Kiedy nagrywaliśmy z Grzegorzem Kucharczykiem program w Karpnikach, wybraliśmy się na obiad do pobliskiej Łomnicy, a potem na spacer do leżącego tuż obok Wojanowa. Okazało się, że zamek wcale nie jest taki wielki jak mi się zdawało, jest po prostu położony w wielkim parku, a do tego ma jeszcze oficyny, w których mieści się basen, spa i pokoje gościnne. Wszystko razem sprawia więc wrażenie ogromu, choć wcale ogromne nie jest. Karpniki są chyba nawet większe niż Wojanów. No, ale nie o wielkości zamków dziś będę pisał. W Wojanowie zachowano renesansowy portal z nadprożem ozdobionym herbami rodzin szlacheckich zamieszkujących niegdyś pogranicze śląsko-czeskie. Kiedy tak sobie stałem na zewnątrz, bo Michał i prof. Kucharczyk byli akurat w środku, zauważyłem, że po schodach wkracza grupa składająca się z dwóch księży katolickich, Polaków, starszej pani, także Polki i niemieckiego profesora, również starszego. Skąd ja wiem, że to był profesor, w dodatku niemiecki? To proste, kiedy tylko zobaczył to nadproże, zerwał się jak koń żgnięty ostrogą i wskazując palcem poszczególne herby wymieniał księżom nazwiska rodów, które się nimi pieczętowały. Był przy tym niesłychanie podekscytowany i zadowolony, ale trochę posmutniał, kiedy zauważył, że nikt prócz jego żony, bo to chyba była żona, ta starsza pani, nie traktuje tej jego pasji serio. Księża o czymś gawędzili, a żona, jak to żona, nie chciała mu robić przykrości. – Das ist genealogie – powiedział na koniec i znów gdzieś popędził. Mnie by może ta jego przemowa zaciekawiła, ale nie znam niemieckiego, więc nie mogliśmy się porozumieć. Piszę to po to, by pokazać wyraźny i jaskrawy przykład fizycznej fascynacji historią. Dzięki takim fascynacjom ludzie wpadają w pułapki, przeżywają rozczarowania i nie mogą dać sobie rady sami ze sobą, kiedy już wejdą w lata i zauważą, że to co ich tak ekscytowało nikogo nie obchodzi. Niemcy, przeżywający różne fizyczne fascynacje są o tyle w lepszej sytuacji, że u nich może się to przełożyć na karierę akademicką, która wiąże się z jakimiś pieniędzmi. Nie muszą więc kraść, kłamać i mataczyć jak polscy badacze, kiedy zorientują się, że fizyczna fascynacja przedmiotem badań to pułapka. Jeśli ktoś nie rozumie jeszcze o co chodzi z tą fizyczną fascynacją dam inne przykłady – jeśli ktoś fascynuje się Galicją i jest mu obojętne czy będzie zbierał etykiety z browarów galicyjskich, guziki od CK mundurów czy stare mapy, byle miało to związek z Galicją, ten jest niewolnikiem fascynacji fizycznej. To samo jest z okrętami pływającymi po Pacyfiku i wykuwaniem na blachę wszystkich kalibrów armat i nazwisk dowódców poszczególnych jednostek, a także ich zastępców. Jeśli ktoś dalej nie rozumie o co chodzi przypominam scenę z komiksu o Tytusie, Romku i A’tomku, kiedy to chłopcy chcą wyczyścić mózg Tytusa z różnych niepotrzebnych informacji. Tytus – niewolnik fizycznej fascynacji piłką nożną – woła – zostawcie mi chociaż to, kto w której minucie strzelił…!
Niektórym fascynacje fizyczne mogą się wydawać interesujące, wręcz urocze, mnie one zawsze męczyły. Powód był jeden, łatwość manipulowania ludźmi przeżywającymi takie stany. No i oczywiście ich brak dystansu do przedmiotu fascynacji, co nieuchronnie prowadziło i prowadzi do zanudzania otoczenia swoimi gawędami.
Fascynacjom fizycznym przeciwstawiam fascynacje biznesowe. Uważam je wręcz za szczyt wykwintu i szyku. Cóż to takiego jest fascynacja biznesowa? To jest próba, nie zawsze udana, stworzenia takiej przestrzeni, w której rodzić się mogą fascynacje fizyczne, ale pod takim warunkiem, że ludzie je przeżywający mogą uczciwie zarabiać pisząc i opowiadając o przedmiocie swoich zainteresowań ewentualnie go rysując lub malując. I teraz zwróćcie uwagę, że akademia dobrowolnie i w bardzo brzydki sposób zrzeka się takich możliwości, oddaje je, bo nie chcę powiedzieć, że przehandlowuje za jakieś plewy, za jakieś rzekomo nowe metody badań, czy coś podobnego. Z genderyzm i szuryzm po prostu.
