Jeśli wydaje Wam się, że wszystkie tajemnice rynku książki są już za nami to jesteście w błędzie. Dziś opowiem Wam o tym jak zarabiają prawdziwe sławy, ludzie którzy nie dość, że sami świetnie piszą to jeszcze mają za sobą tradycję rodzinną, która pozycjonuje ich znacznie lepiej niż Monika Jaruzelska pozycjonowała Rafała Ziemkiewicza i tego małego publicystę konserwatywnego w muszce, kiedy chodzili razem z nią do klasy. Trzymajcie się mocno foteli i biurek, bo zaczynam. Otóż mój znajomy zajmuje się handlem na wielką skalę, jego zaś siostra ma męża i mąż ten produkuje różne poważne maszyny do pieczenia wszystkiego, a to pizzy, a to jeńców wziętych na wojnie, a to bułeczek rumianych. Jak wiadomo tych maszyn nie da się ludziom wżeniać z ręki. Do handlu nimi potrzebne są stosowne okoliczności, czyli po prostu targi. Te jak wiadomo kosztują, a ja wiem o tym najlepiej, bo sam na targach bywam, nie na targach maszyn do pieczenia jeńców, ale na książkowych. I tam też nie jest, powiem Wam, tanio. No to teraz wyobraźcie sobie jakie ceny za powierzchnię wystawową są na tych gdzie pojawiają się producenci maszyn. Horrendalne.
I ostatnio właśnie usłyszałem następującą historię dotyczącą targów maszyn do pieczenia. Siedzą sobie tam wszyscy ci ludzie, którzy rozłożyli przemysł piekarski na świecie, produkując urządzenia do wypiekania, które można zainstalować na zapleczu sklepu, siedzą i gawędzą o swoich sprawach. I nagle wśród tego jakże specyficznego i wyraźnie sprofilowanego towarzystwa pojawia się postać niezwykła. Pan wyglądający tak, jakby przed chwilą opuścił zaczarowaną dorożkę, która przywiozła go pod halę z maszynami, pan w dziwnym kapeluszu, w szalu jedwabnym okręconym wokół szyi i w czarnym płaszczu. Chodzi ów człowiek od stoiska do stoiska, ogląda te monstrualne i dziwne maszyny i patrzy z nieśmiałym uśmiechem na wystawców gadających o swoich, sprawach, czyli o tym pieczeniu. I nagle zgrabnym ruchem wyciąga z przewieszonej przez ramię torby książkę, pełną kolorowych ilustracji i przerywając wystawcom gawędę o pieczeniu mówi: oto książka mojego ojca (a może o moim ojcu, nie pamiętam) może zechcą się państwo nią zainteresować, kosztuje jedyne 120 złotych.
Pan ów to nie kto inny jak Krzysztof Logan Tomaszewski, słynny artysta, kompozytor, pisarz i felietonista prawicowego tygodnika opinii „W sieci”. I sami powiedzcie, czy to nie jest genialny pomysł? Podnieść cenę książki do 120 złotych za egzemplarz i sprzedawać ją na targach, gdzie siedzą ludzie na stałe przyspawani do kas pancernych z forsą. Człowiek wchodzi sobie lekkim krokiem na halę, w torbie ma może 5 a może 10 egzemplarzy książki i sprzedaje te egzemplarze bezpośrednio ludziom, dla których 120 złotych to nawet nie są waciki. Praca jest lekka, łatwa i przyjemna, a do tego można poznać wielu interesujących i wpływowych ludzi. Nie trzeba płacić za stoisko na targach książki gdzie jest duża konkurencja i człowiek ryzykuje, że nikt go po prostu nie zauważy, że przepadnie. Na targach maszyn czy na targach dentystycznych, czy na jakichś innych sprawa jest prostsza. Pisarz jest tam niczym kwiat na pustyni, albo źródło w zbożu. A może się jeszcze do tego zdarzyć, że wśród wystawców co sprzedają te maszyny znajdzie się ktoś, kto czyta prawicowy tygodnik „W sieci”, a wtedy to już hulaj dusza…
