Powtórzę to jeszcze raz, bardzo lubię zwracać uwagę na rzeczy i kwestie marginalne, które pozostają poza zasięgiem wzroku bliźnich lub są przez nich notorycznie lekceważone. Zajęcie to ekscytuje mnie i inspiruje od wielu już lat. I tak w naszych tu rozważaniach pojawił się wątek relacji pomiędzy człowiekiem a fikcją, niesłychanie istotny. Głównie z tego względu, że nie sposób w naszych okolicznościach polityczno historycznych oddzielić fikcji i rzeczywistości, a w zasadzie uznać należy, że dzień w dzień, poprzez edukację szkolną i różne obecne w naszym życiu memy składamy hołd fikcji, odwracając się od rzeczywistości. Tę zaś czasem udaje się zobaczyć na ekranie, w filmie raczej niż w reportażu. Co to jest ta cała rzeczywistość? To są istotne i obfitujące w konsekwencje relacje pomiędzy ludźmi. Innej rzeczywistości gatunek homo sapiens nie zna. W niektórych organizacjach zadekretowane jest uwypuklanie tych relacji i głębokie ich studiowanie, co ma na celu wychowanie młodszych roczników. W innych zaś, wychowanie leży odłogiem, a odzwierciedlenie relacji pomiędzy ludźmi jest całkowicie zafałszowane, poprzez ciąg głupawych memów i sytuacji, powielanych w każdym pokoleniu i wciskanych jako wzory do naśladowania. Takie zależności zauważymy jeśli porównamy kulturę XX wieku w Polsce i USA, albo w całej zachodniej Europie i USA. Jak wiemy Europa, w tym Polska, to obszar ciągłych i nieustających pretensji do nie wiadomo właściwie czego. Obszar, jeśli idzie o tak zwaną kulturę i tradycję materialną, od wielu dekad utrzymywany i konserwowany za amerykańskie pieniądze. Można tego oczywiście nie widzieć, ale lepiej to jednak dostrzec, bo kiedy Amerykanie przestaną dawać pieniądze na renowację zabytków Italii i Francji, rozsypią się one w proch. A mogą tak zrobić, kiedy dojdą do wniosku, że już dosyć tego i teraz za jedną dziesiątą tego co ładowali w tę kulturę, wynajmą dżihadystów, którzy rozwalą wszystko, po to, żeby potem można było uruchomić jakieś kredyty na odbudowę. Bo czemu właściwie nie? W Europie mało kto, jak przypuszczam, jest zainteresowany dziedzictwem kulturowym kontynentu. Jeśli dostaje pieniądze z jakiejś fundacji, to okazuje to zainteresowanie ostentacyjnie, jeśli nie, ma to w nosie. I to trwa już wiele dekad. My nie widzimy takich zależności, bo nikt nam przecież nie pokaże stanu swojego konta. Można się oczywiście obrażać i krygować, albo nawet szydzić z prymitywnych Jankesów, ale trzeba jednak mieć tę świadomość, że cała Europa pokryta jest nieruchomościami, które nie pełnią żadnej, poza kulturową funkcji, sposób zaś w jaki mają na siebie zarabiać, zależny jest od propagandy masowej. Nikt nie będzie czytał dysertacji historyków sztuki, za to każdy z chęcią przeczyta coś o skarbach ukrytych w tajemniczych kryptach i przyjedzie do Europy, żeby tę kryptę zobaczyć. Kupi bilet i będzie miał fun. Pytanie istotne brzmi – jak długo Europa będzie się łudzić, że utrzyma to wszystko sama, skoro i tak tego nie utrzymuje? A na dokładkę w każdym pokoleniu znaleźć można dowody na defraudację środków przeznaczonych na ochronę tak zwanego dziedzictwa. Ile to jeszcze potrwa? Mamy teraz moment, kiedy, w Polsce także, unieważnia się istotny sens istnienia budynków sakralnych i nadaje się mu sens inny. To trwa już długo jak wiemy, ale musimy zdawać sobie sprawę, że osadzenie w tym nowym, świeckim sensie, jest początkiem likwidacji. I nie będzie to wina amerykańskich fundacji, które – bo dlaczego nie – stwierdzą, że już dosyć, bo jest inny plan. Będzie to wina