lip 162014
 

W najbardziej idiotycznej piosence świata, której Polacy słuchają już od dwudziestu, ponieważ leci ona w czołówce serialu „Klan”, znajdują się słowa: życie, życie jest nowelą, raz przyjazną a raz wrogą…Coś takiego mógł napisać tylko kompletny głupek, albo alkoholik w ciągu, który gwałtownie potrzebował pieniędzy na butelkę wódki. No, ale nie o wódce dziś będziemy mówić, a znowu o książkach.
Po wczorajszej reakcji na tekst o książkach zajrzałem do notki biograficznej Fabiana Himmleblaua w wikipedii i Wam także radzę tam zajrzeć. Oto okazuje się, że nie tylko Estreicher o nim pisał. Fabian, a pewnie nie tylko on, opisany jest w wydanej w roku 1972 książce „Gawędy o księgarzach”. Już nie mogę się doczekać kiedy rzecz owa do mnie dotrze. Jest on opisany także w księdze „Kopiec wspomnień”, gdzie znajdują się nostalgiczne teksty na temat Krakowa. Szczerze Wam te pozycje polecam, choć przecież żadnej z nich nie miałem w ręku.
Popatrzmy teraz jak to się dziwnie wszystko plecie. W czasach schyłkowego komunizmu, głód książki był tak wielki, a koniunktura nakręcona tak mocno, że ludziom można było sprzedać właściwie wszystko. Wtedy książki wydawały się skarbami i ludzie gromadzili na półkach te wszystkie lewackie przemyślenia dotyczące komunizmu, jego reformy, bądź też kapitalizmu, jak się wówczas nazywało system. Ludzie gromadzili też poezję, oraz awangardową prozę, a także kupowali książkę Jacka Kuronia o PRL-u. Ja sam sobie tę książkę kupiłem, ale nie wiem gdzie ona dziś leży. Myślę, że poszła jednak na sprzedaż, któregoś głodnego roku. Wszystkie te, tak ważne z punktu widzenia, wyzwolonego z komunizmu Polaka, książki są dziś makulaturą. Pamiętam jak pokazywano mi z wypiekami na twarzy podziemne wydanie „Dziennika” Witolda Gombrowicza, zadrukowane mikroskopijnymi literkami, których ja nawet, a wzrok mam wyjątkowo dobry, nawet dziś, kiedy pojawiła się mała wada, rozróżnić nie mogłem. Dziś, nawet ekskluzywne wydanie tego dziennika nie skusiłoby nikogo. Wszystkie gwiazdy czasu minionego zostały dziś skutecznie unieważnione przez system, a treść i ta charakterystyczna politura szlachetności, jaką były pociągnięte, rozsypuje się i spełza jak liszaj ze ściany. Wszystko okazało się inne niż się wydawało i to dokładnie widać na rynku książki. Widać w tej spektakularnej klęsce jaką poniósł Adam Michnik próbując sprzedawać swoje dzieła, ale nie tylko on, także inni. Nie ma na to publiczności, a reakcja odrzuconych gwiazd publicystyki i literatury może być tylko jedna: cham nie rozumie prawdziwej sztuki. To jest reakcja psa Pawłowa, który zamknięty w klatce oczekuje na miskę ze śmierdzącą breją nazywaną z niewiadomych przyczyn jedzeniem. Tak samo zareagował ostatnio kolega Sowiniec, autor modelowego wręcz naukowego gniota pod tytułem „Zarys filozofii spotkania”. Trudno wyobrazić sobie bardziej oszukaną wisienkę na tym torcie z bzdury i manipulacji, jakim jest publicystyka naukowa humanistów, podpierana z różnych stron przez lewicowych dziennikarzy i tak zwanych pisarzy. Sowiniec nazwał mnie profanem. Rozumiecie – profanem. Tam jest świątynia, a tu są profani. To jest struktura samozagłady, ale dopóki się nie zawali oni z niej nie wyjdą. Mucha bowiem nie może zrezygnować z siadania na tym, na czym zwykle siada, taka jest jej natura. A Sowiniec rozpisywał się ostatnio o naturze Korwina i porównał go do skorpiona cytując przy tym jakąś arabską przypowieść.
Nie wiem czy zauważyliście, ale powieść umarła. Ja oczywiście wiem dlaczego i zaraz o tym opowiem. Być może już mówiłem, ale musicie mi wybaczyć powtórzenia, bo przecież się starzeję. Powieść umarła, albowiem jej właściwą funkcją było propagowanie zachowań antyspołecznych w wymiarze lokalnym. No a funkcję tę przejęła dziś muzyka pop i media, no i film oczywiście. Nie tylko taką jednak funkcję miała powieść. Ona także porządkowała wartości ludzi młodych, wchodzących w życie i mających różne aspiracje. Polska powieść jest tu chlubnym wyjątkiem, bo u nas było właśnie odwrotnie, a to z tego względu, że państwo nie istniało, autorzy powieści więc, chcąc nie chcąc skupiali się na pielęgnowaniu więzi. Dlatego właśnie polska powieść jest niedoceniona i uważana za gorszą od rosyjskiej. Tamta bowiem pielęgnuje indywidualizm i postawy nonkonformistyczne prowadzące nieraz do autodestrukcji, ale jakże atrakcyjne dla różnych durniów pozostających w niezgodzie ze światem i Bogiem. Jeśli chodzi o bohaterów tych powieści, to z reguły nikt nie dodaje, że granice indywidualizmu bohaterów powieści rosyjskiej wyznaczane są przez urzędników lub policmajstrów. Poza tym najważniejsze polskie powieści, były do niedawna po prostu nieznane, mam tu na myśli utwory takich autorów jak Michał Kryspin Pawlikowski i Florian Czarnyszewicz. O Józefie Mackiewiczu szkoda gadać, tyle już o nim przecież powiedziano.
