lut 122022
 

Rozmawiałem wczoraj z kolegą o sposobach opowiadania historii. Trochę żartowaliśmy i omawialiśmy sposoby prezentacji i promocji serii Kredyt i wojna. Dwie kwestie wydały się nam najistotniejsze, ale obydwie doprowadziły nas w jedno miejsce, do tego momentu: – czy skupienie kluczowych dla świata branż produkcji w jednym obszarze to pomysł nowy czy stary? Oczywiście łatwo jest uwierzyć w to, że nowy, łatwo uwierzyć w Sorosa, któremu się zdaje, że jest Panem Bogiem i w jego organizację, która postanowiła przenieść całą produkcję globalną do Chin. To nie jest do końca prawda, ale lubimy myśleć o tym w taki właśnie sposób. Lubimy też myśleć, że konsekwencją będzie opanowanie globu przez cywilizację chińską. Wierzymy w to mimo tego, że teoretycznie żadnego najazdu chińskiego na Europę nigdy nie było. To znaczy był, ale my uważamy, że był to najazd mongolski. I fakt iż relacja z tego najazdu, jakże przecież istotnego, została wyłączona, czy też może dosadniej – wydarta – z historii Mongołów, nie mąci nam snu wcale, a wcale. Na tym tle można by napisać dziesiątki interesujących książek, ale wiecie jak to jest, do pisania potrzebni są zdolni autorzy, a tych nie ma. Ci zaś, którzy są ulegają presji wydawców, albo są przez tych wydawców wręcz wystrugani z kaczana kukurydzy. Ich możliwości zaś w zakresie tworzenia przekonujących i spójnych narracji są po prostu zerowe. Można jeszcze dodać, że niektórzy wynajmują autorów do tworzenie produktów licencyjnych i to już jest prawdziwy dramat.

W ostatnim tomie Kredytu i wojny, poruszyłem bardzo, moim zdaniem, inspirujący moment – kontaktów zachodniej Europy z Indiami w stuleciu XII i XIII. Jak to już kiedyś pisałem, kontakty takie były z pewnością podejmowane i na pewno były intensywne, inaczej Indie zadusiłyby się pod własną produkcją, głównie produkcją stali. I teraz zobaczcie, jak działa mechanizm przeinaczania i odwracania uwagi. Mamy w Europie społeczność cygańską, która jest duża i rozpoznawalna. Wszyscy też są zgodni co do pochodzenia tej społeczności, ale początki jej obecności wiązane są ze stuleciem XIV, albowiem wtedy wydano pierwsze dokumenty regulujące pobyt Cyganów, zwanych Romami, na terenie Europy. Do tego można dorzucić trochę legend, jak ta, według której jeden z radźpudzkich władców podarował szachowi Persji dziesięć tysięcy muzykantów, którzy potem przeniknęli do Europy i mieli być praprzodkami wszystkich Romów. Jak wiemy nie każdy Cygan to muzykant i trafiają się między nimi także złodzieje. Jak wszędzie zresztą. Tam jednak – co może być oznaką pewnej kastowej tradycji – są oni usprawiedliwieni i ich obecność nie była dawniej (nie wiem jak jest dzisiaj) postrzegana jako coś dezawuującego wspólnotę. O tym, by ktoś, choćby delikatnie, zasugerował, że przybysze z Indii pojawili się w Europie wcześniej niż w XIV wieku i nie byli bynajmniej muzykantami, nie może być nawet mowy. Dlaczego? Albowiem nie ma dokumentów. W tym miejscu, jak zwykle zresztą, przypomnę, że nie ma też oryginalnych dokumentów potwierdzających zawarcie paktu Ribbentrop – Mołotow. Można więc liczyć na to, że za kilka dekad, rzetelni rosyjscy historycy, opierający swoją wiedzę na autentycznych materiałach, zakwestionują ten pakt, jako niebyły i nazwą go wytworem ksenofobicznej, polskiej propagandy. Cóż to będzie za problem?

