezydenta Narutowicza. Oto w tłumie znajduje się Eligiusz Niewiadomski, który, słysząc antysemickie przemówienie Hallera, zaciska pięści w kieszeniach płaszcza. Tłum krzyczy, domaga się ustąpienia prezydenta wybranego przez żydów i masonów, uczciwi obywatele zamykają okna, a Haller stoi oparty o barierkę i wygłasza przemówienie, którego nie powstydziłby się Goebbels. Ja zaś, mając pod ręką książkę Pleskota i wspomnienia generała Hallera,  a także te stosy wycinków z przedwojennych gazet, zastanawiam się, jakim cudem ktoś taki jak Pleskot został profesorem.

Zanim zacytujemy fragmenty pamiętników generała Hallera dotyczące wydarzeń tamtego dnia, zwróćmy uwagę na jedno istotne zdanie. Oto ono:

 

(…)nie miałem adiutantów (jako poseł do Sejmu byłem w stanie nieczynnym i nie miałem żadnego sekretarza ani pomocnika). Pozostał przy mnie tylko ordynans Molik, który przebył ze mną Ukrainę, Rosję i Murmańsk, a wreszcie przybył ze mną z Francji do Polski.

 

Generał Haller, bohater wojny bolszewickiej, nie ma żadnego adiutanta, jest przy nim tylko ordynans. Jest przy nim tylko jeden oficer łącznikowy, do którego generał ma sporo zastrzeżeń, o czym za chwilę. Inaczej jest z przedstawicielami lewicy, którzy, będąc posłami, są jednocześnie funkcjonariuszami służb tajnych i kierują bankami ludowymi.

W dniu 11 grudnia 1922 roku generał Haller miał serię dziwnych przygód i musiał się na własnej skórze przekonać, że tak naprawdę na nikogo liczyć nie może. Oto po zaprzysiężeniu Narutowicza jeszcze w Sejmie na generała rzucił się Jędrzej Moraczewski, który krzyknął – Napadliście na nas na placu Aleksandra! Będziecie ponosić skutki! Haller zdziwił się, ponieważ na nikogo nie napadł, a jedyna organizacja, jakiej przewodził, to był Związek Harcerstwa Polskiego. Kiedy Narutowicz jechał pod sejm, harcerze spytali swojego generała, czy mają dać odpowiednią asystę, na co Haller wydał im rozkaz, żeby stanęli w mundurach z proporczykami i oddali hołd głowie państwa. Jakiej organizacji przewodził Jędrzej Moraczewski? Był on rzeczywistym, politycznym koordynatorem milicji PPS, której przewodził w polu Józef Łokietek. Gdybyśmy więc mieli poważnie potraktować słowa Moraczewskiego, musielibyśmy uwierzyć, że funkcjonariusze tejże milicji, noszący pseudonimy Icze-Żbuk, Icze- Szpic i Moryc Rycerz zostali napadnięci przez młodocianych uczniów w mundurkach i ci uczniowie spuścili im manto. To z całą pewnością nie była prawda, ale opis wypadków na placu św. Aleksandra zostawimy sobie na później.

Generał nie odpowiedział Moraczewskiemu, bo nie miał pojęcia, co się wydarzyło na placu tego dnia. Zostawił pana Jędrzeja wykrzykującego różne inwektywy i poszedł do swojego mieszkania w Alejach Ujazdowskich 33. Oddajmy mu teraz głos:

 

Wkrótce po moim przyjściu, kiedy jeszcze nie zdążyłem zasiąść przy biurku, usłyszałem dzwonek, a stojący przy mnie – ówczesny major – Juliusz Malinowski wpuścił do pokoju jakąś młodą niewiastę, która teatralnym gestem rzuciła mi się do nóg i z płaczem wyznała, że „uciekła po zatrzymaniu przez policję, gdy obrzucała kulami śnieżnymi przejeżdżającego w otwartym powozie prezydenta”.

