gru 062022
 

Każdy, kto chodził do szkoły wie, kto to jest filozof. To miłośnik mądrości, który w dodatku jest tak skromny, że sam siebie nie nazywa mędrcem, ale jedynie tym, co kocha mądrość, ku której dąży. Jak dobrze wiemy, prócz miłośników mądrości są wśród nas także wielbiciele głupoty. Nie będę wskazywał nikogo palcem, chcę jedynie opowiedzieć o systemie, w którym funkcjonują.

System ten jest antytezą postawy filozofów. To znaczy jest jakiś obszar znaczeń, któremu trzeba oddawać cześć, ale nie koniecznie jest to mądrość. Jak wszyscy zauważyli nadużywamy tu ostatnimi czasy wyrazu gwarancje. Myślę, że wielbiciele głupoty przede wszystkim oddają hołd gwarancjom. Od życia zaś oczekują frajdy następującej – ich postawa zostanie doceniona przez im podobnych, ale pewniej stąpających po ziemi i rozdzielających lub dziedziczących owe gwarancje. Najłatwiej wytłumaczyć rzecz na przykładach, które nas tu przez kilka przeszłych dni ekscytowały, czyli produkcji artystycznej. Nie jestem w stanie wyjaśnić wielu osobom, że kulty rodem z PRL, dotyczące produktów kultury, nadają się wyłącznie do przeredagowania. Tworzone były z ewidentnie złą wolą, myślą podstępną, w celu ogłupienia wielkich mas. To jest dla wszystkich jasne. Wiele jednak osób broni tych produkcji powołując się na tak zwane wartości artystyczne. Problem w tym, że czym innym są te wartości w filmie, czym innym w literaturze, czym innym w sztukach plastycznych, a kompletnie czym innym w muzyce. Tymczasem wielbiciele głupoty wszystkie je łączą w jeden zbiór z napisem – emocje. To co wywołuje emocje, jest wartościowe artystycznie i zasługuje na uznanie, bez względu na to kiedy i w jakich okolicznościach powstało. I nikomu z wielbicieli głupoty nie przyjdzie do głowy, że inne są emocje nastolatka, a inne człowieka, który ma lat trzydzieści. Te z kolei różnią się od emocji takich dziadów, jak na przykład ja. W uwielbieniu głupoty, chodzi o to, by bronić dawno przebrzmiałych emocji, po których została pamięć gdzieś tam w zakamarkach mózgu, lub takich, które można odświeżać powracając do całkiem już zwietrzałych lektur. Ta zaciekła bardzo obrona jest w istocie walką o uwiarygodnienie intencji oszustów, którzy w czasach słusznie minionych produkowali dla nas, z wielkim zaangażowaniem i przy użyciu najlepszych dostępnych narzędzi tę całą pop kulturę pomieszaną ze sztuką. Można się tym oczywiście karmić, ale nie tutaj. Nie będziemy tego czynić, ani o tym dyskutować, albowiem nasza misja jest inna. Jej założeniem najważniejszym jest przyznanie, że ciągle jeszcze żyjemy i mamy wiele do zrobienia. Do tego mamy, może skromne, ale jednak skuteczne narzędzia. To zaś nakłada na nas pewne obowiązki i odpowiedzialność, albowiem jesteśmy ludźmi wierzącymi i oddajemy hołd pewnym zasadom. Nie możemy wobec tego pozostawać obojętni wobec opinii, które podważają naszą misję i usiłują deprecjonować – jawnie i podstępnie – nasze działania. Na przykład poprzez wskazywanie nam wzorów, rzekomo wartościowych, których jakość służyła wyłącznie do zamaskowania misji propagandowej. To jest dość istotne, albowiem mówimy w takich momentach najczęściej o filmach i książkach, czyli o tych produktach, które są najłatwiejsze do oceny, albowiem nie wymagają żadnych umiejętności, ani wiarygodnego pośrednika. Chodzi o to, że nikt nie będzie wymagał od ludzi płaczących w kinie, by kończyli reżyserię, a potem dopiero oceniali produkcję. Podobnie jest z książką, nikt nie powie wzruszonemu lekturą człowiekowi – sam sobie napisz książkę, to zobaczysz jakie to trudne. To są oczywistości. W przypadku innych gatunków działalności artystycznej potrzebny jest pośrednik, ułatwiający ocenę. Krytycy literaccy i filmowi byli i miejscami są nadal jedynie czymś w rodzaju popitki po wódce, która sama przez gardło nie przechodzi. Od obrazu można się bowiem odwrócić i nie słuchać co mówi zachwalający go pośrednik, to samo z rzeźbą. Jak człowiek już jednak kupił bilet na film czy kupił książkę, to chciałby się z tym co kupił jakoś zmierzyć. A zmagania te często przypominają picie w parku bez zakąski. I tu wkracza krytyk, czyli usłużnie podana butelka soku pomarańczowego. Jest on jedynie naśladowcą krytyków, kuratorów i kustoszy muzealnych, albowiem funkcja tamtych jest o wiele poważniejsza. Mają gwarantować transakcje milionowe i stać na straży stabilności rynku. Ci z parku, co siedzą w butelce z sokiem, pilnują transakcji groszowych. I to jest różnica podstawowa i najważniejsza jeśli chodzi o ocenę zjawisk artystycznych.