Dzisiejsze powieści pisane są albo przez ekshibicjonistów, albo przez głupków, mam tu konkretnie na myśli Ziemkiewicza i Terlikowskiego. Pisane są bez zrozumienia formy i celu, w jakim powieść zawsze była pisana. Jeśli ktoś się będzie usiłował ze mną kłócić używając argumentów o wolności sztuki i swobodzie wypowiedzi artysty niech się może puknie przedtem w głowę. W przypadku powieściopisarzy jest to szczególnie widoczne. Powieść jest narzędziem propagandy, a poznajemy to zwykle po tym, że do słowa powieść krytycy dodają zwykle przymiotnik określający narodowość powieści. Mamy więc powieść francuską, wiktoriańską powieść angielską, powieść rosyjską i niemiecką powieść pisaną w duchu ekspresjonizmu.
Nie mówiłem o tym nikomu, ale byłem przez tydzień nad morzem. W moim domu trwa nieustający remont i pracuje się tu niezwykle trudno. Nad morzem też nie było łatwo, ale przynajmniej odpocząłem. Znalazłem tam stragan z tanią książką a w nim nieprzebrane ilości egzemplarzy książek wydanych przez znane wydawnictwo „Hachette”. Książek luksusowych, a mimo to niechlujnych, głównie powieści. Wszystko w twardych oprawach, na okładkach fragmenty XIX wiecznych obrazów, ale próżno by szukać w środku nazwisk ich autorów, albo nazwiska grafika, który je zaprojektował. Wszystko razem robiło wrażenie wydanej na chybcika propagandy, skleconej przez jednego człowieka, wynajętego na umowę zlecenie. Powieści, bo były to powieści, nie były rzecz jasna nowe. Była to tak zwana klasyka, ale trudno doprawdy dostrzec mi w tym projekcie jakieś rachuby na zysk. Ludzie nie czytają już i nie kupują nawet Aleksandra Dumas, nikt nie wie kto to był Eugeniusz Sue, z trudem przypominają sobie Roberta Louisa Stevensona, a o tym, żeby ktokolwiek wiedział kim był Alfred de Vigny nie można nawet marzyć. Ja też nie wiedziałem, ale już wiem. Alfred de Vigny był to młody arystokrata, który poparł najpierw republikę, a potem próbował się jednak z projektów republikańskich wycofać ze skutkiem mieszanym. Wiki podaje, że realizował w swojej twórczości częsty w romantyzmie motyw odkupienia szatana. Książka, jego autorstwa, którą sobie kupiłem, nosi tytuł „Cinq-Mars” i jak większość odczytywanych po wielu latach dzieł należących niegdyś do klasyki, jest autodemaskatorska. Kto to był ten Cinq-Mars? Otóż kardynał Richelieu budował schemat swojej współpracy z królem Ludwikiem XIII w następujący sposób: znajdował gdzieś na wsi jakiegoś młodego, bystrego i znudzonego efebosa, pochodzenia szlacheckiego i pakował go królowi do łóżka. W ten sposób, kontrolował sytuację na dworze. To nie jest nowy sposób i pewnie Richelieu miał jakichś znamienitych poprzedników. No, ale w pewnym momencie trafił mu się ten Cinq-Mars, który zrobił, z łaski kardynała, karierę na dworze, ale w pewnym momencie został przejęty przez Anglików, którzy chcieli załatwić „czerwonego człowieka”, jak nazywano Richelieu”. Sprawa się, przepraszam za kolokwializm, rypła i Cinq-Mars powędrował na szafot w nimbie męczeństwa za wolność przekonań i wolność w ogóle. No i o tym romantyczny pisarz i arystokrata nazwiskiem de Vigny napisał powieść, którą można kupić w luksusowej edycji na straganach z tanią książką. Nie ma innego poza obyczajową propagandą powodu wydania tej ramoty. Książki te sprzedawane są po 5 złotych, a nakład jest oczywiście tajemnicą, ale leżą ich tam całe stosy więc musiał być spory.
Idźmy dalej. Blasco-Ibanez hiszpański pisarz o poglądach republikańskich. Pochodził z Walencji, gdzie mieszkał przez pierwszych kilkanaście lat swego życia, zaniedbując edukację i włócząc się z tak zwaną bohemą. Potem – jak podaje wiki – mając kilkanaście lat uciekł do Madrytu i został sekretarzem pisarza Manuela Fernandez y Gonzaleza. Półanalfabeta i włóczęga ucieka i zostaje sekretarzem pisarza. To jest standard w tamtych okolicach. W swoich książkach zwalczał monarchię i reakcję, potem zaś wyjechał do Paryża i zwalczał tam pruski militaryzm. Że też francuskiego militaryzmu nikt nigdy nie zwalczał, jakie to dziwne. Ja sobie kupiłem jego powieść pod tytułem „Katedra”, która jest po prostu antyklerykalnym paszkwilem. No i jeszcze