mar 242021
 

Wczoraj przeżyłem poważne załamanie nerwowe. W zasadzie do dziś nie mogę dojść do siebie. Oglądałem sobie wieczorem, dla odmóżdżenia serial zatytułowany Technicy-Magicy, który ma w sobie coś, czego już w zasadzie w żadnych serialach nie pokazują. I jest wcale zabawny, ale tylko wtedy jeśli zaczniemy go interpretować według pewnego klucza. Chodzi o to, że w pewnej korporacji, na samym dnie biurowca pracuje dwóch komputerowych świrów. Jeden czarny z zespołem Aspergera, a drugi biały, niewydolny emocjonalnie. Dokładają im, jako szefową, rudą wariatkę, która śmieje się upiornie i próbuje awansować, choć wie, że to jest niemożliwe. Pomysł zasadza się na tym, że ci zesłani do piwnicy ludzie są przedmiotem drwin, albowiem robią wszystko na opak. Poza tym mają zaburzoną hierarchie wartości i my ich obserwujemy z poczuciem wyższości, aż do chwili, kiedy nie zorientujemy się, że na wyższych piętrach biurowca patologia jest jeszcze gorsza niż w tej piwnicy. Najgorsza zaś jest w gabinecie prezesa, który jest po prostu zboczeńcem-analfabetą podejrzanym o zamordowanie żony. W serialu, który zakończył się w roku 2008 jest mnóstwo seksistowskich żartów, czasem nawet dość inteligentnych, robią sobie jaja z pedałów i w ogóle z osób domagających się uwagi otoczenia. Oni bowiem – dwaj frustraci – nie potrzebują niczyjej uwagi. Chcą jedynie spokoju, by móc realizować swoje wariactwa. Nie wiem dlaczego serial został zdjęty, ale przypuszczam, że powodem była właśnie zmiana paradygmatów propagandowych w brytyjskiej telewizji. Żeby uratować jakoś bohaterów, których publiczność lubiła, nakręcono ostatni odcinek, zapowiedziany jako pierwszy odcinek piątej serii. Pokazują tam naganne zachowania dyskryminacyjne dwójki głównych bohaterów, to znaczy Rudej i irlandzkiego frustrata. Ona nęka bezdomnych oblewając ich kawą, a on szydzi z kurdupli. Potem ich czarny kolega, który jest całkowicie niekompatybilny z otoczeniem i zawsze dokonuje złych wyborów, tłumaczy im dlaczego źle robili. W ostatnim jednak odcinku zyskuje na pewności siebie i jego kontakty z otoczeniem stają się sensowniejsze, albowiem kupił sobie damskie spodnie, która są magicznym fetyszem.

Tłem do tych akcji są szyderstwa z mediów społecznościowych, które kształtują opinię – zamiast seriali oczywiście. Wszystko to dzieje się po to, by uratować konwencję i klimat, a jednocześnie zamknąć serial. To dobrze świadczy o producencie, albowiem jest on świadom tego, że oddaje cześć, nowemu fałszywemu bóstwu, które nie ma nic wspólnego z ludzką wrażliwością. Musi jednak zachować się przyzwoicie wobec swoich pracowników.

Co mnie tak zdołowało, zapytacie? Otóż w pewnym momencie Moss, czyli ten czarny, usiłuje zainteresować koleżeństwo, reklamą gier planszowych, którą sam nakręcił, razem ze swoimi kolegami nerdami, wyglądającymi jak zły sen rozbudzonej erotycznie piętnastolatki. Moss jest absolutnie najgorszy i nie pasuje do niczego. To zaś co proponuje to zwykle jakieś aspołeczne, kompletnie odjechane akcje. No i on w tym spocie reklamuje gry planszowe o kupcach tekstylnych z XVI wieku. To jest, według nowych trendów, które zatriumfowały w roku 2008 i które idą dziś od sukcesu do sukcesu, dno dna, w nowej hierarchii treści. Na samej zaś górze są oczywiście potrzeby bezdomnych, których nie wolno oblewać kawą, nawet przez przypadek i ambicje karłów usiłujących doskoczyć do ekspresu z kawą.

