Postanowiłem dziś przypomnieć stary tekst, pochodzący jeszcze z pierwszego tomu Baśni jak niedźwiedź. Dzięki tej gawędzie zyskałem sympatię malarzy pejzażystów z czego się ogromnie cieszę. Teraz zaś chcę umieścić w naszym sklepie wydany przez Instytut Sztuki PAN dziennik jednej z głównych bohaterek tej opowieści – Bronisławy Rychter-Janowskiej. Zapiski obejmują lata 1912-1950. Zapraszam.
Uprawiany od dziesięcioleci kult awangard wszczepił ludziom w serca głupią wiarę w to, że jak coś jest ładne i budzi ich żywe zainteresowanie oraz szczere emocje to znaczy, że jest to przedmiot artystycznie nędzny. Ciekawe bowiem są tylko te obrazy i rzeźby na widok których człowiekowi chce się wymiotować lub w najlepszym razie skrzywić się z niechęcią. Tylko za to warto płacić i tylko to warto wieszać w domu na ścianie.
Ten sposób prezentacji artystów nie udałby się nigdy i nigdy nie odniósłby takiego sukcesu gdyby publiczność nie mogła tych promowanych dzieł porównać z innymi dziełami, które na miano prawdziwej sztuki nie zasługują. Kiedy jeszcze istnieli na świecie krytycy zajmowali się oni właściwie bezkarnym wyszydzaniem Kossaków i Brandta dając jedynie szanse takim nazwiskom jak Michałowski.
I tak to trwało. W Polsce mamy jeszcze dodatkowy smaczek dodany do tej piramidy głupstwa. Ten mianowicie, że obrazy na których widać cokolwiek polskiego, jakiś motyw charakterystyczny, dwór, bociana nad łąką były klasyfikowane z miejsca jako kicz i nędza. Wyjątkiem był tu Chełmoński, który sławnym będąc za życia, nie nadawał się do tego by w oparci o jego malarstwo snuć idiotyczne rozważania o formie.
Tak to bowiem wygląda z bliska, że wszystkie te przemądre rozważania o aspektach formalnych dobrych i złych dzieł sztuki sprowadzają się w ostateczności do tego by zdeprecjonować sztukę mającą jakiś walor lokalny i podkreślić znacznie tej, która jest rzekomo uniwersalna. Jest to prosta droga do punktu, który już dawno minęliśmy czyli do uznania, że kocie odchody rozsmarowane na desce do prasowania to wyraz triumfu ducha i intelektu twórców mieniących się nowoczesnymi. Punkt ten jak powiadam mamy dawno za sobą, a artyści żyć z czegoś muszą, dziś więc robią nadruki na koszulkach, sikają na obrazy religijne i zajmują się destrukcją, która tłumaczą w różny sposób, ale przeważnie własnym nieszczęściem, albo niezgodą na jakąś opresję. Opresję zwykle religijną, której to dopuszcza się na ich nędznych umysłach Kościół Katolicki.
Nie wiem jak to dokładnie wygląda, ale warto by kiedyś zbadać procent artystów awangardowych zatrudnionych w strukturach tajnych policji oraz policji jawnych. Myślę, że wynik takich badań byłby wielce interesujący.
Wracajmy jednak do Polski i naszych malarzy. Prócz tych, których stawiano za wzór kiczu, złego smaku oraz – w najlepszym razie – zarzucano im anachroniczność i kult treści, byli również tacy, których zapomniano całkowicie. Zatrzymajmy się dziś na chwilę przy nich.
Bronisława Rychter-Janowska zmarła w Krakowie w roku 1953 w całkowitym zapomnieniu. Nikt nie interesował się jej obrazami ani nią samą. Nikt nie zorganizował pośmiertnej wystawy. I nie ma się co dziwić, w 1953 roku nie można było spokojnie pokazać jej obrazów i drzeworytów, bo ludzi płakaliby na takiej wystawie ze wzruszenia. Cóż bowiem jest na tych obrazach? Sama artystka skreśliła swój artystyczny program jednym zdaniem, co najważniejsze jest to zdanie malarki prawdziwej, wrażliwej na formę i technikę, malarki która ma za sobą dobrą szkołę pejzażu. Zdanie to starcza za całe wielostronicowe manifesty różnych awangardowych durniów i brzmi: Ulubionym moim tematem jest czar dworu polskiego oraz problem oświetlenia słońcem i lampami.
To wszystko; temat i sposób opracowania. W jednym zdaniu. Temat ten, co zrozumiałe, nie mógł podobać się ani awangardowym krytykom, nie mógł się także podobać krytykom lansującym socrealizm, którzy byli wprost spadkobiercami tych pierwszych lub wręcz były to te same osoby. Złudzeniem bowiem jest dualizm budowany wokół obrazów realistycznych – złych, lansowanych w komunizmie oraz obrazów awangardowych-niezrozumiałych, które były rzekomo wyrazem triumfu wolnego ducha. To kłamstwo. To tylko dwie strony tego samego medalu.
Kim była Bronisława Rychter-Janowska? Najprościej powiedzieć – szwagierką Gabrieli Zapolskiej. I to właściwie wyjaśnia wszystko. Należała do sporego przed pierwszą wojną światową kręgu artystów młodopolskich, którzy – zgodnie z nazwą ruchu – interesowali się młodością i Polską. Od swojej szwagierki i własnego brata różniła się jednak mocno, a to ze względu na jej stosunek do religii. Była po prostu osobą popadającą w dewocję, co nie zjednywało jej przyjaciół w krakowskim środowisku lekkoduchów. Oboje z bratem wychowani w bardzo religijnym domu wybrali dwie skrajne drogi życiowe, choć oboje zajmowali się malarstwem. Stanisław Janowski najpierw długo romansował z Zapolską, osobą wielce przychylną jego głęboko religijnej siostrze, a w końcu się z nią ożenił. Bronisława najpierw odrzuciła propozycję małżeństwa, którą złożył jej Ludwik Solski, rozwodnik i wychrzta, który musiał zmienić wyznanie, by móc żenić się ponownie, potem wyszła za mąż za kolegę malarza Tadeusza Rychtera, z którym rozwiodła się po ośmiu latach.
