kw. 302014
 

Pisałem tu wczoraj o Darku Rosiaku, dziennikarzu, który czego by się nie dotknął to rzecz ta na natychmiast zamienia się w końską gicz z wystającymi ścięgnami, albo jeszcze w coś gorszego. Dariusz Rosiak nie ma rzecz jasna na swój temat aż tak krytycznego zdania, przeciwnie, on ma o sobie opinię bardzo dobrą, co łatwo wnieść można z jego tekstów. Uważa się za idealistę, człowieka wrażliwego i społecznie potrzebnego. Jego jedyną wadą jest jak się zdaje zbyt duża delikatność i konstrukcja wewnętrzna, która przypomina jakieś osiemnastowieczne porcelanowe cacko łatwe do potłuczenia. Przez to właśnie pan Rosiak zawsze działa pod jakimś parasolem, żeby nie stała mu się krzywda. Kiedy zaś przytrafia mu się coś złego, od razu znajdują się ludzie, którzy ratują go z opresji. Kiedy położył „Tygodnik” Ozon przeszedł gładko do radia, czy do GW już nie pamiętam. Potem napisał te wszystkie książki dla Stasiuka, a teraz rysuje się przed nim jeszcze ciekawsza i barwniejsza przyszłość w związku z nadchodzącymi próbami przerobienia KUL w coś innego, czego kształtu ani zarysów jeszcze nie znamy.
Jest jednym słowem Dariusz Rosiak przykładem i dowodem na to, że rynek treści, rzeczywisty rynek, na którym co prawda nigdy nie ma mowy równych szansach dla każdego, ale o szansach w ogóle coś tam bąkać można, w Polsce nie istnieje i istnieć nie będzie. Jest Dariusz Rosiak dowodem na to, że główną funkcją rynku treści w Polsce jest propaganda. Im bardziej nachalna tym lepiej. Kłopot z tym rynkiem jest jednak taki, wiem że się powtarzam, ale po 4 latach prowadzenia bloga chyba mogę, kłopot jest więc powiadam taki, że jest to niesłychanie łatwe do zdemaskowania. A skoro tak to wymaga całego wachlarza działań pozorowanych, które utwierdzą czytelnika w przekonaniu, że wszystko jest naprawdę. Że Rosiak jest pisarzem, Stasiukowa wydawcą, rozmówcy Rosiaka z książki o Krąpcu działają w imię racji wyższych, a nie niższych i takie tam…Wszystko to musi być zachowane, odegrane, opłacone i przekonujące. Inaczej następuje demaskacja, a jeśli ona następuje, to czytelnik odwraca się na pięcie i idzie sobie gdzie indziej. Niech Wam się jednak nie zdaje, że jest to takie proste, tam są naprawdę potężne budżety i wielu ludzi, szczególnie młodych za nic nie uwierzy w to, że Rosiak to propagandysta, a Stasiuk nie jest żadnym pisarzem, tylko właściwie nie wiadomo kim. Bo przecież nie więźniem sumienia. Ja na każdych targach widzę te tłumy ludzi ustawiających się po książki Stasiuka i płacących za nie żywą gotówką. I nikogo z nich nie da się przekonać, że jak coś ma 120 stron, format dużo mniejszy niż A5 i 40 zdjęć w środku nie może być nazwane książką. Tym bardziej, że wydrukowane jest fontem dwudziestką. To może z grubsza książkę przypominać, ale nią nie jest. Ludzie jednak niełatwo dają się przekonać. Oni wierzą bowiem w dwie rzeczy – w uczciwość mediów i w swoją własną inteligencję. Poza tym chcą należeć do tej grupy, która jest wybrana, naznaczona jakimś charyzmatem i po prostu fajna. Poszukują akceptacji jednym słowem i oferta jaką daje im Gazownia oraz zaprzyjaźnione z nią wydawnictwa kwestię akceptacji rozwiązuje w mig. I prędzej daliby sobie wydrzeć serce niż zrezygnowali z zakupów książek, które poleca im redaktor Orliński z redaktorem Vargą.
