I o sposobach pisania życiorysów – tak powinna brzmieć druga część tytułu, ale wtedy byłoby trochę za długo, pozostaniemy więc przy tym co jest. Tak się złożyło szczęśliwie, że wczoraj opisywałem tu człowieka, który zajmuje się ekspertyzami numizmatów, a także – mniemam, bo pewien nie jestem – handluje nimi. Nieco wcześniej zaś trafiłem na życiorys innego maniaka zajmującego się numizmatami i pomyślałem sobie – czy to czasami nie jest tak, że ci wszyscy miłośnicy starych pieniążków mają ze sobą coś wspólnego? Że oni sobie tę, jakże sympatyczną cechę, dodają do życiorysu, żeby on lśnił jeszcze bardziej? Niech się Wam bowiem nie zdaje, że ludzie zajmujący się obrotem monetami kolekcjonerskimi to jacyś przestępcy, paserzy czy ktoś taki, o nie, to są po prostu miłośnicy, badacze i pasjonaci. Jeden z naszych stałych czytelników zajmuje się monetami i ja nawet sprzedaję jego książki. On jednak ma ustaloną renomę w środowisku i działa otwarcie, nie używa pseudonimu i nie kryje się ze swoją pasją. Są jednak tacy, którzy wolą działać w cieniu. Są także tacy, dla których handel monetami to tylko jeden ze sposobów bogacenia się. I ja o takim człowieku postanowiłem dziś opowiedzieć, może nawet nie o człowieku, ale o życiorysie człowieka i o tym jak w ogóle pisane są życiorysy w Polsce. Technika ta bardzo przypomina demaskacje, które w swoich tekstach stosuje znawca i sprzedawca numizmatów używający pseudonimu Ebenezer Rojt. Zanim przejdę do konkretów powiem jeszcze tylko jak trafiłem na ślad osoby, którą dziś opiszę. Nie uniknę chyba wyprawy, jeszcze w grudniu, do miejscowości Łążek Garncarski. A zawsze kiedy mam gdzieś jechać, oglądam mapę okolicy. I tym razem też obejrzałem. To jest niedaleko w sumie od Biłgoraja, więc wróciły wspomnienia. Patrzę na tę mapę, a tam Nisko, Gościeradów i Zaklików. We wszystkich tych miasteczkach miałem kolegów – w Nisku do dziś mieszka Syfon (cześć Syfon), w Gościeradowie mieszkał kiedyś Rajmund, a w Zaklikowie Robert i Piotrek. A kolegów, jak pamiętacie, to ja zawsze miałem doborowych. Oglądając tę mapę uśmiechałem się więc do siebie i coś tam nawet chyba mruczałem pod nosem. Postanowiłem też sprawdzić co tam w wiki piszą o takim Zaklikowie, no i znalazłem tam listę sławnych osób urodzonych w tym miasteczku. Jest oczywiście Leszek Długosz, ale także ktoś kto nosi nazwisko Samuel Klein. I to jest dopiero postać. Żeby należycie ocenić jej wielkość musicie przeczytać kilka sprokurowanych życiorysów tego pana. Piszę sprokurowanych, bo trudno doprawdy napisać inaczej. I niech nikt nie myśli, że jego dossier można znaleźć tylko w mediach takich jak Onet, oto artykuł wprost z portalu braci Karnowskich https://wpolityce.pl/polityka/187274-polak-z-majatkiem-65-mld-zl-robi-wielki-biznes-w-brazylii
A tu z portalu WP
https://finanse.wp.pl/tajemniczy-miliarder-z-polski-6114178203256961a
Sami widzicie, że nie jest lekko. Człowiek rozpoczyna karierę w warsztacie stolarskim, jak piszą gdzieniegdzie, z powodu, że pokłócił się z koleżanką Polką o sprawy dotyczące religii i nie mógł przez to dłużej chodzić do tej wstrętnej szkoły. Potem zaś ukrywa się przed Niemcami u zaprzyjaźnionych Polaków, by po wojnie z miejsce wystartować z handlem obwoźnym. I to nie byle jakim – handlował bowiem wódką i kiełbasą. Ja na miejscu badaczy życiorysu pana Kleina zainteresowałbym się przede wszystkim tym, z czego była ta kiełbasa, bo znalezienie w Polszcze