Skala mistyfikowania życia publicznego świadczy o tym, że jesteśmy nie dość, że bezpieczni to jeszcze, tak naprawdę, nikomu niepotrzebni. To bowiem co się dzieje w życiu publicznym wskazuje iż jego główni uczestnicy starają się ustawić w kolejce po jakieś pieniądze, a swój akces do budżetów zgłaszają poprzez tę mistyfikację właśnie.
Na pierwszym miejscu wśród mistyfikatorów stoją oczywiście dziennikarze. Nie ma już w zasadzie żadnych tekstów informacyjnych, wszystko zamienione zostało w publicystykę, która ma wywołać falę emocji i zwyczajnie oszukać czytelnika. Jeśli, na przykład, ktoś publikuje tekst pod tytułem „Podwyżki dla nauczycieli” to jasne jest, że żadnych podwyżek nie ma, w tekście piszą o waloryzacji wynagrodzeń, która w dodatku jest niższa niż inflacja. Ponieważ wypracowano, w pocie czoła, przez ostatnie dekady, różne kłamliwe formuły publicystyczne i kary na to nie ma, w zasadzie można kłamać bez konsekwencji. Im bezczelniej tym lepiej.
Taka sytuacja ułatwia różne wrzutki, na których autorzy, ale także politycy mogą się dłużej lub krócej lansować, całkowicie bezpiecznie. Bo nawet jeśli ktoś im zarzuci kłamstwo, to cóż z tego? Przykryją to innym kłamstwem, jak nauczał Marek Belka. Przypomnę tylko, że w roku 2014 albo 2015, kiedy ruszyła pierwsza fala migracji, Gadowski napisał, że kolumny migrantów weszły ze Słowacji do Polski i są już koło Dukli. To było oczywiste kłamstwo, ale nikt się tym nie przejął.
Czy ta sytuacja jest groźna? Moim zdaniem nie, bo póki ci wszyscy tchórze i ludzie wynajęci do kłamania w przestrzeni publicznej funkcjonują i oddzielają tłum od informacji istotnych, wiadomo, że jest bezpiecznie. Bo pozycje wysokiego ryzyka są zajęte przez nich. Jeśli znikną, uciekną, albo zrezygnują z zasiadania w tych swoich lożach, będzie to oznaczało, że zbliża się wojna. Na razie mamy do czynienia ze słodkim pierdzeniem. Ono ma jeden nieprzyjemny aspekt – paraliżuje wszelkie działania i zniechęca do myślenia o przyszłości. Ludzie nie planują życia rodzinnego, a na pewno nie wszyscy i nie w takim wymiarze jak kiedyś, tylko czekają aż jeden z drugim ogłosi kiedy będzie ta wojna. I to jest granda. Taka postawa unieważnia też jakiekolwiek inne niż te wojenne formaty komunikacyjne. Nie da się po prostu z ludźmi gadać inaczej, jak poprzez schematy zaproponowane przez te wszystkie łajzy.
Dyskusje zaś toczą się wokół problemów takich oto: czy jak się skończy wojna to weterani ukraińscy przyjadą tu z bronią i będą robić bandyterkę? Wszyscy oczywiście wyją, że tak i to jest okropne. I co zrobicie? Będziecie się z nimi strzelać durnie? Zablokujecie granice? Wezwiecie Moskwą na pomoc? Może zastanówcie się po co mieliby tu przyjeżdżać, jak po ewentualnym zawieszeniu broni i wezwaniu z powrotem emigrantów do kraju Ukraina zacznie się zbroić na potęgę i szkolić nowe roczniki za pomocą tychże weteranów. Niestety przeciętnemu, wychowanemu przez szaleństwa ostatnich dekad, Polakowi wydaje się, że słońce świeci, pardon, tylko na jego tyłek. I świat cały obraza się wokół jego fobii obsesji.
