lis 012024
 

Wiem, że jest święto, grobing, te sprawy, ale tekst nie będzie dziś świąteczny. Choć może trochę.

Jak wszyscy wiedzą znęcam się czasem na osobami, które deklarują niechęć do ilustracji w książkach i ładnych okładek. Uważam ich, w najlepszym razie za durniów. I oni, znając tę moją niechęć zjawiają się tam gdzie tylko mogą się zjawić, czyli głównie pod nagraniami na YT, żeby wyrazić tę swoją obsesję słowami. Nie wiem po co doprawdy, ale tak jest. Na czym polega problem tych ludzi? Głównie na tym, że nie mogą pojąć, iż zostali oszukani. Jeden taki napisał mi, że on kupował książki głównie dla treści. Czytał też pismo „Literatura na świecie” i miał z tego jakieś satysfakcje. Po latach okazało się jednak, że wszystkie te treści nadają się na przemiał. Nikt do nich nie wraca, hierarchie pisarzy i krytyków to zwyczajny szajs, bo można wykreować nowe, złożone ze szczerych analfabetów i nikt nawet nie mrugnie. W związku z tym pan ten doszedł do wniosku, że czytelnictwo takie, jakie on uprawiał musi umrzeć i nie ma go co ratować, bo i po co? Jest w tym, zapewne, zauważane przez wielu, pragnienie starych ludzi, by świat umarł wraz z nimi, a na pewno by okazał się gorszy dziś niż był w czasach gdy oni byli młodzi. No, ale nie tylko. Jest też tam rozczarowanie, że można było się tak dać nabrać na rzeczy, które nie są ani trwałe, ani ważne, ani nawet zabawne. Dlaczego tak się stało? Bo komuś na tym bardzo zależało. I dziś komuś także bardzo zależy, byśmy uważali, że Sylwia Chutnik, to pisarka. Kolega przysłał mi zdjęcie witryny polskiej księgarni w Paryżu, ze znanych autorów są tam Chutnik i Bauman. Poza tym jakieś nołnejmy. Ludzie wierzą w te hierarchie i w jakość tych pism, choć wszystko w nich przecież krzyczy, że to nie może być prawda. No, ale oni tak bardzo chcą wierzyć. Potem będą przeżywać takie rozczarowania jak ten nieszczęśnik co dręczy mnie swoimi komentarzami, a także domagać się będą – jak on – likwidacji czytelnictwa w ogóle. Dlaczego? I tu pojawia się argument, na który byście nie wpadli – bo przez drukowanie książek niszczy się przyrodę. Lasu ubywa po prostu. Ja zawsze, bo to już nie pierwszy raz ktoś w ten sposób napisał, odpowiadam jednym argumentem – jeśli przeciwnicy czytelnictwa i produkcji papieru zrezygnują z archaicznego zwyczaju podcierania tyłka, uratują jeszcze więcej lasów.

Ludzie ci woleliby, żeby cała komunikacja oparta o papier zwyczajnie zdechła, b nie musieliby się wtedy przyznawać sami przed sobą, że zostali oszukani. Brali bowiem do rąk zadrukowane śmieci, wykonane bez polotu i planu, po taniości i żyli w przekonaniu, że w środku, między okładkami odnajdą jakieś skarby.

No więc pierwsza zasada, jaką musi znać każdy poszukujący czytelnik brzmi – nie wyciągaj ręki bo gówno, bo się nim usmarujesz. Pół biedy jeśli tylko ręce, a nie twarz. Bo niektórzy mają zwyczaj przyciskania do twarzy ulubionych lektur oprawionych w karton wyciągnięty z kontenera w Biedronce.