słabości i degeneracji Europejczyków. Dziś nikt jeszcze tego nie widzi, albo udaje, że nie widzi, ale dla mnie sprawa jest jasna. Spaliła się katedra, a dyrektor Miziołek, powiesił znów na ścianie tę, pardon, kurwę, z bananem. Minister Gliński zaś, śmiejąc się perliście, opowiada w mediach, że on z żadną cenzurą sztuki nie ma nic wspólnego, a wszystko to wymyślili źli dziennikarze, którzy go nie lubią. Obaj zaś przekonują wszystkich dookoła, że rozumieją iż sztuka to różne nurty i różne tradycje. Oczywiście, trzeba tylko mieć świadomość tego, kto które tradycje finansuje. Tak się składa, że do wielu wartościowych dzieł i obiektów dokładają swoje pieniądze Amerykanie, natomiast Europejczycy, w tym Polacy, za swoje pieniądze finansują Kozyrę i banana. I to także jest pewien nurt i pewna tradycja. Nie będę dziś dociekał skąd się one wzięły, bo przejść musimy do rozważań innych nieco. Oto za prawdę i aksjomat uznawane są w Polszcze memy stworzone przez socjalistów i powiązanych z nimi pisarzy, które stanowią podstawę etosu patriotycznego. To są kłamstwa, a większość z nich dewastuje umysły, będąc częścią systemu edukacji. To nawet nie są części systemu. To są mity założycielskie, z których my dziś wyciągamy, w dobrej niestety wierze, całkiem nieuprawnione wnioski i próbujemy dalej coś na tych śmieciach budować. I to jest naprawdę niezwykłe. Ktoś zauważył, że kwestie poruszone przeze mnie w obydwu Baśniach socjalistycznych nie są tu w ogóle dyskutowane. No nie są i to mnie dziwi. Zwłaszcza, że korespondują one żywo z tym co dzieje się za oknami i mogłby posłużyć do rozbrajania różnych min, na które notorycznie wpadamy, choć nie powinniśmy. Myślę jednak, że demontaż tych pułapek nie leży w niczyim interesie, a interesy to, jak wiemy, rzecz najważniejsza. I tak przysłano mi ostatnio tekst homili księdza biskupa Zawitkowskiego, który – krytykując postawę strajkujących nauczycieli – powołuje się na siłaczkę. Proszę Państwa, jeśli się Państwu zdaje, że można przerobić katedrę na supermarket i ona przez to ocaleje, albo, że można zrobić z siłaczki założycielski mit edukacji patriotycznej i ona – ta edukacja – wyda właściwe owoce, to chyba żeście się blekotu objedli. Wszystko to służy jedynie przykrywaniu dealów kręconych pod stołem. Napychaniu kabzy politykom republiki i wychowywaniu ogłupiałych mas przeznaczonych na rzeź. I albo to wreszcie zrozumiemy, albo możemy pakować manatki i kopać sobie grób. Nie było żadnej siłaczki. Była tylko oszukana przez gromadkę gnojków starzejąca się kobieta z wielkim sercem, która dopuściła się niezawinionej zbrodni i popełniła potem samobójstwo. Ja bez większego trudu jestem sobie w stanie wyobrazić jak piękny film o Faustynie Morzyckiej, piękny i prawdziwy, nakręciliby w tym znienawidzonym przez kulturalnych Europejczyków Hollywood. I ile razy by ten motyw powtarzano, po to, by utrwalić postawę tej kobiety w świadomości zbiorowej i napiętnować nieodpowiedzialnych durniów bez honoru. Ile aktorek zabiegałoby, żeby zagrać tę rolę i wydobyć z niej jeszcze więcej prawdziwych emocji. Takie rzeczy w Polsce są nie do pomyślenia, bo nasza, pardon, rzeczywistość dzieli się na dwie wyraźne strefy – strefę propagandy i strefę behawioralną. Ta pierwsza służy do zasłaniania tej drugiej. To znaczy udajemy, że wierzymy w misję i sznyt Żeromskiego, po to, by nikt nie zauważył jak kradniemy i chlamy. W tym schemacie nie ma miejsca na edukację istotną. Jest tylko miejsce na pewien rodzaj teatru, który kosztuje masę czasu i wiele pieniędzy.