Pomimo swojej postawy, ponad miarę stosownej wobec ówczesnej obyczajowości nie znalazła Bronisława Rychter-Janowska uznania w oczach mieszczańskiej publiczności. Jej szkoła malarska, założona w 1909 roku w Starym Sączu okazała się nie do zaakceptowania przez lokalną społeczność. Chodziło, rzecz jasna o malowanie „z modela”, czyli o obecność w pracowni, wraz z malarzami osób niekompletnie odzianych. Po kilku interwencjach w starostwie szkołę zamknięto.
Od roku 1917 malarka mieszkała w Krakowie, a jej mieszkanie przy Dunajewskiej pełniło rolę salonu artystycznego. W okresie międzywojennym, w którym nie powstała ani jednak ważna realizacja architektoniczna nawiązująca do dworu lub pałacu, w dawnym dobrym stylu malarstwo Janowskiej święciło triumfy. Nie tyle poprzez obecność na wystawach i w galeriach, nie tyle poprzez sukces finansowy, ale poprzez spopularyzowanie jej twórczości na pocztówkach. Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie wydało długą serię pocztówek z obrazami Janowskiej. Trudno ocenić jak długą, ale na pocztówkach tych dokładnie widać jakiej klasy artystką była Bronisława Rychter-Janowska. I nie ma tu co się rozwodzić na urodą tego malarstwa, nad jego kolorystyką, światłem i kompozycją, bo to zobaczy każdy komu zechce się zajrzeć na jedną z internetowych aukcji i tam zakupić którąś z przedwojennych pocztówek. Nie jest to proste, ponieważ wbrew wszystkiemu, popularność artystki jest bardzo duża. Pocztówki sprzedawane są w cenach dosyć umiarkowanych, ale bardzo trudno jest wygrać licytację, no chyba, że ktoś zaoferuje cenę wyraźnie wyższą o tych przyjętych na rynku kolekcjonerów widokówek.
Źródłem tej popularności jest oczywiście to co Bronisława Rychter- Janowska przedstawiała na swoich obrazach – polski dwór w promieniach słońca lub wnętrze tego dworu, malowane szerokimi plamami czystych i mocnych kolorów. Właśnie dlatego ludzie kupują te kartki. Czynią to pewnie także z tego względu, że nie stać ich na kupno obrazów, które co jakiś czas pojawiają się na aukcjach. Obrazy te, wyraźnie różniące się jakością i klasą od innych wystawianych mają zwykle najniższe ceny. Wynika to oczywiście z faktu, że urobiona przez handlarzy – przepraszam panowie, ale nazywanie was marchandami to szczyt pretensjonalności – tak więc urobiona przez handlarzy klientela – nie żadna grupa koneserów bynajmniej, ale klientela właśnie – woli zapłacić 25 tysięcy za najgorszą nędzę podpisaną przez Jerzego Nowosielskiego i nigdy nie zapłaci 3 tysięcy za obraz Janowskiej. A jeśli to zrobi to na pewno nie z przyczyn, o których tu rozmawiamy.
Pozostali więc tylko kolekcjonerzy widokówek, którzy bronią pamięci wielkiej artystki wyrywając sobie z rąk groszowe niegdyś reprodukcje jej dzieł prezentowane w formatach miniaturowych, jakże łatwych do przechowania lub – co o wiele ważniejsze – do wyniesienia z płonącego domu.
Tak się złożyło szczęśliwie, że okolicach Żyrardowa mieszkali przez pewien czas dwaj malarze wybitni, jeden z nich zyskał sławę w kraju i za granicą, a drugi został całkowicie zapomniany. Twórczość pierwszego cechuje duża dynamika, drugi realizował się w raczej w nastrojowych pejzażach. Pierwszy malował Polskę, Ukrainę, ludzi, konie, targi, powozy i karczmy pełne pijanych chłopów, a drugi właściwie tylko przestrzeń oraz osadzone w niej punkty – człowieka, brzozę, chatę, gęś. Ten pierwszy to Józef Chełmoński, drugi zaś to Józef Rapacki.
Ten pierwszy przypominał proroka z długą brodą w surducie i butach z cholewami, ten drugi zaś urzędnika prowincjonalnej poczty. Na jednym z nielicznych pozostałych o artyście wizerunków widzimy starszego pana w śmiesznych spodniach w kratkę i naciśniętym aż na czoło cylindrze. Jest trochę ociężały i chyba chory, na pewno nie miał tyle co Chełmoński sił, które pozwalałyby mu podróżować lub choćby tylko wędrować do upadłego po okolicznych lasach i łąkach. Józef Rapacki siedzi na ławeczce w parku i karmi bułką wróble. Uśmiecha się, ale jakoś tak krzywo i z wyraźnym trudem. Takim musimy go zapamiętać, bo nie mamy innego wyjścia.
Nikt kto patrzy na ten portret nie mógłby przypuścić, że pan ów to jeden z lepszy w Polsce pejzażystów. Nie na tyle sławny jednak by dorównać Chełmońskiemu, nie na tyle jednak by tematyka jego obrazów wywołała zainteresowanie lub choćby tylko wściekłość. Ślepi i nie wrażliwi powiedzieliby pewnie, że na tych obrazach Rapackiego nic nie ma. Że są puste i nie opowiadają żadnej historii – to dziwne, ale takich argumentów używają zwykle ci dla których bogiem jest jakiś Dubuffet czy inny oszust – one rzeczywiście takie są.
Ulubionym bowiem motywem Rapackiego była przestrzeń pomiędzy jego domem i ogrodem, a horyzontem, który wyznaczała daleka linia lasu we wsi Olszanka pod Żyrardowem. Malował także drogę prowadzącą z Olszanki do Woli Pękoszewskiej gdzie mieszkali jego znajomi państwo Górscy i ich córka Pia, również malarka. To co widać po obydwu stronach tej drogi, brzozowe zagajniki, kaczeńce na podmokłych łąkach, pastuszków i gęsi, było tematem spokojnego i wyciszonego malarstwa Józefa Rapackiego.