Miłośnicy treści, w swojej pysze i zakłamaniu, potrafią się jeszcze powoływać na Ewangelię, gdzie wszak wiele jest o tym, by nie sądzić po pozorach. Nie ma jednak nic o tym, by oddawać hołdy brudowi i tandecie, wyprodukowanej w złej wierze z zamiarem oszukania odbiorcy. Nieszczęśnicy ci jednak nie widzą w tym żadnej różnicy. Ich pragnieniem jest bowiem, by wszystko raczej przepadło niż oni mieliby się przyznać do błędu.

Co to jest dobra książka? To taka książka, do której wyprodukowania dołożono starań. I to jest widoczne od razu, na pierwszy rzut oka, po okładce. Jeśli nic na okładce nie ma, albo jest tam coś odstręczającego, mamy w zasadzie sto procent pewności, że w środku będzie to samo. I to jest naprawdę łatwe do zrozumienia.

Co to znaczy dołożyć starań? Spróbuję to wytłumaczyć na dwóch przykładach. Jednym prostszym, a drugim trudniejszym. Oto, po raz pierwszy od czasów przedwojennych wydaliśmy pamiętnik Niemcewicza z czasów Powstania Listopadowego. Żeby go wydać, należało w zasadzie przepisać tekst. Nie można go było znikąd skopiować. Potem zaś, ponieważ nie wydajemy reprintów, podrasować go nieco, tak by był zrozumiały. Nie ingerując jednocześnie w myśl i styl autora. Zajmowała się tym pani Magda, która współpracuje z nami już od ponad dwóch lat. Trwało to bardzo długo, choć książka nie jest zbyt obszerna. Potem, trzeba było ten tekst oddać do studia, żeby pan Bartek zamienił go w plik nadający się do druku. W międzyczasie Hubert projektował do niego okładkę. Potem zaś całość została wysłana do drukarni. Zacząłem współpracę z nową drukarnią, co nie znaczy, że zrezygnuję z tych, z którym współpracowałem do tej pory. Nakład Niemcewicza zaplanowałem raczej skromny. Także z tego względu, że rynek czytelniczy jest okrawany i pomniejszany przez różnych miłośników treści, którzy domagają się, by im – kawę na ławę – wyłożyć co mają myśleć i w co wierzyć, żeby zaliczać się do grupy osób najlepiej poinformowanych i w ogóle najfajniejszych. Koszt wyprodukowania takiego małego nakładu to około 4 tysięcy złotych. Bez gwarancji, że zyski pojawią się szybko. One się i tak pojawią, ale kiedy takich małych nakładów będzie 10, a oferta na allegro pełna będzie tytułów, których nie ma nigdzie poza naszym sklepem. No, ale na to trzeba poczekać. Piszę to wszystko, żeby każdy dokładnie zrozumiał, co to znaczy „dołożyć starań”. Dzięki takim działaniom jak nasze, redaktorzy nie muszą sprawdzać literówek w Harlekinach i książkach Mroza, i są naprawdę szczęśliwsi. Graficy zaś mogą zrealizować swoje marzenia z dzieciństwa i młodości i rysować, to co chcą, a nie to co się ulęgło w pustej głowie autor-analfabety i jego wydawcy oszusta. Tworzy się cała sieć zależności i współpracy, która właściwie jest poza wszelką kontrolą, a do tego wywiera wpływ na otoczenie. No i robi też jakieś wrażenie. Gdyby nie robiła, miłośnicy treści nie przyłaziliby na mój kanał YT i nie domagali się likwidacji czytelnictwa i rynku.