Zastanówmy się jednak czy historia Romów nie ma czasem jakiegoś punktu wspólnego z najazdem mongolskim na Europę. Jeśli bowiem było tak, jak myślę, czyli kontakty pomiędzy zachodnią Europą, szczególnie regionami wielkiej herezji, a Indiami były intensywne i skupiały się na handlu stalą oraz organizacji produkcji tekstylnej opartej na systemie kastowym, Mongołowie mogli wpaść na pomysł, że położą kres tej współpracy. Myślę, że mogło im się wcale nie spodobać, że szlaki handlowe przez ocean i Morze Czerwone są poza ich zasięgiem, a intensywna produkcja chińska nie znajduje odbiorcy, albowiem wszystkie deficyty towarów pokrywane są przez Indie. W takim ujęciu Czyngis Chan nie byłby leśnym Mongołem, który wychynął na step, jak chcą niektórzy, i zaczął tam organizować, w zasadzie z niczego, wielką armię. W takim ujęciu Czyngis Chan byłby średniowiecznym towarzyszem Leninem, przywiezionym do dzikiej Mongolii w chińskim powozie z zaplombowanymi drzwiami. Jego misją zaś miało być zorganizowanie dużego obszaru, na którym można by rozwijać dystrybucję kluczowych dla cywilizacji wyrobów. I w ten właśnie sposób – za pomocą takiej narracji – udało nam się połączyć kwestie na pierwszy rzut oka nieprzystawalne, czyli herezję katarską i najazd mongolski na Europę.

Towarzysz Czyngis jak wiemy zabrał się ostro do roboty, ale pary starczyło mu tylko na to, by dojechać ze swoim projektem do środkowej Azji. Potem umarł, a w Europie pojawił się jego wnuczek Batu. Zadał on Europejczykom kilka kluczowych pytań, z których najistotniejsze brzmiało – co jest ku…na? Nie uzyskał jednak on na swoje indagacje satysfakcjonujących odpowiedzi i zaczął organizować wszystko samemu bez miejscowych pośredników, którzy nie zrozumieli najwyraźniej idei, jakie inspirowały jego wizytę. Musiał jednak przerwać robotę, albowiem w centrali zmienił się zarząd i on koniecznie chciał być przy obsadzie nowych stanowisk. Stąd obszar kontroli chińskiej i handlu chińskimi wyrobami rozpoczynał się dopiero za Bugiem.

Co stało się z przedstawicielami konsorcjów indyjskich, działających na innych zupełnie paradygmatach niż chińskie i obsadzających odległe regiony, do których chińscy przedstawiciele handlowi nie dotarli? No właśnie – co się z nimi stało? Tego nie wiemy, a żadne dokumenty mogące potwierdzić, że są oni przodkami dzisiejszych Romów, społeczności silnie podzielonej, kastowej i zamkniętej, nie istnieją. Nie istnieje też jednak oryginalny dokument potwierdzający zawarcie paktu Ribbentrop- Mołotow, a rzetelni badacze historii pracują tylko na dokumentach, co jest oczywiste dla każdego poważnego człowieka.

Doprawdy? To dlaczego Ołdakowski nie wziął do swojego sklepu książki majora Zbigniewa Sujkowskiego, która oparta jest – a jakże – na autentycznych dokumentach? Tego właśnie nie wiemy i spróbujemy ów problem rozważyć raz jeszcze.

Sięgniemy bardzo głęboko. Oto u samego początku idei Muzeum Powstania Warszawskiego, odnajdujemy tego oto człowieka https://pl.wikipedia.org/wiki/Mieczys%C5%82aw_D%C4%99bicki Pan ten będąc prezydentem, a w istocie komisarzem miasta stołecznego, powołał przy muzeum miejskim inną placówkę. Nosiła ona nazwę Muzeum Powstania Warszawskiego i miała gromadzić wszystkie dokumenty związane z tym Powstaniem. Co zgromadziła i gdzie to jest dzisiaj? Nie wiemy. Możemy jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że wielu Powstańców wolałoby nie mieć do czynienia z tym człowiekiem i nie przekazywać mu swoich pamiątek i notatek. W jakich okolicznościach idea budowy Powstania została wyjęta z rąk kolegów pana generała, nie wiemy. Wiemy jednak, że budowa takiej placówki nie była wcale łatwa, choć wydawać by się mogło, że powinno być odwrotnie, szczególnie po roku 1989. No, ale jednak nie. Z lokalem trzeba było czekać aż do roku 2004. Po drodze zaś były różne przygody, aranżowane przez ludzi niechętnych Powstaniu i dezawuujących jego wymiar i znaczenie, które zostały zastąpione, celowo, jak mniemam, legendami. Takich ludzi jest sporo także i dzisiaj, uprawiają oni różne życiowe sporty, ale łączy ich jedno – bardzo głęboko ukrywana i bardzo zajadła postawa wobec powstańców, których chyba możemy tu nazwać naszymi żołnierzami.