Tego rodzaju sztuki, o których ja tu piszę możliwe są jedynie w sytuacji, kiedy istnieje rynek i jest to rynek prawdziwy, gdzie krążą prawdziwe pieniądze. Organizowaniem takiego rynku powinni się zająć urzędnicy państwowi, ale oni w ogóle nie mają świadomości istnienia takich zależności. Wyrażenie zaś „fascynacja fizyczna” kojarzy im się wprost z gołą pupą i z niczym więcej. Oczywiście, urzędnicy i politycy w Polsce próbują organizować jakiś rynek treści, a jest to tworzony bez zrozumienia rynek fascynacji fizycznych, które zamieniają się w jakąś pogańską wiarę w końcu. Dam świeży i myślę dobry przykład. Oto kolega onyx przesłał mi link do informacji, że do Polski sprowadzone będą prochy admirała Unruga i odbędzie się uroczysty pogrzeb. Komentarze pod tą informacją były dla mnie zaskakujące, bo poczułem się tak, jak w 2009 roku w salonie24 kiedy to wszystkim się zdawało, że wystarczy napisać książkę o tym czy innym bohaterze i świat zmieni się z minuty na minutę, a my staniemy się lepsi. Komentujący domagali się nakręcenia filmu o admirale, albo napisania książki, no i oczywiście, żeby o jego istnieniu dowiedziała się młodzież. Proszę Państwa, działa tu mechanizm fascynacji fizycznej, który jest, jak sądzę, zbadany i przeanalizowany dokładnie, przez wszystkie możliwe służby i kamery. Wszyscy wiedzą, że co roku określona ilość młodych ludzi rozpoczyna świadome życie i zaczyna się czymś interesować, podsuwa im się więc rzeczy i postaci, dobrze już znane przez starszych i czyni z tego odkrycie. Ono działa zawsze w takich samym wąskich zakresach, bo jest traktowane instrumentalnie, jako ogłupiacz młodzieży, a nie namądrzacz. I nie ma znaczenia co o tym wszystkim myśli poseł Tarczyński. Zwracam uwagę i wąski zakres widma, w jakim obserwowana jest fascynacja fizyczna i na towarzyszące jest zawsze, nieodmiennie to samo zjawisko – niespełnienie. Żeby było spełnienie musimy zająć się tworzeniem przestrzeni, w której przybywa wszystkiego – tematów do rozmowy, filmów, nagrań, gawęd, dyskusji, kłótni, opinii, odważnych i kontrowersyjnych tez, często niepopularnych, książek, filmów, komiksów i zdjęć, a także pieniędzy, co nieodmiennie wiąże się z tworzeniem kanałów dystrybucji. Fascynacje fizyczne nam tego nie załatwią, bo są one synonimem biedy, udręczenia i niespełnienia. Nie możemy więc podążać tą drogą, bo idziemy pod dyktando już nie osób nawet manipulujących dużymi grupami, ale instrukcji napisanych dawno temu, przez jakichś gryzących dziś ziemię trepów. Nie chcemy tego prawda? Nie mamy jednak co liczyć na nasze państwo, które dokłada forsy Smarzowskiemu, żeby kręcił Wielką Lechię, albo inne jakieś idiotyzmy, nie możemy liczyć na Instytut Audiowizualny, bo jego szef pan Wieromiejczyk składa deklaracje, które z punktu widzenia fascynacji biznesowych są po prostu bredniami, możemy liczyć tylko na siebie oraz na życzliwe nam osoby.
Co w takim razie robić? Ja to już pisałem, ale jeszcze powtórzę – absolutnym mistrzem w tworzeniu rynku, gdzie rządzą fascynacje biznesowe i podporządkowane im fascynacje fizyczne była Francja. Mówimy tu o zakresach nas interesujących, a nie o Hollywood i pomysłach na seriale o policjantach. Kultura i historia Francji zostały stworzone w XIX wieku, rozbudowane w wieku XX, w duchu antyklerykalnym. Do dziś z tego antyklerykalizmu czerpią wszyscy odkrywcy przeniewierstw Kościoła, nie wiedząc nawet, że powtarzają brednie wymyślone 200 lat temu. Tak głęboko wrośnięta jest w ich serca antykatolicka fascynacja fizyczna. Teraz musimy zrobić to samo co Francuzi, w tych samych zakresach tematycznych, ale z odwróconym wektorem. Po ostatnim spotkaniu w Zielonej Górze napisały do mnie aż cztery tłumaczki języka francuskiego. Stoimy teraz wobec bardzo ważnych wyborów, które otworzą przed nami naprawdę wielką przestrzeń. Ja nie wiem czy te osoby, które się zgłosiły dadzą radę temu wyzwaniu i czy zechcą dalej z nami współpracować, ale najwyżej poszukamy nowych. Nikt mi nie obiecywał, że będzie lekko….Nie chcę powiedzieć, że przechodzimy do ofensywy, żeby może nie wyglądało to za dobrze, ale na pewno otwieramy nową przestrzeń fascynacji biznesowych. Czy to się uda, czas pokaże…
Na razie zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl gdzie umieszczę dziś wywiad z prof. Grzegorzem Kucharczykiem z telewizji Trwam, a potem intro do naszego programu, nagranego w Karpnikach.
