wrz 182020
 

Opiszę dziś i zilustruję przykładem dwa procesy – podnoszenia znaczenia treści i jej degradacji. Wszystko oczywiście po to, byśmy dokładnie zrozumieli czym jest sprzedaż i jak wielkie ma znaczenie, a także byśmy zrozumieli jak podstępnym i naznaczonym hipokryzją działaniem jest udostępnianie treści za darmo.

Zacznę od techniki czytania książek. W zasadzie ludzie nie czytają. Kupują książki, ale ich nie czytają, albowiem chodzi o to, by poprzez zakup znaleźć się po właściwej stronie. Kłopot w tym, by określić, co to jest właściwa strona i stworzyć zestaw formatów, które te „właściwą stronę” określają. To jest tylko pozornie proste i zawsze jest wykorzystywane przez gromadę mniejszych i większych cwaniaków, którzy wiedzą, że ludzie nie czytają książek. W najlepszym razie oni się tym książkami narkotyzują. Na czym więc polega czytanie książek? Ja mogę śmiało o sobie rzec, że przeczytałem w życiu ledwie kilka książek, a cała reszta służyła mi do jakiejś tam dewocji fałszywej, którą później porzucałem na rzecz innych książkowych bożków. Jako dorosły człowiek wracałem do tych narkotycznych uzależnień, jak seryjny morderca na miejsce zbrodni i czytałem te swoje uzależnienia raz jeszcze, wtedy już naprawdę. Tak było, na przykład, z serią powieści historycznych napisaną przez Pierre’a Barreta „Turnieje boże”. To jest często dziś wznawiana ramota o historii herezji katarskiej. Kiedy tę serię przeczytałem naprawdę, to znaczy zorientowałem się kim był Barret, odnalazłem różne inne ciekawe wątki, postanowiłem napisać swoją serię i nadałem jej tytuł „Kredyt i wojna”. Dziś powoli się przygotowuję do napisania drugiego tomu, który nie będzie przypominał niczego, co jest dostępne na rynku i na pewno nie zadowoli ludzi przyzwyczajonych do tego, że książka jest produktem uzależniającym i tylko przez to jest ciekawa.

Teraz słowo o kryzysie. Jeśli człowiek rozpocznie za dużo projektów naraz, a ja tak robię przeważnie, przychodzi kryzys. On w zasadzie przychodzi zawsze i trzeba być na to gotowym, bo kryzys w pracy autora jest gorszy niż depresja poporodowa, albo covid. Zjawia się i w zasadzie nie można nic zrobić. Trzeba sobie wtedy powolutku wytłumaczyć, że należy napisać dziennie choć jeden akapit. I w żadnym wypadku nie należy zasypiać w ciągu dnia. Jeden akapit, powolutku, to powinno wystarczyć, a po tygodniu kryzys zniknie. W żadnym wypadku nie należy przerywać pisania i odkładać go na później, bo może się okazać, że żadnego później nie będzie. No i nie wolno ulegać presji wewnętrznej, która każe porzucić dyscyplinę i oddać się swobodnej jakiejś twórczości, na zasadzie – jakoś to będzie. Nie będzie. Jedynym efektem takiego postępowania będzie degradacja treści.

To jest sprawa poważna, a ja opisałem wyżej jej wymiar indywidualny. On jest mniej groźny niż społeczny wymiar tego zjawiska, które w skali kraju, bo o tym trzeba mówić, przybiera formy potworne. Mamy taką oto sytuację; wydawnictwa państwowe i akademickie mają za zadanie promować treści istotne dla tradycji państwa i jego funkcjonowania dzisiaj. Jak to czynią wydawnictwa akademickie, wszyscy wiemy, uniwersytety, jak w XVI wieku, stają się jeden po drugim siedliskami agentów międzynarodowej, antyludzkiej propagandy, którzy przedstawiają się na wizji, w programach promocyjnych, jako biedne misie, co chciałby wszystkim przychylić nieba. Oznacza to, w wymiarze realnym, że poszukują ci ludzie istot ograniczonych, tępych i zadufanych, a poszukują ich po to, by udzielić im z wyżyn swojego autorytetu pozwolenia na całkowitą bezkarność. Tak działa uniwersytet i my to rozpoznajemy po aktywności publicznej absolwentów tej instytucji. To jest jeden wymiar społeczny zjawiska nazwanego tu degradacją treści.