W jaki sposób Muzeum Powstania troszczyło się przez wszystkie lata swojego istnienia o pamięć po naszych żołnierzach? Wybrałem jeden, moim zdaniem bardzo jaskrawy przykład. Oto w 2010 roku Muzeum Powstania zorganizowało, wraz z think thankiem Instytut Wolności festiwal pod tytułem Niewinni czarodzieje. Jak wiemy, jest to tytuł bardzo zakłamanego filmu o życiu złotej młodzieży w Warszawie w latach pięćdziesiątych. Naprawdę, trzeba mieć porządnie zryty beret, żeby pod egidą Muzeum Powstania, organizować festiwal przywołujący lata pięćdziesiąte. Wicedyrektorem Muzeum był wtedy Dariusz Gawin, którego żona jest dziś jakąś ministrą. Nie wiem od czego, przez moment była od zabytków. No więc think thank Instytut Wolności pod patronatem Muzeum Powstania zorganizował tych niewinnych czarodziei. Od razu rodzi się pytanie – w co ich zorganizował, a ja mogę mieć tylko nadzieję, że nie w sondernkommando ( to taki żart oczywiście). Potem zaś wysiłek wicedyrektora Gawina i jego ekipy, w której znajdował się także przecież Igor Janke, został nagrodzony przez Gazetę Wyborczą wręczeniem tak zwanej Wdechy. W Warszawie nagradza się ludzi za idiotyczne projekty wręczając im idiotyczne gadżety. Oni zaś potem chwalą się tym na mieście. O tak, jak Dariusz Gawin w tym fragmencie:

 

Dariusz Gawin, wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, organizatora festiwalu, przypomniał, że to już druga w historii Wdecha dla muzeum: – To wielki zaszczyt. Cała ekipa obiecuje, że będzie się starała w przyszłości, żebyście na szóstym, siódmym i dziesiątym festiwalu dobrze się bawili. Zapraszamy już dzisiaj.

 

Na początku mamy więc tego generała, a na końcu wdechy. Ustawcie sobie teraz w wyobraźni, na czarnej scenie, dyrektora tej placówki, jego zastępcę i Igora Janke do kompletu. I wyobraźcie sobie, że nad ich głowami wisi neonowy napis – Niewinni czarodzieje. Ładne prawda…?

Nie wiem, jak wy, ale ja wybieram jednak cygańskich złodziei.

Chciałbym na koniec poruszyć jeszcze ten temat zajadłości pewnych środowisk w ocenie Powstania. Jest to bowiem bardzo charakterystyczne i ujawnia się w niespodziewanych, pozornie przypadkowych momentach. Oto trafiłem wczoraj, na nagranie sztuki niejakiego Częstochowskiego, który bywa gdzieniegdzie określany jako wybitny twórca, dramaturg, pisarz, poeta itp., itd. Sztuka nosi tytuł Zabić nie zabić i była wystawiona w Bydgoszczy w roku 2014. W rolach głównych wystąpili Wojciech Olszański, jego córka Michalina i jakiś nieznany mi młodzieniec. Naprawdę, nie trzeba oglądać całości wystarczy piętnaście minut. To o czym mówię, ujawniło się tam w takiej formule, o jakiej zapewne śnił towarzysz generał Mieczysław Dębicki. Sami zauważycie. Jeśli zaś chodzi o Częstochowskiego, jasno widać, że trudno o twórcę mniej oryginalnego, bardziej trywialnego, wtórnego i realizującego projekty na zamówienie niż on. To jednak nie przeszkadza stowarzyszonym z nim razem w jednej organizacji pisarzom twierdzić, że jest odwrotnie.

 

https://www.youtube.com/watch?v=eCDcI55QIj8&t=1061s

 

Ja ze swej strony polecam Wam nieustająco książkę majora Sujkowskiego.