Kolejnym oszustwem, któremy próbujemy oddawać cześć, jest tak zwany strajk szkolny. To była wprost zaplanowana akcja werbunkowa, która pozbawiła młodzież szkolną, w Królewstwie możliwości startu w dorosłe życie. Uczyniła z tej młodzieży gromadę niewykwalifikowanych robotników gotowych do emigracji, a z tych co nie wyemigrowali uczyniła mięso armatnie przyszłej wojny. Wszystko rzecz jasna w imię wolności ojczyzny i bliskiej już niepodległości. Chciałbym zwrócić uwagę, że mówimy tu dziś o sprawach niezwykle subtelnych, których natury do końca poznać nie możemy. W ogólnych bardzo zarysach rzec można, że to co uznajemy za prawdę i tradycję może być, a w Polsce jest z całą pewnością, projekcją tłoczoną pod ciśnieniem, w mózgi nie rozumiejących niczego ludzi. Cel tych zabiegów nie jest piękny i szlachetny. Jest ponury i skończy się tragicznie, choć na razie wszystko wygląda ładnie. Kształtowanie bowiem mocnej i trwałej organizacji, która potrafi obronić się sama i przetrwać sama korzystając z wypracowanych przez siebie lub przekazanych przez państwowe organizacje propagandowe wzorów, nie jest bynajmniej proste. Tak się może wydawać ministrowi Glińskiemu. Ludziom zaś zarabiającym na rynku propagandy i treści już się tak nie wydaje. Oni wiedzą, że w zdeprawowaną i notorycznie oszukiwaną masę, pozbawioną jakichkolwiek drogowskazów, także emocjonalnych i estetycznych, wpompować można wszystko. Nawet idiotyzm tak szczery i oczywisty jak książki Remigiusza Mroza.
Co ja uznaję za dobre wzory i za prawdę jeszcze do tego? Obejrzałem ostatnio, przypadkiem zupełnie, fragmenty dwóch odległych w czasie jeśli idzie o moment powstania, wersji pewnego amerykańskiego filmu. Obraz nosi tytuł „Prawdziwe męstwo” i choć wydaje się standarodową produkcją wysławiającą krzepę i wrodzoną sprawiedliwość ludzi wildewestu, ma pewien istotny sznyt. Treścią tego filmu jest nieoczywista i wcale nie prosta relacja pomiędzy starzejącym się szeryfem granym w starszej wersji przez Johna Wayne a nastoletnią dziewczyną. Już widzę, co by się działo, gdyby remake tego filmu spróbowano nakręcić w Polsce. W starszej wersji, koniec tego filmu, jest w zasadzie zabawny i ma pewien rys baśniowy. Oto szeryf po pokonaniu wszystkich bandytów i uratowaniu życia oraz pieniędzy nastolatki, oddaje się swojemu ulubionemu zajęciu – gra w karty ze starym Chińczykiem, w towarzystwie swojego ulubionego kota. I na to wchodzi adwokat, pełnomocnik owej dziewczyny, która tym się wyróżnia, że zna się na księgowości i mimo młodego wieku prowadzi różne sprawy buhalteryjne, z misją wręczenia szeryfowi zaległego wynagrodzenia za jego wyczyny w górach południowego Teksasu. I to jest, poprzez udział w scenie Johna Wayne, zabawne.