No, ale miał być jeszcze jeden przykład. Jak wiecie nasze wydawnictwo realizuje różne ekstrawaganckie projekty. Takie, co do których nie ma pewności, że się sprzedadzą. No, ale jak w ogóle można myśleć o wydawaniu książek koncentrując się na tym jedynie, co ma gwarancje sprzedaży? Nic nie ma takich gwarancji, stąd właśnie pomysły by dotować tytuły i wydawców i przez te dotacje wskazywać co jest ważne. No, ale to się kończy degradacją rynku. Bo serc ludzkich nie odmienicie dotacjami, nie uwiedziecie ludzi pieniędzmi. To jest coś absurdalnego. Nie ma gwarancji na tym rynku. Dlatego my, z lekkością i wdziękiem wydajemy taki tytuł, jak „Walka urzetu z indygo”. Który powoduje, że miłośnicy treści zamykają swoje śmierdzące otwory gębowe, bo nie wiedzą co powiedzieć. Trudno bowiem wskazać, że w książce tej nie ma treści. Jest jej aż za dużo. No, ale tu okazuje się, czym są w rzeczywistości miłośnicy treści – ludźmi chorymi z nienawiści, którzy nie chcą wiedzieć niczego ponad to, co gwarantuje im poczucie wyższości nad bliźnimi. Czyli nie chcą wiedzieć niczego ponad to, czego obecność na rynku czytelniczym została opłacona. Czyli nie interesuje ich nic poza propagandą.

No, ale miał być kolejny przykład. Przygotowujemy do druku książkę pod tytułem „Wczesna historia ubezpieczeń”. Nie wiem kiedy wyjdzie, ale to, jak na razie, nasza największa ekstrawagancja. Zdecydowałem się na jej wydanie prawie dwa lata temu, a kolega ahenobarbus podjął się trudu przetłumaczenia jej na język polski. Była ona bowiem wydana tylko raz, w roku 1927, w języku angielskim. I wywołała wtedy sporo szumu. Tekst jest już gotowy, przeszedł nawet przez redakcję. Jak to jednak zwykle bywa w przypadku tak trudnych i pochodzących w zasadzie z niezbadanych obszarów tekstów, czytamy go jeszcze raz. To znaczy Lucyna czyta, a potem nanosimy odnalezione błędy i poprawiamy niektóre zdania. Po weekendzie Tomek zrobi do niej okładkę. Jak widzicie kilka osób, przez ponad dwa lata angażuje się w produkcję jednego tytułu. I to także jest dokładanie starań, by powstała jakaś jakość. I to także jest produkt wymierzony w miłośników treści, bo tam jest sama treść. A do tego jeszcze będzie dobra okładka. Potem zaś, nad książką tą rozpocznie się dyskusja, bo mamy wśród naszych czytelników profesora od ubezpieczeń, a temat jest ciekawy i otwiera przed ludźmi naprawdę zainteresowanymi treścią wielkie perspektywy.

 

I teraz ktoś zapyta jak ja to wszystko połączę ze wszystkimi świętymi, których czcimy dzisiaj? Prosto. Z wdziękiem prestidigitatora. Nie możecie akceptować dogmatu o obcowaniu świętych i nie możecie o nich nawet myśleć, jeśli nie zostali oni wyobrażeni. Z tego też powodu należy dokładać starań, by wyobrażenia nasze na temat świętych i nie tylko ich, były możliwie najlepsze.

  12 komentarzy do “O miłośnikach treści”

  1. Dziękuję, że poruszał Pan temat uwodzenia. Słowa mają moc i tworzą obrazy, dlatego związek obrazu ze słowem jest nierozerwalny. Okładki są ważne. Książki z dzieciństwa kojarzymy z okładkami, zanim przyszła bieda lat 1980-tych.

  2. W ciągu ostatnich dwóch tygodni zostałem porzucony przez kobiety 2x po 5 razy. Bolało, ale zgrywałem twardziela i robiłem dobrą minę do złej gry. W tych sprawach nie ma sensu zachowywać się normalnie. Obejrzałem mnóstwo filmów o narcyzmie, w których panie psycholożki opłakują swoje traumy, przestrzegają przed narcyzmu i ja zacząłem stosować te metody, bo to działa. Najpierw bombardowanie miłością, teksty literackie, poezja itp. Potem wchodzę w skórę makiawelisty i daję do zrozumienia, że mam inne opcje a na koniec odpalam granat pod tytułem „miej wywalone, a będzie ci dane”. Po ostatnim, piątym rozstaniu, powiedziałem spokojnie, że przeglądam oferty pań sprzątających, bo nie ogarniam mieszkania, na co pani, która pięć minut temu mnie rzuciła powiedziała, że przyjdzie, a jak już posprzątaliśmy, to zapytała się, czy chcę, żeby ona została.