w roku 1945 i latach późniejszych jakiegoś dorodnego prosiaka to nie była sprawa prosta. No i kto ją robił, czy czasem nie jakiś polski antysemita. No, ale to ja mam takie pomysły i nie trzeba wcale chadzać moimi trupami, to jest chciałem rzec tropami oczywiście. Najdziwniejsze jest w życiorysie Kleina to, że nie poprzestał na tym drobnym handelku, ale od razu przerzucił się na transakcje europejskie. Wyjechał do Niemiec i stamtąd zaczął sprowadzać aspirynę i kolekcjonerskie monety. Dla kogo? To by było ciekawe, dowiedzieć się, dla kogo przemytnik mający dobre kontakty w armii okupacyjnej sprowadza do Polski aspirynę i kolekcjonerskie monety. Dlaczego ja piszę – mający dobre kontakty w armii okupacyjnej, a mam przy tym na myśli armię radziecką? No, a jak inaczej? W jaki sposób można było sprowadzić do Polski z Niemiec aspirynę, wyroby skórzane i monety w roku 1945 i latach późniejszych, jeśli nie miał człowiek zblatowanych oficerów radzieckich i to nie tych niższych szarżą? Taką mam intuicję, być może mylną i ktoś mnie tu zaraz poprawi. Niezbyt długo handlował Klein tymi monetami, bo zaraz nawiązał kontakty z Brazylią i zaczął sprowadzać stamtąd papierosy i kawę. Normalnie, jak to w życiu, na rynku monet kolekcjonerskich wywożonych z Berlina do Polski nastąpiło tąpnięcie, przyszła korekta cen i trzeba było się przerzucić na inne rynki. Kawa, produkt luksusowy, poszukiwany we wszystkich urzędach, także w tych najważniejszych, to było coś w sam raz dla naszego biznesmena. Aż dziw bierze, że jego życiorysu nie wziął jeszcze na warsztat znany demaskator Ebenezer Rojt, ale to pewnie przez zbieżność zainteresowań monetami i możliwość jakiejś autodemaskacji. Kontakty z Brazylią zaowocowały, ale nie natychmiast i nasz bohater musiał najpierw wyemigrować do Boliwii, a dopiero potem do kraju swoich marzeń, gdzie cytryna dojrzewa (czy coś tam innego, nie jest to aż tak ważne dla naszej gawędy jakby się Ebenezerowi Rojtowi zdawało). Kiedy handlujący wędlinami i wódką w Zaklikowie, Nisku i Gościeradowie Samuel Klein znalazł się w Brazylii rozwinął skrzydła i pofrunął jak albatros prawie. Założył sieć sklepów o nazwie Casas Bahia, gdzie sprzedawał meble i sprzęt elektroniczny. Czy to nie jest niesamowite? Stolarz, potem sprzedawca bazarowy, a na końcu milioner, ileż zdolności musiał mieć ten człowiek i ileż pracowitości w sobie! Jedno mnie tylko dziwi, wszystkie te jego życiorysy są niczym polska publicystyka polityczna albo demaskacje Rojta pisane – na jedno kopyto. Nikt nie zadaje żadnych pytań, nie zastanawia się, nie drąży tematu, wszyscy w zasadzie zajmują się jednym tylko, pokazaniem czytelnikowi, że Polak potrafi, bo Samuel Klein we wszystkich tych opisach figuruje jako zagraniczny biznesmen polskiego pochodzenia. Tak właśnie. Myślę, że ten zabieg stylistyczny możliwy jest dzięki temu, że nasz bohater już od jakiegoś czasu nie żyje i nikt nie może sprawdzić czy on rzeczywiście uważał się za biznesmena polskiego pochodzenia czy może za kogoś innego. Ponieważ tak się złożyło, że mamy akurat w kraju silne wzmożenie patriotyczne i każda z stron walczących o zainteresowanie wyborcy i czytelnika potrzebuje bohaterów pozytywnych, wyciągnięto więc tego Samuela Kleina rodem z Zaklikowa. Piękna postać, może nie tak pomnikowa jak Ebenezer Rojt, ale zawsze…a swoją drogą ciekawe czy i w Janowie tymi kiełbasami handlował, bo przez Janów akurat będę jechał.
