sie 032021
 

Zanim zacznę pisać o samej książce, słów kilka w ogóle o tym, czym ona jest. Pojawiło się bowiem wielu nowych czytelników, którzy nie pamiętają pierwszego wydania Kredytu i wojny. Jest to książka o herezji katarskiej i jej późniejszych zastosowaniach, właściwie do czasów współczesnych. Są bowiem tacy, którzy wprost piszą, że kataryzm to new age. Dlaczego ja się w ogóle tym zająłem? Pisałem już sto razy, ale nie zaszkodzi powtórzyć. Dawno, dawno temu, kiedy kupowałem mnóstwo książek do czytania, w księgarniach, pojawiła się seria powieści historycznych o czasach krucjat zatytułowana Turnieje boże. Ona jest do dziś wznawiana. Przeczytałem to i jako osiemnastolatek byłem pod wielkim wrażeniem, zarówno tekstu jak i postaci. W miarę jak się starzałem, docierały do mnie pewne sprawy, które już ze mną zostały na zawsze. Przede wszystkim zrozumiałem, że postaci z epoki, interpretowanych wyłącznie poprzez wydarzenia, w których brały udział, nie zepsuje żaden autor. Nawet bardzo słaby. Po drugie zrozumiałem, ale bardzo późno, że cała ta historia żyje nadal, albowiem jest komuś do czegoś potrzebna.

Długo nie mogłem zabrać się za pisanie II tomu Kredytu i wojny. Nie jest bowiem  łatwo opisać to wszystko inaczej niż całe rzesze autorów wcześniej zabierających się za te tematy. Potrzebowałem jakiej ekstra inspiracji, która całkowicie zmieni optykę i umożliwi inne rozłożenie akcentów w całej historii krucjat przełomu XII i XIII wieku – od upadku Jerozolimy do krucjaty dziecięcej. I znalazłem. Nawet  bardzo łatwo. Oto w trójkącie pomiędzy Albi, Carcassone i Tuluzą, na terenie trzech największych heretyckich biskupstw istniały największe w Europie uprawy urzetu barwierskiego. W swoich tekstach przez ostatnie pół roku coś tam wspominałem o kolorach, tekst o urzecie ukazał się w nawigatorze tekstylnym, ale nikt na szczęcie do dziś niczego nie skojarzył. Jeszcze lepiej poczułem się kiedy w książkach Michela Pastoureau, które są cholernie drogie i podstępne, tak to chyba należy określić, ale bardzo ważne, znalazłem kategoryczne zaprzeczenie tej informacji. Pastoureau, który nie musi tego przecież pisać, bo ma do opisania setkę innych, ciekawszych problemów, kategorycznie stwierdza, że uprawy urzetu na Południu rzeczywiście były, ale dopiero w XIV wieku, kiedy Anglicy zniszczyli plantacje w Pikardii. Proszę Państwa, nawet siedząc w Grodzisku Mazowieckim i będąc zdanym na łaskę osób „posiadających język” francuski, można dotrzeć do dokumentów wskazujących, że urzet uprawiany był między Tuluzą, Albi i Carcassone, dużo wcześniej. Jeśli się to połączy z całym wykładam Michela Pastoureau, który pisze, w swojej książce Niebieski. Historia koloru, że Europa nie używała koloru niebieskiego w farbiarstwie w zasadzie do połowy XIII wieku, wszystko staje się jasne. Jeśli do tego przypomnimy sobie ciemnogranatowe albo czarne stroje katarskich doskonałych, ciemnogranatowe stroje Beduinów i Berberów, a także listy braci Majmonidesów, z których jeden zatonął wioząc ładunek indygo, będzie jeszcze jaśniejsze. Jasne jest w zasadzie wszystko. Poza tym gwałtownym zaprzeczaniem wielkiego uczonego, który przecież nie łączy herezji z kolorem, bo nikt tego nie robi i nie ma to żadnej wagi. Wręcz nie jest argumentem. Kolor to kolor, a doktryna to doktryna. Trudno jednak nie uznać, mając świadomość, że istnieją kwity świadczące o tym, że kupcy z Tuluzy płacili cło za urzet już w XI wieku, że jednak herezja ma ścisły związek z produkcją barwnika. Inaczej nie byłoby jej w największych heretyckich biskupstwach.

