paź 122022
 

Wdałem się ostatnio w dyskusję na twitterze, na temat powieści. Osoba, z którą rozmawiałem zastanawiała się, kogo też można wskazać w kraju jako pisarza naprawdę wartościowego, a nie propagandystę. Odpowiedź właściwa brzmi oczywiście – nikogo. Tej jednak nikt nie udzieli, albowiem sympatie z rynku literackiego są jednocześnie sympatiami politycznymi i zauważyli to już chyba wszyscy, nawet tak bezkrytyczni wielbiciele prozy Tokarczuk, jak Jarosław Kaczyński. Tak, jak wielokrotnie pisaliśmy tutaj, książki to propaganda. U nas jednak można dodać temu określeniu przymiotnik – chamska. Wrażliwość bowiem autorów jest żadna, a analogiczne emocje u czytelników traktują oni jak przeszkodę w dostępie do produkowanych przez nich treści. Autor, szczególnie zaś autor beletrystyki musi operować na rozpoznawalnych, zgranych ze szczętem schematach. Po pierwsze dlatego, że inaczej nie dostanie dotacji, albo sponsor – jeśli jest prywatny – wycofa się, bo nic nie zrozumie z książki za którą ma płacić. Po drugie, bo przekonany jest, że czytelnicy są głupsi od niego, on sam zaś, nie posiadając żadnego warsztatu, a jedynie przekonanie, że takowy opanował, musi mierzyć się z problemami naprawdę ważnymi. Cóż to za problemy? No takie, które znamy z mediów: przemoc domowa, maskulinizacja życia publicznego, obniżanie roli kobiet, brak dostępu do aborcji i inne kwiatki z notatnika agitatora. I nie ma doprawdy potrzeby, by wymieniać nazwiska oszustów mieniących się pisarzami i odbierających nagrody literackie, żebyśmy tu wiedzieli o kogo chodzi. Zaraz przyjdzie valser i zapyta, po co ja pięćdziesiąty raz o tym piszę? Otóż czynię to albowiem, ludzie nie posiadają takich rozeznań i upierają się, że Mróz jest lepszy od Twardocha, albo na odwrót. Czynię to także dlatego, że zgłasza się coraz więcej autorów, którzy korzystając ze swojego wykształcenia i warsztatu, napisali powieści, które są w zasadzie nowymi i interesującymi redakcjami znanych tematów. Ja zaś tych ludzi odsyłam z kwitkiem. Zaraz wyjaśnię dlaczego, ale najpierw napiszę skąd wiem, że oni mają warsztat. Wiem, bo są to autorzy z uniwersytetu, którzy zostali stamtąd wyrzuceni przez lokalne sitwy, albo nie spełniają się tam w pracy naukowej i dydaktycznej i szukają nowych pól aktywności. Jeśli ktoś potrafi zaś napisać pracę naukową, z zastosowaniem tych wszystkich, idiotycznych zasad, potrafi też napisać powieść. Proponowane mi – do druku – powieści dotyczą historii, dawnej i tej nam bliższej. Pełne są nieznanych czytelnikom szczegółów i stanowią – jak to powieści – pewne spójne wizje, nie zawsze zgodne z tym, o czym my tu gadamy. No, ale trudno wymagać od autorów, by zgadzali się z blogerami zaangażowanymi politycznie. Rynek nie ma dla tych ludzi oferty, bo oni piszą swoje, według swojego widzimisię, do tego jeszcze wzorują się – co jest istotne i nie deprecjonuje ich pracy – na literaturze uznanej za wielką. Trudno jednak dostrzec podobieństwa na pierwszy rzut oka, bo autorzy są zdolni. Mieszają przy tym style, porządki, wprowadzają elementy fantastyczne, magiczne, jest dużo ludowości i kultury gminu. Czyli tego wszystkiego, czego u nas nie ma. I gdyby rynek książki, był rynkiem poważnym ludzie ci powinni na nim zaistnieć. Niestety jest inaczej i działają tam tylko oszuści, albo sprzedawczyki.