jedna książka autorstwa dwóch współpracujących ze sobą pisarzy francuskich, których nazwiska zostały dawno zapomniane: Erckmann i Chatrian, oraz ich dwie, połączone w jedno książki – „Oblężenie’ i „Najazd”. Pierwsza jest o biednej, żydowskiej rodzinie z Alzacji i jej przygodach i schyłku epoki napoleońskiej, a druga o tym samym właściwie, ale bohaterami nie są Żydzi. Ostatni rozdział „Najazdu” nazywa się „Przejście Rosjan” i jest dość wstrząsający. Nie ze względu na drastyczność opisów, bo w ten sposób literaturę rozumieją ludzie tacy jak Zychowicz jedynie, ale ze względu na motywację i poglądy autorów. Oto ludność Alzacji, ze strachu przed inwazją sprzymierzonych chowa się po lasach, część mieszkańców zaś chroni się w potężnej twierdzy Phalsbourg, strzegącej drogi na Paryż. Nie mam mowy, żeby ktokolwiek przeszedł pod murami tego monstrum i nie nie zginął zabity ogniem artylerii fortecznej. Armia rosyjska więc przechodzi nocą, zimową nocą w całkowitej ciemności i ciszy. My zaś widzimy ten przemarsz z wnętrza chłopskiej chaty, w której leży główny bohater, bo akurat złamał nogę, a cały ciężar strachu jaki wywołuje obca, milcząca i potężna armia spoczywa na wątłych barkach jego starej babki. Ona rozmawia z oficerami, ona poi cichutko stąpających żołnierzy wodą z cebrzyka i tak to trwa i trwa do białego świtu, kiedy pod murami Phalsbourga przemknąć usiłują ostatni maruderzy i podwody z zaopatrzeniem. I wtedy odzywają się forteczne działa i niszczą ten smętnie zwisający ogon smoka, ale jest już oczywiście za późno. Najciekawiej jednak wygląda motywacja, którą posługuje się bohater, a przez niego i autorzy, by wytłumaczyć swoją niechęć do armii rosyjskiej, która zachowuje się, co tu kryć, niezwykle przyzwoicie i porządnie. Oto cytat: „…nieraz słyszałem jak oberżysta Colin, z Phalsbourga, powiadał, że jeśli kiedy zostaniemy zwyciężeni, to nieprzyjaciele wrócą nam dawną szlachtę, przywrócą klasztory, że oddadzą mienie ludu panom i zakonnikom; ponieważ wiedziałem to wszystko mówiłem przeto sobie:
„Mój Boże…Mój Boże! Jakie to nieszczęście, że noc taka czarna…jakby to zmieciono tę kupę…jak by to ich obsypano granatami…Ale tamci w Phalsburgu nic nie wiedzą;nie domyślają się, że w tej chwili rosyjskie wojsko defiluje pod działami twierdzy”.
Najbardziej podoba mi się zwrot „mienie ludu”. Mienie ludu zostanie zabrane i zwrócone poprzednim właścicielom i to właśnie nie daje autorowi spać w tę mroźną i straszliwą noc.
Mamy więc trzech pisarzy: pederastę-romantyka, pederastę-republikanina, oraz dwóch pederastów z Alzacji, którzy piszą książki wspólnie. I to jest właśnie klasyka powieści obyczajowej i historycznej, z którą postanowiło nas zapoznać wydawnictwo „Hachette”.
Czas teraz na konkluzję. Innej powieści w krajach poza Polską jak republikańska nie było. To wszystko była jedynie propaganda pewnych zachowań i trendów. No, ale jeśli ktoś sądzi, że zostanie powieściopisarzem katolickim i będzie na tym zarabiał pieniądze to chyba zwariował i w ogóle nic nie rozumie. Na tym polega urok naszego życia tu w Polsce, że jesteśmy sami i nie możemy liczyć na nikogo. Kościół zaś nie będzie, co dość oczywiste, wynajmował propagandystów do prowadzenia działalności misyjno-uwodzicielskiej, bo nie ma takiego punktu wpisanego w statucie. Nie należy to do sfery obrzędu po prostu. Stąd właśnie Kościół jest bezbronny wobec propagandy obyczajowej i zmienić tego nie można, w wymiarze innym niż indywidualny, bo rzecz od razu zacznie zalatywać fałszem. My to możemy próbować zmienić, pisząc to co do tej pory piszemy, ale bez oglądania się na nic. Nikt nas nie poprzez w naszych gwałtownych atakach przeciwko republice i jej misji, twierdza i jej działa pozostaną milczące. Najważniejsze zaś jest to, byśmy się temu ani nie dziwili, ani nie stawiali żadnych oczekiwań. Inaczej po prostu być nie może. Mam nadzieję, że to rozumiecie.
Na koniec anegdotka, która troszkę dotyka sprawy Józefa Mackiewicza, a to ze względu na metodykę działań, jakie zaraz opiszę. We odczytywanych tu wczoraj wspomnieniach Estreichera znajduje się fragment dotyczący krewnego Fabiana Himmelsblaua, który był „kolegą” Juliusza Kossaka. Kolegowanie się polegało na tym, że Kossak malował konie, a ten krewny Fabiana stał przy nim i jak Kossak skończył on wyrywał mu obraz i leciał go sprzedać pobierając oczywiście od takiej transakcji każdorazowo prowizję. Cóż za wyśmienity zawód, prawda? Całkiem podobnie zachowywała się przez długi czas pani Nina Karsov.

