wrz 212018
 

Jednym z najbardziej znienawidzonych przez mnie filmów oglądanych w dzieciństwie był czesko-niemiecki serial zatytułowany Pan Tau. Losy tego serialu nie są mi znane, ale wiem, że były one z jakichś przyczyn burzliwe, być może chodziło o budżety, a być może o coś innego, nie wiem. Nie jest to też dziś dla nas istotne. Pan Tau to była produkcja przeznaczona dla istot całkowicie różnych ode mnie i moich kolegów, był to serial dla dzieci dobrze ułożonych, mających wyobraźnię, a także lubiących poukładane życie. Ktoś może powiedzieć, że to w ogóle nie był serial dla dzieci tylko dla dorosłych i to pewnie będzie prawda. Był to serial dla ludzi wychowanych w miastach cesarstwa Austro-Węgierskiego, którzy przeżyli dwie wojny i Hitlera, a potem musieli egzystować w komunizmie, wspominając dawne życie i dawne czasy. Aktor grający Pana Tau również urodził się w nieboszczce Austrii i nazywał się Otto Szimanek. Dziś już nikt go nie pamięta. Ja oglądałem go z narastającym wstrętem, ale nie było akurat nic innego. Nie puścili ani Klossa, ani Czterech pancernych, tylko właśnie Pana Tau. Dopiero kiedy oglądałem ostatni odcinek złapałem się na tym, że lubię Pana Tau, a stało się to przez bardzo dobrze pomyślaną pointę tego serialu. Pan Tau był jak wiadomo czarodziejem. Chodził zawsze elegancko i niemodnie ubrany i uśmiechał się przepraszająco, był zaprzeczeniem tego wszystkiego z czym chcieliśmy się utożsamiać my – dzieci. Czarował zaś w sposób charakterystyczny, wykonywał gest dłonią wokół swojego melonika, a potem pukał weń od góry i sprawy od razu przybierały inny obrót, wszystko czego wcześniej brakowało materializowało się natychmiast, dzieci były wesołe, dorośli lekko zakłopotani, a pan Tau promiennie uśmiechnięty. Co się stało na końcu? Zapewne się już domyślacie. Ludziom, którzy mieli styczność z Panem Tau wydawało się, że czary pochodzą z melonika i kiedy oni sami wcisną go sobie na głowę wyczarują dla siebie lepsze życie, ładniejszą żonę, albo milion dolarów. Na lotnisku, nie pamiętam dlaczego tam, dochodzi do gorszących scen, tłum zrywa melonik z głowy pana Tau i walcząc o niego rozrywa na strzępy. Pan Tau zaś, widząc to, odchodzi smutny, z gołą głową po to, by już nigdy nie powrócić. Ja się nie za bardzo wzruszałem w dzieciństwie, a nawet z premedytacją unikałem tych produkcji, które dewastowały emocje dzieci. Wyczuwałem je na kilometr. Pan Tau jednak uśpił moją czujność i musiałem wysiedzieć na tym do końca. Pamiętam tę scenę do dziś. I smutnego faceta z parasolką, w spodniach w prążki, który odchodzi w dal, podczas gdy wściekły tłum walczy o jego rzekomo czarodziejski kapelusz.