A może ofensywa? Trzeba pamiętać że stawia ona wyższe wymagania. Cytował Pan niedawno Clausevitza a wg niego jesteśmy albo w defensywie broniąc dotychczasowego albo w ofensywie zdobywając nowe … pola/teksty tłumaczone z francuskiego. Miłe.
Zobaczymy
Wojanów
odbudowujemy te zabytki w ramach finansów unijnych ?
Czy można parafrazując tezę, że działania polityczne przenoszą koszty na przeciwnika, zaryzykować tezę, że za fascynacje fizyczne płacimy sami, a fascynacje biznesowe finansują nam inni?
>ewentualnie go rysując lub malując…
Lub zbierając to, co narysowali lub namalowali inni, zdolniejsi.
Kolekcjoner kolorowych druków.
Do kolorowych zamków Doliny Jeleniogórskiej dołożyłem Edgara Degasa i wielkiej urody okładki, które wplotły się w moje dzisiejsze przygody z książkami.
„To samo jest z okrętami pływającymi po Pacyfiku i wykuwaniem na blachę wszystkich kalibrów armat i nazwisk dowódców poszczególnych jednostek, a także ich zastępców.”
W Polsce jest wręcz kult osób, które posługują się takim jak powyżej modus operandi. Nauczyciele historii znający tego typu szczegóły uchodzą za wybitnych fachowców i wychowawców młodzieży gdyż potrafią barwnie opowiadać. Nie ma co się z takim nawet wdawać w dyskusję o wojnie światowej jeśli nie znasz długości onuc żołnierza armii czerwonej w maju 44 roku.
W kulturze anglosaskiej postać taka zwana jest pogardliwie nerdem. Ciekawe więc kto i kiedy nam zaszczepił ten kult wiedzy bezużytecznej…
Do Twojego wczorajszego komentarza z nawiązaniem do Koheleta w kontekście kaplic grobowych.
Na
Vanitas vanitatum, dixit Ecclesiastes, vanitas vanitatum – omnia vanitas.
odpowiadam
Non omnis moriar
Dykteryjki
Mieszkańcy Schildau/Schilda byli obiektem „fake news” od końca 16. wieku.
Jedna z opowieści mówi o tym, że postanowili wybudować ratusz, więc udali się na górę, wycięli najładniejsze drzewa i znieśli je na dół, ale ostatnie się wymknęło i potoczyło się na dół. Zachwyceni odkryciem wnieśli pozostałe pnie na górę i spuścili je samoczynnie na dół. Ten sam motyw dotyczy sytuacji, gdy postanowili wybudować młyn. Więc udali się na górę, gdzie wykonali wielki kamień młyński i znieśli go na dół. Potem jeden z nich odkrył, że mogli ten kamień stoczyć, więc wnieśli go z powrotem na górę, ale wówczas doszli do wniosku, że nie wiadomo jak się kamień potoczy, więc wybrali ochotnika, który wsadził głowę do otworu kamienia (a może zmieścił się cały) i stoczył się razem z nim ale do stawu i słuch po nim zaginął, więc mieszkańcy wydali za nim list gończy.
Prawdziwą wieścią z Schildau jest to, że w roku 1915 bankier Ernst Haaasengier przeznaczył 25 tys. marek na wybudowanie wieży upamiętniającej wojenne dokonania marszałka Hindenburga w Prusach Wschodnich (Scranton Wochenblatt, 11 lutego 1915 i dalsze doniesienia prasowe). Na list władców miasta marszałek odpowiedział pozytywnie.
Prawdopodobnie w roku 1915 chodziło o Schildau w Saksonii, ale w 16. wieku sprawa miejsca jest niejasna, więc mieszkańcy Wojanowa powinni dać odpór i zostawić niesławne imię Schild Burghers swym niemieckim sąsiadom z Saksonii.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.