    Rano wiadomość od byłej i SMS od ex, bo telepatycznie wyczuły, że coś wisi w powietrzu.

    Generalnie słowa i gesty mają moc.

    Oglądanie filmów też jest dobre. Ostatnio puszczam za każdym razem ten sam film Bertolucciego z tą panią w roli głównej:

     

    https://youtu.be/ugpt2B7145U?si=sdR6_rm9ZxuePaNu

     

    No i ćwiczę sposób wysławiania się.

  3. Trzeba ładnie mówić i pisać.

  4. Dzisiaj jadę na cmentarze i non stop słucham tego:

    https://youtu.be/EtLVXBqfqBY?si=ssnTfCfDclEjKL0y

  5. „przez drukowanie książek niszczy się przyrodę” – to też. Ale gównie  psuje się oczy i głowę. Lepiej nie czytać (w ostateczności Przegląd Sportowy, czy Fakt, ale nie książki!) – wystarczy oglądać TVN, wtedy nie da się „wiedzieć niczego ponad to, co gwarantuje im poczucie wyższości nad bliźnimi”.

  6. „jeśli przeciwnicy czytelnictwa i produkcji papieru zrezygnują z archaicznego zwyczaju podcierania tyłka, uratują jeszcze więcej lasów.” – do tej mądrości etapu też dojdziemy i to pewnie przed jedzeniem owadów. U arabów mają w WC taki wężyk z kranem, coby się nad sedesem podmyć. W miarę postępów relokacji, gdy osiągniemy odpowiednią liczbę meczetów na tys. mieszkańców…

  7. Dlaczego więc się pan do tej zasady nie stosuje?

  8. znay w swiecie kucharz objezdzil swiat i powiedzial ze aby sprawdzic kuchnie w restauracji trzeba najpierw pojsc do toalety. stan toalety jest taki jak kuchni. czy aby nie ma jakiejs metody podobnej do tego testu toalet by przed kupnem wyprobowac taki test na ksiazki? taki rzut oka na zaplecze ( nomen omen ) warsztatu nie jest latwe bo np.zadzierac spodnice pisarce zeby zobaczyc stan jej bielizny ( lub jej brak ) mogloby pomoc ale trudno to osiagnac praktycznie, a jeszcze gorzej z pisarzem. moglby sobie nie dac sciagnac spodni. publikowane listy rankingowe pozostawmy bez komentarza. co prawda pisarze szczegolnie ci lansowani w biedronce lubia sie fotografowac przez fachowcow od imidzu wiec w okularach podtrzymywanych filuternie reka ( kiedys z fajka) natomiast zdjecie na okladce  pisarki z koltunem i tatuazem aby wstrzasnac potencjalnym kupcem by kupil ten ksiazkokebab raczej jest nieefektywne. zas co do tych zatwardzialych fanatykow drukowanej papki to mam wrazenie ze chodzi tuskoludow. u nich nawet nie ma co robic testow. ni czytaty ni pisaty ale choczet wojowaty.

  9. To niech Pan zrobi jakieś warsztaty.

  10. ” czy aby nie ma jakiejs metody podobnej do tego testu toalet by przed kupnem wyprobowac taki test na ksiazki” – mój niedoskonały test to lektura pierwszego zdania (ew. jeszcze dodatkowo drugiego) lub losowego gdzieś ze środka – jak się „gładko” czyta, to OK – gość(ini) umie pisać. A jak jeszcze jakoś zafrapuje, znaczy ma jakiś pomysł/plan. Ale to nie działa na 100%.

  11. Debra Winger – fantastyczna w filmie „Czułe słówka” i w wielu innych filmach

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.