Najważniejsi są jednak ludzie, którzy robotę zlecają, czyli mecenasi. Oni czynią to z jakąś intencją i podejmują ryzyko bądź nie. Ryzyko jest wtedy kiedy są konkurenci. W PRL mecenasem było państwo, a konkurencji nie było. Człowiek zaś był wobec misji tego państwa bezradny. Zastanawianie się dziś, czy misja tego państwa, działającego w szerokich bardzo rejestrach pop kultury, była dobra, ważna i czy jej twory i potwory można oceniać kategoriami artystycznymi  jest uwielbieniem głupoty. Mecenas po to wynajmuje pośredników, żeby uporządkowali rynek i wskazywali, które produkty są wartościowe, omijając przy tym intencję, która stoi za ich powstaniem. Ona ma być ukryta i nie liczyć się dla odbiorcy wcale. Ważne są te całe wartości artystyczne. Czyli emocje, albowiem o tym czym są naprawdę owe wartości, to znaczy czym jest twórczość z punktu widzenia artysty widz nie ma pojęcia. On chłonie spreparowane opinie i nimi żyje. Potem zaś walczy jak lew w ich obronie i wygaduje na innych, którzy nie rozumieją sztuki.

Pomyślałem sobie wczoraj, że warto by sprawdzić ile spektakularnych i wielkich kradzieży sławnych obrazów dokonano w III republice, przed zniknięciem z Luwru Giocondy? Ile ważnych obrazów ukradziono w czasach, kiedy wszystkie obrazy były ważne, tworzyły się hierarchie na rynku, a ludzie wyrywali sobie z rąk różne bohomazy płacąc za nie złotem. Myślę, że niewiele, albo wręcz niczego nie wyniesiono z muzeów. Stara sztuka była deprecjonowana, a nowa zyskiwała na wartości z dnia na dzień. Autorzy, w dodatku żyjący, byli w największej cenie. I gwarantem tego stanu rzeczy było państwo. Nam się to może nie podobać, bo było to państwo świeckie i masońskie, ale nie zmienia to faktu. Państwo to szykowało się do ekspansji i cel swój w końcu osiągnęło, a ludzie, którzy malowali tam obrazy stali się bohaterami wyobraźni masowej.

My dzisiaj stale mamy do czynienia z osobami, które próbują nam narzucić sposób myślenia mumii, gdyby oczywiście mumie mogły myśleć. Mamy rzesze całe wielbicieli twórczości malarzy z PRL, że o filmach i książkach nie wspomnę. Wszystko to – już przywykliśmy – łączymy w jedną grupę i nazywamy formatem. Mamy wokół wielu bardzo wielbicieli głupoty, którzy każą nam oddawać hołd formatom rodem z PRL. I czynią to czasem żartem, czasem serio. Ja sam, głupi, myślałem, że z tym Nienackim i jego fanami, sprawa jest lekka i można się będzie wspólnie pośmiać. No chyba żartujecie. To jest kult emocji dziecinnych, które ludzi dorośli próbują jakoś zachować nie rozumiejąc, że ciągle żyją i mają nowe szanse, na tworzenie nowych rzeczy. Dlaczego tego nie czynią? Bo nie rozumieją czym są te emocje w istocie, że służyły do maskowania rzeczy wcale nie pięknych. Takich jak systemowe złodziejstwo lub masowe zbrodnie. Rozumiane w ten sposób „wartości artystyczne” muszą zniknąć z naszego życia, to zaś oznacza, że należy dać szansę nowym autorom i nowym formatom. Należy też zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. Taką zmianę jednak musi gwarantować i przeprowadzić państwo. Jej skala bowiem nie może być lokalna czy indywidualna.

Czy ono to czyni? Raczej nie. Ono, podobnie jak wielbiciele prozy Nienackiego chcę utrzymać w mocy niektóre peerelowskie tradycje, chce ocalić ludzi, którzy nie służyli systemowi do końca, ale tylko tak trochę. Można dyskutować dlaczego tak jest, ale mi się nie chce. Wolę zwalczać takie postawy. Nawet jeśli zasłaniają się one patriotyzmem, wiarą w Boga czy czymś innym równie wzniosłym. Jeśli nie ma docenianych autorów, których twórczość jest dostępna i chętnie kupowana, nie ma wolności. Są za to gwarancje i emocje, tak, jak w przypadku tego idiotycznego konkursu na Miłosierdzie Boże.