Kolejną grupę mistyfikatorów stanowią politycy, którzy – w kilku przynajmniej przypadkach – zdradzają objawy obłąkania. Komunikują się oni z wyborcą za pomocą wyświechtanych do niemożliwości haseł, bełkotu quasi ekonomicznego, bredni o podatkach, sfalsyfikowanych i nie dających się zweryfikować wyliczeń. Wszystko to przypomina występy średniowiecznych kuglarzy. Jeśli zaś zabraknie im takich argumentów, albo jeśli publiczność zaczyna ziewać, zabierają się za prowokację w kluczowych, dla emocji przeciętnego, polskiego gamonia obszarach. Tak, jak ostatnio uczyni poseł Braun, spryskując sprayem jakąś wystawę LGBTQ w Opolu. Niestety oburzyło się tylko kilka osób, którym się zdawało, że numer z gaśnicą można powtarzać w nieskończoność. Nie można, i to jest właśnie najlepsze. Eskalacja zaś jest pułapką i jeśli ktoś się za nią zabiera powinien dobrze rzecz przemyśleć. Nie można bowiem eskalować w nieskończoność i kolejne próby są zwykle słabsze niż ta pierwsze. Po którejś z rzędu publiczność zaczyna ziewać. A jeśli w zawodach eskalacyjnych występuje jakaś konkurencja to już jest całkiem nie fajnie, bo nie można przecież dać poznać publice, że to jest jakaś walka na wygłupy. W końcu chodzi o poważne stanowisko prezydenta kraju. No i konkurencja może zmienić zasady w taki sposób, że w żaden sposób nie uda się tej walki wygrać. Ludzie chętnie będą oglądali prowokacje, ale zagłosują na kogoś innego.
Mistrzem mistyfikacji jest dziś moim zdaniem Artur Bartoszewicz, którego warsztat aktorski, z każdym, kolejnym występem jest coraz doskonalszy, Wczoraj w jakimś programie prowadzonym, o ile dobrze rozpoznałem, przez pana uchodzącego za znawcę tajnych służb, opowiedział, jak nie mając zaplecza zebrał 140 tysięcy podpisów pod swoją kandydaturą. W rzeczywistości zebrał ich więcej, ale 140 tysięcy jest potwierdzonych. Jak możliwy był taki sukces? Normalnie – ludzie go zobaczyli, uwierzyli mu i zaczęli nie tylko przysyłać mu listy z poparciem, ale także do niego dzwonić i udzielać mu dobrych rad. Na przykład takiej, by na spotkaniach mówił młodzieży, by kształciła się w rzadkich i ginących zawodach, bo można będzie w ten sposób zarobić. To wszystko poszło na wizji i nikt nawet nie mrugnął.
Jeśli pan Bartoszewicz jest wynalazkiem prezesa i jego sposobem na zagospodarowanie centrowego elektoratu, to chciałbym się dowiedzieć czym prezes wymusi na nim lojalność? Co on ma obiecane? Jeśli zaś nim nie jest, spodziewam się, że te wybory mogą zaskoczyć wszystkich, szczególnie zaś tych, co stawiają na prowokacje.
Powtórzę, choć nie jest to wesoła konstatacja, dopóki życie publiczne jest na chama mistyfikowane jesteśmy bezpieczni. Jeśli mistyfikatorzy rozbiegną się jak karaluchy, znaczy idzie złe.
Nie mamy żadnych możliwości, by tych ludzi dyscyplinować, czy choćby ich wychować. Nikt bowiem nie stoczył w ciągu ostatnich trzech dekad żadnego boju o prawdę. Takiego, z którego wyłoniłaby się garstka rycerzy, stanowiących wzór do naśladowania i podwalinę. Nie mówcie mi o Smoleńsku, bo sami wiecie jak jest. Wczoraj na twitterze Dorota Kania wezwała Mariana Banasia, by porzucił obóz zdrady narodowej i powrócił do swoich korzeni, czyli do postawy godnej opozycjonisty. By nie trzymał z ludźmi, których przez większość życia zwalczał. Zapytałem więc kogo ten Banaś zwalczył? Bo jak rozumiem – jeśli zwalczał, to musiał ten proces jakoś sfinalizować? Nie otrzymałem odpowiedzi. I tu chyba tkwi istota zjawiska – mamy do czynienia z permanentnymi ustawkami, nawet w sprawach najpoważniejszych. W dodatku takimi, które nie mogą się zakończyć. Każda zaś walka, jak wiemy ma otwarcie, jakiś przebieg, mniej lub bardziej dramatyczny i finał. Tym zaś zwykle jest nokaut, albo porozumienie stron. Jeśli nie rozumie tego Dorota Kania i puszcza w eter jakie komunikaty, jak ten wczorajszy, możemy tylko wzruszyć ramionami.
