sty 012022
 

Jest pierwszy dzień nowego roku i choć to święto trzeba zaraz robić inwentaryzację. Tak już jest w biznesie. Lepiej zrobić to dziś, bo od poniedziałku czekają mnie kolejne wyzwania. Zawsze się człowiek łudzi, że koniec roku to jakieś dodatkowe dni, które można przebimbać i nic się nie stanie, harmonogram prac nie ucierpi. Okazuje się potem, że jednak nie, że coś nie zostało zrobione i wisi. No, ale nie o tym dziś miało być. Mógłbym ten tekst nazwać w jakiś bardziej wyszukany sposób, ale nie ma to sensu, albowiem ludzie, którzy zostaną tu opisani niczego, albo może nawet lepiej – niczego w cholerę – nie zrozumieją.

Sprawy mają się tak, że komunikaty są upraszczane w sposób chorobliwy, albowiem emitujący je ludzie liczą, że w ten sposób zdobędą szerszą publiczność. Trwa to już od bardzo dawna, ale nigdy dość przypominania o tym. To jest strategia idioty, która czasem zyskuje przewagę, a dzieje się to w momentach, kiedy kilka roczników zainteresowanych treścią emitowaną w sieci, nudzi się i gdzieś idzie, albo przeżywa pandemię, a na ich miejsce wchodzą nowi, którzy muszą raz jeszcze przeżyć wszystkie poprzednie ekscytacje, zanim zauważą, że publicystyka, którą się zainteresowali nie jest formatem, ale poszukiwaniem. To znaczy, jak sądzą niektórzy, nie da się jej zabetonować i potem już tylko powtarzać w różnych wariantach, albowiem nikt nie ma wystarczającej siły na utrzymanie samodzielnie jakiegokolwiek publicystycznego formatu. TVP czasów Gierka nie miała takiej siły, a co dopiero mówić o pojedynczych gadających głowach z YT. Wiara w to jednak, że kolejnym rocznikom, które odkrywają różne tajemnice, można podawać te same odgrzewane kotlety, w lekko zmienionym sztafażu, z pieczątkami nowych jakichś autorytetów, jest przemożna. Wiara ta podtrzymywana jest poprzez niechęć do poszukiwań i zespawanie na stałe autora z treścią. Czyni tak wielu gwiazdorów YT, uważając, że zarówno treść, jak i sposób jej podania muszą być ciągle takie same, albowiem to przyzwyczaja widza i czyni zeń zahipnotyzowanego zombie. Proszę Państwa konsumpcja treści to nie jest konsumpcja wódki czy narkotyków. Musimy to powiedzieć wprost. Wiem to na pewno, bo ludzie bez trudu odzwyczajają się od wchłaniania publikowanych tu informacji i trudno mieć im to za złe. Tak samo odzwyczają się od konsumpcji innych treści, choć pośrednikom, którzy je wpuszczają do sieci może się to nie mieścić w głowie. Przypomnę tylko, a dowiedziałem się o tym niedawno, że głód kokainowy mija ponoć po sześciu dniach. A cóż tu mówić dopiero o głodzie dotyczącym jakichś pisanych kawałków, w wątpliwej intencji i z takim sobie opanowaniem warsztatu.

W jaki sposób próbuje się zachować narkotyczne właściwości treści? Zanim powiem zaznaczę, że dotyczy to zawsze treści propagandowych, to znaczy emitowanych z intencją fałszywą. Ona jest fałszywa także wobec bohaterów tych treści, czego oni przeważnie nie rozumieją. Narkotyczne zaś właściwości utrzymywane są – z idiotyczną wiarą – poprzez upraszczanie. Niestety nie można upraszczać w nieskończoność, bo na końcu tego procesu zawsze znajduje się wyraz dupa i jakieś głupie miny. To też było ćwiczone, a teledyski braci Figo Fagot biły rekordy popularności.

Próbuje się więc – razem z procesem upraszczania – poddawać treść procesowi uszlachetniania. I tu rozpościera się przed moderatorami propagandy cała paleta możliwości, którą tanie kino wypracowało w ostatnich 50 latach. Ilość formatów jest spora, ale czas pokazuje, że tylko niektóre działają, a i te muszą – jak sama treść – ulegać uproszczeniom. To nie jest konieczność, jak się wydaje wielu ludziom, ale pokusa. I to właśnie najtrudniej zrozumieć.

