sie 082017
 

Jeśli idzie o komunikację z bliźnimi jestem jak wiedzie nieco upośledzony. Może nawet więcej niż nieco i często niewinni ludzie ponoszą konsekwencje tej mojej dysfunkcji. Na swoją obronę mam jednak to, że się staram, może nie za bardzo, ale od czasu do czasu próbuję. Idzie mi różnie, ale czasem odnotowuję jakiś sukces i mogę się pochwalić tym, że komuś coś wyjaśniłem. Jeśli nie wprost, to może ogródkiem, albo przez jakiś pokaz. Z wielkim za to zainteresowaniem obserwuję próby komunikowania się bliźnich, a także te momenty kiedy ktoś czegoś ode mnie chce i jest tak silnie przekonany o swoich racjach, że aż drży na całym ciele kiedy okazuje się, że mało kto go rozumie. W Gdyni mieliśmy dwa takie przypadki. Najpierw przyszła pani, której próbowałem wyjaśnić ideę jaka przyświecała mi kiedy zdecydowałem się wydać książkę „Zielone rękawiczki”. Obok mnie stał Rafał, grafik, który robił do tej książki rysunki. Nie będę streszczał sporu politycznego, od którego rozpoczęła się gawęda, ale opowiem o clou. Oto pani, silnie przekonana o własnej racji, otworzyła książkę na stronie z obrazkiem, gdzie widać śnieg, psa w czarne łaty i chłopca, a potem powiedziała do Rafała – a dlaczego pan takie ciemne te obrazki rysuje? Zamarliśmy. Wydawało nam się bowiem, że śnieg jest biały. Okazało się jednak, w ten upalny lipcowy dzień, że nie, myliliśmy się. On jest ciemny i ponury. Potem przyszedł jeszcze pan, który po zerknięciu na okładkę książki o socjalizmie powiedział, że kapitalizm też jest zły, nie można tak psioczyć na ten socjalizm bez przerwy. A w ogóle to przez tego Trumpa zaraz wprowadzą w USA na powrót niewolnictwo. Niełatwo było, powiem Wam, komunikować się z niektórymi czytelnikami w Gdyni. Nie byli to na szczęście moi czytelnicy, ale z tak zwanego ogólnego kontekstu wynikało, że ludzie ci bardzo chętnie poczytaliby Biedronia, czy innego jeszcze gnębionego przez reżim autora, albo może jakiegoś piewcę tolerancji w typie Jacek Dehnel. Ja się już nie chciałem nad nimi znęcać, naprawdę, ale oto dostałem link do imprezy, o której istnieniu nie wiedziałem. Okazuje się, że w sierpniu, na Roztoczu, w samym Szczebrzeszynie, w dawnych czasach zwanym Cebulowem, odbywa się festiwal literacki pod nazwą „Stolica języka polskiego”. Kontekst jest, mam nadzieję, zrozumiały, ale nie o chrząszcza tutaj chodzi. Szczebrzeszyn to polska prowincja, taka na którą do niedawna jeszcze nikt nie chciał zaglądać i nic o niej wiedzieć, poza oczywiście jakimiś ponurymi historiami dotyczącymi bestialskich bądź kuriozalnych zachowań tamtejszych mieszkańców. I oto okazuje się, że został Szczebrzeszyn stolicą języka polskiego, a tegoroczna impreza organizowana jest pod hasłem „Cała nadzieja w literaturze”. Zjadą do Cebulowa same gwiazdy z Masłowską i Żulczykiem na czele, a kuratorem imprezy została, co za niespodzianka, Justyna Sobolewska. Na stronie festiwalu zamieszczona jest jej deklaracja dotycząca właśnie komunikacji. Oto ona:

W czasach niepokojów politycznych pozostaje nam kultura (a szczególnie literatura) jako najlepszy sposób komunikacji. Varunjan Vosganian, Ormianin, odbierając we Wrocławiu Środkowoeuropejską Nagrodę Angelus powiedział: „Jeśli mamy uleczyć ludzkość, to nie będzie to droga przez politykę ani historię, ale przez kulturę”. W tej edycji festiwalu chcemy zająć się literaturą jako rozmową, kontaktem człowieka z człowiekiem, sposobem porozumienia wspólnot i społeczeństw.