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przez ostatnie miesiące wspierali ten blog dobrym słowem i nie tylko dobrym słowem. Nie będę wymieniał nikogo z imienia, musicie mi to wybaczyć. Składam po prostu ogólne podziękowania wszystkim. Nie mogę zatrzymać tej zbiórki niestety, bo sytuacja jest trudna, a w przyszłym roku będzie jeszcze trudniejsza. Nie mam też specjalnych oporów, wybaczcie mi to, widząc jak dziennikarskie i publicystyczne sławy, ratują się prosząc o wsparcie czytelników. Jeśli więc ktoś uważa, że można i trzeba wesprzeć moją działalność publicystyczną, będę mu nieskończenie wdzięczny.
Bank Polska Kasa Opieki S.A. O. w Grodzisku Mazowieckim,
ul.Armii Krajowej 16 05-825 Grodzisk Mazowiecki
PL47 1240 6348 1111 0010 5853 0024
PKOPPLPWXXX
Podaję też konto na pay palu:
Przypominam też, że pieniądze pochodzące ze sprzedaży wspomnień księdza Wacława Blizińskiego przeznaczamy na remont kościoła i plebanii w Liskowie, gdzie ksiądz prałat dokonał swojego dzieła, a gdzie obecnie pełni posługę nasz dobry znajomy ksiądz Andrzej Klimek.
Zapraszam też do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze, do Tarabuka, do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu GUFUŚ w Bielsku Białej i do sklepu HYDRO GAZ w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim.
Bardzo dobrze, że można znaleźć takiego Samuela. Rdzennie polska inteligencja i burżuazja nosiła, bowiem takie właśnie nazwiska. Klein, Gross, Stuhr, czasem nawet Apfelbaum…
Najcenniejsze monety to te ze złotym środkiem.
Wspomnienia kiełbasiane są ważne, z aprowizacyjnego punktu widzenia. Urzędnikom Min. Fin (zatrudnienie mamy) kupowali od baby kiełbasę z Karczewa (podobno). Przed użyciem, trzeba ją było powiesić na gałązce kaloryfera, i podstawić miseczkę, żeby ściekł tłuszcz, no i był po tygodniu surowiec do kanapek. Z czego ona była zrobiona, nie wiem. za późnego Gomółki, ważne było żeby coś mieć do kanapek.
A ten Samuel – to człowiek orkiestra – kapitalne wyczucie handlu, rynku, prosperity. Szkoda że nie był polskim ministrem handlu zagranicznego a wolał być tylko polskim miliarderem.
Do Min. Fin. dostarczano tez pokątnie cielęcinę.
oczywiście Gomułki
My, tubylcy, zaś mielim Minca. Tyż cudotwórca, jeno odwrotny.
„Los przygnał go do Boliwii, a potem do Brazylii”. No tak, ślepy los, niezbędny składnik ukrytych życiorysów.
Taki wieczny tułacz biznesowy, a od 60 lat nic nowego nie sprzedaje, ciągle od 60 ten sam biznes w tym samym kraju.
Numizmatyka ,złote monety itp itd … Toż to była specjalizacją ubecji i przyszłej esbecji… A może rowniez panów w brązowych butach.. I kto wie może nawet i przedewszystkim… Na emeryturze i z tak dużej emerytury… Swobodnie można takie inwestycje czynić.. Zachodzi pytanie czyim Żydem był ów handlarz, z pewnością niepolskim… To że się urodził w Polsce, to jeszcze nie świadczy o tym ,że był Polakiem.. Singer też się urodził w Polsce.. A nigdy nie uważał się za Polaka…
Wygląda jak stary rdzenny Indianin brazylijski. Nochal, skośne oczy..
On wręcz miał kumulacje losu: „W Sao Paulo spotkał kolegę z Niemiec i tak zaczął swój biznes”.
Chyba niejednego kolegę niemieckiego który musiał wiać do Ameryki Południowej.
