sie 092017
 

Nowy gabinet Ignacego pozbawiony był jakichkolwiek dekoracji. Na ścianie, naprzeciwko wejścia wisiał skromny krzyż, flankowany przez dwa duże okna, a przy bocznych ścianach ustawiono proste regały, na których stało kilka zakurzonych książek, całkiem już nieważnych.

– Jak w życiu – pomyślał Loyola i podszedł do stołu. Był to wielki, dębowy stół, który oczywiście znajdował się pośrodku pomieszczenia. O tym, że był dębowy, mówię Wam ja, bo sam Ignacy stwierdzić tego w żaden sposób nie mógł. Blat bowiem był w całości pokryty papierami. Były tam pochodzące z XX wieku gazety, mapy, instrukcje tajnych służb i foldery reklamowe. Wszystko to co człowiek i tamci z dołu naprodukowali ostatnio i z czym w Niebie zupełnie sobie nie radzono. Ostatni cherubin, który próbował opanować sytuację przeszedł załamanie nerwowe i zrezygnował. Nie było chętnych na stanowisko głównodowodzącego, archaniołowie nawet nie chcieli o tym słyszeć, a archanioł Michał po prostu zniknął na parę dni, w czasie kiedy poszukiwano kogoś, kto objąłby tę funkcję.

Ktoś sobie w końcu przypomniał o Ignacym….Ktoś…wiadomo kto, ale przecież zdradzać tego tutaj nie będziemy…On ma dobrą rękę jeśli idzie o dobór ludzi – powiedziała. No i wyciągnęli go gdzieś z chóru tuż pod podnóżkiem tronu. Nikt mu nic nie powiedział, niczego nie wyjaśnił, Ignacy dostał tylko pisemną instrukcję i całkiem nowy pokój do pracy.

– Jak w życiu – szepnął jeszcze raz do siebie i przypomniał sobie swoje ostatnie lata w Rzymie. Potem usiadł na twardym krześle i wziął do ręki pierwszy z brzegu papier. Była to strona wydarta z Gazety Wyborczej, na której wielkimi wołami wybite było nieznane Ignacemu słowo – gender.

– Co to może być – zastanowił się chwilę. Odłożył jednak kartkę i sięgnął po inną. Na tym co wziął teraz do ręki reklamowano film „Pokot”, widok wilka z jednym ludzkim, a drugim zwierzęcym okiem nieco Ignacego zdziwił, ale ponieważ za życia widział niejedno kuszenie i niejedną metamorfozę złego, odłożył i to ze spokojem. Sięgnął po trzecią kartkę. Był to list arcybiskupa Gądeckiego do prezydenta Polski Andrzeja Dudy. To zaciekawiło Ignacego bardzo. Zaczął czytać uważnie, choć list był po polsku, ale przecież w niebie problem nauki języków nie może istnieć, sami wiecie. Czytał i czytał, aż wreszcie doszedł do tego momentu, w którym arcybiskup Gądecki użył zwrotu „autentyczna demokracja”. Loyola pokręcił głową i odłożył kartkę. – Ciekawe co na niego mają – powiedział sam do siebie.

– Nic wielkiego – usłyszał znajomy skądś głos. Odwrócił się. W drzwiach stał znany mu od dawna cherubin o imieniu Zorobabel, którego widywał pod tronem Pańskim. – Nic wielkiego – powtórzył Zorobabel – coś tam podpisał kiedyś i teraz się boi. – Czego – głos Ignacego pełen był zdziwienia. Pamiętał siebie z młodości, pamiętał innych braci, którzy zgłaszali się do niego kiedy rezydował w Rzymie i nikt z nich, a sumienia mieli naprawdę ciężkie od występków, nie obawiał się żadnego, złożonego w przeszłości podpisu. Wielu zresztą nie umiało pisać. – Czego on się boi – powtórzył – nawet jakby coś Żydom podpisał wybronilibyśmy go. Zorobabel uśmiechnął się. – Nic nie rozumiesz Ignacy – rzekł. Nie rozumiesz i to nam obydwu źle wróży, albowiem właśnie mianowano mnie twoim adiutantem. – Tłumacz więc – rzekł Loyola wpatrzony w oczy cherubina. – Wszystko jest w tym liście – powiedział Zorobabel – tylko, że ty już nie potrafisz czytać, tak jak dawniej. – Ja nie potrafię czytać – Loyola zdenerwował się tak, że wstając przewrócił krzesło – ja?! Podszedł do cherubina i skierował swój kościsty palec wprost w jego pierś. Napisałem i przeczytałem w życiu tysiące listów, jawnych i szyfrowanych, w oparciu o te listy zbudowałem najskuteczniejszą organizację na świecie, ja – Ignacy de Loyola – nie potrafię czytać?! Zorobabel pokręcił głową i uśmiechnął się krzywo. – Oczywiście, że nie potrafisz – proszę tu jest dowód – ksiądz arcybiskup wyraźnie odróżnia demokrację od autentycznej demokracji i tej ostatniej właśnie boi się najbardziej – w tym miejscu Zorobabel zawiesił głos – czy mówi ci coś nazwisko Popiełuszko? Loyola skinął głową. – No właśnie – rzekł cherubin – on także padł ofiarą autentycznej demokracji i to jest taki, kumasz Ignacy, metajęzyk, którym księża, szczególnie wyżsi hierarchowie porozumiewają się dziś, żeby sobie i ważnym ludziom na ziemi wyjaśnić sprawy naprawdę poważne, a także dokładnie i zrozumiale dla każdego opisać okoliczności w których przyszło im działać.