Ciężko dociec o jakie niepokoje polityczne chodzi pani Justynie, ale zgaduję, że raczej o sprawy dotyczące ustawy o sądach, a nie o wyczyny uchodźców we Francji czy w Niemczech. Nie to jest jednak ważne, chodzi o komunikację. O to w jaki sposób sfromatowany przez nie wiadomo kogo zespół tak zwanych twórców będzie się komunikował z mieszkańcami Roztocza. Nie mogę tam niestety pojechać, a szkoda, bo chętnie bym to zobaczył. Co na przykład taka Masłowska, która niedawno jeszcze wyśpiewywała różne kuplety szydzące z tej wstrętnej, polskiej prowincji i jej brzydkich nawyków, powie mieszkańcom Szczebrzeszyna, czym ich będzie chciała uwodzić? Rozumiem, że raczej empatią niż intelektem, bo gdyby chodziło o intelekt Justyna Sobolewska wystąpiłaby sama albo w towarzystwie Magdy Ogórek.

Każdy kto wie jak wygląda Szczebrzeszyn musi zadać sobie pytanie – jak to jeździ? Dlaczego ten cały cyrk zatrzymuje się tam akurat? Otóż moim zdaniem dzieje się tak ponieważ ludzie w wielkich miastach mają już dosyć tego towarzystwa. Wielkie miasta, jak to zwykle bywa, są o krok do przodu przed Szczebrzeszynem, a nawet przed Zamościem i nikogo tam już Masłowska nie uwiedzie. A jak się pokaże, może wywołać jedynie wybuch śmiechu, jeśli nie wściekłości. Interes jednak musi się kręcić i dlatego postępowi publicyści, oraz dotowani literaci muszą ruszyć na podbój prowincji, tylko tam bowiem mogą jeszcze znaleźć naiwnych, którzy kupią ich gawędę, tylko tam bowiem są jeszcze ludzie, wierzący w zbawczą moc literatury oraz w jej funkcje komunikacyjną. Ta jednak, jak wiemy jest inna. Funkcją literatury nie jest komunikacja, ale zaprzeczenie komunikacji, oddanie władzy nad ludem kłamcy, żebyż on jeszcze był samozwańczy, ten kłamca, ale o tym mowy nie ma. On jest zawsze obudowany jakimś środowiskiem, a gdzieś tam z tyłu, zza jego pleców wychyla się znajoma postać Bronisława Natansona, sponsora Stefana Żeromskiego.

Wszelkie festiwale literackie służą temu jedynie by trucizna miała lepszy smak i ładniejsze opakowanie, choć w Gdyni z tym opakowaniem i smakiem było różnie, szczególnie jeśli się słuchało Daukszewicza czy patrzyło na Przybylika, albo może na odwrót. Myślę, jednak, że niebawem i ten aspekt zostanie dostrzeżony przez organizatorów biesiad i imprez literackich, a co za tym idzie istoty tak dziwaczne jak Sylwia Chutnik oraz Dorota Masłowska zostaną z tych rozgrywek wyeliminowane, żeby nie peszyć wyrobionej publiczności swoim emploi. Na ich miejsce wejdą jakieś prawdziwe gwiazdy, które nie dość, że będą pisać kontrowersyjne książki, to jeszcze będą do późnego wieku wyglądać tak, jak Ewa Minge, a niektóre z nich, żeby trochę oszczędzić na gażach, będzie można wprost w tym Szczebrzeszynie zaangażować do jakiejś antykościelnej, postępowej produkcji filmowej. Czego ani z Chutnikową, ani z Masłowską przeprowadzić się niestety nie da. Musi kiedyś do tego dojść, bo na każdym rynku tnie się koszta i maksymalizuje zyski, na rynku literackim też. Czekajmy więc na ten moment cierpliwie.

