Na początek przypomnę może, że tylko do 9 lipca można będzie wykupić prenumeratę kwartalnika Szkoła Nawigatorów. Wycofałem także już ze sklepu książkę Wojciecha Zaleskiego „Tysiąc lat naszej wspólnoty”. Nakład się wyczerpał. To nic jednak, okazuje się, że są na świecie ważne i ciekawe książki, o których nikt nie mówi lub mówi mało. Zanim przejdę do omówienia jednej z nich, chcę podkreślić co następuje – jeśli ktokolwiek z pośredników zgłosi się do mnie po książki, dostanie taki rabat, jak zwyczajowo daję, czyli 30 procent, a potem będzie te książki sprzedawał poniżej ich ceny w naszym sklepie, zostanie skreślony z listy współpracowników. Już to ćwiczyliśmy. Nie będzie pobłażania dla wojen cenowych. Ja nie mam przymusu opróżniania magazynu, bo on się i tak opróżnia sam.
Teraz do rzeczy. Jadę dziś do Michała, żeby zrobić wywiad z Markiem Budziszem, autorem książki „Koniec rosyjskiej Ameryki”. Dziś właśnie dostałem dużą partię tego tytułu i umieszczę ją w naszym sklepie jak wrócę. To jest książka z gatunku doskonałych. Tak dobrego, klarownego, jasnego i pisanego z właściwej perspektywy wykładu o polityce globalnej mocarstw w XIX wieku nie przeczytałem nigdy. Książka została wydana w zeszłym roku, ja się o jej istnieniu dowiedziałem tydzień temu i od razu zacząłem negocjować sprzedaż większej ilości z wydawcą. Do autora zaś napisałem list z prośbą o wywiad. Dziś ten wywiad zrobimy. Nie może być proszę Państwa tak, że ważne, ciekawe i potrzebne książki są promowane i sprzedawane przez idiotów, którzy znają tylko jeden sposób na sprzedaż – obniżka ceny. U mnie ta książka będzie droższa niż u innych sprzedawców, ale ja sobie z tego nic nie robię. Taki mam, prawda, styl…Dlaczego ta książka jest ważna? Sprzedaż Alaski jest w niej tylko pretekstem do omówienia zagadnień polityki globalnej, Marek Budzisz, z niezwykłą przejrzystością wykłada nam na stół znaczone, polityczne karty i dzięki niemu widzimy jak było. To jest to co kochamy najbardziej. Budzisz lekko i sprawnie łączy kwestie bałkańskie z kwestią podziału hiszpańskiego imperium kolonialnego, bo obydwa te obszary zależą od siebie na płaszczyźnie wielkiej polityki prowadzonej przez Rosję. Budzisz nawet nie próbuje przemawiać do nas znanym z prawicowej publicystyki językiem lokalnych kacyków, wymądrzających się na tematy okołopowstaniowe. On pisze wprost, że powstania w Polsce to element polityki Londynu wobec Petersburga, który miał ów Petersburg skłonić do – pardon – odchrzanienia się od spraw Ameryki Południowej. Ten sposób stawiania spraw jest być może powodem, dla którego nie słyszeliśmy o żadnej dyskusji na temat tej ważnej książki i treści w niej zawartych. Być może są też inne powody jej zamilczania, których nie znamy. Ja tu nie podejrzewam jakiegoś wielkiego spisku, myślę, że tych książek z grantów produkuje się tyle, że wydawcy uważają samo ukazanie się tytułu za rzecz wystarczającą. Uważają też pewnie, że żadna dodatkowa promocja nie jest potrzebna. Im być może nie, mnie tak i dlatego będziemy o tej książce dyskutować jeszcze długo. W zasadzie wszystkie sprawy kluczowe są tu wyjaśnione i nie ma już potrzeby ekscytować się tym, czy branka w Królestwie była sprowokowana, a jeśli tak to przez kogo. Czy wielki książę Konstanty był przyjazny Polakom czy nie. Mówimy o tym drugim Konstantym z powstania styczniowego. Był to przede wszystkim człowiek domagający się rozbudowy floty cesarskiej i jej stałej obecności na Oceanie Spokojnym, jego zaś wyorbitowanie z polityki dokonane zostało z inspiracji Brytyjczyków, którzy najmniej na całym świecie życzyli sobie powiększenia rosyjskiej floty. Jak poczytamy o wsparciu jakiego Rosja udzielała USA w początku XIX wieku to miny nam się trochę wydłużą, jak przejdziemy do kwestii dotyczących lat późniejszych będzie jeszcze gorzej. Wszystko w XIX wieku było funkcją działań trzech mocarstw – Rosji, USA i Wielkiej Brytanii, z tyłu trzymały się Francja, Austria i upadająca Hiszpania. To w jaki sposób pojawienie się Stanów Zjednoczonych zmieniło globalne bieguny polityczne i wpłynęło na zagładę Polski i jej unieważnienie, jest tu omówione dość dokładnie. Wszystkie nasze najczarniejsze podejrzenia nabierają kształtów i stają się namacalne. Bez Rosji USA nie przetrwałyby. Tak, jak to już tu kiedyś pisaliśmy – wojna pomiędzy koloniami a Koroną nigdy się nie skończyła. Ona trwa nadal.
