lip 032021
 

Na początek kilka słów niezobowiązującego wstępu. Oto wczoraj przed 22.00 odwiedziła nas policja kryminalna. Dwaj sympatyczni panowie pokazali w półmroku legitymację i zapytali czy adres coryllusavellana@wp.pl należy do któregoś z domowników. Nie powiem, wystraszyłem się. Po ostatnich przygodach z blokowaniem raportów sprzedaży i innych historiach, wszystko mogło się zdarzyć. Okazało się jednak, że policjanci mają teraz obowiązek informowania ludzi o zagrożeniach w cyberprzestrzeni. Nie wyjaśnili dlaczego, ale przypuszczam, że w związku z aferą Dworczyka. Poinstruowali mnie jak mam dbać o swoją skrzynkę pocztową, zostawili załącznik nr 1, poprosili od podpis i wyszli. Natychmiast zadzwoniłem do Wieśka, żeby mu o tym opowiedzieć i dowiedzieć się co on o tym myśli. On się zdrowo pośmiał, ale doradził, żebym zadzwonił na komendę i się upewnił kim byli ci panowie. Tak też zrobiłem. Nie wiem dlaczego policja postanowiła zadbać akurat o moje bezpieczeństwo w sieci, ale przypuszczam, że ilość zaglądających na nasze strony niejawnych funkcjonariuszy jest tak duża, że adres po prostu sam się wytypował.

No więc teraz jestem już pod ochroną. Kiedyś, nie wiem czy ktoś to jeszcze pamięta, byli tacy, co twierdzili, że Ebenezer Rojt sławny recenzent książek, który wie wszystko lepiej, to grupa niejawnych funkcjonariuszy. Tak z pewnością nie jest. Ja zaś wspominam o nim, albowiem okazało się, że bez wstydu zupełnie, usunął on ze swojej szyderczej recenzji II tomu Baśni, wyimki dotyczące samozapalających się pokładów węgla kamiennego. Był tam taki fragment zarzucający mi głęboką nieznajomość tematu, albowiem według Rojta podziemne złoża nie mogły płonąć same z siebie. No więc teraz już tego nie ma. Zostało to po cichutku usunięte. Interpretuję to, jako próbę skomunikowania się ze mną w sprawie jakiejś nowej recenzji, do którejś z książek Michała Radoryskiego. Widocznie Rojt znów nie ma czego włożyć do garnka. Niebawem Michał skończy II część przygód Zbigniewa Nienackiego, proszę o cierpliwość. Znów będzie pan mógł napisać recenzję.

Dla Was zaś mam całkiem świeży, bardzo ciekawy film dokumentalny z Wałbrzycha, który obrazuje z jaką łatwością może dojść do samozapłonu, nie tylko w złożach węgla, ale także na hałdach. Warto posłuchać i obejrzeć. https://www.youtube.com/watch?v=lY4E8MylWF0

Wczoraj udało mi się wreszcie skończyć ostatni rozdział II tomu Kredytu i wojny. Teraz najgorsze, czyli poprawianie i nanoszenie tych poprawek. Nie wiem kiedy będzie to gotowe, bo jest sezon urlopowy i trudno cokolwiek przewidzieć.

Dostaję coraz więcej maili z propozycjami współpracy recenzenckiej. Nie odpowiadam na nie, albowiem mam głęboką pewność, że żadne recenzje niczego nie sprzedadzą. No chyba, że będą to recenzje Ebenezera Rojta. Wtedy to co innego. Cała reszta nie nadaje się do niczego. Przy tak nieprawdopodobnej masie książek, jakie drukuje się codziennie, przy takim nieuporządkowaniu rynku, jakie mamy i tak roszczeniowych postawach autorów i recenzentów, którzy nie rozumieją, po co w ogóle piszą cokolwiek, można się jedynie od tego wszystkiego odsunąć. Dla własnego dobra i dla zabezpieczenia tej sprzedaży, która już jest.