Teraz trochę ogłoszeń. Sprawy związane z jesiennymi targami książek komplikują się mocno moi drodzy. Nie mogę przyjechać na targi do Wrocławia, bo ich termin pokrywa się z terminem targów historycznych w Warszawie. Może zorganizujemy za to we Wrocku jakieś spotkanie. Być może, nie wiem, bo jeszcze tam nie dzwoniłem, a jedynie otrzymałem ustne zaproszenie organizatora, będę na Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Gdyni, który odbywa się pod koniec września w Gdyńskim Centrum Filmowym. Na początku października będę na targach jubilerskich w Warszawie, w centrum Expo przy Kolejowej (chyba). To jest pierwsza tego typu impreza, na której będę. Tam panują nieco inne zwyczaje. Pierwsze dwa dni są tylko dla zaproszonych gości, a dla osób spoza branży otwarty jest tylko dzień ostatni. Organizatorzy przysłali mi ostatnio taki oto link, z którym ja nie bardzo wiem co zrobić, zamieszczam go jednak tutaj, bo może ktoś zechce wpisać się na listę gości.

http://goldexpo2017.registration-online.pl/

Zapraszam na stronę www.basnjakniedzwiedz.pl Michał idzie na urlop, więc FOTO MAG będzie na razie zamknięty. Zapraszam jednak do Tarabuka, do księgarni Przy Agorze w Warszawie. Do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu Gufuś w Bielsku Białej, do sklepu Hydro Gaz w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim.

  34 komentarze do “O komunikacji czyli prowincja nie śmierdzi”

  1. „Jeśli mamy uleczyć ludzkość, to nie będzie to droga przez politykę ani historię, ale przez kulturę” – to czysty Gramsci w praktyce. Te „gwiazdy” z pewnością już przeczuwają, że są na bocznicy, skoro wozi się je gdzieś po Roztoczu na stoiskach między piwem i kiełbasą z grilla.

  2. Drogi Coryllusie, może ten Szczebrzeszyn i inne, organizowane w matecznikach PiS, imprezy to jakiś pomysł na pracę od podstaw nad przejęciem rządu dusz. Z drugiej strony to wielkie ośrodki miejskie najszybciej zatracają praktyczną umiejętność czytania (zwłaszcza ze zrozumieniem) dłuższych tekstów więc może to próby dotarcia do czytelniczych targetów?

  3. No właśnie w pierwszym momencie też pomyślałam, że to pomysł marketingowca z browaru szczebrzeszyńskiego. Ile więcej piwa można sprzedać przy takich językowych pogadankach ? No jednak trochę się sprzeda.  Różni „filantropi” są wymienieni w goglach informujących o tej imprezie, ale nie browar.

  4. Czy to w sumie nie to samo?

  5. Postępowcy nie wysilają się zbytnio jeśli chodzi o pracę u podstaw, jeśli nie ma szybkich efektów zawsze uruchamia się jakąś Kołymę, gdzie ludzie niepodatni na manipulację zwyczajnie kończą żywot

  6. Przepychając się przez tłumy na bulwarze w Gdyni do stoiska nr 46  mijałam co jakiś czas  pustawe miejsca, wokół których były ustawione te świetne leżaki drewniane, ale mimo że były to jedyne wolne, wygodne  i bezpłatne miejsca  w promieniu kilometra jakoś  nie widziałam, żeby  ktoś te leżaki zajmował.  Ludzie naprawdę nie lubią, jak im się jakiś bałwan wydziera się nad głową.

  7. Vogan… Vosgon… Już mam: Prostetnic Vogon Jeltz czyta poezje w Szczebrzeszynie, juhuuu! Galaktyczna impreza się szykuje. Tylko, wiesz, nie zapomnij zabrać ze sobą w tę podróż ręcznika 🙂

  8. Zaczelam czytac o tym Szczebrzeszynie, juz -juz chcialam sie ucieszyc, ze ktos oryginalny wpadl na fajny pomysl „olac wielkie osrodki”, ale rozczarowalam sie….ci sami nudziarze co zawsze, jedynie zmiana miejsca.

    Ale ta Ewa Minge to wystraszyles mnie jeszcze bardziej niz Sylwia Chutnik:)

    A tutaj sobie panie pogadaly:

    http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1705652,2,dorota-maslowska-polska-jest-horrorem-podszyta.read

  9. a można wiedzieć czym podpadł piotr wielgucki?