Nie chcę się tutaj rozwodzić na urokami zwyczajności i swojskości, choć tytuły dwóch najsłynniejszych cykli obrazów wręcz do tego zachęcają: „Z mazowieckiej ziemi” i „Wokół mojej siedziby” to wymarzony wprost pretekst do szyderstw i kpinek w najlepszym, znanym nam od lat stylu. Tyle, że nikt się na owe kpinki nie zdobył lekceważąc te obrazy i ich autora do końca. Józef Rapacki nie istnieje w niczyjej świadomości. Nie mają o nim żadnej wiedzy mieszkańcy okolic, w których żył, nikt nie pamięta, w którym miejscu na cmentarzu w Puszczy Mariańskiej znajduje się jego grób. Józef Rapacki zajął się bowiem, być może nieświadomie lub nie do końca świadomie, dokumentacją pejzażu. W dodatku pejzażu polskiego, który tak wyraźnie zmienił się po przybyciu w te strony żołnierzy niemieckich w roku 1914. Znalazło to odbicie w twórczości Rapackiego – powstał wtedy cykl pod tytułem „Prusak w Polsce’, którego tematem jest dewastacja kraju przez armię niemiecką, włączając w to oczywiście dewastację przyrody, szczególnie zaś wycinanie pielęgnowanych od stuleci lasów.
Patrząc na te pejzaże, które wcale się przecież od początku XX wieku nie zmieniły, mam pewność że istotą tego malarstwa, jego ciężarem gatunkowym było właśnie przechowanie dla nas wiedzy o tym jakże mało zmieniającym się pejzażu. O trwałości. Nie ma już gdzie obejrzeć w naturze „Orki na Ukrainie”, a i dziewczęta nie noszą tam już takich strojów jak to pokazywał nam Chełmoński, a droga do Woli Pękoszewskiej i skraj brzeźniaka, na którym stał wiejski chłopiec z koszykiem grzybów, istnieje nadal i my sami możemy dziś tam stanąć, żeby zobaczyć to samo, co chciał zachować dla nas Rapacki.
Jeśli ktoś jeszcze dziś oddaje się takim zapomnianym rozrywkom jak odwiedzanie muzeów może zajrzeć do jednego z nich, do Żyrardowskiego Muzeum Mazowsza Zachodniego, gdzie wiszą, zapomniane całkowicie obrazy Józefa Rapackiego.
Podobnie jak Bronisława Rychter-Janowska Rapacki miał to szczęście, że zainteresowało się nim przed wojną Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich. Kartki z jego pejzażami są dostępne na aukcjach internetowych, kupić je jest jednak równie trudno jak reprodukcje Janowskiej, chętnych jest zbyt wielu. Powód jest ten sam co w poprzednim przypadku, wielkie zainteresowanie Polską, o której pamiętają dziś tylko anonimowi kolekcjonerzy widokówek. Nie wiem czy to wystarczy by zachować pamięć, ale na wszelki wypadek kupiłem sobie kilka tych kartek.
Michał uruchomił sklep, znajduje się on w nowym miejscu. Podaję dane sklepu, które mi Michał przesłał
Obecnie Foto-Mag mieści się przy Al. KEN 85 lokal 5a w Budynku Galeria Metro Bis. Telefon 22 855 11 35.
Jest to w budynku obok dotychczasowej siedziby, w tej samej odległości i przy tym samym wyjściu ze stacji metra Stokłosy,
W budynku, w którym mieści się m.in. sklep Biedronka, Rossmann, Pizza Hut. Wejście z poziomu ulicy obok baru SUBWAY.
Otwarte poniedziałek-piątek w godzinach: 11-19
Obecnie funkcjonujemy jako „Fotograf, Księgarnia, Sklep” – można więc posługiwać się sformułowaniem: „Księgarnia”
Mam nadzieję, że wkrótce sklep ten będzie najłatwiejszym do odnalezienia punktem sprzedaży naszych wydawnictw. Tomek bowiem ma zaprojektować plansze w konwencji komiksowej, które zostaną przyklejone do wielkich szyb tego sklepu i będą widoczne już z daleka.
Na razie to tyle. Zapraszam do księgarni Przy Agorze, do księgarni Tarabuk w Warszawie, do antykwariatu Tradovium w Krakowie i do sklepu Gufuś w Bielsku Białej.
Przypominam, że mamy już nowy numer Szkoły nawigatorów
Ulubionym tematem … czar dworu polskiego, jednak na dziś tematem byłyby portrety protestujących kodziarek, im brzydsza, tym bardziej zaangażowana w protest. One chyba podświadomie protestują przeciwko swojej brzydocie. Kiedyś Marek Kondrat obecny na takim proteście był (chyba) w charakterze marketingowca i w myślach zapewne robił analizę rynku, ile też tego wina można by sprzedać żeby poprawić wizerunek tych brzydul, no i pewnie wyliczył że i duża ilość wina nic nie pomoże oglądanemu poziomowi urody.
A tak w nawiązaniu do „pejzażu” (bo mi się ten wyraz spodobał), to ja o „pejzażu edukacyjnym” który wiąże się z tym co powyżej napisał Coryllus . W piątek strajk nauczycieli, szkół, Broniarza, itp. przeciwko czemu? Przeciwko zmianom w „pejzażu” edukacji polskiej. „Pejzaż ” edukacji ma pozostać taki jak go zrobił niejaki Handtke – czyli dewastacyjny.
Polska młodzież ma być niekumata, a co tam dopiero jeszcze rozróżniająca problemy oświetlenia słońcem i lampami w malarstwie polskim.
Że historia to wiem, że obrazoburcza krytyka uznanych pisarzy to też wiem, ale że tkliwy ton nie jest Ci obcy to dla mnie zaskoczenie.