Generalnie wiemy ,że pochodził z wielodzietnej rodziny żydowskiej.. Czyli z dużym prawdopodobieństwem z ortodoksyjnej rodziny…. A co z dziada pradziada się nie asymilowali i wręcz nie mówili w naszym języku.. Jeżeli już to tylko śladowo.. Kto to go ukrywał , też nikt nic nie wie… Uciekł z obozu ,jakim cudem ? 7 tyś. zielonych to bardzo duża suma jak na tamte czasy… No i te niejasne interesy z Polską po 45r .. W czasie kiedy u nas trwało kolejne powstanie niepodległościowe.. Czas w którym Sowieci szaleli.. Śmiersz, NKWD, UB, oraz dopiero co tworzące się KBW.. A tu handelek mamy w najlepsze.. Momentami złotymi, skórami , kawą.. Jak oficjalnie ,nieoficjalnie… Raczej nieoficjalnie… Bo w 49 odelegowno go .. Tam gdzie uciekuciekali Niemcy.. Czyli do Ameryki Południowej.. Dziwna sprawa .. Podążał w ślad za swoimi przesladowcami.. Co do numizmatyka i złotych monet.. Przecież bezpieka nie inwestował w Polską walutę, która nie była nic warta.. A dziś ,czy nie jest podobnie.. Kto dziś inwestuje w PLN.. ? NO kto chyba niktbrozsadny… Monety jest łatwo schować ,ukryć, przemycić .. Np w razie ucieczki.. Dla mnie to towarzystwo numizmatyków jest szemrane, może z małymi wyjątkami.. Jak oni się np rozliczają ,jak płacą podatki , ile ujawniają ,a ile nie w swoich katalogach.. Pewno Pan ER ,drapie się teraz w główkę…
Klein na jesziwę i szkołę chłopców w Chabad/Lubavitch dawał rocznie 500000$, 20mln $ dawał potrzebującym w SaoPaulo.
Więc jestem ciekawy, czy to nie model rekrutacji pretorian
Półanalfabeta (12 lat – 4, 5 klasa podstawówki), stolorz… a tak sobie radził, nawet w kraju portugalskojęzycznym. Polak potrafi.
To nawet fajnie ba dumnie brzmi: Mały, Duży, Uparty no i Jabłoń.
Admirer of the maxims, Samuel Klein used to repeat: „I grew up together with Brazil, I did not stop watching the country grow. We have to love the country we live in. ”
Samuel Klein wrote his biography Samuel Klein and Casas Bahia, a trajectory of success. He died on November 20, 2014, at the age of 91, in São Paulo.
It was Samuel Klein’s vision and pioneerism in offering credit to the popular strata of the population that enabled the dreams of millions of Brazilian families to be realized.
brzmi jak ludki od mokrej roboty. Bo taki Wolowitz np to ewidentnie hanlarz wołami z Kresów.
Nie wszyscy kierują się maksymą *musimy kochać kraj, w którym żyjemy*.
A jednak skończyło się na KREDYCIE.
Nie, to wygląda na pralnię pieniędzy ;)))
Miał ojca i siostrę w Brazylii więc wiadomo, dlaczego wylądował właśnie tam.
Wrzuciłem na stronę nową książkę i płytę
taki „anty-midas”, czego się dotknął zamieniało się w g…
Dzisiejszy i wczorajszy tekst to jest podpalanie lasu do którego schowały się orki.
Samuel Klein- „numizmat, numizmatyk się q… znalazł. Szafka w wojsku nie jest na zbieractwo monet. Będzie krzyczał: j… biedę, a potem przyjdzie i przyjmijcie za starszego”. Tak to jakoś określił tego typu ludzi nieśmiertelny kpt. Bednarz.
Baba z cielęciną to była instytucja. W stanie wojennym przychodziła jedna do BUW-u.
Wczorajszą notką Gospodarz spuścił powietrze z ER. Po dzisiejszej to on już nie nadaje się do wulkanizacji.
Numizmatycy, antykwariusze od starodruków, jubilerzy z opcją na komis, handlarze dziełąmi sztuki, etc. etc. to są środowiska silnie zinfiltrowane przez służby. Czyli środowiska korporacyjne, które są zastrzeżone dla funków i seksotów.