Można też inaczej. Byłem dwa lata temu w Londynie i miasto to zrobiło na mnie wrażenie wstrząsające. I nie chodzi już o to City gdzie mieszka szatan, nie chodzi o te płoty ze starych patyków otaczające rezydencje na Hampsted, chodzi o coś zupełnie innego. Idziemy sobie kiedyś przez środek miasta, dookoła pełno ekskluzywnych sklepów, torebki po 500 funtów, a o krawaty to nawet nie ma co pytać. I nagle przed jednym z tych luksusowych magazynów widzimy scenę następującą: jeden gość w koszuli i krawacie siedzi na ramionach drugiego tak samo odzianego. I ten co jest na górze trzyma w rękach jakieś śmieci ze swojego sklepu, gdzie wszystko kosztuje więcej niż gdzie indziej. I drze się na całą ulicę, że są te gadżety do sprzedania za trochę mniej pieniędzy. Obok pracownica tego samego magazynu, odziana w garsonkę, stoi na skrzynce po jabłkach, czy po krawatach, nie mogłem się zorientować i też ma jakieś tandetne precjoza w rękach i jeszcze głośniej krzyczy o tej promocji. No mówię Wam zgroza, za grosz dyskrecji, jakiejś malowniczości, wdzięku, nic po prostu. Na chama żenią te swoje śmieci, po 500 funciaków, a ludziska się zbierają, tworzą się grupki, kupki, przebierają patrzą i niejeden wyciąga portfel i płaci. To wszystko działo się w stolicy poważnego państwa, którego obywatele słyną ze skuteczności w działaniu i wyników finansowych. O tym samym w żaden sposób nie można mówić w przypadku prawicowego tygodnika opinii „W sieci” oraz produkujących się tam autorów. Cóż to oznacza? Otóż tyle, że handel to handel i jego immanentną cechą nie jest dyskrecja, jedwabny szal i kapelusz. To się może tak zdawać ludziom żyjącym mrzonkami, albo wprowadzonym w ślepą uliczkę, przez takiego autora jak ja, ale nie jest to z całą pewnością prawda. Jeśli zaś ktoś przypomni sobie taki film jak „Życie Kamila Kuranta”, łuski opadną z jego oczu całkowicie. Oto mamy w tym filmie postać ojca głównego bohatera, który zarabia na życie w ten sposób, że odziany w czarny płaszcz, jedwabny szal i kapelusz pojawia się znienacka w okolicznościach nie korespondujących z tym strojem, czyli w małych miasteczkach i na wsiach i tam próbuje imponować miejscowym tymże strojem, modulacją głosu i treścią wypowiedzi a przy tym wyłudzać pieniądze. Proceder ten uprawiał ojciec Kamila skutecznie aż do momentu kiedy jakiś zdenerwowany interlokutor, pozbawiony gotówki przez pana w szalu i kapeluszu nie poleciał na posterunek policji tylko wziął siekierę i rozwalił mu na miejscu łeb odbierając swoją własność. Ja nie twierdzę, że to samo spotka Krzysztofa Logana Tomaszewskiego, chcę tylko powiedzieć, że uważam ten sposób dystrybucji, który on akurat wybrał za słabszy od tego co go tam w Londynie prezentowali ludzie ze sklepu Marks &Spencer czy jakiegoś innego.
Handel bowiem nie karmi się dyskrecją i kapeluszami, handel to ostentacja, wrzaski i dwóch facetów w koszulach, co siedzą jeden na drugim i reklamują swoje towary, handel to dynamika i ruch we wszystkie strony naraz. No i co tu dużo gadać, Brytyjczycy chyba się na tym rozumieją lepiej niż Krzysztof Logan Tomaszewski i dziennikarze z tygodnika „W sieci”.
I ja właśnie zestawiają ze sobą te dwie historie postanowiłem, że zmienię nieco taktykę na targach. I niech się Toyah nie martwi, nie wskoczę mu na plecy i nie będziemy w ten sposób objeżdżać hali wykrzykując bez przerwy – Baśń jak niedźwiedź, baśń jak niedźwiedź…! Albo: Kto się boi angielskiego listonosza, kto się boi angielskiego listonosza….! Nie każę mu też założyć czarnego kapelusza, szalika i płaszcza do kostek…nic z tych rzeczy. Postanowiłem po prostu wprowadzić sprzedaż wiązaną, a właściwie rozdawnictwo. Moja znajoma produkuje bardzo zdrowe, trwałe, pięknie pachnące i niezwykle kolorowe mydełka. I one będą jutro do wzięcia u mnie na stoisku 102 w arkadach Kubickiego, przy zakupie powyżej 100 złotych. Ilość mydełek ograniczona, bo na razie jest to eksperyment, a ja płacę za nie gotówką. Jednym słowem mili Państwo: książki, mydło i powidło, a to tego można jeszcze pogadać z producentem tychże książek, producentka mydła nie ma chwilowo czasu, żeby prezentować się na targach, bo akurat uczy angielskiego w swojej szkole. Wizyty panów w jedwabnych szalach i czarnych kapeluszach są niemile widziane i tolerowane nie będą, nie skupujemy maszyn do pieczenia sucharów i pizzy, ani żadnych innych, tylko u nas, tylko u nas….książki, mydło i powidło….