W nowszej wersji jest inaczej, o wiele tragiczniej. Dziewczyna, a w zasadzie dziewczynka, bo gra ją młodsza aktorka, o mało nie umiera, a szeryf gnając najpierw konno, a potem pieszo ze słabnącym dzieckiem w ramionach, pada nagle przed domem chirurga i widzi, że to dziecko straciło przytomność. Dziewczynka została wcześniej ukąszona przez węża i nie ma szans na przeżycie, jeśli ktoś nie dokona amputacji. Nie widzimy tego. W nastepnej scenie pokazują nam starzejącą się kobietę, która nie ma lewej ręki. Spotykamy ją na dworcu w mieście Memphis, gdzie występuje cyrk z wildewestu prowadzony, przez jej dawnego przyjaciela szeryfa. Dziś już leciwego mocno pana. Ona zaś przyjechała na jego zaproszenie, żeby zobaczyć jak wygląda po latach. Niestety spóźniła się, szeryf zmarł, a jego przyjaciel mówi do niej – był niezwykłym człowiekiem, nie można się było przy nim nudzić. Potem zaś pyta tę kobietę o naturę ich znajomości. I to jest naprawdę niezywkłe, albowiem w Ameryce nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że starzejący się rangers zadaje sobie trud przemyślenia kwestii tak istotnej i subtelnej, jak charakter relacji pomiędzy dziwną, pozbawioną ręki kobietą wykonującą zawód księgowej, a jego starym, zmarłym już, przyjacielem, który wsławił się tym, że dwa razy, trzymając lejce w zębach, szarżował z rewolerem i karabinem Henry’ego na sześciu pędzących ku niemu bandytów. Kobieta bez ręki odpowiada – znaliśmy się dawno temu. Ja też nidgy się przy nim nie nudziłam.
Po co ja to wszystko piszę? Czynię to albowiem są to sprawy będące poza zasiegiem Katarzyny Kozyry, której instalację wywalono najpierw z MN, a potem przyjęto z powrotem. Czynię to albowiem są to sprawy, które rozumieją dokładnie ludzie zajmujący się w USA kształtowaniem opinii i wychowywaniem tak zwanych szarych Amerykanów. I tylko w Europie może się komuś wydawać, że dwaj faceci przebrani za psy z twarzami Rilkego i Nietschego, to powód do głębokich jakichś przemyśleń. Jest dokładnie odwrotnie. To powód to tego, by w jakiś litościwy sposób skrócić pobyt artystki Kozyry między ludźmi. Nie mówię, żeby od razu wrzucać ją do dołu pełnego węży, ale może Tworki byłby dobrym rozwiązaniem, albo chociaż publiczny ostracyzm, połączony z dyskusją o tym szwindlu jakim jest jej działalność.
Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl
Po tym tekscie napisanie jakiegokolwiek komentarza wydaje sie niemozliwoscia.
Przede wszystkim wiara katolicka polega na uznaniu rzeczywistosci jako prawdy. Mowi o tym ks. prof. Guz. Wszystkie herezje zajmuja sie poszukiwaniem innej rzeczywistosci, niz ta, ktora faktycznie istnieje, dlatego powinnismy demonstracyjnie spalic ksiazke pt. „Cuda Pana Jezusa” (a nie portret Kobiety z bananem w dloni), bo nasza wiara opiera sie na rzeczywistosci, a nie na cudach, to po pierwsze, a po drugie jesli chcemy byc skuteczni, to musimy prowokowac, ale inteligentnie.
Problem polega na tym, ze nie tylko nie mamy wystarczajacej liczby fachowcow, ludzi wyksztalconych, ale w wiekszosci zostalismy juz w duzej mierze odczlowieczeni, wiec zamiar, zeby robic cokolwiek i sie ratowac jest beznadziejny.
Tych znienawidzonych aparatczykow u wladzy formalnie decydujacych o sprawach edukacji, estetyki, kultury, ktorzy nie radza sobie z atakami antykultury mozna bardzo latwo przecwiczyc pod warunkiem, ze ma sie dystans do omowionych wyzej spraw oraz argumenty pod reka.