Dodałabym jeszcze kolekcjonerów starych papierów wartościowych.
Ja jeszcze o mapach słyszałem – że to środowisko, w którym zdobycie cennego egzemplarza zwalnia wszystkie hamulce moralne. Oczywiście chodzi o poważne mapy – a nie plan miasta z lat 60 czy tzw. wojskową pobliskich lasów.
Może te baby do MF i BUW, jedną bagażówką przyjeżdżały. Nie chciałam pisać, ale kiedy też podjęłaś temat, to dopowiem, że raz taką cielęcinę mama przyniosła i długo z ojcem i babcią deliberowali w kuchni, w końcu żeśmy to mięso zjedli. Mama kilka lat potem mi to przypomniała i powiedziała , że wtedy w dostawie to nie była cielęcina tylko sarenka. Cielak i sarenka mają inne kręgosłupy. Ale w chwili zakupu kiedy się tylko paczki z mięsem od baby odbiera, na paczce cena i zapłata. Nota bene, jeśli mnie pamięć nie myli, to kilogram cielęciny kosztował tyle co wartość jednego bona banku PKO SA.
To i tak dobrze, że nie nereczki, nie wiadomo czyje..
no i kantory wymiany walut, ale to zbyt oczywiste.
mnie najbardziej intryguje środowisko rzeczników patentowych. To taki enigmatyczny świat o którym cicho i głucho. Świat sam dla siebie, z kryszą w postaci stosownego urzędu.
http://naszeblogi.pl/48766-co-tu-do-cholery-jest-grane
środowiskowy kraj
Chyba to środowisko zamiera. Patentowanie w Polsce nie ma sensu, wynalazki opyla się pod stołem zagranicznym firmom.
Są i mniej eleganckie. I z powodu brzmienia tłumaczenia nie dają się spolszczyć, może poza jabłonką.
Jeszcze była taka anegdota w Warszawie, że po wojnie (II WŚ), więcej było w obrocie „świnek”, niż car ich wyprodukował. (świnka 5 rubli w złocie).
No i było to poniekąd słuszne, jeśli był popyt , to trzeba było popyt zaspokoić.
Numizmatyka może być albo tajna albo święta
Ależ to było ściśle zaplanowane! „Wojna o handel” – czyli zwalczanie polskiego handlu i wytwórczości. Zabawne, że w dość głośnym wywiadzie Krall z Geremkiem, ów również kwestię handlu poruszał. A teraz NUM dopieprza drobnym przedsiębiorcom.
Wracając do Kleina i Frykowskich – zdumiewające kariery finansowe pośród bezwzględnego zaprowadzania komunizmu/socjalizmu w gospodarce… Tak bezwzględnego, że w tzw. aferze mięsnej padły WYROKI ŚMIERCI!!!
Do nas przychodził milicjant z cielęciną. Naprawdę!
Dodaj jeszcze handel brylantami /za komuny/.
Zaraz po wojnie można było handlować ile wlezie. Potem to upupili.
Przedwojenne świnki to było ubezpieczenie na życie. Sprawdziły się lepiej niż papiery wartościowe. W czasie wojny były ostatnią nadzieją. Nie tylko dla Żydów. Nie wiem, czy polscy historycy zajęli się tym tematem.
Kiedy numizmatyka jest tajna.
Zawsze, gdy dotyczy spraw poza chronionymi zbiorami muzealnymi lub mafijnymi. Cenne monety to najłatwiejszy łup do zagarnięcia i sprzedania.
Też jestem w pewnym sensie numizmatykiem. Mam kilogramowy woreczek dziesięciozłotówek sprzed wymiany. Pewnie włożę te monety do dużego słoika i zakopię głęboko w ogródku.
O Ebenzorku Rojtszwańcu
Pomijam temat świnek, bo ten numizmatyk może równie dobrze zajmować się papieskim Rzymem. Problemem jest pseudonaukowość.