Wiele rzeczy przykrych można było powiedzieć o Ignacym, ale na pewno nie można mu było zarzucić braku pokory. – Siadaj – powiedział do cherubina – musimy porozmawiać.

– Wolę postać – rzekł Zorobabel – siedzenie źle mi się kojarzy. Ignacy spojrzał na stół pełen papierów, potem na cherubina, którego mu przysłano, podziękował w duchu za to, że przynajmniej jest rozgarnięty i zaczął naradę. – Kadry decydują o wszystkim – rzekł na początek. – Nieźle się zaczyna – uśmiechnął się Zorobabel – nie wiesz jednak jeszcze najgorszego. – To znaczy? – Nie ma żadnych kadr. – Jak to nie ma kadr – prawa brew Ignacego uniosła się do góry – kadry są zawsze. Więzienia są pełne kadr, bo tam siedzą grzesznicy, którzy chcą się nawrócić. Leśne bandy są pełne kadr, z tego samego powodu, kantory i banki żydowskie są pełne kadr, bo tam też są dusze poszukujące prawdy i pociechy. Jak możesz mówić, że nie ma kadr? – Ano nie ma – spokojnie powiedział Zorobabel – nie ma i już. – Przez ostatnie sto lat na Ziemi demokracja wespół z autentyczną demokracją poczyniły takie postępy, że nikogo już nie zrekrutujesz, bo nikt nic nie kuma Ignacy. Może jakbyś poszukał kogoś w izraelskich służbach, może by się udało, ale tak normalnie wśród tak zwanych zwykłych ludzi….nie ma…zero, null mój drogi, pustynia Gobi, dno i dziesięć metrów mułu. W tym miejscu Zorobabel pokiwał smętnie głową. – Poczekaj – rzekł Ignacy przypominając sobie coś nagle – Ona, sama wiesz kto, wcisnęła mi na odchodnym jakiś papierek w kieszeń. Zobaczymy co tam jest napisane. Przez chwilę Loyola grzebał w kieszeni sutanny. Wyciągnął stamtąd pomięty zwitek białego papieru promieniejący dziwnym blaskiem, położył go na stole i wygładził dłonią. – Nie wiem co to jest – stropił się. Chrubin także pochylił się nad pomiętą kartką – ja wiem, rzekł cicho. – Referuj więc. – To są nicki blogerów. – Kogo? – Blogerów Ignacy – takich samozwańczych kaznodziejów, którzy powodowani głupotą, pychą, albo porywem serca, piszą coś tam dla ludzi. Jednym się zdaje, że coś rozumieją, choć nic nie rozumieją, innym się zdaje, że nie rozumieją, a jednak rozumieją wszystko. Ludzie to czytają i niektórym robi się na duszy lżej. – A innym ciężej, co? – skrzywił się Ignacy. – No tak, ale jak wiesz nie możemy tego zlekceważyć. – No to lecimy po kolei – rzekł Ignacy – rozumiem, że wiesz dokładnie gdzie są i co robią teraz ci, jak im tam….- Blogerzy – dokończył Zorobabel. – Oczywiście, że wiem – dodał po chwili – inaczej by mnie tu nie było.

– Coryllus – Loyola przeczytał pierwsze widoczne na kartce słowo – kto to jest?

– Zapomnij o nim – Zorobabel pokręcił głową – zapomnij.