Potwierdzam uroki Puszczy Mariańskiej, bo tam się częściowo wychowywałem. Niestety dziś nie tylko nie ma tam dworków, ale i chłopów coraz mniej, bo nie opłaca się pól obsiewać.
Natomiast w kwestii karier artystów nowoczesnych, cały czas tkwią mi w pamięci słowa Zbigniewa Maleszewskiego:
Od czasu wizyty w gabinecie prefekta, pan Zbigniew jest wybitnym rzeźbiarzem.
http://natemat.pl/85087,mason-zbigniew-maleszewski-na-nasza-organizacje-jest-nagonka
Nie czytasz książek uważnie, znaczy….
Pejzaż
Od kilkudziesieciu lat mam na co dzień te moje pola. Coraz bliżej podchodzi miasto, zagrania horyzont. Ale ciągle jest taki fragment, może jedna piąta okręgu, gdzie wzrok wędruje swobodnie po falistej powierzchni, orne pola i kilka laskow…
Patrzę od tak dawna, kilka razy dziennie; różne Pory roku, różne pogody, nigdy, nigdy nie jest to to samo miejsce, światło wszystko zmienia. ..
Można fotografować całe życie z tego samego punktu. Nigdy zdjecie się nie powtórzy.
Można malować. ..
.
Z dzisiejszych pejzażystów na uwagę zasługuje Daniel Mączyński.Niestety przestał malować pejzaże bo rynku na nie nie ma w Polsce.Zajął się jakimiś koszmarnymi miszmaszami .Znajomy mówił mi że marszandzi którzy handlują sztuką w czasach dzisiejszych największe pieniądze zarabiają na wystroju wnętrz korporacji .No a kto kupuje dzieła sztuki ze strony korporacji ?Często zaćpany i zakompleksiony szczurek korporacyjny .Jemu się wszystko wciśnie.A badziewiarz kóry normalnie nie sprzedałby na wolnym rynku niczego musi odpalić takiemu marszandowi niezłą część swojego zarobku.Stąd królują badziewiarze.Kilka lat temu Anda Rotenberg wyznała że na świecie jest może kilkunastu marszandów którzy decydują jaki badziew ma być modny w tym sezonie.I że ona do tych cwaniaków należy.Tak to działa
Gospodarz często bywa przewrotny i może miał na myśli, że bycie bliżej ziemi (ojczystej) to jest to co pozwoli zachować to co niezmienne w nas, to co nas identyfikuje?
Dziadkowie bardzo lubili Rapackiego. Mieli jakiś jego pejzażyk, ale przepadł jak wszystko w czasie wojny.
Córka na maturze wybrała sobie temat prezentacji „Dwór w literaturze polskiej” i do ilustrowania tematu obrazki m.in.Rychter – Janowskiej.
Polecam książki Autora i inne wpisy na blogu. Nie będzie niepotrzebnych zaskoczeń.
Też mi się to wydało podejrzane.
Ten pan karmiący pitaszki w parku to grafika Rapackiego. A sam Rapacki wyglądał tak:
https://www.google.pl/search?q=j%C3%B3zef+rapacki&rlz=1C1AOHY_plPL719PL719&espv=2&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwjduePrjPnSAhUFiCwKHeSFDkkQ_AUIBigB&biw=1280&bih=709#imgrc=PmbRsDcfx4keQM:
Widzę że robicie grilla 😉
O rany! Zupełnie jak z mojej książęszczki 🙂
https://www.google.pl/search?q=bronis%C5%82awa+rychter&rlz=1C1AOHY_plPL719PL719&espv=2&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwiq6sOnkPnSAhUEjiwKHZUiCMgQ_AUIBigB&biw=1280&bih=709#imgrc=4BUTmlRVXkr4kM:
A przecież tego nie znałam, ani nie słyszałam o Rychter – Janowskiej wówczas.
Moi koledzy – cudowni malarze „trzeciorzędni”… Z zachwytem oglądałam ich dzieła na plenerach. Najpierw pili, potem średnio trzeźwieli, a potem malowali – cudnie! Właśnie pejzażyści. Nigdy ich w Zachęcie nie będzie, choć to – z założenia – narodowa galeria sztuki. Ale jest w łapskach macherów od kultury. Gangrena nas zżera.
Jeden z moich ulubionych tekstów gospodarza. Pasujący jak ulał do ulubionego pejzażu… Skojarzony z „Potęgą…” Matejki 🙂 (taki dwa w jednym)
Władysław Aleksander Malecki – Sejm bociani
W tym tekście z Baśni jest takie zdanie, które mi od dawna towarzyszy. O małych pocztówkach, które można wynieść z płonącego domu.
Dom nie musi dosłownie płonąć…
.
A jak bardzo kolekcjonerzy cenią swoje pocztówki. ..była jakiś czas temu, w Siemianowicach, bardzo szczególna wystawa. Posiadacz kolekcji pocztówek przedstawiających to stare miasto na początku XX wieku, zgodził się je pokazać w Muzeum Miejskim tylko przez jeden dzień.
Nie wyraził zgody na pozostawienie ich nawet na noc w Muzeum…
…
….chętnie bym sobie na ścianie, któryś z motywów Wielkanocnych pani Bronisławy powiesił. Mają swój wyjątkowy klimat te obrazy.
Na oryginał mnie nie stać, ale na dobrą reprodukcję lub duży plakat, to i może. Tylko takich nie widać. Na allposters ani śladu… .
Sielski pejzaż z barankami.
A konkretnie z ofiarą 500+ rewolucyjnych baranków w Ballinamuck.
My grillujemy non stop.
Jakby mi to z ust wyjęła. To zawsze było coś, co mnie zachwycało jako widza. Jednak na początku tylko w przeczuciach i podskórnie, z czasem dopiero świadomie.
Fakt, że długo nie mieliśmy swojego mieszkania, nie mówiąc już o domu, ograniczal nie tylko nasze możliwości, ale nawet wyobraźnię. Kiedy w końcu zdobyliśmy własny kąt, rodzice zaczęli zagospodarować również ściany.