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl i do sklepu FOTO MAG, przy stacji metra Stokłosy.

  19 komentarzy do “O dobrych i złych nowelach”

  1. Lepszy mały handelek niż fabryka butelek – tłumaczyła mi przekupka z bazarku Różyckiego 😉

  2. Lepsze 10 dkg handlu niż kilogram pracy – tak mówili robotnicy, którzy budowali mój dom. I ja to dobrze zapamiętałem 🙂

  3. Lepszy gówniany handel niż złota robota — tak to szło.

  4. Jak byłem młodszy to zastanawiałem się jak to jest możliwe, że w antykwariatach można kupić po 4-7 złotych największe dzieła filozofów – Schopenhauera, Nitzschego, Kanta, itd. Wielkie tomiszcza w twardych oprawach za takie grosze. A jak chciałem sobie kupić komiks, albo książkę z świata Gwiezdnych wojen to 25 minimum. Wyszło mi, że wszystko to wina kosztów druku, doli dla autora, pośrednika no i Lucas Arts. Ciekawe kto ma prawa autorskie do wielkich dzieł nieżyjących autorów, bo chyba nie republiki.

    W książkach z Gwiezdnych Wojen podoba mi się to, że pisane przez różnych autorów tworzą spójną historię. Każda książka idealnie pasuje do całości. Muszą mieć dobrego menadżera projektu.

  5. Oczywiście, że republiki, jak chcesz korzystać z książek do których wygasły prawa autorskie musisz bulić dolę ministerstwu kultury.

  6. Dzisiaj żeby książka lub scenariusz filmowy odniosł sukces powinien być napisany na poziomie nastolatka ze wskazaniem na 12 – 13 lat.Inaczej klapa. Taka opinia fachowców od propagandy wspólczesnej za oceanu.

  7. Nina Karsov, jako że jest z Szechterami spokrewniona lub skoligacona, to też ma poważną misję jak najskuteczniej ograniczać zasięg dzieł J. Mackiewicza, aby zbyt skutecznie nie zdemaskować wiecznie żywych towarzyszy, a na tym co musi wydać i sprzedać i tak swoje zarobi. jest to o tyle perfidne , że przecież jacyś potomkowie rzeczonego Mackiweicza żyją i muszą po sądach się z tą panią włóczyć dochodząc praw do schedy po J. Mackiewiczu.

