mar 022021
 

Zastanawiałem się po co organizacje naśladują misję i propagandę innych organizacji? W zasadzie powód jest tylko jeden, żeby je przejąć i zagospodarować cały obszar, na którym działają. To się może udać także bez zawłaszczania memów propagandowych, ale operacja jest wtedy droższa. Przykład Niemiec hitlerowskich napadających na Polskę będzie w tym momencie właściwy, podobnie jak przykład komunistów, którzy po wojnie udawali sanacyjną elitę, tylko o stokroć lepszą, bo zwróconą frontem do klienta, czyli do ludu.

Taki sposób opisu, powinien nas dokładnie i ostatecznie przekonać, że należy jak ognia unikać treści zwanych patriotycznymi, szczególnie jeśli produkowane są one przez osoby nie mające żadnych państwowych uwierzytelnień. A w niektórych przypadkach, nawet jeśli takowe uwierzytelnienia są. Mamy bowiem, w sytuacji, w jakiejś się znajdujemy, w zasadzie 100 procent pewności, że każdy kto odwołuje się do tak zwanej dumy narodowej, wielkiej przeszłości i tradycji, to oszust. W najlepszym razie, bo może być to też coś gorszego, na przykład potwór z kosmosu. Ta sytuacja się zmieni, ale dopiero wtedy, kiedy komuniści powrócą do władzy i przez dwie kadencje będę pokazywać w TVP1 przygody porucznika Borewicza i Wojciecha Siemiona idącego w kierunku Berlina w za dużym płaszczu. To wszystko oczywiście na zmianę z gołymi babami.

Wtedy będzie można na nowo powracać do treści, które bliskie są naszym sercom i nadawać im jakiś nowy sznyt i redakcję. To ważne, albowiem powielanie tych samych wzorów, systemowo nieskutecznych, z głupią wiarą, że tym razem to już się ta młodzież na pewno nawróci na patriotyzm, sprowadzi nas do tego samego punktu. To znaczy do momentu, kiedy każdy dureń w rogatywce albo furażerce na łbie będzie mógł rozkazywać ludziom na ulicy. Musimy przy tym pamiętać zawsze o kwestii naśladownictwa, a to oznacza, że twórcze poszukiwania są niestety koniecznością, na każdym obszarze komunikacji. Tego nikt nie jest w stanie zrozumieć, no prawie nikt. Powodów jest kilka. Najważniejszy to wiara, że można wyhodować cudowną jakąś roślinę w samotności, pielęgnując ją skrycie i nie mówiąc o niej nikomu. Kiedyś zaś będzie już duża i nabierze właściwych barw, można ją będzie pokazać światu, który zastygnie w zachwycie. Tak czyni wielu autorów, a potem okazuje się, że ten ósmy cud świata na nikim nie robi wrażenia, po podobnych jest co najmniej pół setki. Autor bowiem, przekonany o własnej wyjątkowości, dokonał mimowolnie kilku plagiatów i naśladownictw, połączył je w jedno i uznał, że stworzył dzieło wielkie. Wszystko to zaś uczynił, powodowany psychologicznymi ograniczeniami, z których nie zdawał sobie sprawy, a które całkowicie determinują jego osobowość. Kiedy jego projekt okazał się wtórny i nieciekawy, obraził się na cały świat i mruknął pod nosem, że więcej nie będzie kalał rąk dla tak niewdzięcznej publiczności. Taki przypadków jest masa. Ludzie, ci stanowią później publiczność wszystkich oszukanych projektów, które realizowane są w schematach prostych, przewidywalnych i ukradzionych, a mających przy tym na celu opanowanie propagandowe jakiegoś obszaru i, w najlepszym razie, przygotowanie w ten sposób masowej sprzedaży jakichś produktów. Będą oni też zwalczać każdą inicjatywę, która ma choć cień szansy na to, by wyróżnić się z systemowego, propagandowego naśladownictwa, zalewającego cały rynek treści. Dlaczego? Albowiem jej istnienie psuje im humor i jest dowodem na to, że droga przez nich wybrana okazała się fałszywa. Żeby zrobić coś dobrego i stworzyć coś oryginalnego, trzeba się przede wszystkim pozbyć lęku, a następnie przestać myśleć o sobie. Trzeba myśleć o publiczności i zastanawiać się, co zrobić, by zwrócić jej uwagę. I to nie w sposób na pół kokieteryjny i na pół infantylny, ale totalny. To znaczy taki, żeby wszyscy co najmniej parsknęli śmiechem ze zdziwienia. Tymczasem autorzy marzą o jednym tylko – by ich czytelnik popadł w głęboką zadumę. On niestety nie ma na to czasu, albowiem otaczają go formaty wciskane na chama, których jest tak wiele i mają takie wspomaganie, że żaden indywidualny twórca nie ma z nimi szans. Nie można też liczyć na zainteresowanie publiczności, nie konfrontując swoich treści bez przerwy właściwie, z jakimiś oceniającymi gremiami. Nie ważne czy będą oceniać dobrze czy źle. Musi być ruch, dynamika i wymiana. Bo z tego, po wielkich mozołach, urodzić się może jakaś jakość. Z całą pewnością nie powstanie ona w garażu, jak to się zdawało młodym muzykom na początku lat osiemdziesiątych. To jest łatwe do udowodnienia, bo z całej tej garażowej muzyki został tylko Muniek, który chwali się tym, że jest socjalistą i miał dziadka co siedział ze Stefkiem Okrzeją w jednej celi. Ci, którym się nie udało wyjść z garażu, nawet nie wiedzą dlaczego to oni przegrali, a Muniek wygrał, choć obiektywnie był słabszy. Wygrał, bo konkurencja kupiła pewien rodzaj złudzenia i za nim podążyła. Złudzenie to zainstalowane jest na następującym szkielecie – jak będziemy naśladować trend, albo motywy, to bezpiecznie znajdziemy się w tym samym miejscu co najlepsi. To nieprawda, albowiem nie o bycie najlepszym tu chodzi. Pisałem już o tym, ale nie zaszkodzi powtórzyć – projekty nakręcające koniunktury na treść i muzykę w Polsce, wszystkie jak jeden są oszukane i służą temu, by garstka wybrańców mogła się prezentować na jakimś tle. Następnie zaś ta garstka, dobrze wyselekcjonowana, zostaje użyta do roboty propagandowej i wychowawczej. Stoją za tym wszystkim organizacje kradnące formaty, a w wśród nich nasze państwo, którego funkcjonariusze uważają, że w ten sposób przygotowują młodych ludzi do do różnych zadań. Dziś, w przeciwieństwie do komuny, już się tego tak nie nazywa, nie mówi się nawet o konsumpcji treści, bo to grozi gwałtownym odpływem zainteresowanych. I tyle w zasadzie się zmieniło przez trzydzieści lat, tak zwanych nowych czasów – intencja została ukryta, a reszta kula się jak dawniej.