– No, ale Ona go tu wpisała na pierwszym miejscu….

– Właśnie nie wiem dlaczego – skrzywił się Zorobabel – on się nie nadaje, zresztą powiem ci gdzie jest, mamy takie specjalne miejsce w czyśćcu. To komora dźwiękoszczelna. Siedzi tam, na ustach ma taśmę samoprzylepną, żeby nie kusiło go gadanie, a prawą rękę ma przywiązaną do uda sznurkiem do snopowiązałek. W pomieszczeniu cały czas stoi jego komputer, działa strona bloga, strona fejsbuka i tam się wpisują jego dawni znajomi, a on może się tylko na to gapić, ale nie ma prawa napisać ani słowa.

– Nieźle pomyślane – uśmiechnął się Ignacy – za co to?

– Za dręczenie bliźnich i dewastację ich emocji – rzekł Zorobabel.

– Długo tak będzie siedział?

– Ponoć tysiąc dwieście lat…

– E, i tak krótko…znam gorsze przypadki…Idźmy dalej – valser?

– No……Zorobabel aż wypuścił powietrze nosem – ja nie wiem Ignacy, czy powinienem ci mówić gdzie on jest. To jest naprawdę straszne miejsce.

– Jestem gotowy na wszystko, gadaj.

– No nie wiem…

– Mów…!

– No dobrze, valser jest w sklepie.

– ?!

– Tak, w sklepie.

– Za karę? Siedzi w sklepie?! Może tam sprząta?

– Nie, nie sprząta, sprzedaje…no dobra powiem ci. To jest sklep z wódką.

– Znaczy z okowitą, tak?

– Dość szczególnego rodzaju i znajduje się w szczególnym miejscu

– Gdzie?

– Na Kamczatce. A ta wódka jest z trocin….

Ignacy aż wstał od stołu. – Zaczekaj – chcesz powiedzieć, że Ona napisała mi na kartce ksywę faceta, którego za karę postawili za ladą sklepu ze spirytualiami na jakimś, przepraszam, wszechświatowym zadupiu?

– Tak właśnie.

– Na czym polega kara, bo nie rozumiem?

– Tam mieszkają różne dziwne ludy, Ewenkowie, Czukcze, Jakuci, Eskimosi…oni generalnie źle znoszą alkohol, a on ma im to sprzedawać tłumacząc przy tym, że to najlepsza, kraftowa, szkocka whiskey.

Loyola aż otworzył usta ze zdumienia….Opanował się jednak szybko, bo nie wypadało, żeby podwładni oglądali go w takim stanie….

– No dobrze – rzekł – rozumiem – następny…jakiś….Toyah?

– Uff – wyrwało się cherubinowi

– Gadaj.

– Powiem najkrócej jak umiem – leży pijany pod sklepem valsera.

– To chyba w nagrodę?

– A gdzie tam…jak przetrzeźwieje budzi się i tłumaczy Ewenkom, że to co tamten sprzedaje to najlepszy Jack Daniels, jakiego pił w życiu, tak dobry, że nawet w Biedronce takiego nie było. Potem się znowu schlewa bimbrem z trocin i leży dalej…I tak…o ile pamiętam…będzie się działo przez 700 ziemskich lat…

– Smutne, doprawdy – Loyola starał się zachować powagę – no dobrze, ale innych tu nie ma, co zrobimy?

– Mamy jeszcze kogoś do pomocy – powiedział dobitnie Zorobabel – on się tu zaraz jawi i przyprowadzi ludzi, których gdzieś po drodze pozbierał.

– To znaczy gdzie?

– No w czyśćcu przecież, a gdzie…bądźże przytomny Ignacy…

– Kto to?

– Montfort…

– Ale….Ignacemu głos się załamał – ale on siedział przez ostatnie osiemset lat sam w celi, a potem dołożyli mu Erwina Roomla i Elvisa Presleya…ty wiesz jakie ten facet ma teraz nawyki?! Jak on nam może pomóc?!

– To rozkaz – rzekł cicho Zorobabel.

W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich niewysoki, szczupły, brodaty mężczyzna w skórzanych spodniach i narzuconej na gołe ciało tunice, z wielkim białym lwem o podwójnym ogonie, wyhaftowanym na piersi….

– Wilkommen – rzekł stojąc na progu – to po niemiecku, pochwalił się zaraz – mój kumpel Erwin mnie nauczył….