Musimy też pamiętać, że tak, jak krytycy literaccy są jedynie nędznym naśladownictwem krytyków sztuk plastycznych, tak PRL był jedynie atrapą demokracji zachodnich. Nic, co obowiązywało w tym kraju nie było powszechnie ważne. Bez względu na to, jak wysoki „poziom artystyczny” by reprezentowało. Można się oczywiście łudzić, że było inaczej, można nawet wymieniać nazwiska sławnych twórców, robiących kariery na zachodzie, ale to będą tylko mrzonki.

  13 komentarzy do “O miłośnikach mądrości i wielbicielach głupoty”

  1. Dzień dobry. Otóż to właśnie, Panie Gabrielu; ludzie nie tworzą, choć mogliby. Sama statystyka mówi, że w tak licznej populacji co jakiś czas powinien objawić się – przynajmniej – jakiś talent. Tak jednak nie jest, a przyczyną jest efekt komunistycznej tresury wciąż utrzymujący się w naszym społeczeństwie. Tresura ta była brutalna a polegała na tym, że każdy, kto miał w sobie jakąś samodzielność myślenia i działania był bezwzględnie eliminowany. Jako przykład dla pozostałych. „Gapy moje kochane” – wymsknęło się jednemu z protagonistów owych czasów (cały przekaz jest w sferze pop). Tak właśnie chciał myśleć i myślał o ludziach ówczesny reżim. Czy była od tego ucieczka? Owszem, choć problematyczna – w zdziecinnienie. I ten dzisiejszy, niewątpliwie autentyczny sentyment do Nienackiego to nie tylko zwykła ludzka tęsknota za odchodzącą młodością – nikt się przed tym nie uchroni, ale wbity do głów mechanizm streszczający się w jednym zdaniu; byle nie wydorośleć. Bo będzie strasznie.

  2. Na pewno są talenty , ale nie ma ich kto odkrywać, a następnie kształcić. Dlatego nie ma elit.

  3. Tych sławnych twórców robiących kariery na zachodzie wielu nie było. Może kilku muzyków. Sztuki plastyczne to była prawie w całości zachodnią kalkomania, nawet nie kopia. Literatura? Nic. My też żyliśmy raczej w cieniu międzywojennych legend. Witkacy i Gombrowicz, ten drugi całkowicie zły. I z rozpędu to trzydziestolecie też nic nie napisało. Oprócz wierszy, które nikogo nie obchodzą. Polskie skandalistki? Nie budzą emocji. Nawet toaletowych. Wyuzdanie to też pewne rzemiosło, okazuje się. Brak wolności. To poprawna odpowiedź. Stworzono hordy postperelowskich niewolników. Ostatnio słuchałem księdza, który opowiadał jak ratował poszczególne obrazy że swej parafii. Odnawial, wyjmował zza szafy, ze strychu. Praca u podstaw kultury.

  4. – akurat brak sukcesu „na zachodzie” to dla mnie żadna przesłanka. Tu mógłby się urodzić drugi Mozart i tak zwany świat nie zauważyłby go. Polska jest od bardzo dawna planowo zamilczana, jak nie przymierzając – Klinika Języka w Polsce. Jest na nas zapis. A że żadna sztuka bez profesjonalnego wypromowania nie zaistnieje w świadomości publiczności światowej – no to nas w zasadzie nie ma.

  5. A Renata Przemyk rozpacza po dawnej trójce. Tłumy tych rozpaczających. A przecież proponowali tylko i aż: urządzajmy się  w tym piekle , innego życia nie będzie i oby tylko nie było gorzej.

  6. Dla mnie wystarczy obrazek:nucąc pod nosem, że chciałby być sobą, cenzuruje tekst piosenki innego słynnego antyreżimowego autora i skandalisty i muzyka kapeli z angielską nazwą i aż sapie z wrażenia:nu maładziec, charoszyj maładziec. A potem ten talent antyreżimowy, autorski i skandalisty zostaje uroczyście przekazany w genach potomkom.

  7. Obecnie szuka się talentów znanych i lubianych za komuny, żeby oni potwierdzali ważność obecnej władzy. Do nagrody mediów publicznych nominowany został Ernest Bryll

  8. Córka Chwistka napisała we wspomnieniach, że jej ojciec i Witkacy kopiowali Kubina. Uśmiałem się

  9. Dlatego trzeba przede wszystkim odmilczeć Polskę

  10. O kim mowa, bo za dużo rebusów?

  11. Jest zamilczana, kluczem, by próbować to zmienić, jest wiedza dlaczego tak jest. Próbuję tego dociec i nadal nie wiem, poza słabymi poszlakami.

    I poza pewnością, że wrogów Polski i jej szkodników łatwo poznać po negacji tego stwierdzenia.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.