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bitwa-o-warszawe-1944-major-zbigniew-sujkowski/

 

No i także swoje książki

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

  16 komentarzy do “Niewinni czarodzieje i cygańscy złodzieje czyli o sposobach opowiadania historii”

  1. handlowe usługi cyganów czyli Romów np  w transformacji  gospodarki polskiej

    w internecie można znależć teksty opisujace sytuację sprzed 20- 25 lat i łączace niejakiego Milewskiego z cyganem , który siedział na dworcu kolejowym w Nowej Soli i po stole kulał jajko faberge  które dwa tygodnie później po tym zdarzeniu znalazło się na aukcji Sotheby w NY.

    Wydawało się , że taki tekst jest jakimś elementem baśniowym w życiu transformowanej Polski, ale wiki opisuje że wcale nie, że były i takie handlowe działania

  2. Gdzieś przeczytałem że nazwa Romowie pochodzi od ,,Romaioi,,.Manowicie przedstawiciele tego ludu przybywszy na tereny dzisiejszej Anatolii przyjęli nazewnictwo bizantyjskie .Tam wszyscy mieszkańcy mówili o sobie Romaioi czyli  Rzymianie.Po najeżdzie Turków Romowie przenieśli się wszyscy do Europy i rozproszyli .Oprócz muzyki i wróżenia mieli też jedną umiejętność przechowywaną i przekazywaną w tajemnicy tzn naprawiali patelnie i garnki.W czasach gdy królował tzw ,,recykling totalny,,było to bardzo cenne.To by się pokrywało z tą metalurgią o której pisze gospodarz.

  3. „Bitwę o Warszawę” odebrałem w czwartek, dziś miałem chwilkę żeby przejrzeć książkę, taki rytuał. Wbiło mnie w fotel, ton autora, rzeczowy, klarowny, bez emocji.

    To moje pierwsze wrażanie.

  4. no i te jaskrawe bardzo kolorowe i falbaniaste sukienki kobiet cygańskich, zupełnie jak z hinduskiego sklepu – na jakaś wspólna geneza musi być  dla Romskich dziewczyn i Hindusek

     

    autentycznie jest takie nazwisko -Częstochowski-   /takie dziwne że aż nieprawdziwe/

  5. Kuba Wojewódzki nazwał swoją knajpę  ” Niewinni  czarodzieje”

  6. I wszystko jasne – jak powiedział klasyk

  7. Tekst w najlepszym wydaniu stylu Autora. Brawurowa jazda bez trzymanki.

  8. PS. A co do jednej ze specjalizacji Cyganów (Romów; nie wdaję się tu w szczegóły, np. a co z Sinti) – ja skądś zapamiętałem, że oni te patelnie po prostu produkowali. Nikomu nie musieli ich wciskać, bo produkt był podobno znakomity. Tradycje przemysłowe; know-how – teraz to się wszystko jakoś bardziej układa.

    A kto umie wyprodukować, to i naprawić potrafi. Tylko – co tam się mogło zepsuć…?

    To nie gliniane garnki.

    Ale – zostańmy może przy tym, że byli to doskonali fachowcy. Ja zresztą we wszystkim, co robili.

    PS2. Pamietam też, jak byli „zalegendowani”: to lud pochodzenia hinduskiego, który uciekł na zachód Eurazji przed Mongołami.

    Nawet nie znając wtedy wyników pracy i przemyśleń Autora, przyjmowałem to z przymrużeniem oka – niezłego pietra musieli dostać, że ich wywiało aż do Hiszpanii.

  9. „niewinni czarodzieje” był taki film.

  10. Ten tytuł ciągle jakoś jest przypominany. Na UW bawią się tak: https://niewinni-czarodzieje.pl/

  11. Presbyter Johannes walczy z Czyngis-chanem (oraz indyjska stal i chiński węgiel) czyli

    Inspiracje Umberto Eco

  12. A to, kogo inspiruje? :www.tvp.info/58478236/jak-roslo-pkb-panstw-w-latach-1990-2020-polska-w-swiatowej-czolowce

  13. No oczywiście, a jak ma być inaczej.

  14. To dziwne, ja nie słyszałem o tej ucieczce przed Mongołami

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.