Wczoraj w czasie spotkania we Wrocławiu okazało się iż nie każdy mój pomysł jest doskonały, nad czym rzecz oczywista boleję, ale tylko trochę. Ogłosiłem bowiem wszem i wobec, że zbieram budżet na napisanie biografii Karola Ferdynanda Wazy i wiecie co się okazało? Że taka biografia już jest. Karol Ferdynand doczekał się jej po 400 latach, w 2009 roku książka została wydana, wcześniej jego postać nie interesowała badaczy, tak jak nie interesowała ich postać Albrechta Hohenzollerna. No, ale mamy w końcu i jedną i drugą biografię. Czy możemy się nimi cieszyć i o nich dyskutować? Oczywiście, że nie, bo o ile ta pierwsza jest jeszcze do kupienia na allegro, o tyle o drugiej nawet nie ma co marzyć. Dyskusji więc nie będzie, a co za tym idzie książki są w mojej ocenie nieważne. Czy ich autorzy są smutni z tego powodu, że o ich dziełach nikt nie rozmawia, że są one już na starcie unieważnione, już to przez niski nakład już to przez fałszywą intencje towarzyszącą ich produkcji. Oczywiście, że nie, autorzy są szczęśliwi, bo choć nie zyskali sławy, to skutecznie powstrzymali innych autorów przez zajmowaniem się wymienionymi postaciami, zarobili trochę pieniędzy, może nawet tyle samo co Malanowska i zawsze mogą powiedzieć – oni i całe ich środowisko – a po co pisać drugą biografię Wazy i Hohenzollerna skoro jedna już jest? Gdzie jest – pyta zniecierpliwiony poszukiwacz wrażeń intelektualnych. – O tam – słyszy odpowiedź, ostatni egzemplarz podpiera szafę, bo się za bardzo kiwała.
No więc ja widzę sens pisania po raz drugi tych biografii i myślę, że się nie powstrzymam przed konstruowaniem tego budżetu. Widzę sens, bo wierzę, że nie może istnieć książka bez rynku i wierzę, że nie da się jej sprzedawać z ręki owiniętej jedwabnym szalem na targach maszyn do pieczenia wróbli i paszkotów. No, a oni nie mają rynku. Krzysztof Logan Tomaszewski także go nie ma, on się próbuje wpraszać na rynki obce. Kto ma więc ten rynek? No ci faceci co w Londynie krawat za 2 tysiące funtów z ręki żenili, no i jeszcze ja, Wasz ulubiony autor….tylko u nas, tylko u nas, książki, mydło i powidło…za zakup powyżej 100 złotych kolorowa i pachnąca kostka mydełka własnej roboty…tylko u nas, tylko u nas…Nie ma książki bez mydła! I to nie jest nasze ostatnie słowo….
I nie zapomnijcie o stronie www.coryllus.pl
kw. 022014
Warszawa daleko , a chetnie bym kupiła parę ksiażek …. oczywiście wyłącznie po to żeby dostać to mydełko 🙂 🙂 🙂
a ten facet w szalu to mi się kojarzy z taka popularna we Wrocławiu lat 60-tych sceną ….. zajeżdzało do Rynku długie auto i wysiadał tak ubrany pan , otwierał drugie drzwi , wyciągała się ręka w długiej czarnej rękawiczce , zgrabna /do czasu / noga damska … i reszta osoby płci żeńskiej … Hrabiostwo Dzieduszyccy 🙂
Hrabia też coś sprzedawał ….. gdzieś chyba w IPN były tego ślady ?
Tak, ludzi sprzedawał…świniom.