Jak to już wielokrotnie pisałem, książkę może uratować tylko oryginalny, autorski format, ale tworzenie takiego formatu jest bardzo ryzykowne i wymaga dużej cierpliwości. Nikt bowiem nie rozumie po co to robić, skoro można, na przykład, napisać biografię Saladyna, albo jakiejś innej wybitnej postaci. Wtedy czytelnik zrozumie o co chodzi i nie będzie kłopotu ze sprzedażą. Otóż nie jest to prawda, albowiem czyniąc tak wkraczamy na obszar komunikacji obsługiwany przez kogoś innego, nad którym nie mamy kontroli. Książka taka zaś tonie w powodzi innych, identycznych prac, tak samo słabych i tak samo niczym się nie wyróżniających. Należy od tego uciekać i budować opartą na całkiem nowych paradygmatach komunikację z czytelnikiem. To się zawsze opłaca, a ja wiem o tym z całą pewnością. Przekonałem się po raz kolejny pisząc II tom Kredytu i wojny. Zdradziłem już sporo szczegółów z treści, ale dziś zdradzę jeszcze jeden. Zachęcam wszystkich gorąco do czytania książek Andrzeja Dziubińskiego, dotyczących handlu ze wschodem i historii państw arabskich. Ja czytałem historię Maroka, świetna książka. Kiedy doszedłem do momentu, w którym auto opisuje potęgę gospodarczą państwa Almohadów w XII wieku, szczególnie zaś urządzenia w kopalniach miedzi, zamarłem. Oto twierdzi Andrzej Dziubiński, że te arabskie sposoby na odwadnianie szybów i wydobywanie urobku zostały potem wprost skopiowane w znanej nam księdze Georga Agricoli De re metallica libri XII. A skoro tak, to wszyscy mędrcy, zajmujący się odwadnianiem kopalń w Europie, w tym Jan Turzo, musieli czerpać swoją wiedzę od mistrzów z północnej Afryki. Czy zdobyli te informacje za pośrednictwem Wenecji, czy bezpośrednio, to już jest do ustalenia. To jest naprawdę coś niesamowitego. A przy tym przekonuje mnie, że nie ma sensu oddawać moich książek w ręce jakichkolwiek recenzentów, bo oni nikogo do niczego nie przekonają. Treści te są bowiem całkowicie poza ich horyzontem. Nie istnieją żadne poważne portale recenzenckie, a są takie, gdzie recenzenci poprawiają swoje wpisy post factum, kiedy okaże się, że jednak się mylili. Co to ma wspólnego z polemiką i uczciwością? Wszystko to są próby wymuszenia, albo wymuszenia egzemplarza recenzenckiego, albo wymuszenia milczenia autora, który – przejęty bezkompromisowością recenzenta – powinien zamilknąć. Ewentualnie zatrudnić go przy jakichś swoich projektach.

To jest gorzej niż żałosne, albowiem tworzy, w całym narodzie obszar, który dobrze znamy i każdy z nas penetrował go wielokrotnie, nie mając czasem świadomości, że to czyni. Jest to obszar komunikacji aspiracyjnej. Najlepiej widać jego funkcjonowanie w przypadku ludzi aspirujących do poprawnego mówienia po angielsku, którzy okazują prawdziwy wstręt i pogardę dla bliźnich niezbyt doskonale posługujących się tym językiem. Nie tylko w takich sytuacjach odkrywamy istnienie komunikacji aspiracyjnej, ona jest wszędzie i chodzi o to, byśmy się porozumiewali według narzuconych nam zasad. Te zaś są implantowane na naszym rynku treści przez osoby anonimowe. Tylko one bowiem mogą zrobić na odbiorcach odpowiednie wrażenie. To jest takie duchowe dziedzictwo komuny, jak lubią mawiać telewizyjni mędrcy. Jak nie wiadomo kto to jest, to z pewnością jest to tajniak i najlepiej go posłuchać, bo nie wiadomo co zrobi i gdzie doniesie. Ja też się wczoraj wystraszyłem tych, bardzo przecież grzecznych funkcjonariuszy, którzy mieli zapewne ochotę iść do domu i oglądać mecz, a musieli łazić po ludziach i wręczać im załącznik nr 1. A pokazali przecież legitymację.