Sądzę, że prawdziwy numizmatyk tak jak geneaolog wie z własnego doświadzczenia, że prawie żadne daty i fakty nie mogą być zweryfikowane bez poświęcenia tematowi połowy życia. Ani metryki, ani oświadczenia osób o własnym życiorysie, ani wspomnienia współczesnych, nie mówiąc już o historykach-propagandzistach nie mogą być przyjęte bez głębokiej weryfikacji.
To wszystko weryfikuje się przez naukową dyskusję, która w Polsce pojawia sie rzadko, chyba że służy bieżącej awanturze. Rojtszwaniec wie lepiej i ma szanse rządzić „nauką” dzięki panom i paniom w czerwonych butach.
W mundurze czy w cywilu?
Brazylia, to w ogóle był jakiś atrakcyjny kierunek biznesowych wyjazdów po II w.ś. Marian Kargul też tam jeździł… O ile mnie pamięć nie myli, to w ciągu ostatniego roku jakieś kwity o nim zostały odtajnione ze zbioru zastrzeżonego IPN. Tu skrót jego „oficjalnej” historii życia: https://www.wprost.pl/462183/Na-klopoty-tylko-Kargul
Po cyfryzacji zasobów, można obecnie – czasami w try migi – dotrzeć i porównać np. dwie edycje listów ’żelaznego kanclerza’.
Prawdziwe cudo edytorskie … a w tle morze przelanej krwi, pestka gdyby to była wilcza…
Ważna jest znajomość języków i osobliwej czcionki zwanej szwabachą.
Czy mi się wydaje, czy ta zachodnia i północna granica GG na podlinkowanej mapie pokrywa się z analogiczną granicą tej wielkiej Ukrainy, co to ją Coryllus czas jakiś zalinkował?
Agenda rządowa po nazwą Urząd Patentowy Rzeczpospolitej Polskiej działa sobie
(a muzom) w najlepsze. Ciekawe do czego stanowi przykrywkę, bo chyba nie chodzi wyłącznie o trzymanie paru ciepłych etatów dla znajomych króliczka.
W cywilu. Prosto od swojej rodziny na wsi.
No nie. Ta czcionka to zwykły Blackletter, zwany też Schwarzschrift; wynaleziona w Anglii. Czcionka ta dobrze brała tusz, a zawijasy potrzebne były, aby matrycę móc odkleić w przewidywalny sposób od papieru (lub vellum) gdy wyciągano kartę spod prasy (druk, wł. Druck = prasa, ciśnienie, nacisk, tłoczenie).
Czyta się to i dziś z łatwością. Trochę trzeba uważać przy Ss oraz Ff, ewentualnie jeszcze Tt oraz Kk, bo są podobne. Ligatury nie zrobią nam trudności, np sz = ß. Blackletter jest jedną z najpiękniejszych czcionek, no może jeszcze Garamonda (les lettres du Roi de France) wymienimy tutaj. Tytuły angielskich gazet były jeszcze całkiem do niedawna tłoczone Blackletter np. The Times, The New York Times.
NB
Uwspółcześniony Blackletter nazywa się Baskerville i tą czcionką tłoczone były powieści Athura Conan Doyle — w tym też także tłumaczenia. Kto więc czytał stare wydania Szerlocka Holmesa, ten wie, jak wyglądał Baskerville, taka „gruba” a jednocześnie czytelna czcionka. Taka „jakby dziecinna” albo „szkolna”, „podręcznikowa”. I tu mamy następne zdanie:
Elementarz Falskiego tłoczono – niektóre wydania – Baskervillem.
Coryllus każe tłoczyć… Nie, nie powiem. Jeśli sam nie zechce, to ja nie powiem. Tyle tylko, że jest to najlepsza (najszybsza w czytaniu, najłatwiejsza do odcyfrowania np. przy mniej jasnym oświetleniu karty) czcionka. Jej wybór zdradza profesjonalistę, dbającego o oczy Czytelnika. Tyle mogę powiedzieć.
Wracając do tematu.
Żadnych trudności przy czytaniu Listów Bismarcka nie widzę. Czyta się je z tą samą szybkością co współczesny tekst – lub łatwiej.