Ostatnio w wolnych chwilach odwiedzam parcele, na ktorej stoi budynek z 1409 roku, ktory istotnie domaga sie juz gruntownego odswiezenia i bedzie remontowany przez grupe zapalencow zwiazanych z miejscowym uniwersytetem i byc moze przyda mi sie to w przyszlosci do czegos. Klimat epoki Lou Andreas-Salomé wystawionej w MN jest mi znany, bo przyjaznila sie z Gerhartem Hauptmannem, a jego super odremontowany dom w Karkonoszach jest idealnym celem wycieczek weekendowych dla rodzin z dziecmi, zeby poznawaly rzeczywistosc i swoja historie i wtedy ja wiem i one wiedza, ze np. Maria Wasiłowska vel Konopnicka, ktora najchetniej przebywala w krajach niemieckojezycznych, gdzie czestowano ja bananami i wycierala sie tu i owdzie napisala Rote wylacznie jako prowokacje. No, ale to sa dzialania w malej skali, a chodzi o to, zeby te wiedze upowszechnic.
Rota jako prowokacja?? No zdumienie moje sięga sufitu, ale może coś w tym być, bo S. Pietrzak kiedyś opowiadał, że jego piosenka „Żeby Polska była Polską” też miała być trochę nie poważną.
Tak, moim zdaniem Rota byla prowokacja pisana na zamowienie i za kase, ktora byla pilnie potrzebna, w tym sensie, ze pani Maria swietnie sie bawila przez 20 lat przebywajac we „wrogich” krajach niemieckich. O Wlochach i zwiedzaniu Mediolanu zlosliwie pisze tak: była na wieży katedry „nie na samym szczycie nawet, bo to wysokość zawrotna, a idzie się zewnątrz, wśród tak rzeźbionych galerii, iż zda się wszystko wiatr zdmuchnie do licha”, w muzeach „w pinakotece byłam w niedzielę – darmo wtedy. Trzeba było widzieć, jak te proste makaroniarze porozpierały się po aksamitach, jakie uwagi robiły nad obrazami, jak ręce w lornetki składali. Taki obszarpaniec u nas ani by pomyślał iść do galerii obrazów, a tu we krwi leży pożądanie sztuki”.
Ja bym puscil w obieg taki obraz (olej na plotnie, duzy format): Maria Konopnicka, Lou Salome i Maria Dulebianka siedza wsrod mezczyzn podczas rautu w typowo niemieckim salonie z XIX wieku w bardzo rozneglizowanych pozach, jak z obrazow Toulouse-Lautreca i jedza banany i Konopnicka sie pyta: „nie bedzie Niemiec plul nam w twarz??”
No i wtedy by sie zaczelo. Jezeli Maria Janion jeszcze zyje (jak podaje wiki: polska historyczka literatury, idei i wyobrazni!! ) to bylaby bliska zawalu, a kazda z wymienionych tu postaci nadaje sie do tego, zeby je grillowac i pojechac jak nie przymierzajac po lysej szkapie.
Umowmy sie: jezeli ktos nie czuje roznicy miedzy uniwersytetem w Tübingen a uniwersytetem w Göttingen (zalozonym przez Münchhausena z TYCH Münchhausenow), nie liczac innych uczelni, to nie zrozumie nic z historii kultury europejskiej w naszej czesci kontynentu. W Polsce znaczace uniwersytety to sa lub byly: Krakow, Warszawa, Wilno, Lwow, wspolczesny Lublin – na dobrym poziomie i znacznie rozniace sie od uniwersytetow zachodnich. Göttingen to jest ten chlam lewacko – faszystowski z XIX wieku, ktory mamy teraz na UW, bo pod tym wzgledem Polska jest na szczescie troche opozniona. Jezeli czytam, ze pani Lou miala kumpli na G-A-U to jestem w domu.
Mape Europy mozna podzielic granicami wplywow osrodkow uniwersyteckich na rozmaite byty, realnie istniejace, ktore nie pokrywaja sie z mapa polityczna i w tej przestrzeni rowniez rozgrywa sie bezwzgledna walka o wladze i przetrwanie.
Czyżby w Europie nie pozostał ani jeden kraj ze srebrnymi i złotymi monetami w obrocie ? Cały świat zejdzie na socjalizm i papierowy nadmuchany inflacją pieniądz .Kto się będzie bawił skoro już nie ma komu pracować ?