Kolejny wygląda tak. Wydawnictwa podpisują umowy z autorami, produkującymi ważne treści i czynią to tak, by treści te stały się ich własnością lub teoretyczną własnością. Prawa autorskie są niezbywalne, jak pamiętamy, ale można różne rzeczy ustawić tak, że autor nie ma nic do powiedzenia jeśli idzie o dystrybucję wyprodukowanej przez siebie treści. Zostało to pomyślane tak, by treści na której pieczęć postawi instytucja państwa, nie mogła być zdegradowana. Ponieważ jednak państwo nasze jest żerowiskiem dla niejawnych i półjawnych gangów, a wydawnictwa państwowe nie mają wpływu na sprzedaż, albowiem w ocenie zespołów, które ten system projektowały sprzedaż przeszkadza w dotarciu słowa pisanego pod strzechy, treść istotna zostaje zdegradowana natychmiast. Jest unieważniona, a nawet gorzej – zapomniana. Czy można jej przywrócić znaczenie? Oczywiście, że można. Ja to czynię. Zgłosiłem się do Wydawnictwa Sejmowego i poprosiłem o pozwolenie na wydanie książki prof. Anny Filipczak Kocur „Skarbowość Rzeczpospolitej w latach 1587 – 1648”. Uczyniłem to, albowiem nie sądzę, by istniały w historii naszej zagadnienia większej wagi. Jeśli Zychowicz, Braun, Cenckiewicz i cały IPN myślą inaczej, to niestety się mylą. Nie ma dla zrozumienia dziejów Polski ważniejszych kwestii niż kwestie skarbowe z lat 1587 – 1648. Oczywiście system, który opisuje, i nie jest to wina Wydawnictwa Sejmowego, treść tę całkowicie unieważnił, albowiem działa on tak, by promować tak zwaną popularyzację, w najgorszych, najnędzniejszych i najgłupszych formułach. To znaczy, w krańcowej najbardziej zdegenerowanej formie, polega na tym, że nie promuje się treści, ani nawet autora, ale pośrednika, który o tej treści – nie mając z nią nic wspólnego poza jakąś powierzchowną fascynacją – opowiada. To jest groza w mojej ocenie. Wydaję książki za własne pieniądze, promuję je, promuję autorów akademickich zapraszając ich na konferencje i uważam, że tworzę pewien dobry i inspirujący model działania. Niestety przemożna chęć, pardon, pokazywania dupy w mediach, rozwala i unieważnia wszystkie moje pomysły. Drażni mnie to trochę, ale nie zaprzestanę na razie swojej działalności.

Wracajmy do pracy prof. Anny Kocur. Udało mi się podnieść jej znaczenie, bo teraz Wydawnictwo Sejmowe wystąpiło do prawników o sporządzenie ekspertyzy określającej zasady, na których mógłbym tę pracę wydać i udostępniać. Przypomnę, że chcę to uczynić na własne ryzyko, za własne pieniądze, nie biorąc od nikogo ani grosza, a pewnie będę musiał dopłacić Wydawnictwu Sejmowemu za możliwość wydania tej pracy. Uważam, że ta ekspertyza to ważny krok na drodze przywracania znaczenia treściom naprawdę istotnym. Treściom, na których może się wylansować ich rzeczywisty autor, a nie jakiś Zychowicz co miele w zębach tematy przewleczone już przez wszystkie magle świata. Jeśli książka ta się ukaże, będziemy ją tu wszyscy czytać wspólnie i nad nią dyskutować.

Wystąpiłem też z jeszcze jedną prośbą o wydanie jeszcze jednej książki, do wydawnictwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Niestety do dziś nie dostałem odpowiedzi. To jest dla tych ludzi problem – zgłasza się facet, który jest zainteresowany treścią zdegradowaną przez ich system. I co zrobić? Najlepiej go zlekceważyć, bo przecież nic innego nie wchodzi w grę. Nie można być właścicielem niezbywalnych praw autorskich, a jednak jaką taką umowę z autorem się podpisało. Po co? Przecież nikt nie zamierza ponawiać wydań książek naukowych, bo system je degraduje przez sam fakt ich wydania. Po co więc zabierać autorowi prawo do i tak zdegradowanej treści? Po to, by zabić hufnalami wieko tej trumny i żeby nikt się o różnych, uznanych przeze mnie za istotne, kwestiach nie dowiedział.

Teraz słów kilka o ludziach pokazujących dupę na wizji. Dostałem wczoraj w mailu taki oto link https://www.youtube.com/watch?v=5QqPJelFdaU