Marek Budzisz przywołuje w swojej książce kwestie tak zaskakujące dziś, a podnoszone już w XIX wieku, że niektórym może zabraknąć tchu. Oto Rosjanie obawiali się, że na Syberii może pojawić się fala osadników z Ameryki, który z czasem oderwą tę prowincję od Moskwy. Ciekawe czy dziś nikt nie żywi takich obaw? Dziś co prawda nie ma osadników, a USA wytraciły impet, ale za to mamy inne możliwości wpływania na sytuację na Dalekim Wschodzie.
Kiedy zacząłem czytać tę książkę do głowy przyszło mi jedno literackie porównanie – poskromienie złośnicy. Z tym, że złośnicą nie jest tu Rosja, a Wielka Brytania, z którą Stany popierane przez Petersburg toczą uporczywą wojnę na wyniszczenie. Z wojny tej Brytania wychodzi w końcu zwycięsko, ale to już nie jest przedmiotem książki Marka Budzisza, to zwycięstwo już widać, a będzie je niebawem widać jeszcze wyraźniej. Toyah, po ślubie księcia Harry’ego, zadzwonił tu i powiedział, że odnalazł gdzieś opinię następującą – dzieci pary książęcej będą miały obywatelstwo amerykańskie, będą także mogły startować w wyborach prezydenckich. Dość łatwo wyobrazić sobie prezydenta z domu panującego, który po prostu, decyzją większości w senacie przyłącza kolonie na powrót do Korony. Że co? Że nieprawdopodobne? W połowie XIX wieku Rosjanie mieli placówkę w Kalifornii – Fort Ross. Ktoś myślał wtedy o jakiejś rewolucji październikowej? O komunistach? O gułagach i obozach pracy? Nikt. Wszyscy myśleli tylko o przyszłym raju, w którym będą żyć, kiedy już uda się skolonizować wszystkie amerykańskie pustki. Pół wieku później nie było już Rosji. To dość krótki czas, nie sądzicie?
Alaska należała do Rosji i została sprzedana Amerykanom po to, by zagrać na nosie Wielkiej Brytanii i za uzyskane pieniądze rozbudować cesarską flotę. W roku 1863 dwie rosyjskie eskadry wpłynęły do dwóch amerykańskich portów – jedna do Nowego Jorku, druga do San Francisco. Jak w takich warunkach można było myśleć o powodzeniu powstania styczniowego? I w ogóle o jego rozpoczęciu? Z książki Budzisza dowiadujemy się jednego – jeśli nie zaczniemy myśleć i mówić językiem polityki globalnej będzie po nas. Wszyscy lokalni kacykowie, szyjący jakieś płaszcze z trawy na okoliczność własnej koronacji, która im daje władze nad obszarem wielkości stanu Nowy Meksyk muszą to zrozumieć. Musimy znać język uniwersalny i język ten musi opisywać politykę robioną na piętrach najwyższych. No, ale do rozmowy w takim języku potrzeba odwagi. Czy kogoś w Polsce na nią stać? To się okaże w najbliższych latach.
Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl, książka znajdzie się w sklepie po południu.
Na mojej dzielni, taki typ ma określenie „cwaniak z miodem w uszach” , on nie jest idiota, bo każdy nawet głupi swój rozum ma. Taki typ myśli że otoczenie to „frajer”.
(frajer – cyt za Sergiuszem Piaseckim – osobnik nieświadom tego że jest upatrzony na ofiarę rabunku)
„On pisze wprost, że powstania w Polsce to element polityki Londynu wobec Petersburga, który miał ów Petersburg skłonić do – pardon – odchrzanienia się od spraw Ameryki Południowej.”
