Jak wiecie dzieje apostolskie są niezwykle inspirujące, oto gromada ludzi wybranych z niejasnych dla nich samych powodów wędruje po świecie i głosi Słowo. Są prześladowani, zabijani, ale nie ma w nich lęku i wyrachowania. Nikt też nie może im zarzucić, że należą do jakiejś organizacji i pełnią wyznaczoną przez nią misję. Są prawdziwi, także przez to, że kiedy ich powołano, żaden chyba nie rozumiał dlaczego akurat on. Według dzisiejszych kryteriów była to gromada przypadkowych, niewykwalifikowanych osób, zupełnie nieprzygotowanych do zadań, jakie przyszło im wykonywać. Każdy z nich zdany był jedynie na siebie. Oczywiście było zesłanie Ducha Świętego, ale ono nie uchroniło żadnego z nich od śmierci. Przeciwnie, utwierdziło wszystkich w przekonaniu, że zginą.
Nas zaś historia apostołów utwierdzać winna w przekonaniu, że do głoszenia Słowa potrzebne jest wybraństwo. Można też powiedzieć wskazanie, a jeśli tego brakuje to może choć ciężka droga poprzez naukę w seminarium, poprzez nowicjat zakonny i rozmaite decyzje, przeważnie bardzo trudne. O tych prawdziwych, współczesnych apostołach słyszymy mało, albo wręcz nie słyszymy o nich wcale. Może dopiero wtedy jak zostaną zamordowani gdzieś w Peru czy Kolumbii, przez kartele narkotykowe. Wiadomość o tych śmierciach przelatuje przez media i znika równie szybko jak meteory na sierpniowym niebie. Z czym zostajemy? Z jakimiś zastępcami apostołów, z ludźmi którzy nie są wybrani, a mianowani, a nie dość, że mianowani, to jeszcze nie wiadomo przez kogo. Po czym odróżniamy jednych od drugich jeśli już znajdą się w pobliżu, co nie zdarza się często. Ci pierwsi, prawdziwi opowiadają o rzeczach nowych, o których wcześniej nie słyszeliśmy, jest w tym świeżość i prawda. Ci drudzy zaś powtarzają historie oklepane i sformatowane. W naszym przypadku, tu i teraz fałszywe apostolstwo odbywa się wyłącznie za pośrednictwem mediów. Zwane są one, nie wiedzieć czemu, katolickimi, choć cała ich formuła i zawarte w środku treści wskazują na coś zgoła innego. Zacznijmy od treści. Ja czasem przywołuję tu postać i myśli takiego starego enkawudzisty, który wychował nam narodową prawicę, nazywał się ów człowiek Henryk Krzeczkowski. Jego uczniami byli między innymi Wołek, Ujazdowski, Bartyzel i Walendziak. W latach dziewięćdziesiątych wydali oni coś w rodzaju księgi pamiątkowej swojego mistrza, która nosiła tytuł 'Proste prawdy”. Myślę, że w tej formule tkwi najważniejsze przekłamanie. Idziemy do kościoła i ksiądz nam mówi – oto wielka tajemnica wiary. Na co wychodzą wychowankowie Krzeczkowskiego i mówią – proste prawdy. Bo musicie wiedzieć, że pan Henryk w duchu chrześcijańskim kształcił swoich uczniów, nie w żadnym innym. No i narodowym rzecz oczywista. Był też człowiekiem niezwykłej kultury i wiedzy. To zaś co w życiu najważniejsze określał mianem prawd prostych. Zupełnie odwrotnie niż taki Szymon syn Jony zwany Piotrem, człeczyna, który przez całe życie trwał w zadziwieniu nad tym co go spotkało i nie mógł tego pojąć.