Ten pan to znany nam Sebastian Pitoń, architekt. Ja się z panem Pitoniem spiąłem raz czy dwa w dawnych czasach, a potem on przyjechał na targi do Bytomia i pogadaliśmy jak koledzy, bo jak wiecie przyjmuję taką zasadę, że można być agresywnym w sieci, ale w realu lepiej być uprzejmym. Poza tym nie przenoszę emocji z pracy do realnego życia. Sebastian Pitoń ma, w mojej ocenie, taki problem, że nudzi go już jego zawód. Osiągnął jako architekt wszystko lub prawie wszystko, zleceniodawcy go rozpoznają i składają mu zamówienia, on je realizuje i wszystko przebiega bez zakłóceń. No i to jest najgorsze właśnie i powoduje, że Sebastian Pitoń usiłuje się realizować także na innych niwach, które traktuje jak hobby. Jest to publicystyka polityczna i historyczna. Ja nie będę jej tu oceniał, powiem tylko, że od jakości tej publicystyki nie zależy życie rodziny Sebastiana Pitonia. Gdyby tak było, może by się on trochę mitygował. No, ale tego nie czyni. Jest za to człowiekiem używającym różnych rozpoznawalnych łatwo atrybutów, które budują jego pozycję w sieci. W sieci, ale nie w realu. I to, o czym nam opowiada Sebastian Pitoń w tym nagraniu jest właśnie jego pierwszym zetknięciem się z realnością. Cóż on zrobił? Zaprosił do domu Marcina Masnego. To tak, jakby wpuścił dziecku do łóżka księdza pedofila, albo czarną mambę. Pitoń Sebastian uważał najwyraźniej, że skoro powiela schematy lansowane przez ludzi takich jak Masny, jakoś je tam modyfikując, to w rozmowie z Masnym okaże się iż są oni duchowymi braćmi, albo czymś, jak mawiają na Mazowszu, „w podobie”. Nie wiem czy można wymyślić większą głupotę, ale ja Pitonia usprawiedliwiam, albowiem nie rozumie on relacji jakie panują w Warszawie pomiędzy ludźmi tak zwanego systemu i warsiawki, a całą resztą. Pitoń jest przyzwyczajony do innych relacji – architekt – inwestor. I uważał najwyraźniej, że jeśli coś tam napisał, coś powiedział, to może się ta produkcja spotkać z zainteresowaniem kogoś takiego jak Masny. Tymczasem tamten zachował się wręcz modelowo, tak jak zawsze, od roku 1945 zachowuje się środowisko tak zwanej inteligencji warszawskiej. Przyjechał, żeby powiedzieć Pitoniowi, że jest on gnojkiem i użył do tego wszystkich narzędzi w jakie wyposażyło go środowisko. Pitoń może się z nich śmiać, może uważać zachowanie Masnego za idiotyczne, kompromitujące i chamskie, ale nie ma to znaczenia, bo Masny zrobił demonstracje dla swojego środowiska, całkowicie świadom, że Pitoń ją rozkolportuje. Sam to zresztą sprowokował.

Do konkluzji ostatecznej jeszcze trochę brakuje, ale naprawdę niewiele. Nie można niczym zaimponować ludziom ze środowiska, z którego wywodzi się Masny. Nie można z nimi nawet rozmawiać, w ostateczności, jak będą bardzo nachalni, można ich kopnąć w dupę, a potem wezwać policję i powiedzieć, że ten o to, kopnięty w tyłek osobnik, właśnie obnażał się publicznie, a następnie złożyć na tę okoliczność uroczystą przysięgę w sądzie. To jest jedyny język, który ci ludzie rozumieją. I nie ma znaczenia przy tym, czy władają biegle wszystkim językami Europy i narzeczem Bantu. Jedynym językiem, który naprawdę znają, jest ten wyżej przeze mnie opisany. I Pitoń powinien to wreszcie zrozumieć. Nikt nie będzie kolportował jego treści, albowiem cała ta wielka bitwa toczy się o to, kto zajmie internetowe kanały dystrybucji treści dostępnych za darmo. Wstępem do tej bitwy było unieważnienie sprzedaży, potem książki jako nośnika, a następnie autorów, którzy traktowali serio swoją pracę. Teraz jest już tylko festiwal Pitonia i Masnego. Buster Keaton vs Harol Lloyd, jeden płacze jak Stan Lorel, a drugi pierdzi jak Olivier Hardy. I na nic więcej nie możemy liczyć. I jeszcze jedno, najgorsze – spróbujecie wyjaśnić wielbicielom jednego i drugiego, że uprawiane przez nich zbiorowe ekscytacje to degradacja, nędza i tak zwany kanał. Tylko weźcie sobie wcześniej mocną, okutą pałkę do ręki i wynajmijcie dobrego prawnika.

Tak właśnie wygląda ostatni etap degradacji treści. Dziękuję za uwagę.

  29 komentarzy do “O degradacji treści”

  1. Masny się obraził, bo ktoś napisał, że mu rosną cycki i tłumaczył się, że rośnie mu klata od pompek, ale był zdenerwowany przez cały odcinek.

    Każdy ma jakiś słaby punkt.