To był czas mody na reprodukcje. W wielu domach wisiały Słoneczniki Van Gogha, a tradycjonalisci wybierali obrazy Wyspiańskiego. Słonecznikow wprawdzie nie mieliśmy, ale w moim pokoju zawisla Dziewczynka z wazonem, rzekomo do mnie podobna. Może i tak, ale taką fryzurę miałam dopiero jako jedenastolatka. Ojciec z sentymentu, wybrał obraz Pieczenie ziemniaków. Były jeszcze jakieś.
Potem były przemeblowania i zmiany obrazów. Człowiek wyrastał.
Reasumujac, ładnieszych/cenniejszych obrazów, trzeba się było dorobić. O ile na dodatkowe meble nie mam miejca, to na obrazy jeszcze jest. Ale teraz chcę wybrać tylko święte obrazy. Ciągle nie mogę się zdecydować, które konkretnie… albo chociaż, od którego zacząć.
Najładniejsze dwa moje obrazy, to pejzaże autorstwa Bohdana Piaseckiego. Zimowy i letni, luty i czerwiec. Bardzo je lubię i oba są słoneczne. Śliczne, pięknie oprawione… No i trochę kosztowały. Warto było.
Inne obrazy w moim domu, mogłabym zamienić na lepsze. Chociaż są ładne, w końcu je wybierałam.
U mnie za dzieciństwa wisiały poniemieckie reprodukcje o tematyce wiejskiej, a w korytarzu portret Lutra. Ojciec wytłumaczył dziadkom, że to któryś święty. Nie pamiętam kiedy to wszystko znikło i gdzie się podziało. Szkoda mi tych wiejskich, całkiem fajne i swojskie, choć germańskie.
Zajrzyj tu:
http://kossobor.neon24.pl/
Tam są również wizerunki Chrystusa. Np.:
http://kossobor.neon24.pl/post/98450,galeria-malarstwa
W różny sposób i różnymi metodami kształtowano gusta. Bardzo lubiane motywy, nazywano pogardliwie landszaftami, święte obrazy w dawnym stylu były wyszydzane, a zresztą obiektywnie do nowomodnego wystroju nie pasowały. No i jeszcze on, ten przysłowiowy. Jeleń na rykowisku.
http://janadamski.eu/wp-content/uploads/2015/06/Jelen_3.jpg
Żeby poczucie obciachu się utrwalilo, co tydzień w podwieczoreku przy mikrofonie, Brusikiewicz, wezwany do tablicy w celu odczytania wypracowania, zaczynał:
– „Chodzi jeleń po rykowisku i ryczy. Bo ma ciężkie życie…”
No i jak tu potem zaprosić kolegę, czy koleżankę do domu, jak tam na ścianie jeleń, albo sarenka nad wodą. Wstyd, po prostu, wstyd.
Jeleń gorszy niż goła baba.
Jeszcze gorsze były rogi „od jelenia”. Kiedyś powszechne, później poszły na śmietnik żeby nie robić obciachu. Chyba kryzys przypadł na lata 60. Ludzie odłupywali rzeźbione ozdoby ze starych mebli, by wyglądały jak te meblościanki z płyt drewnopodobnych. Jakiś szał nowoczesności gomułkowskiej opanował lud pracujący.
Z takich współczesnych to był Szczepan Skorupka. Już pewnie nie żyje ale widziałam 3 sielskie obrazy – w Puszczy Kampinoskiej, Narew i kwitnący krzak bzu przy wiejskiej chacie. Sielskie…
Tu można kupić jakąś ładną polanę:
http://slodkowska.pl/poland.html
Z tego to ja sobie zdaję sprawę od kiedy Was poznałem 🙂
Odlupywali wszystko co sterczało, również dlatego, że było ciasno.
Pamiętam jak ojciec chciał piłką wyrównać boki biblioteki, bo się nie mieściła do wnęki. Na górze miała takie cóś, wystajace poza obrys mebla. Takie rzeźbione, zapomniałam jak to się nazywa. Największa ozdoba. Na szczęście się zreflektowali i biblioteka stanęła u mnie. Po latach poszła w dobre ręce i służy do dzisiaj, a tak by była obzymłana.
Porządne meble Swarzędzkie w dobrym stanie, sprzed ponad 50-ciu lat, to teraz rarytas. Nasz komplet rozchodzil się po ludziach stopniowo.
Wydaje mi się, ze początek Pańskiego dzisiejszego tekstu dotyczy raczej trzecio- czwartoligowców sztuki zwanej współczesna
Muzeum Narodowe w Krakowie zapowiada na przyszły rok, na 150 – lecie urodzin malarki, zorganizowanie wystawy, poświęconej Bronisławie Rychter – Janowskiej. Ma w swoich zbiorach ponad 30 jej obrazów, nie licząc pocztówek i pamiątek. Wprawdzie dyrekcja muzeum zmieniła się w zeszłym roku, a o wystawie pisała poprzednia dyrektor, Zofia Gołubiew, ale plany chyba są aktualne. W razie czego publiczność może podjąć jakieś środki nacisku, choćby w postaci telefonów z pytaniami;-))
U mnie to samo. Ojciec odciął połowę kredensu (straszna robota), wujek przerobił stare pianino na nowoczesne. Jeszcze na początku lat 80 można było kupić piękne kredensy z kryształowymi szybami za grosze w komisach meblowych. Od kiedy starocie zaczęły być modne i drogie?
Dzień dobry. Co tu taka cisza? Taki świetny temat.
W 2018 roku szykuje sie w Krakowie, w Muzeum Narodowym, wystawa poświęcona pani Bronisławie Rychter-Janowskiej.
O, kurcze! Nie odswiezalam strony przez dluzszy czas, zatwierdzilam komentarz – i dopiero widze, ze to samo zostalo juz napisane:) A, niech bedzie. Dowod, ze czesto wspolmyslimy.