Jak to co…poloneza grają tylko tancerze nie ci…
Marksiści nierewolucyjni, czyli socjaliści z tzw. Dobrej Zmiany, czerpią pełnymi garściami z osiągnięć marksistów rewolucyjnych, czyli bolszewików. Pałają również wielką, szczerą miłością do marksistów zachodnich, zwanych dla niepoznaki Unią Europejską.
Ponieważ jednak termin „marksizm” jest zakazany i obowiązuje narracja o „obaleniu komunizmu”, większość Polaków, w tym ci, których uważa się za patriotów, daje się nabierać na machanie im przed nosem biało-czerwoną chorągiewką. W telewizyjnych spektaklach z tzw. Parlamentu Europejskiego mamy „obronę suwerenności”, a tylnymi drzwiami, po cichu, wprowadzanie z radością wszystkich zarządzeń Eurokołchozu do polskiej rzeczywistości. Ho, ho, tak, tak…
Drogi A-temie.
W tych listach Bismarcka chodzi o to, czy on napisał, że Polaków należy mordować – czy nie napisał. Ze sporu Saturna-9 i Zbigwie na SN wynika – że w jednych wydaniach jest tak, a w innych inaczej. Tzn. że pisał listy – ale są one różnej treści w różnych wydaniach.
Jest też koncepcja, że te wydania w których Bismarck jest bardziej krwiożerczy opracował historyk, który miał ciągoty do dopisywania. Ja bym przewrotnie postawił hipotezę, że ci, co opracowywali wydania, w których Bismarck jest do rany przyłóż – mieli tendencję do wycinania i wybielania – że to święty człowiek, I co, co mi kto zrobi?
Odpowiedź, przynajmniej częściową dałyby teksty źródłowe – a te na pewno nie były pisane drukiem i nie czyta się ich łatwo – o ile w ogóle – bo nie wiem, czy jest do nich dostęp.
Trzeba by, jak pisze Georgius poświęcić życie na badanie. Są tacy, co żadnego życia nie poświęcili – ale mają nieco wiedzy szczegółowej – i sprawność warsztatową – i ci mogą być wykorzystani do wywierania wpływu – jak wynika z praktyki – skutecznie – nawet anonimowo.
Piszę to w kontekście – tego, co można określić jako rojtyzację historii – bierzemy książkę, wydaną dnia tego i tego, podajemy datę wydania, stronę, dodajemy mądrych epitetów – i można „udowodnić”, że autor konkretnego poglądu na stosunek Bismarcka do Polaków to ignorant, czy wręcz oszust.
Taki jest kontekst wywodów rojtowskich – literówki plus odpowiednio spreparowane cytaty = naukowość.
Zasługą Coryllusa (plus tych, co się do tego przyczynili) jest powstanie Szkoły, gdzie można takie tematy rozważać, co czynią nasi Szanowni Koledzy. Wychodzi na to, że zawodowcy zajmują się budowaniem narracji – a dociekają prawdy – baśniopisarze.
Jest też tak, że prawdą jest i to, iż ktoś coś powiedział, a nie napisał. Tu w sukurs przychodzą relacje innych, świadków rozmów – którzy zapisali je w swoich – wspomnieniach czy pamiętnikach. W tym przypadku Coryllus też jest lepszy – bo takie wspomnienia publikuje – od tych zamilczanych – a skończywszy na nigdy nie wydanych.
Coś trzeba dodawać?
Dzięki za ten wykład 😉
Czy można prosić o krytyczną notkę odnośnie moich wywodów w temacie dwóch wersji. Zostałem zablokowany, za ten głupkowaty cień chyba :(((
@Kossobor
„zdumiewające kariery finansowe pośród bezwzględnego zaprowadzania komunizmu/socjalizmu w gospodarce… Tak bezwzględnego, że w tzw. aferze mięsnej padły WYROKI ŚMIERCI!!!”
A jakie miały paść.
Czy Pan zdaje sobie sprawę na jaką skalę tym mięsem handlowano, jak długo, i ilu ludzi było w tym umoczone?
Jakie to były pieniądze, a z drugiej strony ile mięsa nie trafiało do ludzi bez stosunków, układów, kasy, za to tyrających na okrągło?
Tym mięsem nie „handlowano” ale je bezczelnie kradziono.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.