To co Logan uprawia to chyba handel „obnośny”(od stoiska do stoiska), a jeśli dojeżdża samochodem do miejsca targów to może to jest handel „obwoźny”(od targów do targów), ale myślę że to pierwsze czyli „obnośny”. A to co Coryllus proponuje zastosować na swoim stoisku na Targach Katolickich, to chyba jest odwołanie się do ludzkiej słabości, gdzie każdy z nas ma w sobie przmożną potrzebę (zysku) uzyskania więcej ponad to co zapłacił. No i tym bonusem (tym zyskiem)przy zakupach u Coryllusa będzie mydełko np o zapachu „leszczynowym” albo „orzechowym” a nawet „laskowym”.
Dzieduszyccy to chyba jednak byli tacy hrabia, jak Komorowscy aka Szczykunowicz. Przynajmniej jednak wżenili się w zacny ród Dziadziów…
Nie mnie oceniać ten pomysł z mydłem, ale to może wyglądać równie rozpaczliwie, jak ten cały Dacia Logan Tomaszewski ze swoim lipnym szalem i melonikiem. Może się mylę, ale czy ambitnego człowieka z pretensją do IQ, który lubi myśleć, że nie lubi myśleć narzuconymi schematami, można za pomocą obietnicy mydełka namówić do kupna książki? Cóż, najcenniejsze są doświadczenia zdobyte samodzielnie, jak powiedział pewien ruski lejtnant z Frontu Białoruskiego przed udaniem się na razwiedku bojam.
Moim skromnym zdaniem, problem rynku księgarskiego nie leży w niczyim IQ, ale w ilości gotówki znajdującej się w portfelach obywateli. Jeśli przeciętne wynagrodzenie (Rocznik Statystyczny GUS 2010) wynosi dla stanowisk robotniczych 2546 zł /mies.a nierobotniczych 3499 zł/mies., to po zapłaceniu podatku i opłaceniu rachunków z czynszem włącznie, obu obywatelom do dyspozycji pozostaje ta kwota co przekracza poziom 2 tys zł., czyli robotnik wyda na żywność, ubranie i książki ok. 546 – 600 zł, a obywatel zatrudniony na stanowisku nierobotniczym wyda na żywność, ubranie i ksiązki 1499 – 1500 zł. Wedle stawu grobla, żeby już nie powiedzieć, że wyżej nerek się nie skacze. Stąd te tłumy w taniej sieci pt „Biedronka” i ten luz i komfort ofertowo – zakupowy w sieci np „Piotr i Paweł”. Książki pozostają na dalszym planie, nad czym my wszyscy kupujący w tanich sieciach bardzo ubolewamy.
Ja kupuję książki, ale nie dokonam zakupu ksiązki pow 50 zł. to taka moja portfelowa bariera.
Nie widziałeś mydła a się mądrzysz. Sprzedałeś coś ostatnio?
Tusze! Zostawmy te pretensje. Niech misio trafi pod więcej strzech, z mydłem czy bez. W dobrym celu tam trafia. U mnie półki nie podpiera.
Panie tipisi, jest Pan w ogromny błędzie. Jako osoba całe życie zajmująca się najpierw handlem, a teraz reklamą tegoż handlu coś o tym wiem.
Ludzie są „gadżeciarzami” – lubią coś dostawać. Jednemu słowo padające z namaszczonych ust bywalca salonów lub najbielszy uśmiech najszczerszy starczy za prezent, inny szukał będzie czegoś bardziej wartościowego. Ot, choćby szarego mydła, bo ma ono wartość większą niż atencja bywalca salonów.
A i psiak wyszorowany takim mydłem prawdziwym już uśmiechem uraczyć potrafi.
Skoro tak, to cóż sprawić może zacne mydło, które chce dodawać Pan Gabriel! Założę się, że każde mydło będzie opakowane w piękną historię opowiedzianą przez Autora Baśni. Wie Pan jaką to ma wartość? Niezmywalną. Idę o zakład.
Powodzenia Panie Gabrielu, a przy targach lub innej bytności Pana w Krakowie ja dokonam zakupu. Z mydłem czy bez mydła.