  2. Jak Kali udostępnia cudze treści za darmo to dobrze, jak Kalego treści są udostępniane za darmo to źle ☺

  3. Pitoń jest troche naiwniakiem, jak większość z nas. Pamiętam jak rozważał rewelacje Mateusza Piskorskiego na temat pozytywnej roli Niemiec w procesie wyzwalania nas z masońskiej opresji. No, taka cakania bez właściwości, z lekkim góralskim hej! Ale ogólnie przyjemna postać, tj. Pitoń, nie Piskorski czy Masny, znani Reptilianie, czy jak ich zwą w tym kabarecie noir.

  4. Pitoń się nudzi, to źle mu wróży, bo prowokuje ciemne siły w ten sposób

  5. Oczywiście, klata od pompek, a i nos się przy okazji trochę wydłużył

  6. Ja tu czegoś nie rozumiem. Znajomy zaprasza znajomego do własnego domu. Dochodzi do spięcia, jeden drugiego obraża, a ten leci i opowiada to wszystko na wizji. Wywleka domowe spotkanie i obgaduje? To się nigdzie nie mieści. Po co mu to ?

  7. Cóż, sława…można ją osiągać różnymi sposobami…Poza tym oni nie są znajomymi. Pitoń chciał, by Masny, był jego duchowym powiernikiem i by zrobił mu trochę promocji w sieci. Teraz czuje się zawiedziony.

  8. Panie Coryllusie, oni obaj są źle wychowani. Kasę mają, niech jadą do Szwajcarii uczyć się dobrych manier, tam są takie specjalne pensjonaty… trochę wyrośnięci, ale może ich przyjmą.

  9. Oni są wychowani tak właśnie, jak należy być wychowanym, by przetrwać w Polsce i zdobyć parę minut sławy. Tak to niestety wygląda.

  10. Panie Coryllusie, to nie sława a rozgłos.

  11. Masny ma  jednak fałszywy gust , jeśli to można tak ująć ,promował kiedyś Katedrę Huysmanasa  .To chyba  taki sam nawrócony na  katolicyzm jak Chesterton .

  12. Wszystko jasne:

    „Rozmowy o życiu i książkach. Marcin Masny tym razem w rozmowie z Ireneuszem Jabłońskim, który opowiada jak został oficerem wywiadu.”

    https://www.youtube.com/watch?v=3S9ya-wLSgk

  13. czyli co? Oni się teraz postanowili wszyscy ujawnić i zobaczyć, co się stanie? Jakie to zrobi wrażenie na publiczności? Proszę bardzo, czas start. Nie wiem ile im tego czasu zostało, ale nie zamierzam go reglamentować. Czekam na te oklaski, wiwaty i aplauz…

  14. Prawda? Agentów łapią wyrzuty sumienia i nagle się publicznie spowiadają?

  15. A ja pierwsza naiwna koszyczka zapomniałam…

  16. To jest tak zwany rzut na taśmę, już nie ma jak przykuć uwagi publiczności. Tylko kogo oni dziś obchodzą? I te ich rozmowy?

  17. Ciekawe zbiegi okoliczności , kto kogo zna i gdzie bywał : https://pl.wikipedia.org/wiki/Fundacja_Projekt_%C5%81%C3%B3d%C5%BA

  18. Jz zawsze czytam co kupie. Gdzie mozna dostac 1 tom wspomnien Hipolita Korwina Milewskiego ?

  19. Nie jestem pewien, czy znany jest nam poziom, który może osiągnąć degradacja treści, tzn. nie wiem, czy jesteśmy w stanie go sobie wyobrazić. Jesteśmy bowiem ludźmi naiwnymi, którzy myślą o sobie, że już niejedne buty zjedli, a ilekroć ktoś nas kopnie zaskakuje nas nowy design cholewki. Nasze najczarniejsze przypuszczenia są niestety ograniczone pragnieniem wspólnoty i pokoju bożego. Możemy je rozciągać, korzystając z doświadczenia, ale zawsze będziemy o pół kroku za przodownikami, którzy wcielają je w czyn.

  20. Co jest nie tak z Katedrą Huysmansa?

  21. >W zasadzie ludzie nie czytają…Teraz słowo o kryzysie.

    DISK FULL

  22. W każdym ośrodku, gdzie była organizowana konferencya, powinien być do dyspozycji wystawiony na widoku komplet książek z wydawnictwa KJ tak, aby podczas deszczowej pogody goście hotelowi mogli te książki nabywać na własność lub wypożyczać je do pokoju za kaucyą.

  23. Przecież Biedronka to taki stragan.

  24. Obawiam się, że architektura Pitonia wygląda jak tło dla jego ględzenia. Słabiutko. Ględzenia nie dałem rady wysłuchać, czy jest jakiś zapis wypowiedzi Masnego?

    Nie wiedziałem kim są Pitoń i Masny i nie było to złe.

    Rozczarowania z kontaktu z idolem/osobą nam znaną i lubianą to standard, gdyby było inaczej – byłoby za łatwo 🙂

    Obu było nam łatwiej ! 🙂

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.