Mysle, ze naciski nie beda potrzebne, Z pierwszej reki wiem, ze dyrekcja zmienila sie korzystnie, na pewno takiego tematu nie porzuca. Telefon z pytaniem moge jak najbardziej wykonac:)
Pewnie źródło informacji o wystawie mamy to samo;-). Nowa Derekcja jest raczej w porządku, ale jakby co, to też zamierzam dzwonić z interwencją, a nawet zorganizować grupę inicjatywną;-))
Mam tam dwie kolezanki – konserwatorki. Mowia raczej pozytywnie o zmianach. Dowodem chocby odgrzebanie i odnowienie (w dziale eskpozycji stalej, Nowy Gmach) skarbow sztuki sakralnej, zalegajacej w magazynach „za poprzednikow”.
Jeszcze gorsza jest gola baba na motocyklu….
A porządna wystawa musi mieć folder….
.
W necie po sąsiedzku podobny temat. Też o obrazach. Ostatni przedstawiony w wywiadzie, pt. Kropla, zrobił na mnie szczególne wrażenie.
http://kobieta.wp.pl/kolekcja-andy-rottenberg-na-sprzedaz-6105946845827713g
Odnoszę wrażenie , że pejzażyści ( i bataliści ) realizują się teraz w digital paintingu, przy przemyśle produkcji gier wszelakich (komputerowych, planszowych, karcianych). Tam nikt się nie nabiera na smarowanie kocią kupą, a najlepsi artyści potrafią naprawdę zachwycić tysiące odbiorców (no i przy tym sporo zarobić).
O kartach wielkanocnych
Chciałbym dla znajomych i na ten blog skomponować wielkanocną kartę świąteczną. Przeszukałem dostępne źródła sprzed stu lat. Bazie, kurczaczki, jajeczka, cukrowe baranki plus naprawdę kiczowate impresje na temat zmarchwychstania. To jest problem. Jak pokazać odnowienie życia.
Pomyślałem, że pejzaż z prawdziwymi barankami na wiosnę może być dobrym symbolem. Znalazłem pewien obraz choć nie wiosenny (mój wcześniejszy komentarz) z barankami na wzgórzach. A okazało się, ze to jest eksport rewolucji francuskiej do Irlandii, po to by zaatakować Anglię od tyłu, a białe baranki to trupy irlandzkich rewolucjonistów.
Piersza inwazja rewolucji francuskiej na Irlandię to przykład wyjątkowej nieudolności Francuzów, prowadzonej przez niedobitki porewolucyjne, choć byli wśród nich rzeźnicy z Wandei. Nie jest jasne dlaczego słynna flota brytyjska wykazała się taką samą nieudolnością.
Druga inwazja to tragedia Irlandczyków, a w szczególności irlandzkich katolików, którzy sądzili, że Franuzi przyniosą im niepodległość. Powstańców wymordowali Anglicy zanim zrobiliby to Francuzi.
Goła baba… bez motocykla.
http://demotywatory.pl//uploads/201011/1290183047_by_placek96_600.jpg
Mocny obrazek. Widać że w Irlandii wówczas się nie przelewało. No i krajobraz dosyć szubieniczny.
Mnie się zdaje, że dla takiego przeciętnego konsumenta malarstwa, to pozostaja albo reprodukcje, albo kopie, byle obraz w duszy zagrał. Jak się ma szczęście i trochę więcej pieniędzy to oryginał.
Ja pejzaże u siebie w domu polubilam późno. Raczej ludzie we wnętrzach i w pejzażu. Chętnie portrety, martwa natura. Wielu marzeń nie zrealizowałam i przeszły bokiem. Teraz już mi się podoba co innego, więc nie żałuję, może tylko tego tabunu galopujacych koni, na które mnie w tamtym momencie nie było stać. Ale za to mam teraz miejsce na święte obrazy.
A mnie sie tak podobaly te rozne jelenie na rykowisku… albo sarenki nad woda… baaardzo mi sie podobaly… i do dzis mi sie podobaja… i rozne takie wiejskie obrazki. W moim m4 czy u rodzicow, dziadkow, czy u rodziny dalszej nigdy nie widzialam „nowomodnych” obrazkow… w mojej rodzinie taka „szutka” nie miala szans.
Czy autor ”Kropli” cierpiał być może na czerwonkę?
Przy okazji chcialam powiedziec, ze jestem zachwycona „Wspomnieniami” ksiedza Blizinskiego. Na razie z trescia wspomnien sie zapoznaje, teraz wyrazy wielkiego uznania za prace edytorska. Jestem pod wrazeniem: bardzo obszerne przypisy (lubie!), indeks, fotografie, oraz aneks z artykulami ksiedza na temat spoldzielczosci i nie tylko. Wielkie dzieki za inicjatywe!
Od tej „Kropli” lepszy jest tylko „biały niedźwiedź podczas zawiei śnieżnej”.
Ach…
… a ja wlasnie mam w Warszawie na scianie zamocowane na specjalnej metalowej sztabie takie wlasnie poroze, jako pamiatke po mojej sp. tesciowej… poroze jest chyba z lat 50-tych z taka specjalna zlocona plomba, na ktorej cos jest odcisniete… i to poroze rzeczywiscie jest – nie tylko wedlug mnie – nadzwyczajnej urody…
… jakis sasiad czy nawet znajomy zostawil u tesciowej pod zastaw za pozyczke… to poroze i jakis sygnet… juz nie odebral potem… i takim sposobem jest teraz u mnie.
A tu taki jeleń na rykowisku.
http://kulturoteka.tumblr.com/post/20277259265/jele-na-rykowisku-warto-wykreowana-a-faktyczna
Kto tu jest jeleniem nie ustalono, ale rykowisko było z powodu, że młoda nie ma zezwolenia na inkasowanie takich kwot
Mnie też się zawsze podobały i milczałam jak ktoś, prychajac, mówił – KICZ. O co ci chodzi człowieku.
Kiedyś słyszałam taką definicje kiczu: „Kicz to sztuka ludzi szczęśliwych”. Jeśli wszystko co niesie piękno i radość, dostaje pejoratywna łatkę, to coś z nami nie tak. Tylko, że ja mam to w nosie. Może nie całkiem… bo nieco hamuję się ze słodycza w różnych ozdobach.