Powiem Wam, że to dobrze, jestem nawet za tym, by ten poziom zapiekłego fanatyzmu trochę stymulować i jeszcze silniej przekonywać ich, że mają rację. To się powoli skruszy, a pomysł marketingowy, polegający na tym, że stawia się na młodych i treści dla nich przeznaczone jest pułapką. Być może za pomocą jakiegoś dużego budżetu uda się z tej pułapki wyjść, ale moim zdaniem nie jest to takie oczywiste. Ludzie dojrzewają, mają oczywiście tendencję do silnego samooszukiwania się, ale mimo to wielu z nich przytomnieje. To jest szansa.
Wracajmy jednak do rynku. Propagandowy charakter wydawanych w Polsce książek osłaniany jest dużymi budżetami promocyjnymi. Budżety te chronią również hierarchie autorsko-wydawnicze obecne na rynku i dają czytelnikom gwarancję, że kupując te literackie hamburgery czynią dobrze. Układ ten kruszy się powoli, bo budżety są jak powiedziałem, wielkie. Ale kruszy się i będzie się kruszył. Mamy teraz kwestię taką: książka jest produktem nobilitującym i „robiącym” z autora gwiazdę. Tak więc ku książce pędzi cała masa hochsztaplerów pokroju Rosiaka, którzy muszą się wyjęzyczyć i pokazać światu swoją wrażliwość, jaskrawość czy co tam mają za pazuchą. Z nimi trudno jest walczyć, bo jak widzimy reakcja środowisk katolickich na książkę Rosiaka jest całkiem nie adekwatna. To jest reakcja samopogrążająca, reakcja, której Rosiak i jego wydawca oczekiwali, reakcja nobilitująca Rosiaka i jego książkę i dająca mu wstęp do różnych kół dyskusyjnych, gdzie będzie on traktowany jako partner, który ma inne zdanie. Bierze się to z nierozpoznania intencji wydawców Rosiaka, a te moim zdaniem są jasne – trzeba stworzyć taką atmosferę, która umożliwi w najbliższej przyszłości wybór księdza Wekslera Waszkinela na rektora KUL. Żadnego innego sensu propagandowego działania te nie mają, zakładam bowiem, że propaganda jest główną funkcją rynku książki w Polsce. No i ona – propaganda – zawsze ma jakieś konkretne cele, które mogą się rozmywać, mogą niknąć chwilami, ale są. Inaczej nie aranżowano by takich produkcji jak książki Rosiaka.
Dlaczego ja tak uważam? Otóż dlatego, że dialog z judaizmem musi wkroczyć w jakiś kolejny etap i szczerze powiedziawszy nie wiem jakby ów etap miał inaczej wglądać. Musi polegać on na utworzeniu jakichś ośrodków myśli finansowanych przez Kościół i wiernych, które będą rozwijały ten dialog. I muszą w nim brać udział duchowni, których umysły są jak stal, a nie jacyś przypadkowi świeccy, co sobie coś tam mamłają pod nosem.
No, ale ja miałem dziś tak naprawdę zamiar napisać tekst o komiksach, a nie o dialogu z judaizmem. Prócz nobilitującego Rosiaków sektora książki są jeszcze komiksy. Wczoraj zaś zakończył się konkurs na komiks o Powstaniu Warszawskim. Konkurs ogłoszony przez Muzeum Powstania i przez Gazownię. Możecie sobie wyguglać zwycięzców. Wygrał pan Gonzales, który brał udział w poprzednich edycjach i także coś wygrywał. I teraz mam do Was pytanie: czy widzieliście gdzieś w księgarniach te albumy z komiksami o Powstaniu? Ja nie widziałem. A przecież konkurs ten jest ogłaszany od kilku lat. Może w Muzeum Powstania można te komiksy kupić? Ja nie wiem. No, ale chodzi mi o to, że co roku ogłasza się z wielkim przytupem konkurs na komiks o wydarzeniu w historii Polski najbardziej spektakularnym. Zainteresowanie powinno być wielkie, taka sama powinna być dyskusja, albumu powinny rozchodzić się w tysiącach egzemplarzy. Tymczasem nic się nie dzieje. Cisza. Więcej – wysokość nagród w stosunku do lat poprzednich zmalała. Czyli idzie ku zamknięciu budy. Interes nie chce się kręcić. A nie dość, że nie chce się kręcić to jeszcze nie jest wcale nobilitujący jak książka. Oczywiście, każdego roku pojawia się nadzieja, że teraz to już na pewno rozkręci się koniunktura, ale