Co ja im odpowiadam? Niezmiennie to samo – proszę Państwa, jeśli wydacie Państwo swoje książki własnym sumptem mogę spróbować je sprzedać. Nie mogę niestety dźwignąć odpowiedzialności za dystrybucję tych treści, albowiem nie mam na to środków. Nie mogę też zagwarantować, że sprzeda się duży nakład. Promocja bowiem powieści polega na promocji autora i jest sprawą poważną. Nie stać mnie na takie wyczyny. Autorów może promować Gazeta Wyborcza, rząd Niemiec, tajne stowarzyszenia, albo WSI. Ja mogę sprzedać trochę gotowych książek – to wszystko. Większość autorów nie rozumie o czym do nich mówię, albowiem są przekonani, że rynek książki to kwietna łąka, na której odziane w białe giezłeczka pisarki kłaniają się pięknym autorom w cylindrach i dyskutują i jakichś istotnych dla literatury sprawach. Takie wizje dominują, a jeśli już ktoś ma inną, to wyobraża sobie, że wydawca – inwestując wydobyte od agend rządowych pieniądze – będzie czytał jego dzieło z uwagą, a następnie zapisywał coś na marginesach maszynopisu. To są idiotyzmy niestety. Wydawca musi dostać gwarancje, że książka nie przyniesie mu strat, czyli musi być zarobiony już na samym początku, a to znaczy, że składa wniosek o dotację pod konkretny tytuł. Ten zaś ma zawierać określone treści; aborcja, dominacja mężczyzn, holocaust, ewentualnie jakieś wątki patriotyczno-martyrologiczne realizowane w konwencji Bugs Bunny Show. W zależności od tego czyją misję wydawca realizuje. Od autora wymaga się bowiem tylko podporządkowania.

Można się oczywiście oburzać, że to skandal, że tak być nie może, bo odłogiem leżą całe obszary wrażliwości i treści, która jest istotna dla duchowej i psychicznej kondycji narodu. Leżą i co z tego? Kogo to obchodzi? Naród musi mieć jakąś kulturę i od tego są instytucje kulturalne, by ją wspierać. Nie można wspierać rzeczy i ludzi przypadkowych, bo z tego są same kłopoty. Można za to wspierać ludzi już znanych, rozpoznawalnych i posiadających jakiś umocowania w hierarchiach. Co z tego, że oni nie potrafią pisać…

Niedawno przypomniałem sobie prof. Waldemara Bednaruka z KUL, który wraz z jakąś tajemniczą pięknością z Lubelszczyzny napisał powieść „Harem”, o wyprawie małoletniej dziwki, Marysieńki Sobieskiej i Jana Zamoyskiego do Japonii w celu zwiedzania tamtejszych zamtuzów. I to z kolei są treści promowane lokalnie i nagradzane lokalnymi nagrodami. One się nie wymskną na zewnątrz, bo tam rządzi zestaw tematów, które opisałem wyżej. Takie sprawy, choć dla wielu ciekawe – burdel, Japonia, Marysieńka Sobieska – są zbyt niszowe i nie gwarantują poważnej dyskusji na doniosłe tematy, która z kolei jest istotna dla promocji. Uruchamia bowiem pokłady intelektu u ludzi zawodowo zajmujących się poruszaniem najważniejszych dla naszej kultury kwestii.

Ja wiem, że nie jesteście idiotami, ale piszę to wszystko, bo skala niezrozumienia okoliczności towarzyszących wydawaniu książek jest straszliwa, a tego Bednaruka, o którym pisałem nie tak dawno, wszyscy z pamięci wyparli, bo historie takie nie mieszczą się przecież w normalnych umysłach. Te pragną treści autentycznych, normalne zaś serca pragną autentycznej wrażliwości. I wielu cwaniaków o tym wie. Dlatego właśnie, w rozpoznaną tak niszę, pakuje się Ałbenę Grabowską i jej „Stulecie Winnych”, dętą historię o tym, jak pan Lilpop uczył wiejskie dzieci wrażliwości na sztukę i słowo pisane. Potem zaś przyszli Niemcy i wszystko się schrzaniło. W tę pułapkę wpada wielu, bo jest to dokładnie analogiczny mechanizm do tego, który znamy z serialu „Pan Samochodzik i templariusze”. Prawdziwe wejście do komnaty ze skarbami było na dziewiątym metrze, nie wcześniej, tam była tylko pułapka.

Na to niestety nabierają się wszyscy, rynek wydawniczy bowiem to polityka faktów dokonanych. Ja zaś mogę dodać od siebie, że także faktów przemilczanych. Bo dokonanie czegokolwiek nie gwarantuje, że zostanie to zauważone. Za takie rzeczy bowiem grozi wykluczenie towarzyskie. Co nie zmienia faktu, że trzeba robić swoje nie oglądając się na nic i na nikogo. Dziękuję za uwagę.

  20 komentarzy do “O autorach piszących powieści”

  1. Dzień dobry. Tak… „książka w życiu pomaga, z książki płynie odwaga…” Któż z nas nie musiał tego recytować? Ten nie wie nic o książce jako takiej. To po pierwsze. Po drugie;

    https://www.youtube.com/watch?v=Ns7v5Oe-TLI

    I tylko jednego nie rozumiem. Pisze Pan – a ja się z panem zgadzam – że „książki to propaganda” oraz używaz Pan, całkiem serio chyba, terminu „Rynek książki”. To drugie przypomina mi pewną starą radziecką sztukę teatralną, której akcja toczy się w Moskwie w latach dwudziestych. Późnym wieczorem na  ławeczce w parku przysiadły dwie ofiary rewolucji socjalistycznej; stary zegarmistrz i jakaś piękność nocy. I skarżą się, że biedują, nikt nie ma zegarków, na inne zaś luksusy też nie bardzo. Bida, panie… Taka radziecka ironia dla ubogich. Jednak – nie ma tam ani pisarza ani wydawcy. Ci bowiem powodów do narzekań nie mieli i nie mają. Jeśli tylko rozumieją kim są w istocie.