I teraz uwaga. Wszystko co napisałem, nie dotyczy rynku treści, który można pogłębiać stale i metodycznie, ale rynku formatów promocyjnych, czyli tego jak sprzedajemy. To ten towar jest najbardziej poszukiwany i to formaty promocyjne są dziś przedmiotem poważnej obróbki. Dzieje się tak dlatego iż do sprzedania, z tak zwanych treści, jest tylko kilka formuł, od których ludziom robi się już niedobrze. Państwo sprzedaje patriotyzm, Żydzi holocaust, masoni pederastów, Amerykanie pederastów w mundurach, Rosjanie wszystko jak leci, co tam mają na podwórku. No, ale to nie zmienia faktu, że treści dopuszczone do obrotu ją prymitywne i ubożuchne, a na inne nie ma miejsca. Potrzeba więc formatów, które odwołując się do emocji fakt ten ukryją. I tych jest sporo, ale kryzys i tu jest widoczny. To nie oznacza, że nie ma żadnych innych treści, które można by było promować. Są, ale żadna poważna organizacja nie jest zainteresowana ich dystrybucją, pojedynczy zaś autorzy, wierzący w swoją dobrą gwiazdę i hodujący kaktusy w garażu, wierzą w potęgę naśladownictwa. Tym głębiej im bardziej awangardowe treści lansowane są na rynku. W końcu co to jest, napisać monodram o gościu co gada z własnych Arschlochem, nic, betka po prostu. A jaki splendor potem. I za nic się takiemu nie da wytłumaczyć, że błądzi, a jedyne na co może realnie liczyć to posada starszego referenta w małym domu kultury.

Kiedy byłem ostatnio w hurtowni, spotkałem właścicielkę i zamieniłem z nią kilka słów. Okazało się, co przyznam mnie nieco zmroziło, że ludzie pojawiający się tam w celu zakupu większej ilości książek do dalszej dystrybucji, nie są w stanie niczego wybrać. Po prostu, nie rozumieją niczego. Chcieliby sprzedawać coś, co jest popularne, ale na dystrybucję wybrańców z top listy wyłączność mają inni. Stają więc pod ścianą pełną tytułów i popadają w zamyślenie, albowiem nic im się z niczym nie kojarzy i nie wiedzą co zrobić. Wszystko bowiem co tam jest, albo prawie wszystko jest naśladownictwem czyli jakąś tam formą poddaństwa, a przez to wyklucza skuteczną sprzedaż. Warunki na rynku nie dają im więc żadnych szans, a pośrednicy chcą wyłącznie na nich zarobić. I to jest dramat prawdziwy, bo w Polsce jest naprawdę wielu dobrych autorów, którzy nigdy się nie przebiją, bo ten system ich zniszczy. Nie można im nawet pomóc, albowiem każdy komunikat, który nie trafia w ich ambicje i wyobrażenia jest z miejsca odrzucany. Któż bowiem wie lepiej czym jest książka niż sam autor? O tym, że zostaną oszukani i wyrzuceni na margines, a następnie przerobieni na funkcyjnych, autorzy nie myślą, albowiem wierzą w swoją indywidualność, dobrą gwiazdę, wierzą, że są samodzielni i na pewno im się uda. Mogę powiedzieć tylko jedno – powodzenia.