Po co ja to wszystko piszę? Otóż po to, byśmy się dziś tutaj zastanowili nad mechaniką złudzeń. Mam tu na myśli złudzenia dotyczące sławy, powodzenia, promocji także oraz ogólnie pojętego lansu. Zacznę jednak od czegoś innego, od filmu „Kler” mianowicie. Otóż kolega Juliusz uświadomił mi niedawno o kim jest ten film. Opowiada on mianowicie o agentach KGB zainstalowanych w Kościele Katolickim. Oni wszyscy zachowują się jak agenci, a nie jak normalni księża, mają ten charakterystyczny wojskowy sznyt, klną kiedy są sami i nie mają złudzeń co do swojej misji. To są po prostu wtyki i przez takie ich ukazanie Smarzowski właśnie dokonał rzeczy niezwykłej – zdemaskował agenturę. Zrobił to co prawda mimowolnie i dlatego nie można mu przypiąć orderu, ale jednak zrobił. Ktoś może się zdziwić, że ja łączę tak lekko stary czeski serial z nową polską produkcją o przeniewierstwach księży. Czynię to albowiem po konstatacji Juliusza pomyślałem sobie, że pomiędzy, niedawno przecież wcale autentycznym światem Pana Tau, a moim całkiem realnym życiem znajdowała się gruba warstwa agentów, rozmaitych proweniencji, którzy swoim nachalnym sposobem bycia, wchodzącym w skład ich misji, przebudowywali dziecięcą i dorosłą wrażliwość. I uczynili to tak skutecznie, że dziś ludzie widząc ich w filmie są święcie przekonani, że tak właśnie zachowują się księża. To nieprawda, oni się zachowują całkiem inaczej. Być może niektórzy mają w sobie coś z oficera-chama, ale większość nie ma w sobie takich cech. I kiedy tak myślałem o tym czeskim serialu, o meloniku, który wcale nie był przecież czarodziejski, bo czarodziejem jest zawsze człowiek, a nie rzecz, zacząłem sobie przypominać nazwiska. Nazwiska ludzi, którzy kokietując dzieci swoim przyjacielskim sposobem bycia, potrafili nagle, ni z tego ni z owego wydrzeć na nie zupełnie jak ten chamski biskup grany przez Gajosa. W większości są to nazwiska nauczycieli, a konkretnie nauczycielek. Faceci, jeśli idzie o moje osobiste doświadczenia, byli jednak delikatniejsi i pewnie też mieli mniej cierpliwości i mniejszą chęć do serwowania dzieciom różnych udręk. Z kobietami było gorzej, ale rozumiem, że każdy ma swoje indywidualne doświadczenia ze tajnym współpracownikami służb. Ja mam akurat takie. Nie wymienię ani nazwisk ani przedmiotów, bo znowu zrobi się afera. Chodzi mi tylko o ten charakterystyczny sznyt w zachowaniu – o pozyskanie zaufania, a następnie jego zdruzgotanie i zastąpienie tak zwanym stosunkiem służbowym. Pamiętam pewne sytuacje jak dziś i doskonale rozumiem ludzi, którzy lubili sobie popatrzeć jak czaruje Pan Tau, choć dzieciom mógł się on wydawać trochę nudny, a trochę niedzisiejszy i śmieszny. Terroryści w życiu codziennym zawsze traktowani byli jako coś normalnego i mało zaskakującego i każdy utrzymywał, że to po prostu taki charakter. Zajawka filmu Smarzowskiego uświadamia nam jednak coś innego, to mianowicie, że nasza rzeczywistość kształtowana był na różnych poziomach, przez ludzi wchodzących w skład organizacji groźnych i poważnych. Życie nasze zaś było bardzo dalekie od tego co nazywamy wolnością. Być może nadal takie jest, ale my o tym nie wiemy, nie mamy żadnej sensownej obrony przed brutalnością ludzi, których pokazuje nam Smarzowski. Wszystko przez to, że wierzymy iż czary są w meloniku, a nie w nas.

Wracajmy do lansu. Nie macie wrażenia, że wielu ludzi próbujących zająć miejsce w naszej wyobraźni, albo zagospodarować nasze emocje opowiadając o tak zwanych sprawach ważnych i istotnych, to agenci usiłujący wcisnąć sobie na łeb ten czarny melonik? Ja mam. Ktoś powie, że ja czynię to samo. Otóż nie. Ja nie mam melonika i nawet nie próbuję go szukać. Ja się pożegnałem z Panem Tau dawno temu, patrząc jak odchodzi on w siną dal. A czary które tu uprawiam zasadzają się nie ma moich osobistych walorach, ale na tym, że otwieram przestrzeń do dyskusji i aranżuję sytuacje, na które poza mną nie porwałby się nikt. Dlaczego by się nie porwał? Bo tego, nie ma ku..wa w instrukcji, a jak czegoś nie ma ku..wa w instrukcji, to tego nie ma ku..wa w ogóle…! Kapejszyn!

No więc jest. Przysięgam Wam, że wszystko jest i można zrobić rzeczy czarodziejskie bez melonika. Jedziemy jutro z prof. Grzegorzem Kucharczykiem i z Michałem w miejsce naprawdę niezwykłe – do zamku Karpniki. Będziemy tam nagrywać pierwszy czarodziejski program w naszej przemysłowej telewizji. Ma być załamanie pogody. Trzymajcie za nas kciuki. Obiecuję, że w czasie nagrania nikt nie założy na głowę czarnego melonika.

Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl gdzie dziś pojawi się nagranie z Toyahem, który opowiada o swoich książkach. On też nie ma melonika.

  22 komentarze do “O czarodziejskich właściwościach czarnego melonika”

  1. No taak, żeby się nagranie udało, Trzy Krainy organizuje pielgrzymkę papieża, a Wawrzyniec z Brzezin też zajęty, a Mniszysko milczy –  więc na nas spada ten obowiązek, żeby się wszystko udało i dobrze. Nie uchylamy się.