Zastrzegłem, że mogę się mylić! Może to mydło jest naprawdę super, nie wiem 😉
A czy coś ostatnio sprzedałem? Pewnie, że tak. I też była to transakcja wiązana — ale element dodatkowy logicznie wynikał z oferty zasadniczej i dawał klientowi konkretny bonus — oszczędność czasu, obniżenie kosztu i mniej załatwiania spraw. Obie strony zyskały. Ja też jestem z tych, co to już dawno nie siedzą na etacie, ale wojują sami na złowieszczym rynku. Dlatego nie krytykuję Cię, ale jedynie wyrażam wątpliwości — i jako klient i jako przedsiębiorca. Bo nie wiem, czy klient ma umyć ręce przed czy po czytaniu ;•) ? (Sorry, no offence, nie mogłem się powstrzymać :•P ) Ale zawsze Ci kibicuję i szczerze życzę powodzenia, bo każdy uczciwy sposób jest dobry, by zainteresować czytelnika.
Biadranka wcale nie jest tania! Jak już się upora z lokalną konkurencją to winduje ceny i obniża jakość. Sprawdzone organoleptycznie.
kurczę , no nie można Was zostawić na chwilę….. :))))))))
robione ręcznie mydło , przez piękną panią w dodatku , to jest TO !!!!
Toteż zastrzegłem, że może się mylę. Ale to dlatego, że sam mam alergię — nie nie na mydło, na dysonanse. Zawsze kojarzę tego rodzaju promocję z opychaniem niechcianego towaru, ale może mam fałszywe skojarzenia. Jak się sposób coryllusowi sprawdzi, to chętnie odszczekam.
A o Londynie też Wam coś opowiem .Tzn o sklepach .
Byłam tam w 1981 r.
Włóczono mnie po muzweach , na Giełdę i do City to sama chciałam i nawet tym wzbudziłam szacunek gospodarzy , taki zdziwiony 🙂
No ale tu PRL a tu londyńskie sklepy . Sporo kupiam , sporo obejrzałam . Normalnie były ceny na oczach . Wyżej cenowo karteczki były dyskretnie ukryte …..
Aż trafiłyśmy z moją przewodniczką w taki maleńki pasaż , w okolicach Regent Street chyba ….. i tam były malutkie sklepiki . Niewidoczne prawie . Jakis drobny element w oknie nie bardzo mówił czego dotyczy handel . Dyskretna stara tabliczka , mała , z boku z nazwiskiem , może z nazwą tego towaru ??? ale liternictwo archaiczne , jak to na starych tabliczkach .
Moja angielka przeszła obok oczekując że ja sie też dyskretnie zachowam ….
I to są , /były / takie miejsca gdzie nikt nie zapytał o cenę tego krawata czy kilta czy czego tam …… bo firma miała tylko takich klientów którzy o to nie potrzebowali pytać …… Nie chodzi tylko o bogactwo .. Po prostu klientela była stara i stała ……. Jakoś się tych cen musieli kiedys dowiedzieć ….
To mi juz na ulicy po wyjściu z pasazu wyjaśniała półgębkiem i po angielsku ta moja pani …..
W socjologii jest pojęcie symbol statusu …. i posiadanie tego krawata , z tej firmy było takim symbolem , znakiem ….
popatrzyłam na dwa już Kwartalniki na półce wyeksponowane …. zdaje się , po reakcji gości na ten pierwszy …. to też będzie u mnie symbol statusu …. 🙂
A w co którym mydełku będzie brylancik 😉
@henry no po co Ci brylancik ?
Bo na samo mydło czytelnika się nie złowi 😉
To na pewno było Savile Row – uliczka męskich krawców. Marzenie prawdziwego mężczyzny to być tam stałym klientem!
aaa tak …. kończę remont i jestem padnięta .. koszmarnie mam z pamięcią…..:)
jak się dokopię do prowadzonych wtedy zapisków to moze jeszcze coś odkryję 🙂
To jest kwestia jakości – jeśli klient wie, że gadżet jest coś warty, a nie wpycha się mu śmieci – to musi zadziałać…
ja nie mam tego problemu , nie trzeba mnie łowić , a mydła lubię 🙂
a od brylantów to była ta , no … Marylin … i od przyjaciół 🙂 ale ona wbrew pozorom czytała sporo , w co panom może trudno uwierzyć ..
Jakby Coryllus miał łapać czytelników na brylanty to lepiej takich odpuścić .)))
Ten brylant to będzie w pakiecie z mydełkiem , owszem … po prostu KSIĄZKI … taka brylantowa seria 🙂
A w Piotrze i Pawle zawsze stoje w kolejce do kasy.