  10. i często niewinni ludzie ponoszą konsekwencje tej mojej dysfunkcji.
    🙂
    I tak cię kochamy, ty wariacie. Za sam fakt wzięcia się za misję przypominania że ekonomia rządzi wszystkim od zawsze, a ignorowanie tego przez historyków jest co najmniej skrajnym zakłamaniem rzeczywistości, zasługujesz na wiadro medali, nawet jeśli czasem popadasz w „syndrom Brauna” i psioczysz na najbardziej życzliwych Ci ludzi.

  11. Jeśli można spytać, też jestem ciekaw.

  12. Zobacz na jego nick i pomyśl chwilę.

    Toyah w zamierzchłych czasach namierzył go w s24, jeszcze wtedy pisał pod innym nickiem, ale Toyah ma węch myśliwskiego psa.

    Potem się „nawrócił”, ale tu jest znany jako paskudny prowokator.

  13. Chyba to ciężko będzie wytłumaczyć. Ktoś kto nie śledzi sprawy od początku tego nie zrozumie.

  14. dziękuję za informację pewnie większości odbiorców nie jest znana ta historia to nie rozumieją wpisu gospodarza

  15. No bo teraz to jest bojownik o prawdę, ale nick został i łatwo się domyślić o co mu chodziło

  16. Ja wiem że Matka Kurka ma korzenie komunistyczne i że zaczynał obsrywając Rydzyka, nie było mnie przy tym, ale czytałem. Natomiast wiem też że porwał się na członka Rasy Panów – Owsiaka, śledziłem dokładnie pierwszy jego proces, który wygrał, późniejsze przegrał jak słyszałem, bo już nie śledziłem. Więcej nie wiem.

  17. Ojciec Rydzyk, Matka Kurka, tyle że on nie kurkowaty a ze sromotników.

  18. MK jest ostro koncesjonowany o czym świadczy to iż nikt do niego nie walił w drzwi o 6:00 rano, kiedy raczył napisać, że Polska jest rządzona przez dwóch ruskich cweli.

  19. >Jeśli mamy uleczyć ludzkość…

    Cherubinowy pielgrzym od Angelusa przybywa leczyć osiołki i bydlęta.

  20. To te grzyby z fotki są niejadalne?, A ja chyba już kilka takich zjadłam.!!!!!

    Na serio, nie odróżniłabym tych pieprzników i lisówek ze zdjęcia od pożywnych  kurek, które kupuję płacąc 30 zł za kg. Przeraziłaś  mnie. Serio. Jak się nie otruć?

    Przepis na zdrowe kurki: na rozgrzany tłuszcz wrzucić wymyte i lekko posiekane kurki, po chwili przysypać je gruba warstwą drobno posiekanego kopru, pokrywa i zaglądać mieszając, jak dadzą zapach, posolić. Wyłączyć gaz. Rozstawić talerze i sztućce ( przez tą chwilę, przykryte pokrywą kurki, lekko zyskają na smaku) i nakładać na talerze, dobre do tego sadzone jajko.

  21. Ja też swojego damskiego mózgu TYMI sprawami nie zaprzątam, tylko pamiętam że za naszą czeredkę 3 grudnia w Wąchocku będzie najważniejsza z Modlitw.

  22. Dobry przepis, doceniam i zastosuję – to jajko sadzone … , dzięki za wieści o MK i pozostańmy w związku z tym w kuchni

  23. Dobry przepis, doceniam i zastosuję – to jajko sadzone … , dzięki za wieści o MK i pozostańmy w związku z tym w kuchni, przepraszam za zły adres odpowiedzi

  24. Właściwie tylko sromotnik jest zabójczy, reszta do przeżycia 🙂

  25. Te z lewej to po mojemu uczciwe kurki, a to z prawej jakiś podszywacz podkurkowy. Lisówka? Lis w kurniku?

  26. Tak jest,  podpis się nie skopiowal, narobiłam zamieszania i sobie poszłam.  Przepraszam.  Ten z lewej to kurka – pieprznik jadalny, a ten z prawej to chyba lisówka pomarańczowa. Jest jeszcze pieprznik niejadalny. Ale w sumie kurke można odróżnić, jak nie po wyglądzie to po smaku.

    A na wsi to mówili,  że grzyby trzeba: – Zagotowoć i odloć, zagotowoć i odloć, zagotowoć i odloć, a potem to już nie otruja.