    Wpis z tym „obnażeniem” środowiska  co to  reżyser zamierzał obnażyć  i zohydzić , a jakie dzieło stworzył jest znakomite. Wyszło a rebours . W naszych środowiskach nie ma takich księży o jakich jest ten film. Mieszkam od 40 lat w warszawskiej  parafii, moje dzieci biegały na religię, teraz kolejne pokolenie śpiewa w chórze, kiedy jest co kilka lat pożegnanie któregoś z księży to żegnamy z sentymentem, przyzwyczajeni do posługi, czy uroczystości Bożego Ciała, czy kolęda z odwiedzinami mieszkańców w ich domach. No nie znam  takich księży jak ci z filmu . Ja będąc w kinie na Dywizjon 303. Historia prawdziwa, widziałam tylko zajawkę filmu „Kler” i byłam osłupiała z przerażenia, że mogą mieć miejsce takie scenki na pograniczu bluźnierstwa. Otóż jeśli bohaterami tych scenek są agenci to oczywiście bluźnierstwo może mieć miejsce.

    Diagnoza Coryllusa co do filmu  „Kler” – znakomita.

  2. Mam przeczucie, że ten ,,ksiądz” co Korze cukierki z kieszeni kazał wyjmować to też jakiś agencina.

  3. Panie Gabrielu, ale dzisiejszy felieton to trochę jak ta nauczycielka, najpierw było miło o meloniku a na końcu od kuref poszło.

  4. @Coryllus

    Proszę wybaczyć, że próbuję udzielać rad i nie jest to nic odkrywczego co teraz napiszę ale odnośnie notek z wiki i notatki https://coryllus.pl/cytuje-z-pamieci-a-ta-jest-zawodna/  najlepiej  zapisywać w offline strony wikipedii…sam mam po kilka wersji niektórych notek..i różnią się od siebie i to baaardzo…tam cały czas ktoś modyfikuje i usuwa niewygodne rzeczy..przepraszam za spam.

     

    Pozdrawiam „Tubylców” i Gospodarza

  5. Jak donosi „Telewizja Republika” autorem scenariusza był Wojciech Rzehak – zastępca dyrektora VII Prywatnego LO i Gimnazjum Nr 8 im. M. Reja w Krakowie. To szkoła powołana przez społeczeństwo ewangelickie Krakowa.

    Oglądając dwukrotnie film „Kler” miałem od początku wrażenie, że scenariusz pisał ktoś kto zna Kościół Katolicki nie z autopsji, ale jedynie z podglądania przez dziurkę od klucza lub z lektury „Gazety Wyborczej” Michnika i opracowań sponsorowanych przez Sorosa. Informacja podana przez TV Republika tylko to potwierdza

    – skomentował ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

  6. Cala Polska oburza sie z powodu wejscia na ekrany filmu”Kler”, wrogowie Kosciola nie kryja zadowolenia i zwiazanych z tym emocji. Tymczasem dziennikarze informuja o dzialalnosci prawdziwego ksiedza Jacka Stryczka, ktory streczyl wolontariuszki biznesmenom. Realia przebijaja ten rzekomo oburzajacy scenariusz filmowy. Publika milczy na temat ksiedza Stryczka i „Szlachetnej paczki”. Czy moglby mi ktos wyjasnic ten fenomen spoleczny?

  7. To dowodzi, ze w/w ksiadz zapewne  NIE  jest, jak Pan to ujal „prawdziwy”

  8. Proszę Pani, ja nie organizuję, ale owszem modlę się w tej intencji. I z pomocą łaski Bożej pewnie będę w koncelebrze Mszy świętej z Ojcem świętym w Agłonie, w poniedziałek 15:30 czasu polskiego. Mają być wszyscy kapłani posługujący na Łotwie, a pewnie będą i goście.

  9. Z tą koncelebrą,  to dla nas wspaniała wiadomość. Łask Bożych. Pomyślności.

  10. Możesz podać źródło informacji o stręczycielstwie tego księdza, ja znalazłam tylko informacje o mobbingu (ktoś się popłakał, ksiądz nakrzyczał, zaniżał samoocenę itp).

  11. W Wąchocku impreza o charakterze krajoznawczo – przemysłowym, radio Kielce informuje. W roku ubiegłym ta impreza organizowana przez Cystersów zajęła pierwsze miejsce w rankingu wojewódzkim.