Śladem Krzeczkowskiego, zakładam, że nieświadomie, podążają współcześni dziennikarze katoliccy, którzy przygotowują dla nas periodyki pełne prostych prawd. One są tak proste, że ja normalnie mam mdłości na widok tej prostoty i dostaję dreszczy. O Terlikowskim, który gawędzi z aktywnymi gejami o Panu Bogu już pisałem, ale są inni. Taki Górny na przykład, redaktor naczelny nowej Frondy. Nazwanie go przewidywalnym, to jest obelga dla ludzi uładzonych, dobrych i poważnych, którzy nie lubią kiedy życie ich zaskakuje. Można wręcz w ciemno obstawiać co zostanie zaplanowane do kolejnego numeru tego periodyku, nawet jak ktoś nie pomaga sobie wcześniej wydanymi numerami kwartalnika „Egzorcysta”. Górny bowiem eksploatuje kilka jedynie tematów, czym daje dowód na to, że został właśnie mianowany, a nie wybrany. Mianowanych apostołów zaś, jeśli pozwolicie, słuchał nie będę. Szczególnie jeśli nie mają na sobie sutanny. Dlaczego mam dziś taki ponury nastrój i dlaczego znów się czepiam periodyków „katolickich” i „naszych”. Oto powód: http://wpolityce.pl/fronda/238587-krzysztof-ziemiec-jak-feniks-z-popiolow-nowe-wydanie-miesiecznika-fronda-juz-w-kioskach
Ja wiecie od kilku lat staje wystawiam się na Targach Wydawców Katolickich i odkąd pamiętam jest tam także Krzysztof Ziemiec, który promuje razem z Górnym swoje książki. Krzysztof Ziemiec uległ poważnemu wypadkowi w roku 2008, spaliło mu się mieszkanie, a on sam został ciężko poparzony. Wszyscy o tym wiedzą. W związku z tymi przykrymi i wzbudzającymi współczucie wydarzeniami powstało kilka książek Ziemca, w których udowadnia on, że skoro uratował się wówczas z płomieni to z pewnością musi być pod szczególną opieką Pana Boga. I ja mu życzę ze szczerego serca, żeby tak było. Żeby Pan Bóg chronił Krzysztofa Ziemca do końca jego ziemskiej wędrówki. Kiedy jednak patrzę na to co wyprawiają Górny z Ziemcem w tej gazecie nachodzą mnie wątpliwości, czy Pan Bóg długo to wytrzyma. Mam na myśli to ciśnienie, które oni wytwarzają, powtarzając regularnie co pół roku, że jednak widać tą opiekę, że to jest coś niezwykłego, bo facet miał ciężki wypadek, ale się uratował i kontynuuje karierę dziennikarską. No i Krzysztof Ziemiec pisze ciągle nowe książki o swoich ciężkich doświadczeniach. Ja nawet nie próbuję się z nim porównywać, bo moje życie wydaje się wprost bajką przy tym co przeżył Ziemiec, chcę jedynie przypomnieć, że są ludzie będący pod szczególną bożą opieką, którzy nie robią kariery w mediach i nie zalewają kiosków i księgarń swoimi wizerunkami z podpisem „jak Feniks z popiołów”.
W tym samym numerze prócz Ziemca, mamy także nawróconą czarownicę, czyli jakąś zwariowaną aktorkę, która musi opowiedzieć o tym, jak wróżyła z kart. Jest też materiał demaskujący rolę KGB w zamachu na papieża, czyli w zasadzie wszystko co Górny może ogarnąć swoim umysłem. Ciekaw jestem w jakim czasie on tę Frondę położy. Myślę, że półtora roku tego wysiłku musi go wyczerpać całkowicie. No chyba, że w międzyczasie okaże się, że któryś z jego kolegów też jest, jak Krzysztof Ziemiec, pod szczególną bożą opieką, bo na przykład pogryzł go pies sąsiada, a jednak nie umarł na wściekliznę. Zakładam bowiem optymistycznie, że kolejnego pożaru nie będzie.
Czy jest szansa, że ktoś zastąpi Górnego, kiedy już wyczerpią mu się pomysły? Oczywiście, będzie to Terlikowski, który zacznie puszczać kawałki o swoich obsesjach. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że redaktor naczelny opiniotwórczych tygodników to jest profesja. Nie misja, nie funkcja, ale profesja. I nie jest łatwo wskoczyć na ten pułap. Trzeba się wielokrotnie wylegitymować tak skrajnym idiotyzmem, że dla ludzi zwyczajnych, takich jak Wy, albo nie przymierzając Szymon syn Jony, rybak znad Jeziora Galilejskiego, to jest po prostu nie do pomyślenia. Ale za to jak się już człowiek znajdzie pomiędzy naczelnymi, nie ma żadnej możliwości, by go stamtąd usunąć. Po prostu żadnej, nawet jeśli będzie rozkładał gazetę za gazetą, nawet jeśli zniszczy całe wydawnictwo tylko po nim spacerując. Nic to nie da. On już na zawsze pozostanie naczelnym. Bo powiem Wam, że nie jest na tym świecie łatwo o szczerego, a w dodatku posłusznego bałwana. Ich ilość jest jednak ograniczona. Pan Bóg bowiem nad nami czuwa, naprawdę. I ma nas wszystkich w szczególnej opiece. No chyba, że ktoś sobie wyjątkowo nagrabi.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do sklepu Foto Mag przy stacji metra Stokłosy w Warszawie. Przypominam też, że 9 kwietnia w Gdańsku odbędzie się mój wieczór autorski, początek o 18.00, miejsce – biblioteka w budynku Manhattan. 24 kwietnia mam wieczór autorski w Białymstoku, a 25 kwietnia w Sokółce. 30 kwietnia, w Opolu, w sali braci Kowalczyków, ale nie wiem jeszcze o której godzinie, Toyah i ja będziemy uczestniczyć w debacie prezydenckiej. Wszystko będzie nagrywane i zapowiada się niezła zabawa.