Wroclaw czlon Czarn… Ups Sky Tower.
Za to Harrods i wroclawska Renoma sa moim zdaniem do siebie blizniaczo stylem podobne. Tylko nie wiem co bylo wczesniej.
Bo po malym brylanciku Coryllusa odejda jak Stasiakowa pokaze duzy brylant.
Czytelnia sie zlowi na ksiazke a mydelko to mily bonus. Bo wreczony po zaufaniu.
No jasne. Bo my chlopy to tylko myslimy ze jak taka blondyna z podwiana kieca to mogla sporo tylko, no. Wiadomo.
Otoz nie droga Pani 😉
Jak się ktoś myje często to da się złowić, a jak ktoś się nie myje tylko myśli o brylantach to nie….
Brylantem to może być @Coryllus jak go się trochę oszlifuje 😉
@henry …. corylus to leszczyna ….
trzeba odczarowac handel ….. Braun powinien to dodać jako wątek do przesadów inteligencji
Stasińska ma ,,krwawe brylanty ,,.Albo ,,krwawe diamenty ,,.Lepiej tego nie dotykać .
Jeszcze dopiszę się do tego wątku.
Młody Tomaszewski dosiadł się kiedyś do nas w kawiarence w Kazimierzu oferując książkę o swoim ojcu. Był chyba rok 2004, byliśmy nieźle zaskoczeni, cena 60 zł nie wydawała nam się wtedy niska, facet posiedział i pogadał z nami chyba z pół godziny, ostatecznie książki nie kupiliśmy.
Takie spotkanie handlowe niby było pewną przygodą, ale w sumie wspominałem incydent z zażenowaniem przeplatanym współczuciem, że jednak nie dałem się skusić. Natrętne wciskanie książki o wybitnym dziennikarzu przez jego syna kojarzyło się z rozpaczliwym poszukiwaniem kasy. Nie miało prawie w ogóle aspektu kawiarniano-literackiego.
Szkoda, bo literatura i kawiarnia to dwie strony tego samego medalu.
Podobne wrażenie miałem obserwując podstarzałych chłopaków z Kabaretu pod Egidą rok temu. W przerwie występu wszyscy uruchomili kramiki ze swoją literaturą. Widok Wolskiego drżącymi rękami liczącego kasę był naprawdę żałosny. Wyluzowany i lekko bezczelny Tomaszewski jawił się przy nim rzeczywiście jak książę czy dorożkarz z bajki.
Kończąc – wydaje mi się, że dżentelmeni nie muszą robić takich zajazdów.
Dlatego może jednak idea „kwiaciarni” dającej jakąś wolność materialną nie jest taka głupia?
A ja bym Panie Gabrielu – nota bene jako oddany czytelnik Pańskich książek i widz gawęd youtubowych, niemniej jednak bez zapędów do bezrefleksyjnego uwielbienia – nieco krytycznie sugerował, żebyś Pan mniej czasu poświęcał na marketingowe eksperymenta i nie mydlił nam oczu, tylko rzetelniej posiedział nad kolejnymi, coraz szybciej wydawanymi Baśniami.
Czytam je wszystkie (kupując bez dodatków) i poziom dostrzegam nierówny. Za szczyt formy uważam Tom II, bardzo spójny fabularnie a przy tym mięsisty dramaturgicznie, odpuszczam miłościwie niejaką chaotyczność Tomu I (w końcu to była rozgrzewka), ale razi mnie pośpiech i (momentami) powierzchowność Tomu III i Opowieści Amerykańskich.
Proszę więc w Pańskim i moim interesie, byś Pan targowe sztuczki zostawił jakiejś zaufanej przekupce (choćby i od mydlenia) a sam wrócił do wertowania ksiąg i przewracania świata do góry nogami (dukatami).
Z serdecznymi pozdrowieniami,
Po prostu czytelnik. 🙂
Ps. 40 zł za książkę to dla mnie niemało a 120 zł to z pewnością nie są waciki. Jako nabywca 4 już Tomów Niedźwiedzich, nie pogardziłbym bonusem w postaci audiobooka Baśni z głosem niezrównanego Pana Grzegorza Brauna, choćby tylko w postaci plików, bez oficjalnego wydania płytowego… Mydełko, towar bądź co bądź pierwszej potrzeby, kupuję tak czy owak.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.