  2. tm wszystkim, którzy chcą coś wydać , trzeba pokazywać ile się muszą naczarować (szamani współczesności)  Zychowicz, Bartosiak i Ziemkiewicz na youtube zanim coś sprzedadzą. Niestety żyjemy w bańkach, jak dotrze autor ze swoją powieścią , ksiażką do odpowiedniej bańki to sprzeda i będzie on syty i wydawca syty itp.

    Podziwiam pana wytrwałość w zdobywaniu rynku na swoje książki, cieszę się , że kiedyś tam trafiłem do odpowiedniej bańki

  3. – ja też podziwiam wytrwałość Gospodarza, ale widzę też czasem Jego irytację, że konkwista „rynku książki” wciąż się nie udaje i tkwimy wszyscy tylko w tej bańce… Tak to jest kiedy się człowiek zdecydował zostać propagandzistą nieistniejącego państwa. Albo obywatelem.

  4. Prócz pisarzy są jeszcze grafomani. A tu ciekawa refleksja Wielkiego Grafomana ws. nagród  literackich:

    „Jest nagroda literacka NIKE.
    dlaczego nie ma nagród literackich Puma i Adidas?” (http://pilipiuk.com/index.php/blog)

  5. Fakt. Nie wydaje pan. Prócz Radoryskiego

  6. Teraz nawet jak rozumieją kim są, to niewiele to zmienia

  7. Niektórzy uważają, że powinienem robić więcej, ale ja już naprawdę nie mogę

  8. Dobrze Pan to ujął. Dobry autor nie może bronić spraw w oczywisty sposób wygranych, bo wtedy staje się grafomanem

  9. – ja myślę, że większość jednak nie rozumie. Słońce prześwietlające włosy pisarek w giezłeczkach tak ich oślepia, że nie są w stanie nic innego zobaczyć. To stare jak świat, już Neron chciał być artystą, choć na zdrowy rozum – niczego mu nie brakowało. Ci nieliczni kandydaci na pisarzy – czyli na funkcjonariuszy, którzy rozumieją – idą spokojnie na rekrutację na Rakowiecką. No, może wezmą jakieś kawałki swojej twórczości, żeby panom pułkownikom ułatwić zadanie. Ewentualnie – szukają dojścia do Agencji PR-owych robiących dla retailerów. Tu spotkają pułkowników emerytowanych. Ani jedni ani drudzy nie dostaną dziś tyle co Hans z Czarnolasu, ale też stawka jest dziś inna i konkurencja większa.

  10. Tutaj, dla relaksu, zamieszczam link pod którym znajduje się ilustracja relacji pomiędzy armią a artystami

    https://twitter.com/Tnow4Tomasz/status/1579904706872479744

  11. „bezkrytyczni wielbiciele prozy Tokarczuk, jak Jarosław Kaczyński.”- poważnie ????

  12. Trzeba zdbudować  niepodległy rynek korzystając z okazji jaką daje wojna. Moim zdaniem dla polskiego czytelnika może być interesującą także literatura ukraińską.

  13. – nie mam konta…

    Wystarczy mieć gmaila i można logować się przez googla, nie trzeba zakładać osobnego „twitterowego” konta.

  14. Szkoda, Sierocki w mundurze, gra na akordeonie La cumparsita dla jakichś trepów w stanie wojennym

  15. Jest całkowicie nie kompatybilna z naszymi pojęciami

  16. Właśnie dlatego, żeby rozbić pewne ograniczenia naszych pojęć, z których na pewno część została zaprojektowana przez Rosję i Niemcy, trzeba skonfrontować je z innymi punktami widzenia. Nawet za cenę niekiedy oburzenia, odrzucenia części treści jakie tam  napotkamy. Zresztą to powinno działać w obie strony i być wymierzone bardziej w teraźniejszośc i przyszłość, niż w historię, która jak sam pan wie została sfałszowana. Inaczej Warszawa, ale i Kijów będą wioskami Irokezów, a nie centralnie nowoczesnego życia, rozwoju technologii, handlu. I to jest program minimum. A scedować sprawy na naszą wrażliwość, na nasz gust – bo może, jak przyjdzie ochota przypomnę sobie jakąś dumke że strof Słowackiego wyjętą – to akt samobójstwa niemal. Nie mamy żadnego gustu. Wylewamy dziecko z kąpielą i w sferze sztuki i literatury. Kapisci byli źli, bo bylie lewicowi, gówno prawda, malowali dobrze. Taki przykład tylko.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.