Natomiast zaszalałam z oświetleniem. W większości mam witraże. Na zamówienie, wybierane szkło i robione oprawy. Miałyśmy znajomą witrazystke, z którą się lubiłysmy i ona trochę nas porozpieszczala. Jak się nie płaci pośrednikom itd., to koszty są do zaakceptowania, i dla wykonawcy i dla klienta.
To prawda, że im się nie przelewało. Pytanie, ile w tym ich lenistwa. Ale też wiele jest późniejszych pejzaży ze słomianymi strzechami z Polski i … z Anglii. Mam takie pejzaże, prawie identyczne, Plus błotnista droga skręcająca w lewo na obu. Może dla artystów słomiana strzecha była bardziej atrakcyjna?
C’est pas vrai !!!
À le „zmundrzala” Andzia na stare lata !!!… nooo, wzruszylam sie strasznie !!! Jak ona tak moze z „tymy” dzielami sie zwyczajnie rozstac… i zlicytowac! To wprost niepojete!
Musze Ci powiedziec, ze ja jeszcze ani razu nie spotkalam sie aby jakis Franek czy Mosiek powiedzial mi, ze cos co mi sie spodobalo to kicz… wprost przeciwnie… juz nie raz slyszalam, ze Polacy czy Polki maja gust… i ze wiedza co jest piekne… predzej to drugi Polak do Polaka mogl powiedziec, ze cos jest kiczowate…
… moim znajomym Frankom i nie tylko podoba sie wszystko co polskie… naprawde mozemy byc DUMNI z naszej kultury i religii… a nasza tzw. kultura tzw. ziemianska, dworkowa jest tutaj w ogromnej cenie !!!
Właśnie, co z tą słomiana strzecha. Do tej pory współcześni malarze ją namiętnie malują. Teraz taką chałupe nawet trudno znaleźć. Chyba kopiuja, alboco.
Swoją drogą, niektóre współczesne budynki na wsi są takie, że można się się zabić własną pięścią. Taki przykry efekt uzyskuje się na siłę upodabniajac do miasta, i odwrotnie.
Ja tu kiedyś marudzilam na blogu, krytykując nadmiernie sztucznie postarzane meble. Byłam niesprawiedliwa. Po prostu ja u siebie na wszystko patrzę z bliska, to wiadomo, że wtedy lepiej wygląda jak jest wygłaskane niż kostropate. Ale tam gdzie za oknem plener i perspektywa, to zupełnie inne rzeczy pasują.
◇□◇□◇□◇□◇□◇
Może ja teraz sobie pojęczę za dworkami. A ciekawe czy ktoś wydał, lub wyda, album prac Bronisławy Rychter Janowskiej. To by była uczta dla oczu i pociecha dla ducha.
A właściwie dlaczego trzeciorzędni a nie po prostu zapomniani?
>poniemieckie reprodukcje o tematyce wiejskiej…
Lubię Twoje krótkie wstawki, bo telegraficznie oddajesz świat ostatnich kilkudziesięciu lat. Poniemieckie obrazki, meblościanki, kredensy, poroża. Nie wspomniałeś o sosnowych boazeriach i łukach zamiast drzwi.
Co do poniemieckich „obrazków”, to niestety nie dadzą się obronić.
Meblościanki (to czas mieszkaniówki Gierka) miały wielki sens, ale na jakość trzeba było polować. Ja stałem w kolejce na zmianę z żoną przez miesiąc. Oczywiście po miesiącu przyszły dwa komplety „uszkodzone” (tylko dla znajomych i krewnych królika). Ale żona zrobiła w kolejce znajomości. I do dziś mam pięką meblościankę, a wszystkim szmacianym dziennikarzom i dekoratorom wnętrz od kanap, telewizorów i apartamentów z oknami na cały świat mówię niecenzuralne słowa popularne w najnowszych serialach.
Kredensy z wystawką kryształów to oczywisty przeżytek. Ale kryształowe kieliszki na stole nadal robią wrażenie. Zwłaszcza jeśli reszta zastawy nie odbiega.
Poroże wymaga właściwego otoczenia . Mam. Nie rozwijam. Kiedyś wrzucę zdjecie.
Jelenie na rykowisku. Niestety nie dadzą się obronić estetycznie. Ale gdzieś zachowąłem ilustrację, która z pewnością zachwyci LGBTQA (A= animals). Kiedyś wrzucę.
O boazeriach i łukach kiedy indziej.
🙂
Wolę się nie domyślać, choć pewnie taki był zamiar twórcy „dzieła”.
https://youtu.be/RqfrAcCSZPM 5:00 Czasem kropla pomaga. Zwłaszcza w większych ilościach.
Zapomniani, bo ich z rozmysłem do trzeciego rzędu wsadzono. Ta „dewocja”, te dworki…
Widzialam, ze probowano pania Bronislawe odgrzebywac z niepamieci, wspominajac te „skandale” ze szkola w Starym Saczu (rysowanie golasow jest najnormalniejsza i calkowicie pozbawiona emocji praktyka w szkolach rysunku), smakowity dla niektorych watek zatargu z proboszczem, i to srodowisko mlodopolskie.
W 2016 roku zostala wydana ksiazka „W poszukiwaniu piekna” B.Podgorskiego, pierwsza monografia na temat tej, zapomnianej, artystki. We wstepie do ksiazki pisza tak: „(…) pomimo, że od śmierci malarki minęło ponad sześćdziesiąt lat, poświęcono jej, jak dotąd jedynie kilka artykułów, prezentując artystkę najczęściej w kontekście relacji rodzinnych – jako szwagierkę słynnej młodopolskiej pisarki Gabrieli Zapolskiej. (…) Książka Podgórskiego stanowi nie tylko kalendarium życia i twórczości Rychter-Janowskiej. To także oczarowanie malarką ginących dworków, symbolu polskości i dawnej kultury szlacheckiej. Bo ten właśnie motyw stanowił osobny rozdział jej twórczości.”
Tekst Coryllusa powstal w 2011 roku… Czyzby ktos sie zainspirowal, ale dopiero „w stosownym czasie”?