23 maja planowane jest spotkanie w Częstochowie, wystąpimy ja i Tomek i będziemy gadać o komiksach, ale także trochę o polityce, bo organizatorzy obawiają się, że jak będzie o samych komiksach to ludzie nie przyjdą. No, nie wiem. Mnie się wydaje, że może by przyszli. A wy? Jak myślicie? Na 6 i 7 czerwca zaplanowaliśmy spotkania w Szwajcarii, w zamku w Rapperswilu i w Genewie. Okropnie się boję tej podróży, bo ja wiecie nie podróżuję, a muszę tam jechać samochodem, żeby zawieźć książki.
Na koniec jeszcze raz dołączam nagranie z wieczoru autorskiego w Dęblinie
No i nasze trailery.
Naczelny pochodzi nie od naczelnych tylko od naczalstwa 😉
Jak Górny odejdzie z Flądry, to jest dawno gotowy plan B.
Otóż naczelnym zostanie Wróblewski, bo właśnie wtedy wywalą go z „Wprostu” gdzie natenczas zastapi go Gauden.
To możliwe.
a Magośka z Bodziem wydadzą „Zamach na prawdę – po raz pierwszy ujawnione kulisy powstawania książki”
„Bylejakie” tygodniki robione przez „bylejakich” miernych ale wiernych przydupasów. Kiedyś czytywałem W Sieci i Do rzeczy. Chciałem wspierać „naszych”. Leżały te gazety rok w piwnicy aż dałem babci bo nie miała podpałki. Że też jeszcze ludzie czytają te badziewia. To jest chyba jakiś syndrom sztokholmski
dozywocia:
– dyrektor,
– redaktor,
– prezes,
– itd
Oni tak sami z siebie tacy wsamraźni do tych stanowisk co je piastują ? Czy może ojcowie i dziadkowie na ich „pozycję” już harowali, lub na czołgach przyjechali z kierunku wschodniego, no nie wiem. Sam fakt bezcharakterności to chyba za mało do piastowania rzeczonych stanowisk, musi być chyba cos jeszcze, co daje gwarancję niezatopienia. .
Przyszły wreszcie zamówione dwa ostatnie numery Szkoły Nawigatorów. Oba świetne, w dodatku z brawurowymi opowiadaniami politycal fiction. Niestety ta fiction jest przykrą groźbą wiszącą nad nami.
Reszta do czytania w wolnym czasie zapowiada się bardzo ciekawie. Artykuł K. Piotrzkowskiego i P.Poniewierskiego juz za mną, reszta czeka w kolejce. Bardzo polecam jeśli ktoś jeszcze nie ma.
Bardzo dziękuję za ten wpis.
Może nowa Szkoła Nawigatorów pomoże mi zrozumieć, czym była Misja Barbikańska w Białymstoku, tzn. co tu naprawdę robili anglikanie przed II wojną, ( do tego w budynku dawnego kina Syrena, które znały wszystkie dzieci w mieście, za czasów prl-u). Dopiero teraz dowiedziałam się o tej misji.
A pan kiedy wybiera się do zakonu?
Czy ktoś pamięta Radio WaWa z połowy lat 90-tych i niedzielne audycje przedpołudniowe, w których niejaki Henryk Rzeżucha komentował wydarzenia bieżące? On mawiał „jak Feliks z popiołów” i ten podpis bardziej pasuje do tych autorów zalewających swoimi dziełami kioski.
Heniek – przywoływał Feliksa i kilka razy otworzył puszkę z pandorą.
Nigdy, a bo co?
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.