to są złudzenia. Dlaczego tak myślę? No bo ten Gonzales co roku bierze jakąś nagrodę. To zaś oznacza, że dla innych nie ma tam miejsca, a skoro nie ma, to nie ma rynku i szansy. Tej szansy nie ma nawet dla Gonzalesa, bo proszę mi pokazać ilu rysowników komiksów w Polsce, działających na zlecenia Gazowni i okolic wydało więcej niż jeden album. A do tego jeszcze go sprzedało w zadowalającej ilości. Proszą bardzo, jeśli ktoś ma takie wyniki chętnie o tym posłucham i obejrzę te prace. Póki co bowiem sprawa ma się tak, że autorem najbardziej wypasionego polskiego albumu komiksowego jest Gawronkiewicz, dalej idzie Tomek Bereźnicki, ze swoim „Aptekarzem z krakowskiego getta”, potem Hubert Czajkowski i Sławek Zajączkowski z wydanym własnym nakładem albumem „Romowe”. Reszta robi plansze, ma może jakiś album, ale widoków na kolejny już nie ma. Na co więc liczą? Na to, że budżety sponsorów i państwa będą ich żywić wiecznie. Że konkursy będą wieczne, a ten wybieg dla papierowych tygrysów, jakim jest rynek komiksu będzie zasilany prawdziwą wołowiną ćwiartowaną przez prawdziwych rzeźników. Nic z tego mili moi, nic z tego.
Powodów jest kilka. Po pierwsze oczekiwania sponsorów, którzy liczą na wielki sukcesy rozmijają się z oczekiwaniami czytelników i samych autorów. Owo rozminięcie sprowadza się zaś do tego, że jedni uważają komiks za zabawę dla młodzieży, która chętnie wyłoży nań pieniądze, a drudzy chcieliby robić kariery takie jak rysownicy we Francji i w Belgii. To znaczy, chcieliby i słusznie kombinują, robić komiksy dla dorosłych. Tyle, że robienie takich komiksów nie jest możliwe bez prawdziwego rynku, a ten nie powstanie, póki oni na nim są i zajmują miejsce i póki oczekiwania sponsorów są takie jak opisałem wyżej.
No więc jest tak: komiks to prawdziwa sztuka dla dorosłych ludzi. Nie oznacza to jednak, że rysownicy muszą iść w pornografię jak się wydaje niektórym. Tu chodzi o coś zupełnie innego, ale żeby to wytłumaczyć, trzeba po prostu pokazać projekt i na to musicie poczekać. Warto – tyle mogę powiedzieć.
Pozostaje jeszcze kwestia trzecia – kwestia treści nieobecnych w tak zwanym głównym nurcie literackim i filmowym, kwestia emocjonalnej sprawiedliwości – że ją tak poetycznie ujmę. Chodzi o to, że poprzez komiks można załatwić sprawy, których nie da się załatwić przez film czy książkę. Komiks bowiem, o ile nie miesza się doń gazownia, Rosiak, Stasiuk i Muzeum Powstania Warszawskiego to sprawa pomiędzy autorem a dystrybutorem. Czyli obszar gdzie króluje wolność i swoboda. No i w dodatku są ludzie, którzy ten obszar potrafią zagospodarować. Komiks to także obszar tęsknot za bohaterem idealnym i choć trochę przypominającym Batmana, ale w kolorycie lokalnym. I wyobraźcie sobie, że taki bohater powstał i na rynku komiksu działa. Jego twórca Jakub Kijuc z Krasnegostawu, zadzwonił do mnie niedawno z pytaniem, czy ja nie zdecydowałbym się na umieszczenie w sklepie www.coryllus.pl komiksu patriotycznego, którego centralną postacią jest superbohater Jan Hardy – żołnierz wyklęty. Oczywiście, że się zgodziłem. Jutro go zaprezentuję. To komiks, w starym dobrym stylu, komiks, w którym dobro zwycięża zawsze, a zło zostaje napiętnowane. No, ale najważniejsze jest to, że autor jest jednocześnie wydawcą. Nie bierze pieniędzy od państwa, ani od sponsorów. Na razie Jakub Kijuc wydał trzy zeszyty opiewające przygody Jana Hardego – żołnierza wyklętego. Jutro będziecie mieli okazję zapoznać się z tą niezwykłą postacią. 1 maja 2014 Jan Hardy w księgarni coryllusa.
Zapraszam.