 

Zwróćmy uwagę, że choć generał nie ma adiutantów, towarzyszy mu w jego własnym mieszkaniu jakiś oficer, który decyduje, kogo wpuścić, a kogo nie wpuszczać do mieszkania generała. Wpuszcza na przykład nieznaną generałowi młodą kobietę, która jeszcze przed chwilą, kiedy została przez policję zatrzymana, oświadczyła, że jest córką generała Hallera. Policjant ją wyśmiał, bo wiedział, że generał nie ma córki, ona zaś natychmiast pobiegła do mieszkania Hallera, by mu opowiedzieć o tych wypadkach. Skąd wiedziała, gdzie on mieszka? Po co tam pobiegła, dlaczego podała się za jego córkę? Haller wydał rozkaz, by Malinowski zapisał jej nazwisko i adres w celu weryfikacji zeznań. Ten jednak rozkazu nie wykonał, co Haller mu potem długo wypominał. Z pamiętnikami generała jest ten kłopot, że mamy w nich masę drobnych błędów, które służą czasem przeciwnikom jego polityki i poglądów do dezawuowania ich w całości. Ludzie ci mieliby pewnie kłopot z wymienieniem nazwisk i imion kolegów z klasy maturalnej, z którymi upili się po zdanym egzaminie, ale będą wypominać Hallerowi, że Malinowski nie miał na imię Juliusz, tylko Julian. Był to oficer odpowiedzialny za werbunek żołnierzy do błękitnej armii z terenów Brazylii. Kierował tam też przez pewien czas polską gazetką Polak w Brazylii.Malinowski był człowiekiem wiernym Hallerowi, w 1937 tworzył Stronnictwo Pracy, ale wśród wzmianek o nim znajdujemy i taką, gdzie napisane jest, że był przez pewien czas jako porucznik jeszcze związany z obozem legionowym. Trudno nakreślić dokładną sylwetkę tego człowieka, można tylko powtórzyć za jednym z autorów, że Julian Malinowski był człowiekiem prawego charakteru, niezwykłego taktu i serca.

 

Podobne opinie krążyły o innym bohaterze tamtego dnia – pułkowniku, a później generale Stanisławie Sołłohubie-Dowoyno, który także znalazł się w mieszkaniu Hallera (przypominam, że główny lokator mieszkania dopiero co wrócił z Sejmu, gdzie dokonano zaprzysiężenia nowego prezydenta i gdzie został napadnięty przez Moraczewskiego). Sołłohub-Dowoyno był towarzyszem broni generała jeszcze z czasów walk w Rosji. Tamtego dnia namawiał Hallera, by wraz ze zgromadzonymi przed domem demonstrantami ruszył pod pałac Błękitny. Haller opisuje to tak:

 

Tego samego dnia po południu byłem na wyjezdnym do Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, który urządzał jakieś tea party, gdy zostałem zaskoczony gwałtownym wtargnięciem do mnie jakiejś deputacji, a przed domem słyszałem różne okrzyki. Dziwne mi się wydawało, że z tą delegacją przybył płk. Sołłohub-Dowoyno, który swoją z ruska brzmiącą polszczyzną usiłował mnie przekonać, mówiąc:

– Widzi pan generał, jak warszawiacy w 1862 roku szli pod Pałac Błękitny – słowa jego powtarzam dosłownie – tak dzisiaj przychodzą do pana generała. Trzeba, żeby pan generał do nich wyszedł.