– Powiedz mu jak ma się zachowywać – Ignacy pochylił się do ucha cherubina

– Siadajcie Szymonie – uśmiechając się ciepło powiedział Zorobabel, nie będziemy dziś rozmawiać po niemiecku, ani nie będziemy wspominać dawnych, dobrych czasów…

Szymon de Montfort stropił się, ale posłusznie podszedł do stołu i zajął drugie krzesło. Ignacy także usiadł, stał jedynie Zorobabel…

– Ponoć macie Szymonie dla nas jakichś ludzi do pomocy….? Prawda li to?

– Mam – huknął Montfort – wprowadzić?

– Czekamy….

Szymon odwrócił się do drzwi i huknął – a wchodzić mi tu zaraz….

W tym momencie stało się coś tak dziwnego, że aż Zorobabel usiadł na wysuniętym spod stołu zydelku. Oto raźnym miarowym krokiem do komnaty wkroczył cały zespół redakcyjny rocznika Teologia Polityczna, za nimi redaktor Górny z atrapą świętego Graala w dłoni, potem redaktor Terlikowski w przebraniu Rzymianina i kasku straży pożarnej w Boguchwale na głowie, a na koniec Robert Tekieli, który ciągnął na sznurku, jakiegoś parszywego kundla…

– Zwierzęta nie mają duszy – szepnął sam do siebie Ignacy. Tekieli jednak jakby to usłyszał….

– Ha, powiedział, ha…wiedziałem, że się kiedyś przydam, a psa wziąłem, bo miałem kiedyś cudowną moc, wszystkie zwierzęta się do mnie łasiły, psa więc wziąłem tak po prostu, dla demonstracji….

Zorobabel, po raz pierwszy tego wieczoru ukrył twarz w dłoniach. Ignacy jednak patrzył na przybyłych twardo i bez lęku.

– Co ten gruby ma napisane na kasku – rzekł do cherubina – powiedz mi zaraz, przedmiot się błyszczy i nie mogę tego odczytać?

– Tam jest napisane OSP Boguchwała…to taka miejscowość w Polsce…pewnie sobie to wcisnął na łeb, żeby zapunktować….ja go znam, on już taki jest.

– A ci z przodu…

– Szkoda gadać…

Loyola podniósł się z miejsca i podszedł do przybyłych. Skinął potem na Montforta, a ten podniósł się i ryknął na cały głos – Hab acht! Ruki pa szwam, baczność….rozpoczynamy szkolenie…

Loyola powrócił do Zorobabela i pochylił się nad jego uchem…- Nie będzie łatwo rzekł, ale bywało gorzej…Są to w końcu jacyś ludzie…Szymonowi nie sposób odmówić dobrych chęci i zdecydowania…a my dwaj jeszcze kogoś znajdziemy…Damy radę…

Zorobabel udał, że tego nie słyszy…wyrwał sobie małe piórko ze skrzydła i dmuchał na nie, nie patrząc na Ignacego.

Zapraszam na stronę www.basnjakniedzwiedz.pl Michał idzie na urlop, więc FOTO MAG będzie na razie zamknięty. Zapraszam jednak do Tarabuka, do księgarni Przy Agorze w Warszawie. Do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu Gufuś w Bielsku Białej, do sklepu Hydro Gaz w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim.

  57 komentarzy do “Niebiańskie centrum dowodzenia. Wincentemu”

  1. Wczoraj oglądałem relację z Mistrzostw Swiata w lekkiej atletyce w Londynie. Czy tak jest pomalowane piekło?

  2. Mocniejsze od mocnej wódki z trocin czyli CH3OH

  3. Za co aż tak Ci podpadł Toyah…?

  4. Z Waszej trojki najgorsza kara w czysćcu

  5. 1200 > 700 więc nie najgorsza 😛

  6. Toyah wie co robi.

  7. Zawsze wiedziałam, że nie brak Panu wyobraźni ale żeby aż tak… Pięknie Pan to poubierał.  A co my /komentujący/ możemy z tym zrobić?! Zatkało!

  8. Pisz Pan powieść! I bez wymówek, proszę!

  9. Wow! Ja chce jeszcze raz!

    Bardzo fajne.

  10. Do takich „mission impossible” to tylko Święty z wojskowości:))  PS. Poproszę o ciąg dalszy, bo początek był więcej niż obiecujący.

  11. Będzie ciężko przeżyć, jeśli Pan postanowi tego nie kontynuować. Rewelacja! Poza tym Ignacy też jest ciekawy, co będzie dalej!