Pożary katedr niedługo poślą wyobraźnię nas wszystkich do szeolu .Czyżby szatan miał zatryumfować poprzez nudę ?
Niemcy zawsze beda sie bawic. Taki radosny narod.
https://www.youtube.com/watch?v=KzEOvyDcVas
ten koń to chansonista ?
Ge-nial-ne !!!
Gdy odbija palma nadchodzi Chiquita
(zdjęcia i manipulacje własne z wykorzystaniem Metropolitan Museum of Art)
Z jednego bloga można dowiedzieć się o świecie więcej niż ze wszystkich trzymających daleko od prawdy czytelników, okrojonych przed redaktorów naczelnych „prawicowych” tygodników. Chyba tylko reklamy i zapomoga partii jakoś trzyma tych mącących, byle dotrwać do emerytury, pismaków w kupie.
Prosze sobie nie zartowac, starsi Niemcy jak tego sluchaja to placza. A jak Pani sobie zyczy, to tu jest wersja po francusku:
https://www.youtube.com/watch?v=mJ-izXQOWPk
Tak…
… TEN blog, TEN portal SN… i to SRODOWISKO Coryllus’owe tu skupione to naprawde fe-no-men na swiatowa skale !!!
Szczesliwy ten komu dane w tym CUDZIE uczestniczyc i czerpac z jego dobrodziejstwa pelnymi garsciami !!!
Moja nalepka bananów Chiquita na Muzeum Narodowym pochodzi z wiki. Chiquita to dziewczynka. Ta z bananem na na „plakacie” przed palmą pochodzi z nowojorskiego the Met (Metropolitan Museum of Art) i jest promocją handlową papierosów z roku 1891. Roli „Chiquita” w republikach bananowych nie rozwijam.
Natomiast polecam podania o posadę dyrektora Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswilu z roku 1912, które można znaleźć na Polona. Już na początku uderzają różne strategie: pierwsze podanie pochodzi od wszechstronnie wykształconego syna obywatela ziemskiego wsi rycerskiej, a drugie od syna niezamożnych rodziców, który wstąpił do szkół późno. Jeden wspomina, że zna księcia Czartoryskiego, a siostra innego zapowiada, że przekaże pamiątki po generale Henryku Dębińskim. Dużo tego, ale znając życie zakładam, że wygrała Kizia-Mizia znana osobiście Świetnym Decydentom.
Oczywiście oprócz komentarzy Pana Walthera von der Vogelweide.
Panie Gabrielu,
co jakiś czas zaglądam do Pana i zwykle jest to samo. Piękna obserwacja rzeczywistości, aż chciało by się zachłysnąć wizją. Potem coś dziwnego zagmatwanego coraz bardziej, niby jakieś wnioski strasznie zniuansowane.
Jeśli Pan chce coś naprawić w naszej rzeczywistości, a tylko takie pisarstwo jest coś warte, to należy pisać jasno i prosto. A wnioski mają być oczywiste i dające się zastosować w praktyce.
Może dla przykładu do tego tekstu:
Spostrzeżenie jest bardzo słuszne więc co robić? Nie da się pokazać manipulacji bo nasz lokalny grajdołek jest medialnie zabezpieczony przed tym. Setki dobrze opłacanych wyśmiewaczy wytresowało nas tak, żeby pewne sprawy do nas nie docierały.
Ale tak jest w każdym kraju. Tylko ludzie są uodpornieni na inne rzeczy. Czyli my Polacy łatwo zauważymy manipulacje na innych nacjach bo nie jesteśmy ich targetem.
Więc nie powinno być większym problemem pokazywanie analogicznych manipulacji stonowanych na Niemcach, Francuzach, Izraelczykach… Dużo łatwiej jest pokazać, że ktoś inny jest oszukiwany niż my sami. A potem podkreślić, że oni nie są wcale bardziej głupi od nas…
Moze Pan dałby komentarze pod tekstami o analogiach w innych panstwach? W dyskusji pod tekstem dociera to do ludzi. Aby pisać analogie to trzeba wertować zagraniczne media. Pozdrawiam
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.