Anonimowy autor jest w oczach ludzi obecnych stale w sieci, kimś o wiele ważniejszym niż autor z nazwiskiem. Oczekują oni bowiem od autora niezwykłości, ta zaś nie manifestuje się w produkowanych przez takiego treściach. Musi się manifestować w wizerunku. Ten bowiem chłoniętych jest wszystkimi zmysłami, a im bardziej jest tajemniczy tym lepiej. Komunikaty zaś, autora, który jest rozpoznawalny, trzeba przeczytać, odnieść się do nich, a to jest trudne i dla wielu po prostu niemożliwe. No, a jeśli autor nie ma żadnej legitymacji, to już katastrofa. – Kto pana popiera – jak zapytano kiedyś jednego kolegę, który chciał się zatrudnić w swoim wyuczonym, ale nie przesadnie wyszukanym i oryginalnym zawodzie. Tak to jest. Całe szczęście, za miesiąc minie już 12 lat od momentu kiedy napisałem pierwszy wpis na blogu w salonie24. To wystarczy za wszystkie legitymacje, tajemnicze wizerunki i uwierzytelnienia. A czuję się, jakbym dopiero wszystko zaczynał.

  9 komentarzy do “O komunikacji aspiracyjnej”

  1. Ebenezer Rojt jest znakomity. Dziękuję pięknie za wskazanie bloga. 

  2. Niech Pani nie pisze takich rzeczy, a zwłaszcza na tym blogu, bo to jest wpadka. Ebenezer Rojt, czyli podobno Lech Stępniewski, to jest jednoznacznie zły człowiek.

  3. Nie wiem kim jest ten pan. Przeczytałam jeden z wpisów o błędach w „Bożym igrzysku”       i był w porządku.

  4. Sprawdziłam, wojujący ateista. Nie muszę podzielać jego poglądów.

  5. Kilka dni temu międzynarodowy portal akademicki nadesłał mi artykuł o wydobyciu węgla w średniowiecznym Nottinghamshire. Dziś tam zajrzałem i rzuciło mi się w oczy, że pod koniec 16 w. trzeba było sięgnąć do głębszych pokładów i wtedy do odwadniania stosowano metody opisane przez Agrykolę. Zajrzałem więc do Agrykoli i tam w przypisach jest informacja o tym, że te metody były opisane przez Ctesibusa, Archimedesa, Vitruviusa, a w kopalniach hiszpańskich przez Diodorusa Siculusa. Załączam jedną z wielu ilustracji Agricoli. A co do samozapłonu pokładów węgla, to wystarczy zajrzeć do angielskiej wiki pod Coal-seam fire, by dowiedzieć się jak wielką część dwutlenku węgla emitują pokłady płonące od tysięcy, setek i dziesiątków lat, w tym chińskie, porzucone przez wieśniaków po wyczerpaniu płytkiego dostępu. Dla śmiechu dołączam karykaturę poprzedniego wcielenia Ebenzorka Rojtszwańca, gdy szuka wejścia do angielskich pokładów węgla.

  6. Jakoś tak trudno przyjąć bez zastrzeżeń, że to arabska myśl techniczna na podbitych terenach Afryki północnej zaowocowała rozwinięciem przemysłu wydobywczego. Pan prof. Dziubiński nie wspomina od kogo arabscy gwarkowie skopiowali sposoby na odwadnianie szybów i wydobywanie urobku   21Mikos-Kopalnictwo_i_przerobka_cyny_w_Europie.pdf (pwr.wroc.pl)  ,  woda w górnictwie – od pradziejó do XIXw..pdf  ,  Mines of Laurion – Wikipedia (wikiqube.net)

  7. Przed 22:00 do drzwi puka policja kryminalna,  żeby porozmawiać o adresie mailowym ?!
    Gdybym słuchał rad Wieśka, to kucnąłbym (tu wężyk, to przenośnia) i zniósł te odwiedziny tak jak to uczynił Gospodarz. Ale ja nie zawsze słucham jego rad. I w tym przypadku, grzecznie acz stanowczo,  posłałbym nieproszonych gości do wszystkich diabłów. Jeśli policja ma powód, żeby ze mną o czymkolwiek rozmawiać, to niech korzysta ze sposobów zawartych w obowiązującym porządku prawnym.