Prawidłowa postawa podczas kontempacji obrazów z dziedziny sztuki tzw. nowoczesnej wygląda następująco:
http://images.huffingtonpost.com/2010-12-03-107237150.jpg
Nie możemy na innych gościach galerii stwarzać wrażenia, że gapimy się na dzieło jak cielę na malowane wrota i nic a nic z tego nie kapujemy. Że jesteśmy intelektualnie niezdolni do absorpcji i przetrawienia głębi przekazu artysty.
Moja pięka meblościanka poszła w …, sobie poszła już.
Pamiętam jej składanie i uwielbienie w moich oczach, kiedy kolega z dłońmi jak bochny, składał szafę. Inni panowie sobie nie radzili i szukali porzadniejszego młotka, a on cyk cyk, przyłożył deske do deski, połączył, koleczki weszły tam gdzie trzeba, puknął parę razy delikatnie, dłonią lekko zaciśniętą w pięść, i wszystko było na miejscu.
Nikt mnie nie przekona do gendera!
https://youtu.be/-wnkxEjc65Y 1:53 40latek łuki się robią.
Myślisz że dopiero teraz czas jest „stosowny”? Bo ludzie już mogą kupić jakieś obrazy które im się podobają, niektórzy tylko? Bo już trochę zarobili? Bo już mają dość „sztuki” nowoczesnej wmawianej w nich jak chorego serek? Mam nadzieję. A mi chodziło tylko o tytuł notki Gabriela, taki deprecjonujący. Piękne są te pejzaże, takie nasze
Przeczytałem o tym jeleniu i początkowo myślałem, że ktoś sobie zgrabnie szydzi.
A potem zobaczyłem podpis: studentka Zarządzania kulturą i Historii sztuki i nawet nie próbuję tego komentować.
Drodzy Państwo!
Za chwilę nastąpi przerwa techniczna związana z przeniesieniem serwera do nowej lokalizacji.
Do zobaczenia rano!
Ha… ha… ha………………
Bravo! Bo to tak w rzeczywistosci wyglada… ludzie patrza sie jak ciele na malowane wrota…
… raz bylam z Marika i taka jedna Beatka na takiej wystawie tej calej sztuki nowoczesnej w Pinacotece… w centrum Paryza… no takiego goowna to jak zyje nie widzialam… Beata chciala zaraz wyjsc, ale Marika to straszna zgrywuska jest… i powiedziala tak:
O nie dziewczyny… zesmy kupily bilety – po cale 7€ wtedy – i cos nam sie za to nalezy… siadamy w kacie i obserwujemy tych „podziwiaczy” tej sztuki… boki zesmy wtedy zrywaly ze smiechu, jak wiekszosc ludzi reagowala na te… bochomazy!
No i w sumie po polgodzinie… moze 45 minutach zesmy stamtad wyszly.
Udało mi się przewieżć moją meblościankę z gierkowskich slumsów w blokach z wielkiej płyty do szeregowca nieco dalej, na dachu mojego skromngo samochodu Ale to nadal ta cholerna warszawska „metropolia”. Czyli gorzej niż wiocha. A szeregowce to niestety gorzej niż wielka płyta. Chyba, że ktoś lubi słyszeć, że dziecko sąsiadów chce siku.
Może raczej to, że ci co nakradli i zmienili stosunki własności, też zasmakowali w dworkach i chcą się pochwalić. A przy okazji można pokazać jaką dworki mają długą tradycję… na którą się oczywiście posiadacze dworków teraz załapują.
Palarnia !!!.
wybaczcie !
Ja po prostu słyszę jak robi siku.
Chodzi raczej o przywracanie do lask pewnej tematyki. Skoro wydaje sie monografie reklamowana przez Muzeum Narodowe, pamietniki, i planuje spora wystawe, to znaczy ze to dla „panow krytykow” nadszedl czas stosowny. Bo publicznosc i milosnikow ta artystka zawsze miala.
http://m.sadeczanin.info/nagroda-kumora/w-poszukiwaniu-piękna-bronisławy-rychter-janowskiej
Super. Po takiej wizycie można z powodzeniem wdać się w dyskusję na temat: „hermetyczność sztuki nowoczesnej w warunkach obserwacji kątowej”. 🙂
No trudno – sie mowi… jak mus to mus…
… wobec tego – dobrej, owocnej pracy Panu zycze. Dobranoc,
https://youtu.be/WcoKrej5Kx8 19:50 Dwór polski w malarstwie
Właśnie dlatego, że są „takie nasze” nie będą promowane, przypominane i docenione, bo „nasze” raz: że ustanawia granice – a przecież tylko internacjonalizm jest jedynie słuszny, dwa: ktoś zachęcony pięknym ujęciem polskiego dworu mógłby zacząć się dopytywać – co się z nim stało?
Ze stoliczkami!!! I panienką herbaciarką.
Dobranoc
https://youtu.be/gGLHT74VnA4 2:14 Czesław Niemen
Tak.
OK, stoimy w nowej lokalizacji.
Mam nadzieję, że nie będzie gorzej.
Pierwsza!
Gratulacje!
Z ledwoscia godzina minela, a Pan juz z praca sie uporal… reka mistrza wiecej znaczy niz narzedzie stu partaczy.
Dzieki,
Tylko… minutke sie spoznilam…
… Rozalio, dzieki piekne za te rozne linki w pozniejszych porach… ta diaporama z dworkami polskimi w malarstwie z podkladem muzycznym Chopina… to po prostu CUDO !!!
🙂 Teraz już naprawdę Dobranoc, a jutro/dzisiaj do roboty.
https://youtu.be/Ej-xaDEqGeA 4 min i troszkę.
Działa dużo szybciej. Ale to rano jest. Zobaczymy za dnia 🙂
Na antypodach śmiga znakomicie!
Panie Maciejewski, co sądzi Pan o twórczości współczesnego pejzażysty Aleksandra Żywieckiego?
Nic nie sądzę, bo go nie znam
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.