Wszystko czym się tu zajmujemy nadaje się tylko do przerobienia na planszówki, które mogą być jedynie naśladownictwem tych wyszydzonych w ostatnim odcinku serialu Technicy-Magicy. Na nic więcej nie możemy liczyć. Nie robimy też niczego oryginalnego. Nikt tego nie zrozumie, a nawet jeśli, to uzna, że w nowym świecie, promującym nowe postawy i nowej relacje te brednie nie będą mu do niczego potrzebne. Z takimi myślami wczoraj zasnąłem. Zło zatriumfowało i zagrało nam na nosie, a my nie możemy nawet z niego zadrwić, bo pierwszym wrogiem złego jest ironia. I ją należy wygumkować przede wszystkim. Nie można pokazywać, że na górze jest gorzej niż na dole, a prezes korporacji to zboczuch i analfabeta. Nawet jeśli jest śmieszny. Ludzie zaś powinni poświęcać czas na rozwijanie umiejętności społecznych przez komunikatory, bo do tego są przeznaczeni. To zaś oznacza, że muszą brać udział w grupach wsparcia dla karłów i żebraków, którym pomyliły się ambicje z możliwościami. I do tego, zdaje się chciał nas także przekonać Ikonowicz w wywiadzie z Moniką J.

A teraz, jak w starych dobrych sitcomach, bez cienia uśmiechu na twarzy, niczym Moss w tym serialu, połączę to wszystko z Brunonem Schulzem. Było trochę inaczej niż wczoraj napisałem. List do Manna był późny, ale co innego wysuwa się na plan pierwszy. Schulz zjawił się w Warszawie już w roku 1922, kiedy jeszcze istniało ministerstwo kultury, zarządzane przez Przesmyckiego i chciał w Zachęcie wystawić swoje grafiki ze zbioru Xięga bałwochwalcza. Oczywiście spuszczono go po drucie. Nikt się tym nie zainteresował, a przynajmniej nikt nie wyraził tego zainteresowania wprost. W tym samym czasie Schulz próbował zainteresować stolicę swoimi opowiadaniami. Także bez skutku. No, ale w 1925 zjawia się w Polsce Kazimierz Truchanowski, który – o czym dowiedziałem się wczoraj – było dobrym znajomym Zygmunta Kisielewskiego, ojca Stefana Kisielewskiego, zwanego Kisielem. Jak ktoś jest dobrym znajomym Zygmunta K, to nie ma mowy, żeby nie rozumiał wyrazu loża. Ja tylko przypomnę, że w III tomie Baśni socjalistycznej znajduje się artykuł napisany przez Zygmunta Kisielewskiego, oskarżający prawicę o zorganizowanie zamachu na Narutowicza. Bardzo pouczający jako metoda, zupełnie podobnych do treści zawartych w ostatnim odcinku serialu Technicy-Magicy.

Wygląda więc na to, że Schulz został zauważony, ale nie było ani jednego powodu, by dać mu tak zwaną szansę. W stolicy bowiem jest tak, a sytuacja ta nie zmieniła się do dziś, że nikt tu nie korzysta z okazji, wszyscy oglądają się na siebie oczekując, że wystąpi ktoś godniejszy i mocą swojego autorytetu przejmie projekty proponowane przez przybyszów z prowincji. To powoduje, że Warszawa jest w istocie miastem bardzo prowincjonalnym i niewydolnym propagandowo. To znaczy nie ma żadnej motywacji, by się nią interesować. Poza bardzo prymitywnymi rzecz jasna dotyczącymi tak zwanych karier.

Skoro zauważono Schulza, to, podobnie jak to ma miejsce dzisiaj, pojawiła się potrzeba zastąpienia tego Schulza kimś godniejszym, środowiskowo lepiej umocowanym. No i padło na tego Truchanowskiego, który był przecież tylko urzędnikiem w Lasach Państwowych. No, ale widocznie miał to coś, jak powiedział klasyk. Sprawa by się zakończyła dla Schulza tragicznie, ale zrozumiał on w porę, że tylko koła bliskie Belwederowi mogą go uratować. No i zainwestował w Nałkowską. Dzięki temu pozostał w pamięci ludzi i nie zmiotła go poprawność polityczno-ideologiczna tamtego czasu. Poprawność, która jest zawsze fałszywa i działa podstępnie. I tylko niektórzy ludzie, w bardzo ściśle określonych okolicznościach, dostają jakąś szansę, kiedy zaczyna ona swoje panowanie. Tacy ludzie, jak aktorzy z opisanego tu serialu. Nikt ich, mimo ewidentnej krzywdy, nie potraktował szczególnie źle. U nas w takiej sytuacji, pod stopami ludzi, którzy nie rozumieją nowych czasów otwiera się czarcia zapadka. I giną oni w niepamięci.