 

Haller, jak widzimy, jest otoczony i osaczony. Zaprzysiężono prezydenta, sprawy idą dobrze, on z tym nowym prezydentem wcześniej rozmawiał w sprawie budowy w Polsce dróg wodnych, teraz się spieszy, ale w domu pojawiają się, w przeciągu kilku minut zaledwie, wariatka prowokatorka i jego były oficer, z którego słów wynika, iż pełni tę samą co ta kobieta funkcję. Nie muszę chyba dodawać, że Sołłohub-Dowoyno w roku 1926 poparł zamach majowy, nie muszę także dodawać, że został jedną z legend kampanii wrześniowej, albowiem zamordowano go w okolicznościach niejasnych, prawdopodobnie zabili go białoruscy chłopi plądrujący jego dwór. Mylił się jednak co do daty pułkownik Sołłohub albo w swoich wspomnieniach pomylił się Haller. Demonstracje uliczne krwawo tłumione miały miejsce w roku 1861. Rok 1862 zapisał się w dziejach innymi wydarzeniem. Oto dokonano zamachu na carskiego brata – Wielkiego księcia Konstantego. Zamach był jednak nieudany. Czy do tego wydarzenia chciał nawiązać pułkownik, namawiając Hallera by szedł na czele podnieconego tłumu?

Oddajmy jeszcze raz głos Hallerowi:

 

Spieszyło mi się do, żeby wyjechać do Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, ale nie mogłem wsiąść do samochodu, nie przechodząc obok zebranej publiczności. Stanąwszy w drzwiach po okrzykach: „Niech żyje generał Haller!”, przemówił jakiś rozagitowany przeciwko wyborowi prezydenta głosami Żydów – jak się wyraził – agitator i żądał ode mnie, abym powiedział zebranym, co mają robić.

Po uciszeniu się powiedziałem w kilku słowach mniej więcej:

– Nikt nie może zaprzeczyć, że wybory były legalnie przeprowadzone, a jeśli chcecie, żeby kiedyś było inaczej, to trzeba na to długiego i mozolnego przygotowania. Nie mogę dać wam żadnych innych wskazówek, jak tylko, że istotnie prezydentem jest Narutowicz, a jeśli macie wątpliwości, to najlepiej idźcie do kardynała Kakowskiego, aby usłyszeć jego opinię.

Na tym zakończyłem, ale jeszcze długo pod moim domem stały tłumy, zanim nie ruszyły do pałacu arcybiskupiego.

 

Można oczywiście postawić tym wspomnieniom taki zarzut, że były dyktowane pod koniec życia generała, mogą więc zawierać nieścisłości. Trudno jednak podejrzewać Hallera o to, że konfabulował, tym trudniej, że żaden z jego politycznych przeciwników już nie żył. Historia zemściła się na nich bez litości.

 

A oto jak te wypadki opisuje profesor Patryk Pleskot, biograf Eligiusza Niewiadomskiego.

 

Wtem tłum zafalował. Rozległy się oklaski i wiwaty. Na balkonie ukazał się Józef Haller, idol młodzieży narodowej, legendarny dowódca Błękitnej Armii, która przybyła z Francji do Polski po odzyskaniu niepodległości. Generał gwałtownie potępił wybór Narutowicza i solidaryzował się z niezadowoleniem części mieszkańców Warszawy. Przywitał ludzi w generalskim mundurze, najwyraźniej spodziewając się przybycia tłumu.

– Rodacy i towarzysze broni! – rozpoczął donośnym, nawykłym do wygłaszania mów głosem, opierając się o balustradę swego eleganckiego balkonu.

 

W tym miejscu mógłbym zakończyć, bo dalsze cytowanie projekcji Pleskota byłoby szkodliwe dla mojej pracy. Pozostaje jednak pytanie, jak Niewiadomski przebił się przez ten wielotysięczny tłum, który stał w Alejach i słuchał, co z wysokości mówi doń generał. Chwilę po przemówieniu – pisze Pleskot –  tłum przesunął się pod pobliski budynek, w którym mieściła się redakcja Gazety Warszawskiej.

I jeszcze jedno – Haller podjechał pod swój dom samochodem. Kiedy parkował, żadnego  tłumu na ulicy nie było. Pojawił się dopiero później jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zanim Haller zdążył zasiąść przy swoim biurku.