  12. Habt acht! – do oddziału

    Hab acht! – do żołnierza

    Zresztą… To jest komenda austriackia. W niemieckim wojsku używa się tej samej, która jest na urządzeniach elektrycznych, transformatorach, itd. Jakiej…?

    Po polsku:       Baczność! (Urządzenia pod napięciem!)

    Po niemiecku: Achtung! (Hochspannung!)

    „A” wymawia się długo, ale akcentuje się „U”.

     

    Ostatnia (naprawdę) uwaga, to będzie to nieszczęsne przywitanie. Ono nie ma sensu, bo oznacza „wejdź!”, a mówi to… wchodzący. Nie wolno tak. Wchodzący do już obecnego w komnacie powiedzueć może „Sei gegrüßt, o Herr”, lub „Sei gegrüßt o hoher Herr” – Pozdrawiam, o Panie (Pozdrawiam Waszą Wysokość).

    Ależ tam było dwóch obecnych w komnacie? — Zatem pozdrowienie w liczbie mnogiej: „Seid (mir) gegrüßt!” Bądźcie mi pozdrowieni! Piszę tu w języku, jaki wtedy obowiązywał… dziś nader rzadko, chyba że dla specj. efektu, używanym; nadal dla każdego zrozumiałym.

  13. Łał,  „sznurkiem do snopowiązałek!”  Nie mogłeś sobie odmówić  🙂   Podoba mi się.

  14. Co drugie słowo to „łał’.

  15. Ty jesteś Basia która wierzy w płaską ziemię, czy ta druga? Bo były tu dwie w komentarzach

  16. człeku, weź się odchrzań od Basi, co?

  17. Wysiadlam.

    Ale juz zakasalam rekawy.

    (Jesli moge delikatnie poprosic czleka aby od plaskiej ziemi tez sie odchrzanil… w intencji Ignacego :-/ )

  18. conajmniej 500 lat mu odjęto za wymyślenie hasła: „tegoktóry…”

  19. Przepraszam że przychodzę tu z kształtem muszki napoleońskiego karabinu, ale jak szkocka, to whisky, bo znów Rojt będzie szalał.

  20. No tak. Rzeczywiście tak jest. Tego nie przebije chyba już nic – a przynajmniej niewiele 🙂

  21. Zawsze miałem przeświadczenie, że formy fabularne najlepiej Ci wychodzą. Nawet takie z lekka zalatujące… hmm… Wolszczyzną 😉

  22. To dość istotne, czy zamawiasz bimber na myszach, czy porządną wódkę z kukurydzy 😉

     

  23. Znakomite! Lepsze niż zimny, soczysty arbuz, którym się zajadam,  w to upalne popołudnie…

  24. No właśnie. Daj spokój…

  25. Ale jazda!

    🙂

  26. > stół, który oczywiście znajdował się pośrodku pomieszczenia.

    Zauważyłem to ustawienie w gabinetach Ziemian Katolickich i innych poważnych. Mam teorię, że w środku pomieszczenia poprzez cyrkulację jest najwięcej najświeższego powietrza i przyjemniej dochodzi dźwięk.

  27. Przede wszystkim można zza stołu kontrolować wejście.

  28. buahahahahahaha

    parę miejsc można by było uzupełnić, aż krzyczą pustką, ale skoro chcesz dobrą fantastykę, mogę Ci kilka swoich tekstów podrzucić.

  29. Michał Archanioł wziął delegację do Szczebrzeszyna, żeby tam odpocząć, nie zaczepiany przez nikogo. Trochę posłuchał ględzenia o języku polskim, ględzenia w którym co jakiś czas pojawiał się wyraz pochodzenia łacińskiego i oznaczający krzywiznę. Znudził się tym ględzeniem, obrażały go wygłaszane treści jakby ulicznym językiem wyrażane, więc wziął udział w grzybobraniu grzybów było w bród, więc  z koszem żółciutkich  kurek wrócił do Nieba, kiedy tylko się połapał, że na wakujące miejsce do projektu „zarządzania zmianą”, wmanipulowano Loyolę.

  30. Toyah rozpija Ewenków, Czuktów, Jakutów i Eskimosów? To oni mogą go nauczyć jak się pędzi „wodę ognistą” bazując na nawozie wielbłądzim. Nauczyli się tego od Nieńców. Bez tego napitku wszyscy by pod tym Kołem Podbiegunowym już za cara zamarzli a co dopiero w tak niesprzyjających czasach jakimi były czasy budowy komunizmu, czy teraz czasach nie wiadomo jakich ani ekonomii ani rynku. .