Przypadek ten wskazuje też jak płytkie są obecne w naszym życiu mistyfikacje. One się wręcz rozpadają w rękach, bo i nikomu nie zależy by je utrwalać, chodzi o to jedynie by zatrzymać swoich ludzi na pozycjach do momentu, kiedy podpisze się kolejny pakiet ustaleń. Czy my musimy to znosić? Niestety tak. Przynajmniej ci mieszkający w Polsce muszą to znosić, emigracja może się wypiąć.
Dlaczego więc musimy to znosić? Albowiem najważniejsza idea socjalizmu niepodległościowego, który jest podwaliną naszego biednego państwa, została mimowolnie zakwestionowana. Mamy na myśli powszechną edukację. Nie ma sensu edukować ludzi, skoro kariery robione są z rozdzielnika, a awansuje się na podstawie cech i osiągnięć niejawnych. Nie są więc potrzebne podwyżki dla nauczycieli, o których wspomniałem na początku. Potrzebne jest tylko opowiadanie o nich w tekstach, które w rzeczywistości mówią o czymś innym. Skoro zaś zakwestionowano proces edukacji społeczeństwa jako całości i poszczególnych jego członków. Rządzi już tylko hucpa, a jej granicę wytyczają niestety obcy. Władza zaś, wyrosła ze wspomnianego socjalizmu niepodległościowego nie jest w stanie nikogo wychować. I nikomu dać szansy. Nie ma bowiem zdolności komunikacyjnych. Nie wie co mówić po prostu. To z kolei ma konsekwencje taką, że może się porozumiewać wyłącznie z agentami sił obcych i ich mianowańcami. Bo oni mają instrukcje, a w nich jest zapisane, co mówić, żeby polski polityk i polski dziennikarz rozumiał. A do tego reagował entuzjazmem.
Rozmaici popularyzatorzy od siedmiu boleści i ósmego smutku uwielbiają porównywać naszą obecną sytuację do różnych momentów dziejowych z przeszłości. I zawsze wychodzi im, niczym w Dniu świstaka, że mamy wrzesień 1939. Nie może być inaczej, bo nic innego poza tą datą nie zapamiętali.
Jeśli miałbym się tutaj pokusić o jakieś porównanie, to rzekłbym iż znajdujemy się u początku długiego procesu degeneracji, takiego, jak na początku XVIII wieku, który za kilka dekad zakończy się całkowitym unicestwieniem narodu. Nastąpi to oczywiście przy wtórze trąb i fanfar, a także głośnych oklasków. Ktoś nam bowiem wtedy wmówi, że pozbywamy się wreszcie balastu kłamstw, które narosły przez wieki. I będzie miał rację, niestety. Dlatego może przestańmy kłamać już teraz. Taką mam propozycję na początek.
Jak zawsze przypominam o naszej księgarni i o konferencji
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-12-konferencji-lul/
Dzień dobry. Ja to widzę trochę inaczej jednak. Ta socjalistyczna edukacja działa w najlepsze i zgodnie założeniami p.Natansona i jemu podobnych. To jest – obok mediów – służba strategiczna, która nie może sobie pozwolić na jakieś ruchy spontaniczne. Wszystko musi być zgodne z inkryminowanymi instrukcjami. Gwarancją tego są nauczyciele, w większości ludzie, którzy trafili do tego zawodu, bo nie udało im się trafić gdzie indziej. Perspektywa bowiem zarobkowania w wybranym zawodzie jest najistotniejszą bodaj motywacją. Dlatego nie może być żadnych podwyżek. Dawniej była grupka nauczycieli „z powołania” ale teraz jest na wymarciu. System edukacji działa zgodnie założeniami. Wspólnie z mediami produkuje publikę dla mistyfikatorów. Inaczej ich działalność skończyłaby się szybko, a może nawet gwałtownie. A tak „absolwenci” mogą tylko przez całe życie starać się wyleczyć z traum nabytych w szkole. Udaje się nielicznym. Przeto – owszem – jesteśmy bezpieczni. I potrzebni. Do tego, co zawsze, niestety…
Pierwszym krokiem jest „wewnętrzna niezgoda” na to wszystko
no na liście kandydatów na prezydenta jest kilka samorodków złota, ale jak dla mnie to 'ojciec narodu’ musi mieć skończone 40 lat, żeby wzbudzał zaufanie, bo młodszy to młokos.
tyle w temacie
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.