I tak, jak już wystygną emocje związane z demaskacjami Powstania Warszawskiego, trzeba sobie zrobić koniecznie zdjęcie z siekierą na tle stosu porąbanego i ułożonego stosu drewna. Żeby było wiadomo jakim wartościom hołduje autor powstańczych demaskacji.

Jeśli uporczywie nie chce wybuchnąć zapowiadana z wielką powagą i znajomością rzeczy wojna, wtedy trzeba przyjąć rolę adwokata zatroskanego o publiczne pieniądze, które rząd marnuje wydając je na niepotrzebne, militarne zabawki.

Jeśli chrześcijanie zbyt niemrawo reagują na doniesienia o nadchodzącej nawale islamskiej, które grzeją media w związku z sytuacją na granicy, trzeba podnieść znaczenie męskich stowarzyszeń udających zakony rycerskie. Dziś trafiłem na wywiad z panem, który wykorzystuje w promocji wszystkie chyba ograne już formaty, mające przekonać młodzież do tego, że Kościół nie jest dla mięczaków. Mamy więc osiedle z wielkiej płyty, sieroctwo, patologię podwórkową, narkotyki, upadek, widowiskowe podniesienie się z niego, upokorzenia związane z niezrozumieniem przez rówieśników drogi do Chrystusa, egzorcyzmy i wreszcie legion żołnierzy Chrystusa, którzy nie są agresywni, choć mogliby być, ale modlą się gorąco. No i zachęcają do tego innych. Nie rozumiem jednak po co opowiadają o tym wszystkim w mediach. Zachowanie to nie ma charakteru misji, ale charakter werbunku. Jeśli zaś ktoś werbuje kogoś do formacji wyglądającej z wierzchu jak bojówka, a zajmującej się wyłącznie modlitwą, to znaczy że nie zrozumiał mechanizmów jakie rządzą religijnymi formacjami, albo ma nieczyste intencje. Zakładam, że w grę wchodzi ten pierwszy wariant. Żołnierze Chrystusa bowiem już zostali oskarżeni o to, że mają bojowe różańce, służące to zadawania razów niczym bicz Indiany Jonesa. A jeszcze nie wykonali żadnego gwałtownego ruchu, a gdzie mówić o agresji. Ktoś tych ludzi sformatował pod sztancę, a teraz zaczyna ich kopać po kostkach, oni zaś muszą tłumaczyć się w mediach, że nie są wielbłądami, używając przy tym spreparowanych argumentów – osiedle z wielkiej płyty, doświadczenia patologiczne, nawrócenie, egzorcyzmy, ostracyzm środowiska, wreszcie modlitwa i utrwalenie wiary. To oczywiście nikogo do niczego nie przekonuje, albowiem przeciwnik uzyskał już rzecz najważniejszą. Skłonił tych ludzi do składania wyjaśnień w mediach. Oni zaś nie mogą go skłonić do składania wyjaśnień w sądzie. Tutaj tkwi pierwsza strategiczna pułapka wynikająca z odrzucenia poszukiwań, a przyjęcia zasady formatowania. I nie mówcie mi, że ci biedni chłopcy czegoś poszukują. Jeśli im się tak przez moment zdawało, to bardzo szybko to znaleźli i teraz już tylko drżą, w oczekiwaniu na pierwszą próbę ogniową. Jak ona się zakończy wszyscy dobrze wiemy.

Czy takich przykładów – formatowania dużych grup za pomocą uproszczonej treści – jest więcej? Zapewne. Nie będę ich tu wskazywał i opisywał. Chcę tylko wyraźnie powiedzieć, że upraszczanie i formatowanie dotyczy zawsze treści jednoznacznie kojarzących się z dobrem, szlachetnością i dynamiczną postawą wobec przeciwności. Celem zaś jest wyszydzenie takich zachowań i wskazanie ich jako nagannych. Wobec takie formuły, najgorzej wypadają ci, którzy dokonują autoformatowania i siebie samych stawiają w centrum dystrybucji treści uproszczonych. Nie ma potrzeby wymieniać nazwisk tych osób, wszyscy wiemy o kogo chodzi. Trzeba po staremu zająć się poszukiwaniami.

  5 komentarzy do “O formatach, upraszczaniu i poszukiwaniach”

  1. W Nowym Roku nadziei i optymizmu.

  2. Kiedyś ludziom wydawało się, że każdy może pisać, bo ma talent, teraz wydaje się im , że każdy może gadać, bo może…

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.