Jeśli więc do połowy wieku XIII na Południu trwa wojna przeciwko albigensom, to znaczy, że jest to wojna o te plantacje. Urzet był najważniejszą, przemysłową rośliną średniowiecznej Europy. Barwy zaś niebieskie, które dwór francuski i korona przyjęły jako swoje w czasach Ludwika Świętego, z pewnością wiążą się z przejęciem jego plantacji na południu i rozwinięciem własnych – w Pikardii i w Szampanii. Z tym, że słowo „własne” należy wziąć w cudzysłów. Pomyślcie teraz o całym kulcie maryjnym i zwróćcie uwagę, że na przykład na obrazie znanym jako Pieta z Tubądzina, matka Boża ma szaty w kolorze ni to czerni ni to ciemnej zieleni. No i w ogóle przejrzycie pod tym kątem średniowieczne malowidła. Od jakiego momenty Maryja, odziana jest w niebieskie szaty? To jest tradycja bardzo późna. Przyczyną zaś była zapewne nie tylko monopolizacja i reglamentacja handlu barwnikiem.

Gdzieś tak w połowie książki zacząłem się zastanawiać czy w trójkącie Albi, Carcassone, Tuluza rzeczywiście uprawiano ten urzet. Naszła mnie bowiem myśl, a potwierdził to jeden z polskich badaczy zajmujących się historią uprawy roślin barwierskich, że mogło to być po prostu indygo. Całe zaś południe było nie tylko eksperymentem doktrynalnym, ale także hodowlanym. To się nikomu pewnie nie pomieści w głowie, albowiem wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do różnych średniowiecznych stylizacji literacko filmowych, w których nie ma miejsca na takie głupstwa, jak wielkoobszarowe uprawy roślin przemysłowych.  Ja jednak będę się upierał, że tak było.

Urzet wymaga wielu bardzo zabiegów, jego uprawa to całoroczna praca na rzesz wyspecjalizowanych robotników, którzy nie mogą się oddalać z plantacji. Są bowiem jej najważniejszą częścią i posiadają wiedzę, którą chętnie przejmie ktoś inny, jakiś nowy plantator. Zbiorów dokonuje się cztery razy do roku, pracy z przygotowaniem półproduktu, czyli tak zwanych, w północnej Francji, pasteli – ciemno granatowych kulek przypominających duże śliwki – jest masa. Ceny zaś pasteli są bardzo wysokie. To jest produkt strategiczny, do połowy XIII wieku, wobec braku zainteresowania Europy sprzedawany w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Oczywiście jest indygo i ono jest sprowadzane masowo, ale to się wiąże z ryzykiem. Bez trudu znajdziecie informacje, że katedry w Amiens i w Erfurcie zostały zbudowane przez handlarzy urzetem. Michel Pastoureau powątpiewa w te rewelacje, ale wszyscy inni piszący o urzecie i indygo zamieszczają ochoczo zdjęcie rzeźby z portalu katedry w Amiens, gdzie widać dwóch kupców urzetowych z całym workiem pasteli.

Prócz Langwedocji i Pikardii urzet uprawiany był jeszcze w innych miejscach. Zawsze były to zwarte i połączone obszary, a nie rozproszone poletka. Było to coś w rodzaju PGR-ów. Wręcz tępiono próby założenia przydomowych upraw tej rośliny. Do najważniejszych  należały Liguria i okolice Genui oraz Turyngia, z Erfurtem i górującym nad całą okolicą zamkiem w Wartburgu. Tak, tak, to jest ten sam zamek, w którym ukrył się przed prześladowaniami Marcin Luter. Zapewne, patrząc przez okno swojej komnaty, mógł podziwiać całe łany żółto kwitnącego urzetu. Wcześniej zaś odbywały się tam turnieje minnesingerów.