  10 komentarzy do “O ludziach stworzonych do pieprzenia”

  1. Ludzie zawsze są zadowoleni ze swojej inteligencji i zawsze niezadowoleni ze swoich dochodów 😉

  2. Nie zawsze. Ale trynd jest. Psycholodzy nazywaja to wewnętrzną i zewnętrzną atrybucją. Odpowiedzialność za zarobki zawsze jest przenoszona na zewnątrz (zły pracodawca, złe otoczenie makroekonomiczne).
    Odpowiedzialności za intelekt nie można wyekspediować, więc można się tym albo dołować, albo polubić.
    Są też (szczególnie w osadach popegeerowskich) całe familie żyjące z niskiego intelektu latorośli. Po prostu doją za niego rentę socjalną. Więc i z takiego intelektu można się cieszyć, kiedy pracy nie ma. Przynajmniej dopóki liczba korzystających nie przekroczy masy krytycznej.

  3. Coryllus

    teraz dopiero widzę, że przed Wielkanocą coś mnie zadziwiło , miałam napisać, ale uciekło … dopiero teraz widzę na salonie wpisy ….

    O KULu

    otóż usłyszałam w moim radio wiadomość taką , że po pierwsze istnie w Izraelu taka grupa Żydów którzy uznają Jezusa , mimo że wtznają judaizm , że na Wielkanoć nakręcili filmik gdzie to Jezus w swojej drodze krzyżowej idzie do komory gazowej w Auschwitz … jakaś awantura u nich o to …

    a w radio moim rabin gościem redaktorki .. taki właśnie , od Jezusa … opowiada , że oni / rabini / wspoólnie z ???? franciszkanami ???? naszymi urzadzają ostanią wieczerzę /po naszemu / a paschę wg nich …

    rozumiem , że ortodoksyjnie patrząc , widza w Jezusie proroka … no bo Syna ????

    nie mogłam tego słuchac uważnie , bo cos tu się działo … nic więcej nie wiem …
    ale teraz ten KUL … i ten żydowski ksiądz W-W ….

    Nie mam teraz możliwości szukać tego po internecie … może ktoś coś wie … ?

    tych franciszkanów nie jerstem pewna .. tylko po rodzaju audycji .. tak kojarzę ..

  4. Czy chodzi o to żeby się ktoś kogoś nawrócł, czy o to żeby ktoś kogoś przekabacił ?

  5. Zydzi chcą przejać KK Polska w dawnych granicach miała być ich miejscem pozostania . Zwyciężył syjonizm . Stary projekt wraca chyba …. z racji sytuacji na Bliskim Wschodzie . Podobno Brzeziński nie daje im dużo czasu ..
    Więc Polsak , katplicka . Jak to przejąć .Dać na KUL naukę w duch że jesteśmy jedno .
    Osłabiś KK przez różne działania .
    Ruchy charyzmatyczne z istoty protestanckie .
    Ta tzw masoneria żydowska od Hartmana … psuje też ludziom zwiazek z kościółem …
    Potem przyjmą wszystko .
    On i ten ksiądz Zydowskiego pochodzeniaW.-W. zakładali to polskie …. jejku ,, przekręcę Brith Bnai … czy odwrotnie …..

    To się normalnie wygugla , ich stronę ..
    Ludzie w kościele , zakony czy ich częsci współpracują , czy wiedzą co robią … czy uwierzyli w [osoborowy ekumenizm i są niemadrzy … ja nie wiem ..

    Jadę chyba w świat zielony , jakbym zniknęła 🙂

  6. miało być .. POLSKa KATOLICKA

  7. ps … widzę masę literówek .. sorry … oczy mi chorują

  8. Chodzi o to , ze MY jestesmy u siebie , a mimo to tzw. wieczni tulacze , nie widza w nas Polan/Wislan (strone/wladcow) > a li tylko GOYA , podnozek dla swych stop (i jak dodaje judeo-slugaTerlikowski „… czy sie to nam podoba , czy nie !”).

    Talmud (miejscami brzmiacy jak doktryna imperialna) precyzuje > co Zyd ma robic , a polskie elity to lekcewaza.

    Coryllus slusznie przestrzega przed kontentowaniem sie pojedynczym „pohukiwaniem”. Palaca jest potrzeba : co najmniej rownowazyc „uderzenie” , czyli permanentne tworzenie w lonie Kosciola rownie duzej sily (rownie duzy wektor oddzialywania) .

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.