Opowiadanie samego generała jest o wiele bardziej przekonujące. Przed kamienicą zgromadziła się grupka krzykaczy prowadzona przez wojskowych i cywilnych prowokatorów. To oni wołali, że prezydent został wybrany głosami Żydów, to oni liczyli na to, że Haller opuszczony przez wszystkich, otoczony agenturą zechce się przyłączyć do zaplanowanego na ten wieczór marszu, który miał być powtórzeniem wypadków poprzedzających powstanie styczniowe. Jeśli zaś Haller miał być ofiarą tych zajść, to kim miał być Piłsudski? Nie Wielopolskim przecież. Już prędzej carem.

Na koniec popędźmy nieco naszą narrację i przeskoczmy feralne dni od 10 do 17 grudnia 1922 roku. 18 grudnia ludzie uznani za najbliższych współpracowników generała Hallera, czyli : Julian Malinowski, pułkownik Izydor Modelski i porucznik Roman Sierociński a także Stanisław Sołłohub-Dowoyno zostali aresztowani. Sołłohuba zatrzymano w Hotelu Angielskim w Warszawie. Kurier Wileński nie podaje zarzutów, które były powodem zatrzymania oficerów współpracujących z Hallerem (Sołłohub nie został wymieniony jako jego bliski współpracownik, tylko trzej pozostali), napisano tam tylko – w numerze z 19 grudnia 1922 roku, że aresztowania będą z pewnością miały reperkusje sejmowe. My tutaj możemy śmiało odgadnąć, jakie były powody zatrzymania wymienionych. Chodziło o wskazanie moralnego sprawstwa  zbrodni dokonanej na prezydencie Narutowiczu.

  10 komentarzy do “Moralny sprawca po raz pierwszy”

  1. Jeszcze bardziej badziewny  niż Sikorski był Niesiołowski, który konfabulował, że Cyba szedł do niego tylko adres  pomylił ☺

  2. Tak naprawdę to Cyba szedł do mnie, tylko mnie nie znał.

  3. Przebiłeś Niesiołowskiego ☺

  4. Porada z działu IT:

    nie masz internetu?

    Wyślij zgłoszenie o awarii mailem!

  5. a takie przekierowanie jakie zastosowano w 1946 roku w kielcach, wyreżyserowano pogrom , w przeddzień  posiedzenia sądu w Norymberdze kiedy to na wokandzie miała być zbrodnia katyńska, wokanda oczywiście jeśli się odbyła to musiała mieć (wobec zaistnienia  pogromu) mocno antypolskie natężenie.

    polacy,   jako moralni sprawcy wystąpili kolejny raz,  ruskie pogromy niemieckie koncentrazions lager itd . rosja i Niemcy braterstwo w szkalowaniu państwa które im zawadza.

  6. >opierając się o balustradę swego eleganckiego balkonu…

    Elegancki balkon pałacyku Dziewulskich (gdzie gościnnie mieszkał Haller) przetrwał wszystko, ale bez głośników trudno z niego przemawiać do ulicznego tłumu.

  7. Niesiołowskiego nie było, powiedział żonie, że idzie na szczaw.

  8. Dlatego, jak mówi mój kolega, trzeba mieć jaja, pójść do piwnicy i wyłączyć kocioł na ruski gaz.

    Dodam, że do czasu wyprostowania zaległości z Niemcami nie powinno tu być żadnego salonu VW i podobnych.

    Ale mamy dobrą zmianę, która kupuje limuzyny BMW, firmy rodziny pasierba Goebbelsa, a ostatni polski producent dostaje w tym czasie zarzuty za eksport Honkerów. Aha, a Blaszczak pisze tweeta, że nastał koniec ery Honkera w armii polskiej ….

    My sami siebie nie szanujemy.

  9. Oczywiście, że nie. Dlatego musi być kara śmierci. Nielegalna. Struna gitary, wysokie C.

  10. myślałem że w gitarze nie ma struny C

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.