  8. A to nie jest tak, że te prawa wygasają po 50 czy 75 latach? Potem płaci się haracz lewiatanowi?

  9. W Polsce jest lud ale mienia nie ma, z wyjatkiem obrotu nieruchomosciami na co wladza laskawie przyzwolila. No chyba ze traktujemy jako lud takie osoby jak Aleksander Kwasniewski, jan Kulczyk czy inni. Jesli idzie o Kwasniewskiego to przeczytalem skad mu nogi wyrastaja I w jakiej rodzince sie wychowywal. Jego ojciec nazywal sie Izaak Stolzman, rosyjski Zyd w stopniu pulkownika NKWD zaprowadzal „porzadki” na Pomorzu. W jaki sposob je zaprowadzal mozna tu przeczytac:

    http://blogpress.pl/node/19504

  10. Skoro ostatnio jest na temat książek, to odnoszę takie wrażenie, że pasuje w tym temacie to co zalecał jeden ze świętych – Josemaria Escriva. Według niego sprawy mają się tak:

    „Książki. Nie kupuj ich bez uprzedniego zasięgnięcia rady u dobrych chrześcijan, osób pobożnych, wykształconych i rozsądnych. – Mógłbyś kupić rzecz bezużyteczną albo szkodliwą.
    Ileż to razy ludzie myśla, że maja pod pachą książkę…
    a tymczasem niosą śmieci!”

    W antykwariatach i księgarniach z pewnością trzeba uważć na sprzedawców – żeby nie wciskali śmieci!!! Sądzę jednak, że większość z nas tu zagladających (zaliczających się przynajmniej do ludzi rozsądnych), zgodzi się z tym, że pozycje z ksiegarni Coryllusa można śmiało polecać do czytania. A kto co i jak zrozumie z tego co czyta, to już jego „zadanie domowe”…

  11. A ja wolę jednak samodzielną ocenę książek…

  12. Racja, że kiedyś napychaliśmy się prl-owskimi książkami każdej maści. Sam pamiętam jak jako młody rozczytany nastolatek (16 czy 17 lat?) przeczytałem dwa opasłe tomiska „Bitwy pod Studziankami” czy książki Jana Dobraczyńskiego. Potem poczytałem nieco o autorach, zniosłem ich od razu. Ale cóż, tylko takie książki można było – oprócz lektur szkolnych i kryminałów, gdy się chciało coś poczytać – w gminnej bibliotece. Internetu nie było, sprzedaży wysyłkowej też.

  13. A propos… Co Pan – pytanie do Coryllusa – sądzi o prozie niejakiego Jana Dobraczyńskiego?

  14. Nie znam jej. Nie miałem na myśli prozy Dobraczyńskiego, ale coś zupełnie innego, coś co rozpalało wyobraźnie w czasie komuny, czyli te wszystkie zniewolone umysły Milosza i inne rzekomo antykomunistyczne rzeczy.

  15. Przeglądając luźno wiki zauważyłem, że jedyny syn Władysława 4 zmarł 8 sierpnia 1647 (niejasne okoliczności) potem sam król zmarł w maju 1648 te same okoliczności potem już wiadomo kozacy itd.
    Czy może ten wątek był poruszany w Baśni na temat wojen kozackich?
    Dla mnie to (te śmierci) jest coś niesamowitego, ponoś synek był ładnie chowany w sarmackim duchu.

  16. Przeczytałam w internecie opowiadanie K.E. „Miedziana miska” i tak sobie pomyśłałm o tej hrabinie co po śmierci męża jego ksiegozbiór sprzedała antykwariuszowi z Krakowa z ul. Tomasza. Przypomniałam sobie, że księgozbiór po moim promotorze też od razu pojawił się w antykwariatach warszawskich. Tak jakoś ciężko było na sercu oglądać te książki z osobistymi dedykacjami,które niedawno miały właściciela, a nagle stają się niepotrzebne.
    Ale to chyba tak jest, tak to biegnie, ze wszystkim, kiedy odejdzie właściciel.

  17. O książkach (o księgarzu i antykwaryście z miłości do książek) ładnie było u Zafóna i trochę złowieszczo u Bradbury’ego.

  18. Jan Dobraczyński „Listy Nikodema”.

    „Drogi Justusie …”

    Czytane „za szczeniaka” za późnego Gierka (jako niemal manuskrypt/katecheza) – fascynujace.

  19. lepsze kilo handlu niż godzina roboty

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.