Można nawet rzec, że Schulz w jakiś tam sposób tę poprawność ujarzmił, no, ale okazało się to, na dłuższą metę, pardon, gówno warte. I życia mu nie uratowało. Zygmunt Kisielewski zmarł w roku 1942, tak jak Schulz, tyle że na wiosnę. Docent wiki nie wspomina słowem o jego synu Stefanie, ciekawe czemu. Truchanowski zaś, którego Zygmunt jeszcze przed wojną namawiał na pisanie pamiętników, o czym dowiedziałem się wczoraj, albowiem jeden z czytelników podesłał mi stosowne wycinki prasowe, został w roku 1947 gwiazdą literackiego firmamentu. Przygasła nieco ta gwiazda, kiedy zarządzanie literaturą przejęli Ważyk z Jastrunem, ale potem na nowo rozbłysła. Oni bowiem nie rozumieli wyrazu loża, tak jak należy, a całą swoją nadzieję pokładali w Stalinie. Byli jeszcze zabawniejsi niż Moss i Roy z serialu Technicy-Magicy.

  12 komentarzy do “O hierarchizowaniu treści za pomocą głupich sitcomów i nie tylko”

  1. Dzień dobry. „Po co nam czytać, co jakieś kłamcy napisały?” Ten cytat, czasem używany także przez Pana, najlepiej podsumowuje mój stosunek do poruszanych powyżej utworów i autorów. Tak żem czuł – jak mówi młodzież – zawsze w sumie, tylko mi Pan dobrą frazę podrzucił, za co dziękuję.  A „Technicy Magicy” są jednak moim zdaniem za mocno odrealnieni. Demaskują się dzięki temu, mówiąc nie wprost, że oczywiście nie ma takich korporacji, ale takie mechanizmy są, gdzieś, najpewniej w mediach i okolicach. Przeciętny człowiek z trudem się może bronić. No ale zawsze może wyłączyć i poczytać o XVI-wiecznym handlu tekstyliami. Jeszcze może, ale pozory muszą być zachowane, więc jestem względnym optymistą.

  2. Ja też, ale wczoraj miałem kryzys

  3. Kupcy tekstylni XVI w. . . . ten scenarzysta zagląda tu czasem?  Ale tak poważnie, to trochę nie rozumiem, czemu o tym mówią? Sam fakt mówienia o kupcach tekstylnych przypomina o ich istnieniu, a po co to komu? To trochę tak, jakby czuli się całkowicie bezkarni.

  4. Chyba uważają, że to rzeczywiście jest dno, dna…no i są bezkarni. Może zwinęli ich za coś, co próbowali przykryć tymi kupcami? Kto to może wiedzieć?

  5. A ja myślę, że to taki mechanizm psychologiczny właściwy przestępcom. Otóż oni obsesyjnie myślą o rzeczach, o których nie mogą mówić, a nawet je zwalczają czy zakłamują. I tylko czasem wymknie im się niemal podświadomie taki lapsus. Mogli wybrać sto innych rzeczy, ale palnęli to. Czyli jesteśmy na dobrej drodze.

  6. Truchanowski na brak przyjaciół chyba nie narzekał, tłumaczył razem z Krzysztofem Radziwiłłem ” Zamek” Kafki. To on ratował  Schulza, przygotował dla niego mieszkanie. 

  7. Dobra droga – to fakt. Takie drogowskazy, które na kreskówkach zły bohater zawsze przekręca w dokładnie przeciwną stronę.

  8. Rysunek dwóch projektantów wnętrz bliskich załamania nerwowego, po porównaniu otaczających ich wnętrz z Renesansem, nie jest moim pomysłem, lecz ilustracją, którą podsunął mi Jacob Burckhardt, o którym niedawno pisał Coryllus. To on powiązał Renesans z alienacją i rozczarowaniem „nowoczesnego” człowieka. Sam przeżył wielkie rozczarowanie, gdy zwolniono go w 1853 roku z wykładów w jego rodzimej Bazylei. Nigdy się z tego nie otrząsnął.

    Co do artystów Miró i Muncha, to jak najbardziej przeszli oni załamania nerwowe, co można odczytać z ich twórczości.

    Natomiast żaden z nich nie miał takiej rudej z zielonymi oczami jak ja. Kiedyś zamieszczę zdjęcie jak całujemy się w pozycji „dentystycznej” czyli nosami. Ma już dużo ponad 100 lat, więc czuję się rozgrzeszony, zwłaszcza, że to ona zaczyna. A chwilowo umieściłem ją w moim tu awatarze.

  9. pasowałaby do strajku kobiet

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.