  27. Mnie dobijają te wszystkie pacany, które przychodzą na spotkania z ludźmi wielkiego formatu jak np. Braun czy Michalkiewicz.

    Gospodarz jest pisarzem i nie koniecznie według mnie lubi konfrontować się z publicznością, przejawia minimum tolerancji. Nie jestem pisarzem, ale też taki jestem.

    Tak czy inaczej w mojej rzeczywistości to może wstęp na takie spotkania byłby za darmo (takie chrześcijańskie podejście), ale gruba kasa za zadawanie pytań.

    Mówca produkuje się przez 1.5-2 godziny, tłumaczy jak krowie na rowie, ale większa część słuchaczy potem takie zadaje pytania, jakby przyswoiła sobie tą wiedzę w sposób bardzo wybiórczy.

    Cierpliwość Michalkiewicza w tym względzie wydaje się dla mnie kosmiczna.

    I to jest paradoks dzisiejszej rzeczywistości, że tyle niereformowalnych ludzi przychodzi na te spotkania. Ale są oni produktem tej całej niekończącej się w telewizji, Facebooku, Twitterze, radiu i gazetach jatki, przekrzykiwanki i za wszelką cenę czem prędzej definiowania autorów nieładu, z których naprędce urabia się antagonistów, wrogów, żeby tylko nie wysilić się i nie mówię tutaj o wyciąganiu jej, ale na samym zidentyfikowaniu tej belki we własnym oku. Pycha to jest cecha hołoty.

    Oni nie przychodzą po prawdę a po sensację. I co mnie martwi, że niektórzy tak niefortunnie klasyfikują Gospodarza, jako nie tego, który przynosi prawdę, wyjaśnienie, które po przeczytaniu jego Baśni układa się w całą układankę, a traktuje się jako kolejnego de-konspiratora, z którego można czerpać szybko przemijające sensacje, bo nie chodzi o światło a o kolejną porządną garść błota, którą można kogoś innego obrzucić. Przykre.

  28. Kurcze, pamiętam jak na spotkaniu z Pilipiukiem ktoś (z gęby jakiś pan z telewizji) wyskoczył z pytaniem dlaczego Autor mało pisze pozytywnie o Żydach.

  29. Mnie się wydaje, że lokali wykładowi „słuchacze”, zawsze zadają pytanie ze swojego ogródka , starając się jednym, dwoma zdaniami wiążącymi,  przekonać publikę i wykładowcę, że jak najbardziej ich pytanie jest w temacie. Wykładowcy to precyzyjna wiedza, a słuchacze są różniści, jak książki u ulicznego bukinisty. No ale wykładowca wyjeżdża a słuchacz zostaje, więc dbając o swój wizerunek lokalny, „słuchacz” stawia  pytanie tylko z tych treści, które raczej zna, żeby się przed sąsiadami nie ośmieszyć.

  30. A co do p. Justyny Sobolewskiej, to oglądając zeszłoroczne relacje z tej imprezy, należy się domyślać że na przeciwko Mellera i Kory Jackowskiej z mężem i innych zaproszonych, siedziały lokalne panie polonistki i bibliotekarki, najlepiej te emerytowane, bo te pracujące dorabiają w wakacje na koloniach. Może jeszcze kilku licealistów, czy ambitniejsza gimbaza jeśli taka jest. No tacy przyszli janczarzy znajdą się wszędzie, niedużo ich ale są.

    Jak znamy elitę i polską przedsiębiorczość, to kilka dni darmowego pobytu w ładnym krajobrazie ma swój urok, a przedsiębiorczość zawsze wtedy może się pochwalić wpisem, że u nich jedli i chwalili tacy a tacy, albo korzystali z noclegu i też chwalili tacy a tacy, vide księga pamiątkowa  albo wspólne zdjęcie z właścicielami czy ładniejsza częścią personelu na połowę ściany przy recepcji czy sali restauracyjnej.

    Taka elita nic nie kupuje lokalnie, za nic nie płaci, ale Justysia Sobolewska myśli że od czegoś trzeba zacząć, może z inspiry samorządu może jakoś tak pozarządowo – zaczęla.

  31. Bardzo praktyczne spojrzenie na tą sprawę jak najbardziej się dodaje.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.