Genialne, po trzykroć ge-nial-ne. Od zawsze czułem, że komuś konsekwentnie zależy na takiej tresurze Polaków, by na pierwsze skinienie, tj. na pierwsze lepsze hasło z gatunku BHO, rzucone w wybranym przez kogoś momencie, Polacy stawali na baczność… raz pretekstem jest to Ameryka Południowa, innym razem strach przed rozrostem Niemiec w Europie, a jeszcze innym – jakieś insze Pernambuko. Tak właśnie nas robią w bambuko. Najlepszą receptą na rozwój, tj. na wyrośnięcie z narodowych majtek, jest uświadomienie sobie, jak mało istotnym pretekstem w gierkach graczy globalnych jest ponoszona przez nas ofiara.
Oczywiście czynne zaangażowanie w bieg dziejów, w odpowiednim momencie i w odpowiedni sposób, jak najbardziej ma sens, jak pokazało nam choćby powstanie wielkopolskie. Ale musi to być zaangażowanie mądre, do głębi przemyślane i sprzężone z przetasowaniami globalnymi, a nie hurraoptymistycznie-naiwne, czytaj: głuptakowate. Śpiewanie z pełnej piersi rubasznych przyśpiewek w katedrze tuż po ślubie (coś, czego nie wypada robić nikomu), już kilka godzin później, po otrzepinach, jest jak najbardziej na miejscu. Ba, jest nawet pożądane, jak publicznie manifestowana radość po wygraniu mundialu.
oczywiście miały być „oczepiny” – kurcze, brak funkcji umożliwiającej usuwanie/postedycję komentarzy to swoisty aparat fotograficzny, uwieczniający automatycznie deficyty ortografii… a w sumie i dobrze.
jeszcze gdzieś w literaturze była wspomniana powiedzmy anegdota taka oto, że car otrzymuje list od Lincolna (?) i domyśla się że w środku jest od tegoż prezydenta prośba o pomoc militarną i car wie bez otwierania listu że musi pomóc. I pomaga, wysyła flotę.
Jak to ujal sw. Benedykt:roztropnosc jest matka wszelkich cnot.A ewangelii Mateusza:badzcie przezorni jak weze.Jak się tego nie nauczymy jako narod to cytując klasyka wyginiemy jak dinozaury.A Londyn trzyma nad nami protektorat i przy każdej probie wyrwania się z tego bagna zsyła nam roznych gangsterow, przykłady: tzw,. powstanie Chmielniuckiego potop szwedzko rosyjski.
cd. …. traktat 3 Czarnych Orłów, zabory, powstania, najazd Hitlera, powstanie warszawskie, oddanie nas w sferę wpływu komunizmu (potem 45 lat przerwy, dzięki czemu Wyszyńskiemu udało się trochę rozsądku Polakom przywrócić), a po 89 r. coraz większe wpływy medialne za czasów postkomunizmu w celu uczynienia z nas bezkształtnej mazi podatnej na propagandę…
Drogi Coryllusie, to działa w dwie strony! Potomkowie księcia Harrego, obywatele amerykańscy, nabędą prawa do tronu UK. Parę nagłych zgonów w rodzinie królewskiej o USA przejmują Koronę i Commonwealth.
może zacząć od Batorego, który nie zgodził się na propozycje Londyniszcza.
może zacząć od Batorego, który nie zgodził sie na propozycje Londyniszcza
Russian-American Company – wydry i romans
Księżna Helena Gagarina, żona ostatniego gubernatora Fortu Ross Aleksandra Rotczewa przyjęła w gościnę hrabinę Natalię Iwanow, która miała nadzieję odnaleźć swego narzeczonego Księcia Aleksego Michałowa. Książę był skazańcem, któremu Syberię zamieniono dwa lata wcześniej na Fort Ross, ale słuch o nim zaginął. Moja ilustracja przedstawia moment, gdy do modlącej się hrabiny zbliża się z wahaniem jej narzeczony. Z wahaniem, bo nie był już tym samym księciem z bajki.
Ale proszę zwrócić uwagę kiedy to się zaczęło, czasy napoleońskie to zasiedlanie tych prawie pustych zaoceanicznych terenów.
A ktoś bardzo miły zamienił księciu miejsce pobytu z Syberii na Californię, nie był ten skazany książę taki zupełnie „od macochy”.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.