Pierwsza wzmianka o urzecie w Turyngii pochodzi z roku 1250. Co nie znaczy, że nie było go tam wcześniej. Był i zaprowadzony został zapewne w okolicznościach szczególnych. Od czasów Karolingów bowiem urzet ściągany był na zachód i południe, z pominięciem ośrodków chrześcijańskich, ze Śląska. Centrum śląskiego urzetu była Świdnica. Później, kiedy chrześcijańska Europa zaabsorbowała błękit, plantacje urzetu na Śląsku są rzadkością, a cała produkcja przeniesiona została do Turyngii.

Na dziś to tyle, bo nie chcę Państwu psuć zabawy. Konsekwencje jednak tego co tu wskazałem są wstrząsające i w zasadzie każde ważne wydarzenie z epoki można opisać, wiążąc je z uprawą urzetu.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

  14 komentarzy do “O kłamstwach założycielskich dewastujących optykę”

  1. Dzień dobry. No i znowu okazało się, że wszystkie drogi prowadzą… na Śląsk. 🙂

    Co zaś do kłamstw, tak powszechnych i wszechobecnych, to istotnie, niektóre mają charakter założycielski. To utrudnia życie, ale kiedy się już takie kłamstwo rozpozna, bywa ono użyteczne; wystarczy zrobić spis tych, którzy je powtarzają, demaskując w ten sposób organizację, która ma być wszak ukryta. Kiedyś gdzieś przeczytałem, że najbardziej zbliża ludzi wspólnie zrobione świństwo. To by tu pasowało…

  2. Bogactwo Śląska przed erą węgla musiało mieć swoje źródło.

  3. Można jeszcze dodać, że nie należy wierzyć w wiadomości niezdementowane

  4. Dziś przypada wspomnienie św. Lidii, patronki farbiarzy.
    Nie ma przypadków.

  5. „…Pastoureau, [..] pisze, w […] książce Niebieski. Historia koloru, że Europa nie używała koloru niebieskiego w farbiarstwie w zasadzie do połowy XIII wieku”.

    Naprawdę tak napisał!!!???

  6. Te pastele zwane także Cockaigne dały Langwedocji nazwę krainy obfitości. Nie jest jasne czy idylliczna kraina obfitości Land of Cockaigne wzięła swą nazwę od Langwedocji czy też Langwedocja zaczerpnęła z tradycji utopijnych.

  7. Gdyby udał się do Wrocławia,to zobaczyłby iluminowany rękopis Thomasa Cantipratensis (1201-1272), a w nim niebieskie szaty.

  8. No, ale to już było w czasie kiedy niebieskiego zaczęto używać. Ja mu wierzę. Jak ktoś trzyma łapę na produkcji i handlu barwnikiem, to może go dystrybuować jak chce

  9. Wytłumaczył też dlaczego miniatury w kodeksach się nie liczą. Polecam jego książkę o niebieskim, jest bardzo inspirująca

  10. Zwłaszcza jak nie chce płacić podatku VAT. Vat to po angielsku kadź m.in. barwierska.

  11. Tak, to kruszony lapis lazuli w kleju lub żółtku jajka z Badakhshanu, nie urzet. Pewna konfraternia z Florencji opanowała sposób czyszczenia tego pigmentu poprzez jego podgrzewanie, a następnie rozruszony – mieszano z woskiem wsadzano do ługu, otrzymywano czystą ultramarynę. Dziwne, że w średniowieczu ultramaryna jeszcze pojawiała się w rękopisach, malowidłach. Kilka wieków później wypchnął ją z rynku miedziany azuryt i smalta kobaltowa. Nawet u weneckich vendecolori sprzedawców pigmentów w XVIw., raczej ciężko ją znaleźć. Częściej kruszone, niebieskie szkło kobaltowe z Murano.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.