  8. „Kiedyś, nie wiem czy ktoś to jeszcze pamięta, byli tacy, co twierdzili, że Ebenezer Rojt sławny recenzent książek, który wie wszystko lepiej, to grupa niejawnych funkcjonariuszy. Tak z pewnością nie jest. Ja zaś wspominam o nim, albowiem okazało się, że bez wstydu zupełnie, usunął on ze swojej szyderczej recenzji II tomu Baśni, wyimki dotyczące samozapalających się pokładów węgla kamiennego. Był tam taki fragment zarzucający mi głęboką nieznajomość tematu, albowiem według Rojta podziemne złoża nie mogły płonąć same z siebie. No więc teraz już tego nie ma. Zostało to po cichutku usunięte.”

    Teksty Rojta są od dawna zarchiwizowane i dostępne dla każdego kto trochę umie w internety, więc mógłby Pan tak bez sensu nie zmyślać.

    Ten o węglu też:

    https://web.archive.org/web/20130307012212/http://kompromitacje.blogspot.com/2012/10/maciejewski05.html

    Tylko że Rojt naprawdę napisał akurat coś dokładnie odwrotnego, że samozapłon to banał, a głupotą jest właśnie dopatrywać się w samozapłonach celowych podpaleń

    „Weźmy takie płonące przez cztery stulecia pokłady węgla pod Zwickau. Zjawisko skądinąd wcale nie wyjątkowe. Również dziś w wielu miejscach na świecie płoną pokłady węgla, a Der Brennende Berg (płonąca góra) w Kraju Saary płonie w dalszym ciągu już od XVII wieku. Niegdyś zwiedzał ją Goethe i tak opisał swoje wrażenia:

    Owiała nas przenikliwa woń siarki; jedna strona parowu była niemal rozżarzona, pokryta czerwonawym, rozpalonym do białości kamieniem; z rozpadlin unosił się gęsty dym i czuło się gorącą ziemię pod stopami mimo grubych podeszew. To przypadkowe zjawisko – nie wiadomo bowiem, w jaki sposób ten szlak się zapalił – oddaje wielkie usługi fabrykacji ałunu, bo łupki tworzące powierzchnię góry są już całkiem uprażone i wymagają tylko jeszcze ługowania [1].

    Naiwny Goethe pisze o „przypadkowym zjawisku”, natomiast podejrzliwy baśniopisarz Maciejewski nie tylko nie wierzy w takie nudziarstwa jak samozapłon pokładów węgla pod Zwickau („Nie wiemy, kto je podpalił i w jakim celu”; Baśń, s. 98), ale ma nawet swojego kandydata na podpalacza (Baśń, s. 97-98). Nigdy nie zgadniecie z jakiej rodziny. Ależ tak! Z rodziny Hohenzollernów!”

    No i znowu wyszła Panu żenada.

  9. Jasne, jak zwykle wyszła mi żenada, wszyscy wszystko wiedzieli i byli tym tak znudzeni, że nie wiem. Ja zaś niepotrzebnie podnoszę te nieciekawe tematy…normalnie po co? Tyle jest interesujących problemów do omówienia. Czyli uważa pani, że nie mogę się ekscytować samozapłonami węgla a podpalenia pokładów są niemożliwe? A czym wobec tego czytelnicy powinni się ekscytować, żeby nie było żenady? No i o czym czytać, żebym im Rojt nie powiedział, że to już było…bo rozumiem,  że wtórność tych tekstów to jest zarzut podstawowy…?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.