  12. a Watykan tak się cieszył z wzrostu rekrutacji do seminariów w okresie rozkwitu Departamentu IV MSW…

  13. W naszym technikum mundurowym, mieliśmy nauczycielki wariatki od języków – polski, rosyjski, niemiecki. Najbardziej zwariowana (ale też najbardziej wymagająca) była pani profesor od języka polskiego o pseudonimie „Słoneczko” . Wychodziła z założenia, że przedmiot ma być tak wykładany by uczeń w klasie maturalnej wziął zeszyt z klasy I i przygotował się do matury z tego zeszytu. Pot lał się z nas strumieniami. Przedmioty ścisłe to była fraszka przy języku polskim. Lekcje polskiego miały rytm tygodniowy, po dwie godziny lekcyjne. W poniedziałek rano pani prof. zaczynała od słodzenia „jak się mają moje dzieciątka” „moje słoneczka” „jak ja się za wami stęskniłam” (wygląd miała jak babcia z kreskówki o kanarku tweety) , imiona zdrabniała jak się dało. A na koniec dwóch godzin lekcyjnych zaczynała się jazda, „wy ciule”, „co za głupie dzieci” , „do kowala w termin” „jak cię frygnę przez to okno w te pokrzywy” . Roztaczała przed nami też wizję przyszłości jak nas czeka w stylu „stanie taki w kufajce pod płotem usikany , pijany…” . Początkowo nas to dziwiło i wzbudzało strach, potem od drugiej klasy tylko śmiech (dyskretny), co pani profesor kwitowała „tak, pani się denerwuje, a dzieci mają cyrk”.

  14. Oglądałem „Drogówkę” Smarzowskiego , ale tylko do połowy dałem radę. Badziew straszny, dla gimbazy robiony w celu deprawacji. Innych nie mam ochoty oglądać.

  15. To dowodzi, że Walter i Ty jesteście hejterami, a ksiądz jest prawdziwy. Nie doczekałem się  na podanie źródła.

  16. meloniki to meloniki, ale te nosy ….

  17. Podczas czytania tekstu, przyszło mi na myśl kilka nazwisk działaczy prawicy znanych szerokiej publiczności. Zawsze dużo pomysłów, ale nigdy takich do wykorzystania tu i teraz. W szczególności pewien reżyser opowiadający o „meloniku”.

  18. Panie Gabrielu…

    … trzymam mocno kciuki… i zaczarowuje pogode na jutro dla Panow aby powstalo  wspaniale nagranie… i dla siebie, bo bede na handlu wiec pogoda potrzebna bardzo.  Ksiezyc swieci bardzo jasno, widac liczne, piekne gwiazdy na niebie to znak, ze bedzie jutro dobra pogoda… prosze rowniez trzymac kciuki za mnie dobry dzien handlowy, a ja obiecuje byc myslami z Wami,  tam na zamku w Karpnikach…

    … powodzenia  !!!

    Kompletnie nie przypominam sobie tego filmu z Panem Tau, ale to kompletnie… a „Kleru” nie bede ogladac ani teraz  ani  NIGDY…  wogole nie mam zamiaru ogladac jakichkolwiek GNIOTOW  tego  tFUrcy  filmowego…  jedynie co mnie zniesmacza to stary Gajos, ze zdecydowal sie tak  zeszmacic na 5 minut przed smiercia  przed calym polskim narodem… to jest cos dla mnie  niepojetego  !!!

  19. A oto najpiękniejszy nosek świata, któremu nie zaszkodzi nawet angielski melonik.

  20. Szpinak czyni cuda, Carlson z dachu, Jak utopić doktora Mraczka (ciotka zamieniona w kg mąki), Nikto nie je doma, Wujaszek Fido, Pan Tau, i mała trójka : Klatka pełna ptaków (Srokopapuga), Walizka pełna złota, Tuba pełna piany …czyli czeski Gang Olsena. Czasy słodkiego dzieciństwa, w którym umysł otwierał się na warstwę przygodową i fantastykę, a bezwiednie blokował wraży przekaz; oprócz lektora, czeski język bohaterów (śmieszny) – słyszany w tle, był częścią zabawy.

  21. Jako gamoń już chciałam się zapytać, czy na kanapie siedzi Georgius „in corpore”, no ale to jednak pluszowy miś, i szukałam Georgiusa na fotce, ale im bardziej go szukałam, tym bardziej go nie było. W porę się połapałam. Rzeczywiście ten miś ma najpiękniejszy nosek świata.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.