  31. Dziwne że nikt nie pyta czy chodzi o Wincentego Witosa, czy o Wincentego Pstrowskiego.

  32. Wszyscy wiedzą o kogo chodzi chlorze…

  33. Ten tekst jest po prostu  g e n i a l n y…Chapeau bas!

    P.S. Tylko – za co Generalfeldmarschall Erwin Rommel (Hannibal XX  w.) w jednej celi z tym narkomanem Presley’em?

    P.P.S. Bogu chwała (!!); ach te ZNS…

  34. Św. Wincenty Ferreriusz – specjalista od Traktatów ?

  35. nosz! jasny gwint!
    jaknietaktotak
    😉 😀

  36. >wielkimi wołami wybite było nieznane Ignacemu słowo – gender…

    Ale Zorobabel na szczęście wiedział wszystko o mocy niewiast.

  37. Czytałem rano, czytałem w południe, czytam wieczorem. Piękne.

    a na koniec Robert Tekieli, który ciągnął na sznurku, jakiegoś parszywego kundla…

    Czy ten pies parszywy nie wabił się czasem Darek i czy nie był kudłaty?

    http://www.radiownet.pl/publikacje/maleobylem-bezpanskim-psem

    Powoli układam to sobie, ale czemu Elvis zapytam?

  38. A za Kochanowskim to leci tak:

    A co wiedzieć gdzie chodzisz moja dziwko śliczna,

    A mnie tymczasem trapi tęskność ustawiczna;

    Jakoby słońce zaszło, kiedy nie masz ciebie,

    A z tobą i w pół nocy zda się dzień na niebie.”

  39. Tęskność „ustawiczna” w języku używanym za Kochanowskiego?

  40. Brawo!! Znakomity tekst!

  41. Kochanowski, Morsztyn, Kniaźnin „Uciechy miłosne”  KAW Lublin 1986 s 20

  42. Św. Wincenty a Paulo co ma ulicę w Warszawie na Bródnie ?

  43. sznurkiem do snopowiązałek

    O, widzę iż Gospodarz dużo czyta, a może wpadł tylko na blogspota PP.

    Brak jeszcze tego w pilotce. Ponoć niewymienieni w tym odcinku piszą list otwarty do prezydenta Polski Andrzeja Dudy z powodu autentycznej dyskryminacji.

  44. Raczej o.Wincenty, czyli Mniszysko

  45. Dzisiaj imieniny Wawrzyńca. Jeśli Pan Wawrzyniec z Brzezin dzisiaj obchodzi to życzę mu wszystkiego najlepszego, przede wszystkim wielu łask Bożych.

  46. A Gospodarzowi z podziękowaniem za dzisiejszy tekst i całokształt polecam wskazania kard. Augusta Hlonda dla pisarzy polskich w USA

    http://m.naszdziennik.pl/artykul/187233

  47. Jakiś czas temu padła tu propozycja stworzenia własnego języka, znaczeń, aluzji dla tworzącego się wokół tego bloga środowiska. I mam wrażenie, że to się dzieje. Działa Pan konsekwentnie.Ta notka potwierdza ,że otrzymał Pan talent i potrzebny trening wytrwałości [ Dom z mchu i paproci, Dzieci PRL-u]. Osoby z poza kręgu bloga -sprawdziłam-określają tekst jako świetny literacko, zaciekawiający,wciągający, tajemniczy, hermetyczny, metafizyczny, klimat jak z „Mistrza i Małgorzaty”, ośmieszający autorytety. Były duże problemy z powiązaniem tytułu z treścią. Zastanawiałam się nad tym argumentem, jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że testowana osoba podświadomie broni się przed przyjęciem  wizji „lekko niezorganizowanego  Nieba” To co dla „tutejszych”, a szczególnie Ojca Wincentego, któremu jest dedykowany tekst i dla autora, jest tylko oswojeniem świadomości przez śmiech, z wizją misji, do której są przygotowywani i dla której zostali  i są nadal wyposażani, dla postronnych będzie niezrozumiałe. I dlatego uważam,   że tekst i konwencja, w której został napisany, jest hermetyczna, skierowana do ściśle określonego adresata ,jeśli miałby wyjść on poza środowisko to język jego jest niezrozumiały.

    Pozdrawiam i nich Bóg prowadzi

  48. Świetny tekst! Coryllus w opowiadankach też sobie radzi całkiem całkiem…

    Pomyślności Bożej Wszyskim

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.