Nie myślę już o autorach. Myślę o pośrednikach, którzy w mojej osobie zyskali jeden z największych bonusów, o jakim mogli sobie zamarzyć. I doprawdy, nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie realizują faktur w terminie? Czyżby myśleli, że w tym całym układzie to ja jestem najsłabszy? Że jeśli coś się posypie, to cała reszta zostanie, a ja jeden przepadnę? To niesamowite. I przyznam, że nie do uwierzenia. No, ale cóż…Wracam do Kredytu i wojny.

  15 komentarzy do “Naśladownictwo jako forma poddaństwa”

  1. Dzień dobry. odkąd wyjaśnił mi  Pan, Panie Gabrielu, że od bardzo dawna książka jest głównie nośnikiem propagandy, czytam o tych patologiach rynku książki z dużym dystansem. A niech oni wszyscy się zaprzepadną, że użyję polszczyzny przaśnej, i niech nie zaciemniają obrazu sytuacji samą swoją obecnością. Handel hurtowy warzywami korzeniowymi wchłonie jeszcze dużo pracowników a nawet drobnych inwestorów, z głodu więc nie umrą i chrześcijańskie miłosierdzie ma zasadniczo fajrant. A rynek jest zawsze, sam Pan o tym pisał, przeżyją na nim ci, którzy będą kupowani, bo sprzedają coś, czego ludzie potrzebują. No i propagandziści, ci będą zawsze, ale – skoro pozory muszą być zachowane – nie mogą par force egzekwować swojej przewagi. Młyny papierni w Konstancinie też się muszą kręcić. Niech już lepiej te bibułę produkują niż by mieli demolować stacje benzynowe…

  2. No tak, ale skoro to ja jestem siłą napędową muszę o tym od czasu do czasu przypomnieć.

  3. Jasne, to jest ważny temat, ale mi się ciśnienie podnosi tylko wtedy, kiedy mi się przypomni, że do tego przemiału muszę dopłacać, że nie mogąc uniknąć płacenia podatków chcąc nie chcąc ten bajzel finansuję, zamiast kupić coś ładnego u Pana. W skórze, ze złotymi literami, na prawdziwym pergaminie. Coś w cenie małego samochodu. No ale nie…

  4. „Wszystko co napisałem, nie dotyczy rynku treści, który można pogłębiać stale i metodycznie, ale rynku formatów promocyjnych, czyli tego jak sprzedajemy. To ten towar jest najbardziej poszukiwany i to formaty promocyjne są dziś przedmiotem poważnej obróbki. Dzieje się tak dlatego iż do sprzedania, z tak zwanych treści, jest tylko kilka formuł, od których ludziom robi się już niedobrze.”

    Jak to jest, że zawsze jak Pan coś opublikuje to rzeczywistość natychmiast daje przykłady. Pan co wymyślił, a właściwie powielił format, że Bayer Full jest bardzo popularny w Chinach będzie teraz ciągał Bayer Full po sądach za „oszustwo”. A taki dobry był format, wszyscy jechali na tym, że są bardzo popularni w Japonii, Korei czy amerykańskich klubach bluesowych/jazzowych. Przyszedł Kurski i wszystko popsuł.

  5. jest ciężko i trudno, ale …

    zawsze jest jutrzenka nadziei, i zawsze są tacy co czekają niecierpliwie na kolejny tom książki, która opisuje realia choć ma baśniowy tytuł

    …ich usta mówią to co widzą oczy

    światło szeleści

    zmawiają się liście

    na baśń co lasem jak niedźwiedź się toczy …

    czekamy na kolejny tom 'Kredytu i wojny’

  6. A Szczepan powiedział ostatnio, że przed 220 laty wszyscy jego przodkowie byli niewolnikami

  7. Dzisiejszy wyrok TSUE : straciliśmy resztki suwerenności, Konstytucja do kosza.

  8. Już hiszpańscy Maurowie sprowadzili do Europy formaty do naśladowania

    Alembik

  9. świeżej podeszwowej skóry juchtowej drobno pokrojonej do alembiku dodać – no nie wiem jakiś chyba niewybredny  ten  napitek

    ten jucht zraża ,mnie, nie będe naśladować

  10. No nie. Nic nie jest powiedziane dokładnie.

  11. Sens tego jest jasny: prawo UE jest ważniejsze niż nasze, zapisane w Konstytucji. Powód wyjścia Wielkiej Brytanii z UE też był z tym związany. Państwo, które nie ma własnych  Sądów, traci suwerenność.

  12. czyli jednak

    takie teutońskie ciągoty kończące się realizacją hasła

    – dajcie mi władzę ja was usadzę-

    /i zniewolę/

  13. Jeśli odseparuje się prawo od etyki, można już wszystko. Po co armia, skoro są sądy i gigantyczne kary pieniężne. Vide nasza puszcza…

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.